Kornel Filipowicz - Dom spokojnej starości.pdf

(105 KB) Pobierz
DOM SPOKOJNEJ STAROŚCI
Kornel Filipowicz
Jabłonie wcześnie tego roku zakwitły. Widać je z okien poprzez czarne pnie i konary
bezlistnych jeszcze drzew. Wygląda to, jakby tam, na końcu parku, gdzie zaczyna się młody
sad, białoróżowa chmura zstąpiła z nieba, aby otulić i osłonić przed mrozem korony jabłonek
ciepłym, puszystym szalem.
Dwaj mieszkańcy piętrowego, pomalowanego na jasnożółty kolor domu, panowie Stanisław
Omulski i Tadeusz Horwat, wyszli na spacer i przemierzali właśnie rozległy, ale niezbyt
przyjemny, bo zdziczały i trochę wilgotny park. Gęsto rosnące stare drzewa rzucały tu zbyt
wiele cienia na trawnik pokryty kępami bluszczu i barwinka. Panowie Omulski i Horwat nie
skorzystali z wygodnych, pustych o tej porze dnia ławek w parku. Dążyli w stronę młodego,'
kwitnącego sadu.
Cieplutko dzisiaj — powiedział Horwat.
Ale ranki i wieczory jeszcze zimne.
To prawda, ranki jeszcze chłodne, ale w południe, jak słońce przygrzeje, czuje się, że
wiosna idzie. Niech pan patrzy, panie Stanisławie, jak tam, w sadzie, ziemia dymi! Parę
takich dni i będzie już zupełnie sucho.
Powietrze jeszcze wilgotne, ciężko oddychać — powiedział Omulski. Cierpiał na
astmę, miewał duszności, które ostatnio dały mu się trochę we znaki. Zwolnił więc nieco
kroku przytrzymując za rękaw swego towarzysza. Przeszli przez park i zatrzymali się na
skraju sadu. Kwitnące jabłonie stały w blasku słońca, wyglądały jak bukiety. Nie było wiatru,
panowała ’cisza, w koronach drzew brzęczały pszczoły.
O czym to mówiliśmy? -— spytał Omulski.
O spodkach latających i kosmicznej armii zbawienia?
Tak, ale nie o to mi w tej chwili chodzi.
O masonerii?
' — Właśnie. No więc, to się, proszę pana, nie datuje od wczoraj. Oni tę krecią robotę robią
od czasów, kiedy Polska jest Polską.
— Czy to nie przesada? Oni powstali dopiero gdzieś w czasie rewolucji francuskiej.
Omulski nie lubił tego dziada, Horwat był starszy od niego prawie pięć lat, miał obrzydli wy
tik — poruszał bez przerwy ustami, jakby pykał fajkę.
Był poza tym namiętnym plotkarzem i kawalarzem, ale ze względu na swoją przeszłość — za
premierostwa Grabskiego pracował w ministerstwie skarbu — był tu jedynym człowiekiem,
któremu mógł zaufać.
— Nawet grubo przed, ale nie o to chodzi, jak się nazywali. To jest ciągle ta sama mafia,
dążąca nieustannie do tego samego: osłabienia odporności narodu, do rozbicia państwa,
zniszczenia jego strukjtury społecznej, dorobku kulturalnego, zerwania wszystkich więzów,
rozdarcia wewnętrznego, zniszczenia granic, pogrzebania naszej przeszłości i przekreślenia
na zawsze przyszłości. Ja wiem, proszę pana, że pan ma trochę sceptyczny stosunek do
religii...
— Nie — powiedział Horwat niezwykle przytomnie, jeśli zważyć, że już od chwili szedł
z odwróconą głową i z wielkim zainteresowaniem przyglądał się dwom dziewczętom, które
zbliżały się od strony inspektów i niosły w wielkim, płaskim koszu rozsadę. — Nie do religii,
tylko do kleru.
— Tak czy owak — wierzy pan chyba w istnienie i działalność złego ducha, diabła,
demona — obojętne, jak nazwiemy tę siłę, która jest zaprzeczeniem wszystkiego, co jest we
wszechświecie czyste, dobre, szlachetne, wzniosłe?
— Tak, zło niewątpliwie istnieje — odpowiedział Horwat nie przestając obserwować
dziewczęta, które złożyły kosz na ziemi i zabrały się do sadzenia rozsady na długim zagonie,
osypanym białymi płatkami niby śniegiem. —- Siądźmy sobie tu, na słoneczku — dodał i
skierował się w stronę ławki. Omulski podąża za nim i mówi:
— Ta diabelska siła nie darmo od samego Belzebuba, który był kiedyś aniołem,
pochodzi! W ileż postaci potrafi się wcielić!
— A propos wcielić — czy sądzi pan, że diabeł może wejść także na przykład w
księdza? — spytał w zadumie Horwat. Omulski zerknął na niego kątem oka, ale twarz
Horwata była poważna.
— Wejść, wcielić się, czy tylko przebrać się w szaty duchowne? To różne rzeczy —
powiedział ostrożnie Omulski.
— Pytam, bo nie wiem, czy pan słyszał o tym wspólnym nabożeństwie ka- tolicko-
protestancko-żydowskim?
— Nie, coś podobnego?!
— Przy głównym ołtarzu ksiądz katolicki, przy bocznych pastor i rabin.
— Pan ze mnie żartuje...
