Piskorski Krzysztof_Krawedz czasu.rtf

(29746 KB) Pobierz
Piskorski Krzysztof_Krawedz czasu

http://cyfroteka.pl/catalog/ebooki/02014672/020/cover/N/14636.jpg


C:\Users\Agnieszka\Desktop\1.jpg


Mojej żonie

książka, któ zawsze chciała przeczytać


א

ALEF

 

 

Mechan sł.

Pokrył już cały t oranżerii, a jego yszczące narośla zaczęły sięgać dalej peły po kamiennej podłodze, wspinały się na kolumny. W półcieniu urowych sklepień z kutego żelaza skrzyły się mosiężne kółka, przekładnie, osie; mrowie drobiazgu ledwie widocznego okiem, ocista piana.

Mechan puchł.

Promienie światła, wpadając przez szyby w secesyjnych ramach, rozszczepiały się na jego dywanie, rozpadały na setki ysków w morzu miniaturowych ramion oraz poskręcanych taśm transmisyjnych, których początku i końca nie dało się uchwycić wzrokiem, jakby każda była osobną wstę Moebiusa, zaplątaną d wałów maszyny. Wszystko cykało, ruszało się jednostajnym rytmem, zrodzonym w niewidzialnych czeluściach wewnątrz potężnej masy, któ widać było za południową ścianą oranżerii.

Mechan pełzł, wspinał się.

I tylko człowiek, który niemal przyłby do niego twarz, by poznać zagadkę tego ruchu. Zobaczyłby, jak spomiędzy szczu lilipucich elementów wyjeżają na pasach kolejne części tylko po to, by zaraz jakieś ramię cienkie jak noga świerszcza pochwyciło je i precyzyjnie umieściło na miejscu, tam gdzie rodziła się kolejna przekładnia, taśma, skrzyżowanie.

Maszyna nawarstwiała się niczym nowotwór, toczyła przestrzeń jak korniki drewno. W pustym, cichym wnętrzu oranżerii nic nie mogło przeszkodzić jej ekspansji.

Stanęła jednak nagle, niespodziewanie. Najpierw z wnętrza doszedł daleki zgrzyt, a potem stuk, gdy któryś element trafił na niespodziewany opór. Wkrótce w pełnej klekotów reakcji łcuchowej zakleszczyły się kolejne kółka; martwica rozprzestrzeniała się yskawicznie. Chwilę jeszcze miliony batek drży, próbując przezwycięż asny opór pisk metalu był jak k zdychającego psa. Wreszcie wszystko znieruchomiało.

Gdy ostatnia namiastka życia zniknęła, żaden więk nie zakłócał już spokoju oranżerii. Powietrze było suche, chłodne, zmrożone zimnym światłem. Mijały godziny, ale cienie kolumn nie rosły. Próżno było też wypatrywać ruchu liści, jakby wyrzeźbionych z zielonego szkła.

Czas stracił znaczenie nie było niczego, co mogło go odmierzać.

Ale w pewnym momencie nieśmiertelną harmonię przerwał więk. Gdzieś ze środka maszyny dobiegło uche metaliczne uderzenie, potem jeszcze jedno i nastę...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin