06 - Isaac Asimov - Fundacja.pdf

(1683 KB) Pobierz
Isaac Asimov
Foundation
VI T
OM Z CYKLU
F
UNDACJA
Przełożył:
A
NDRZEJ
J
ANKOWSKI
REDAKCJA
:
W
UJO
P
RZEM
(2013)
Część
I
Psychohistorycy
1.
"Hari Seldon – [... ] urodzony w 11988 roku ery galaktycznej, zmarł w roku
12069. Licząc w latach obecnej ery fundacyjnej, życie jego przypada na okres od
76 do 1 roku e. f. Pochodził ze średniozamożnej rodziny osiadłej na Helikonie w
sektorze Arktura (gdzie – według legendy niejasnego pochodzenia – jego ojciec
uprawiał tytoń na plantacjach hydroponicznych). Wcześnie zaczął wykazywać
zdumiewające zdolności matematyczne. Zachowało się wiele anegdot na ten
temat; niektóre z nich przeczą sobie nawzajem. Powiada się, że w wieku dwu
lat[...]
Niewątpliwie największy wkład wniósł do psychohistorii. Zastał niewiele więcej
niż luźny zbiór aksjomatów; gdy odchodził, pozostawiał rozwiniętą naukę
statystyczną [... ]
Z zachowanych do naszych czasów źródeł dostarczających szczegółów z jego
życia najbardziej wiarygodną jest biografia pióra Gaala Dornicka, który poznał
Seldona w latach swej młodości. Było to na dwa lata przed śmiercią wielkiego
matematyka. Historia tego spotkania..."
Encyklopedia Galaktyczna 1
Gaal Dornick był chłopcem z prowincji, który nigdy jeszcze nie widział Trantora. To
znaczy, nie widział go na żywo. Widywał go bowiem wiele razy w hiper-video, a niekiedy
także w ogromnych, trójwymiarowych wydaniach dziennika z okazji koronacji lub otwarcia
posiedzenia Rady Galaktycznej. Tak więc, mimo że dotychczas nie wychylił nosa poza
Synnax, odległą planetę krążącą wokół jednej z gwiazd na krańcach Niebieskiego Dryfu, nie
był bynajmniej odcięty od cywilizacji. W tamtych czasach nie było takiego miejsca w całej
Galaktyce.
Było wówczas w Galaktyce prawie 25 milionów zamieszkanych planet, a wśród nich ani
jednej niezależnej od Imperium, którego stolicą był Trantor. Było to ostatnie półwiecze jego
potęgi.
Podróż ta była punktem przełomowym w życiu młodego naukowca. Gaal bywał już w
przestrzeni i sam fakt ponownego znalezienia się w niej nie miał dla niego większego
znaczenia. Po prawdzie nie zapuszczał się dotychczas dalej niż na jedynego satelitę Synnaxa,
gdzie zbierał dane dotyczące mechaniki meteorów, potrzebne mu do rozprawy naukowej, ale
wszystkie podróże kosmiczne były do siebie podobne, bez względu na to, czy prowadziły do
miejsc oddalonych o pół miliona mil czy o pół miliona lat świetlnych. Przygotował się tylko
nieco na skok przez nadprzestrzeń – manewr nie stosowany w zwykłych lotach
1
międzyplanetarnych. Skok był i prawdopodobnie na zawsze pozostanie jedyną praktyczną
metodą komunikacji międzygwiezdnych. Podróż przez zwykłą przestrzeń nie mogła się w
żadnym razie odbywać z prędkością wyższą niż prędkość światła (była to jedna z niewielu
prawd naukowych poznanych już u zarania ludzkich dziejów), a to oznaczało, że nawet
podróż między sąsiednimi zamieszkanymi systemami musiałaby trwać długie lata. W
nadprzestrzeni, tym niewyobrażalnym obszarze, który nie był przestrzenią ani czasem,
materią ani energią, można było przemierzyć całą Galaktykę między dwoma ułamkami czasu.
Gaal czekał na pierwszy skok z lekkim uczuciem niepokoju czającym się gdzieś na dnie
żołądka. Wszystko odbyło się jednak tak szybko, że zaledwie zdążył to sobie uświadomić.
Był to nieznaczny wstrząs, jakby ledwo wyczuwalne wewnętrzne szarpnięcie. I nic więcej.
A potem był już tylko statek, potężny i lśniący – wytwór 12000 lat rozwoju Imperium, i
on sam, Gaal, ze świeżo uzyskanym doktoratem z matematyki i zaproszeniem od wielkiego
Hari Seldona w kieszeni. Leciał na Trantora, aby wziąć udział w wielkim i zasnutym mgłą
tajemnicy planie Seldona.