— Gdzieżbym śmiał. Czytałem w Le Monde, to było gdzieś na południu Francji.
— Oczywiście, jeszcze jedna masońska impreza w tym kraju wielkiej wiary i wielkiego
jednocześnie zepsucia. Straszne. To ich dzieło. A to wszystko po to, aby nas omamić i
oszukać, zasiać wśród nas ziarno nieufności i zwątpienia, poróżnić ludzi między sobą,
odebrać im wiarę i szlachetną prostotę serca i umysłu — zdeprawować, zniszczyć! To oni
karmią nas od wieków słabością i zwątpieniem, fałszywą wiedzą, oszukańczą filozofią,
amoralną etyką, zdegenerowaną literaturą i sztuką, które pchają nas w objęcia grzechu, w
bagno, brud, prostytucję, zbrodnię! — Omulski zakończył to zdanie przyśpieszając kroku i
podnosząc głos, gdyż Horwat zdawał się myśleć o czym innym.
32
— Może będę miał dzisiaj paczkę od Karola — powiedział Horwat sadowiąc się na
ławce i podciągając spodnie w miejscu, gdzie jego spiczaste kolana nadwerężały
niebezpiecznie materiał. Mrużył oczy i patrzył w stronę budynku mieszkalnego z balkonami,
na których wietrzyła się pościel.
— Listy już były, paczki dopiero o pierwszej — powiedział Omulski i po- cżul ucisk w
sercu na myśl o swoim synu, Władysławie, który był dzieckiem niedobrym a ożenił się, jak
na złość, z kobietą, która miała jeszcze gorszy od niego charakter. Dobrali się jak w korcu
maku. Próbował już na nich różnych sposobów, pisał co tygodnia, potem nie pisał przez całe
długie lata, na koniec obraził się, napisał do nich, że zabrania im pisać i cokolwiek przysyłać,
zabronił im tego, czego nigdy nie robili, i to okazało się najlepszym wyjściem. Oni nie
musieli sobie zaprzątać więcej nim głowy, a on ocalił swój honor. Ciągnął dalej z mocą:
— To oni zatruli serca i dusze ludzkie, pomieszali umysły Husa i Lutra, Woltera i
Rousseau. Ich dziełem jest reformacja i wszystkie rewolucje. To oni przywiedli do upadku
piękną Rzeczpospolitą, sprowadzili na nią rozbiory po to, aby wykrwawić nas w wojnach i
powstaniach, unicestwić nasz naród, naszą religię, język* kulturę!
— Ale dupa! — powiedział nagle Horwat.
— Co pan mówi? — spytał Omulski nieco spłoszony i nie całkiem pewny tego, czy się
nie przesłyszał. Swoją drogą, przyzwyczaił się już był do ordynarności Horwata. Składał to
na karb jego szlacheckiego i ziemiańskiego pochodzenia, oni bywali tacy. Wybaczał mu to,
choć sam tego okropnie nie lubił.
— Nic, powiadam, że jest dobrze zbudowana ta młodsza Pieszczachówna.
Omulski zlekceważył uwagę Horwata i ciągnął dalej:
— Nie potrzebuję panu chyba mówić, do czego masoneria w końcu doprowadziła. To, co
pan widzi teraz dookoła siebie — to jej dzieło!
— Ciągle to od pana słyszę. Ale przecież masonem był Kościuszko i Łukasiński, i
Książę Józef. O! Idzie pani doktor Skołyszewska. Dzień dobrv. pani doktor! — krzvknał
Horwat.
— Chwileczkę, zaraz panu to wyjaśnię — powiedział Omulski. W ich stronę szła doktor
Skołyszewska, z książką w ręku, w lekkim futerku narzuconym na kitel. Uśmiechnęła się i
powiedziała:
— Wygrzewamy się na słoneczku, co? Bardzo zdrowo.
— Wiosna, pani doktor, idzie, wiosna! — powiedział Horwat.
— Wiosna wiosną, ale nie należy przesadzać, jak mówi nasz sympatyczny ogrodnik, pan
Pieszczach. Powietrze jeszcze surowe. Posiedźcie sobie panowie chwilę i wracajcie do domu.
— Tak jest! — powiedział Horwat stukając obcasami. — Pani siądzie koło nas, pani
doktor!
— Dziękuję. Panom to dobrze, możecie sobie próżnować. Ja za kwadrans mam
pacjentów. Wyszłam tylko na chwilę, odetchnąć świeżym powietrzem. Jak tam nóżka?
— Jak rozchodzę, to lepiej. Ale w nocy boli, spać nie daje.
Brać reumopirynę, B-complex i popijać tą herbatką. Dałam panu, nieprawdaż? Jakby
nie pomagało, to proszę przyjść, zaaplikujemy coś mocniejszego.
Twórczość nr 4 — 1
33
O, to, to! Coś mocniejszego, pani doktor! Naleweczki dobrej na smoro- dyni...
Rydzyków marynowanych...
O naleweczce niech pan zapomni. Chociaż — bo ja wiem? — powiedziała doktor
Skołyszewska patrząc na Omulskiego. — Jak tam astma się
spisuje?
K
H
. IBH
— Dzisiaj jakby lepiej. Ale przedwczoraj w nocy chciała mnie udusić, oka
nie zmrużyłem.
'
— To węgierskie lekarstwo, które panu dałam — nie pomaga?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin