kotlet-na-wynos,-czyli-autostopem-za-rownik helion.pdf

(19574 KB) Pobierz
Kup książkę
Poleć książkę
Kup książkę
Poleć książkę
128
CHINY
Kup książkę
Poleć książkę
LAOS
Znalazłem się w Laosie. Jeszcze rok wcześniej miałbym problem z umiejscowieniem tego
kraju na mapie. Co uderzyło mnie zaraz po znalezieniu się na tej ziemi? Wszechobecna
dżungla? Odgłosy jak w krakowskim zoo? Brak ludzi? Niesamowity upał i wilgotność unie-
możliwiające większy wysiłek? Potrzeba natychmiastowej zmiany spodni na szorty? Nie.
Pierwsze, co zachwyciło mnie w Laosie to cisza. Wreszcie. Po miesiącu pobytu
w Chinach zacząłem się przyzwyczajać i chyba zapomniałem, co to znaczy „słyszeć”
ciszę. Żadnych krzyków, warkotów silników, wrzasków i pisków. Tylko odgłosy natury
i lekkie skrzypienie mojego prawego buta. Od tej chwili wiedziałem już, że w tym kraju
odpocznę i zaznam niczym niezmąconej podróżniczej atmosfery.
A swoją drogą to kolejny powód do docenienia naszego pięknego, leżącego nad Wisłą
kraju. Spotkałem po drodze wiele osób, które mówiły – Polska? Tak, byłem kiedyś!
Boże, jak wy tam macie cicho i spokojnie. I te Mazury…. Nie zmyśliłem tego, to auten-
tyczny cytat. Zawsze wtedy myślałem, że przesadzają. Przecież w naszych miastach jest
gwar i hałas. Teraz już wiem, że to, co my nazywamy gwarem, w rzeczywistości jest
oazą spokoju. Tego dnia nie tylko zakochałem się od pierwszego wejrzenia w Laosie,
ale również zapałałem po raz kolejny miłością do Polski.
Zupełnie inny świat. Pierwsze laotańskie miasteczko wyglądało jak kolonia francu-
ska. Nareszcie jakaś inna architektura, a nie ciągle te chińskie smoki i lwy na każdym
okapie domu, które na początku fotografowałem z każdej strony, ale po miesiącu
miałem ochotę wykopać je na orbitę. W skwarze lejącym się z nieba obszedłem wioskę,
zagadałem do kilku obcokrajowców i poszukałem noclegu. Najtańszy za osiem złotych
w szopach z łóżkami piętrowymi.
LAOS
129
Kup książkę
Poleć książkę
Dżungla w okolicy Luang Namtha
– Sat, a to czerwone? – zapytałem.
– Uuu, piękny owoc Jangry…
– Można zjeść? – sięgnąłem ręką w stronę okazu.
– Nie! Ty nie dotykać! Trujące!
– Wiem, wiem, tak tylko się drażnię…
To był trzeci dzień naszej wędrówki, zaprzyjaźniliśmy się z Satem i wiedziałem
już, że od czasu do czasu mogę sobie pozwolić na taki żarcik. Wiedziałem też, że na
żartach muszę poprzestać.
Poznajcie Sata – mojego przewodnika po dżungli. Wygląda jak prawdziwy dziki
Laotańczyk, choć wychował się i mieszka w Luang Namtha – całkiem sporym, jak na
warunki laotańskie miasteczku. Ma około metr sześćdziesiąt wzrostu, zatem góruje
wśród rówieśników. Często się uśmiecha i zawsze uzupełnia wypowiedź licznymi
gestami. Ma 35 lat. Tego jest raczej pewny, jednak w kwestii roku urodzenia musi się
posłużyć notatkami. Przez kilka ostatnich lat był nauczycielem. Co prawda skończył
tylko liceum, ale to i tak więcej niż większość miejscowych. W końcu jednak uznał, że
nie jest to jego powołaniem – w dżungli czuje się lepiej. Uwielbia dużo mówić, a jego
historie o buszu nie mają końca. Natomiast te niezwiązane z nią bardzo często luźno
łączą się z prawdą. Lubi po prostu trochę pofantazjować. Jego angielski jest całkiem
niezły, ale w połączeniu z laotańskim akcentem brzmi przezabawnie. Laotańczycy
często zaciągają. Jego „Yeeeees” przedłużane do wysokiego C i „Uuuuu” znaczące
w jego języku po prostu „nie” zapamiętam chyba do końca życia. Podczas zwykłej
rozmowy, choćby o pogodzie, pękałem ze śmiechu. Ubrany w luźną koszulkę, z ple-
cakiem z Decathlonu zarzuconym na ramię, łączy w sobie miejskie nawyki i obyczaje
dzikich ostępów.
Poznajcie również Chana – mojego drugiego przewodnika po dżungli, który dużo
lepiej od Sata orientował się w ścieżkach prowadzących przez dżunglę. Chan, jak więk-
szość Laotańczyków z wiosek, nie jest specjalnie otwarty i rozgadany. Nie zna ani słowa
po angielsku, a po laotańsku też średnio sobie radzi. Jego rodzime plemię Kamhu ma
swój własny język. Chan zawsze wygląda na zamyślonego i lekko nieobecnego. Lubi
odwrócić się tyłem do wszystkich i po prostu patrzeć w głąb buszu. Mimo to kilka razy
w ciągu tych paru dni widziałem go uśmiechniętego, zwłaszcza gdy okazywaliśmy po-
dziw dla jego umiejętności. A tych mu nie brakowało. Przez cztery dni kroczył na czele
naszego pochodu, zawsze jakimś cudem wypatrując wąską ścieżkę. Mało tego, oprócz
130
LAOS
Zgłoś jeśli naruszono regulamin