Rozczarowany skokiem, po którym obiecywał sobie przecież niezwykłych wrażeń, Gaal
czekał już tylko na widok Trantora. Zachodził często do sali widokowej. Stalowe osłony
okien rozsuwały się we wcześniej zapowiedzianych momentach i Gaal zawsze był wtedy na
miejscu, patrząc na zimne lśnienie planet i podziwiając niewiarygodny, mglisty rój gwiazd
unoszący się w przestrzeni niczym wielka, zastygła w ruchu chmura świetlików. W pewnej
chwili pojawiła się za oknem, niby struga mleka, gazowa mgławica odległa o pięć lat
świetlnych od statku, napełniając pomieszczenie lodowatym blaskiem i znikając dwie godziny
później, podczas następnego skoku.
Kiedy słońce Trantora znalazło się po raz pierwszy w polu widzenia, było zaledwie
małym białym punkcikiem zagubionym pośród miliona innych. Gdyby nie wskazał go ktoś z
załogi statku, nikt nie zdołałby go rozpoznać. W centrum galaktyki było aż gęsto od gwiazd.
Ale z każdym skokiem ów punkt świecił coraz silniej, gasząc swym blaskiem inne i usuwając
je w cień. Przechodzący oficer powiedział:
– Pokój widokowy będzie zamknięty już do końca podróży. Proszę przygotować się do
lądowania.
Gaal ruszył za nim i chwyciwszy go za rękaw białego munduru z emblematem Imperium
– słońcem i statkiem kosmicznym, zapytał:
– Czy nie mógłbym tu zostać? Chciałbym zobaczyć Trantora.
Oficer uśmiechnął się i Gaal poczuł, że się rumieni. Uświadomił sobie, że mówi z
prowincjonalnym akcentem.
– Rano będziemy już na Trantorze – rzekł oficer.
– Chodzi o to, że chciałbym go zobaczyć z przestrzeni.
– Ach, tak. Niestety, mój chłopcze. Gdyby to był jacht kosmiczny, moglibyśmy to
załatwić. Ale opuszczamy się korkociągiem w stronę słońca. Nie chcesz chyba zostać w
jednej chwili oślepiony, poparzony i napromieniowany, co?
Gaal odwrócił się, aby odejść. Oficer krzyknął za nim:
– Poza tym, chłopcze, Trantor wydałby ci się tylko szarą, bezkształtną plamą. Możesz
sobie zafundować wycieczkę w przestrzeń, kiedy już znajdziemy się na miejscu. Są tanie.
2
Gaal obejrzał się. – Bardzo dziękuję – odrzekł.
Czuł się zawiedziony jak dziecko, ale w końcu uczucia takie są równie naturalne u
dorosłych jak u dzieci i Gaal czuł, że coś go dławi w gardle. Nigdy dotąd nie widział Trantora
w całej okazałości i nie przypuszczał, że przyjdzie mu jeszcze na to poczekać.
2.
Statek lądował wśród kakofonii dźwięków. Z zewnątrz dobiegał gwizd atmosfery trącej o
metal wrzynającego się w nią statku. Słychać było nieustanny warkot aparatury
klimatyzacyjnej neutralizującej żar wywołany tarciem i miarowe dudnienie silników
hamujących pęd statku. W gwar rozmów ludzi zbierających się przy wyjściu wciskał się
zgrzyt wind zwożących bagaże, pocztę i pozostały ładunek do pomieszczeń położonych
wzdłuż osi statku, skąd to wszystko zostanie później zabrane do luku towarowego.
Gaal poczuł lekkie szarpnięcie, które świadczyło o tym, że statek przestał poruszać się
mocą swych maszyn. Już od wielu godzin poddawał się sile przyciągania planety. Tysiące
pasażerów siedziało cierpliwie w pomieszczeniach przy wyjściu, które obracając się łagodnie
na wytworzonych pod nimi polach siłowych dostosowywały swoje położenie do ciągle
zmieniającego się układu sił grawitacji. Teraz wszyscy tłoczyli się na pochylniach
prowadzących do ziejącego w oddali otworu luku.
Gaal nie miał dużego bagażu. Stał przy biurku, podczas gdy jego rzeczy zostały szybko i
fachowo przejrzane i ponownie złożone do kupy. Obejrzano i podstemplowano jego wizę. Na
niego samego nikt nie zwrócił w ogóle uwagi.
To był Trantor! Powietrze wydawało się tu nieco gęściejsze, a przyciąganie silniejsze niż
na jego ojczystej planecie, ale przyzwyczai się do tego. Zastanawiał się jednak, czy zdoła
przywyknąć do widocznej na każdym kroku potęgi Imperium.
Budynek Odpraw był olbrzymi. Gaal ledwie mógł dostrzec jego sklepienie. Oczyma
wyobraźni widział tworzące się pod nim obłoki. Nie mógł dojrzeć końca sali, w której się
znalazł – jak okiem sięgnąć nic, tylko ludzie i biurka ciągnące się szeregiem aż po zamglony
horyzont.
Człowiek przy biurku odezwał się ponownie. W jego głosie brzmiała irytacja:
– Proszę się przesunąć, Dornick. – Musiał raz jeszcze spojrzeć w wizę, aby przypomnieć
sobie nazwisko. Gaal wyjąkał:
– Gdzie... gdzie... Urzędnik wskazał kciukiem:
– Do postoju taksówek w prawo, a potem trzecia w lewo.
Gaal ruszył wpatrując się w jarzące się, zawieszone na niebosiężnej wysokości litery
układające się w napis "Taksówki we wszystkich kierunkach".
Jakaś postać oderwała się od tłumu i zatrzymała się przy biurku, przed którym przed
chwilą stał Gaal. Urzędnik podniósł wzrok i nieznacznie skinął głową. Nieznajomy
odpowiedział takim samym ruchem i podążył za młodym przybyszem.
Zdążył akurat na czas, aby usłyszeć, jaki jest cel podróży Gaala.
Gaal oprzytomniał, gdy na jego drodze wyrosła barierka.
3
Napis na tabliczce głosił "Dyspozytor". Człowiek, do którego odnosił się napis, nie uniósł
nawet głowy znad papierów. – Dokąd? – spytał.
Gaal nie wiedział, co odpowiedzieć, ale wystarczyło kilka sekund wahania, aby za Jego
plecami utworzyła się długa kolejka.
Dyspozytor podniósł wzrok. – Dokąd? – spytał ponownie.
Zasoby finansowe Gaala były skromne, ale już nazajutrz miał dostać pracę. Starając się
nadać głosowi nonszalancki ton powiedział:
– Do dobrego hotelu.
Na dyspozytorze nie wywarło to żadnego wrażenia.
– Wszystkie są dobre. No więc, do którego?
– Do najbliższego – odparł zdesperowany Gaal.
Dyspozytor nacisnął guzik. Na podłodze pojawiła się cienka strużka światła, wijąc się
wśród mnóstwa innych, które mieniły się wszelkimi możliwymi kolorami w różnych
odcieniach. Gaal poczuł, że wciśnięto mu do ręki bilet. Bilet jarzył się słabym światełkiem.
– Jeden dwadzieścia – powiedział dyspozytor.
Gaal zaczął szperać po kieszeniach w poszukiwaniu monet. – Gdzie mam iść? – spytał.
– Za światłem. Bilet będzie świecił tak długo, jak długo będzie pan szedł we właściwym
kierunku.
Gaal ruszył. Mijały go setki ludzi. Każdy podążał swym własnym szlakiem, przeciskając
się przez tłum w miejscach, gdzie przecinały się świetliste ścieżki, aby dotrzeć w pożądane
miejsce.
Ścieżka Gaala urwała się. Człowiek w jaskrawym niebiesko-żółtym uniformie z
plastotkaniny, jakby wprost spod igły, sięgnął po jego dwie walizki.
– Bezpośrednie połączenie z Luxorem – powiedział.
Słyszał to mężczyzna, który podążał za Gaalem. Usłyszał również jego odpowiedź; –
Doskonale – i patrzył, jak Gaal wsiada do pojazdu o tępo ściętym przedzie.
Taksówka uniosła się pionowo w górę. Gaal wyglądał przez wypukłe okno. Nie potrafił
opanować dziwnego uczucia, jakim napełniała go ta niezwykła podróż wewnątrz budynku i
trzymał się kurczowo oparcia fotela kierowcy. Ogromna przestrzeń pod nim ścieśniła się, a
ludzie zamienili się w biegające bez celu mrówki. Po chwili obraz ten skurczył się jeszcze
bardziej i zaczął uciekać do tyłu. Przed nimi wyrosła ściana. Zaczynała się wysoko w
powietrzu i ciągnęła w górę ginąc z pola widzenia. Podziurawiona była jak rzeszoto. Gdy
zbliżyli się, dziury okazały się wlotami tuneli. Taksówka skierowała się ku jednemu z nich i
wkrótce znaleźli się wewnątrz. Gaal przez chwilę zastanawiał się, w jaki sposób Jego
kierowca odnalazł właściwy otwór.
Wokół panowała ciemność. Raz tylko mignęło za oknem kolorowe światło
sygnalizacyjne, które na moment rozproszyło mrok. Świst mknącego pojazdu szczelnie
wypełniał tunel. Zwolnili. Gaal pochylił się do przodu, walcząc z siłą, która wciskała go w
siedzenie i wtedy taksówka gwałtownie wystrzeliła z tunelu i osiadła na ziemi.
– Hotel Luxor – oznajmił kierowca. Pomógł Gaalowi wyjąć bagaż, przyjął z poważną
miną napiwek w wysokości jednej dziesiątej kredytu, zabrał nowego pasażera i znowu
wzniósł się w powietrze.
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin