2112 przekład 19.doc

(49 KB) Pobierz
Epizod 19

Epizod 19

KARACZI, PAKISTAN

Rzucasz się na mnie, przewracasz… Poranek. Pokój zalany słońcem. Biel i czerń.

 

To było dobre. Dobre. To było mi potrzebne..

To jedyne, co pamiętam. Ostatni ranek. Trzeba myśleć. Powinienem myśleć. Powinienem zrozumieć, gdzie jestem. Przypomnieć sobie, co się stało.
Nie mogę. Powinienem. Powinienem. Powinienem… powinienem…

Nie mogę.

Krzyk przeszkadza. Niech on zamilknie. Niech on zamilknie. Krzyczy już długo. Słyszę go nawet przez sen. Spałem? Nie. Nie spałem. Przywlekli mnie tutaj – i coś się stało. Nie pamiętam. Głowa mnie boli. Niech on zamilknie. Znam go. Kto to jest? Nie pamiętam. Głowa boli. Mdłości. Dlaczego? Boli. Głowa… Mam tam ranę. Uderzyłem głową? Tak. Tak. Jest rana. To krew? W smaku – krew. Dlaczego? Uderzyłem się w głowę. Przywlekli mnie tutaj i upadłem. Nic nie pamiętam. Niech on zamilknie. Znam go. Ciemno tutaj. Byłem przewodnikiem światła… Kto to jest Mycroft? Nie wiem. Zimno. Przywlekli mnie tutaj i rzucili głową na ścianę. Dlatego nie mogę rozpoznać jego głosu. On krzyczy już długo. Nie spałem.

- Proszę… Proszę… Potrzebuję tego… Pozwól mi…

Gładzisz mnie między pośladkami. Wcześniej też pozwalałem ci na to, ale nigdy we mnie nie wchodziłeś. Nigdy. Z jakiegoś powodu… Nie, nie bałem się. Po prostu… nie wyobrażałem sobie siebie w tej roli. Jeśli teraz to zrobisz, stracę dziewictwo. To śmieszne w moim wieku. Zapewne to boli… Jak objawienie. Będzie bolało…

Tutaj są szczury. A może krety? Całkiem jak u tego Mycrofta. Krety to zrobiły. Krety zawsze są winne. Głos. Znajomy głos. Krzyczy już całą wieczność. Czego on chce? Nie wiem.

 

…ale jeśli ty tego potrzebujesz…

Zapach zgnilizny i słodyczy. Brudna woda ścieka po ścianach. Chce mi się pić. Nie dawali mi wody. Mdli mnie. Gorycz w ustach. Jeśli zlizać krople wody i pleśni ze ściany, to przyniesie ulgę. I…

 

- Tak.

 

Źle. Bardzo źle. Nie mogę chodzić. Obmacuję nogę. Złamanie. Zamknięte. Niżej silna opuchlizna. Mam chusteczkę. Dlaczego mam chusteczkę? Dlatego, ze jest słodka. Jest z Bletchley i Morza Celtyckiego. Gdzie to jest? Nie wiem. W tej chusteczce jest wszystko: słodycz, woda, nasienie i krew. Jest brudna. Ale pachnie słodyczą. Czymś… kimś…

 

Nie.

Nie pamiętam.

Smarujesz palce i zaczynasz ostrożnie, długo mnie rozciągać. To przyjemne. To bardzo przyjemne. Miałeś rację. Odbyt jest bardzo wrażliwy. Zaczynam poruszać biodrami. Bez pośpiechu głaszcze swój członek, kiedy ty mnie obejmujesz, całujesz i szepczesz do ucha jakieś głupstwa. To takie do ciebie niepodobne… Drżysz z podniecenia. Chcesz mnie wziąć, ale nie pozwalasz zwyciężyć niecierpliwości. Nigdy nie kochaliśmy się w ten sposób. Masturbowaliśmy się nawzajem lub pieściliśmy ustami, ja brałem ciebie – ale nie ty mnie. Dzisiejszego ranka dla nas nastąpi jeszcze jeden pierwszy raz. Powinienem go zapamiętać… Jesteś tylko w koszulce, oślepiająco białej. Twój wilgotny, gorący i twardy penis przylega do mojej nogi. Jest duży. Nie wiem, czy zdołam go pomieścić. Jednak podoba mi się ten pomysł, że będziesz wewnątrz. Do diabła z bólem. Chcę, żebyś kończył we mnie. Żeby twoja sperma wyciekała z mojego wejścia…

Kiedy rażą prądem, jest lepiej, niż kiedy indziej. Można nie myśleć. Uderzenie prądem w genitalia. Czasami mam szczęście i tracę przytomność. Jednak nie na długo. Zuchy, znają się na swojej robocie. Wieszają do góry nogami. Źle. Krew uderza do głowy, jednak zdąży się myśleć. Znów tracę przytomność. Wiadro zimnej wody. Cucą mnie. Woda jest słona. Przyżegają. Nie mam niektórych paznokci. Omotuję rękę chusteczką. Palce spuchły. Przykładam chusteczkę do ran. Myślę, że mnie uzdrowi. Wyleczy złamanie. Wszędzie zgnilizna. Smród zagłady. Smród rozkładu. Teraz i ja tak pachnę.
Czego chcą? Nie wiem. Mówię im: „Nie wiem”. Powtarzam to. Nie rozumieją. Nie wierzą.

Jest mi prawie wszystko jedno. Niech krzyczy. Ja tylko powinienem sobie przypomnieć, czyj to głos.

Ty też poruszasz biodrami. Dalej. Proszę…
 

Przesłuchują nas po kolei. Mnie i tego drugiego. Który teraz krzyczy. Ja go znam. Nazywa się… nazywa…

 

Nie. Nie pamiętam.
Wodna tortura - źle. Bardzo źle. Najgorsza ze wszystkiego. Przez jakiś czas się myśli. Rozumie, co się dzieje. Kładą mnie na plecach, trzymają za ręce, z wierzchu ktoś siada. Na twarz rzucają brudną szmatę. Na nią leją wodę. Prymitywne i efektywne. Stare dobre metody. Zuchy. Znają się na robocie. Nie można oddychać. Woda dostaje się do ust, do płuc. Zwierzęca panika. Powolne topienie.
 

Odwracasz mnie na bok i obejmujesz od tyłu – jak za pierwszym razem, kiedy staliśmy przy oknie. Zginam nogi, otwierając ci wejście. Szepczesz:

- Wszystko będzie dobrze. Jestem tutaj. Jestem tutaj.
Czuję główkę twojego penisa. Sekunda paniki, wzdrygam się, jednak ty mocno mnie trzymasz. Boli. Boli. Oddycham: wdech-wydech. Zatrzymujesz się. Ból jest pulsujący, ostry. Nie mogłeś mnie nie rozerwać. To nic. Wszystko w porządku. Jestem tutaj. Pierwszy raz. Pierwszy raz, kiedy jesteś wewnątrz mnie.

- Ruszaj się…

Dlaczego ktoś krzyczy? Ktoś… ktoś… Powinienem sobie przypomnieć. Głos…

 

 

Nie.
To brudna chusteczka, z cienkiej nieznanej tkaniny, z wyszyciem. Mogę to wyczuć palcami. Możliwe, że to wyhaftowane litery. Nie wolno stracić tej chusteczki. Trzeba spać…

Wchodzisz powoli, płytko. Dyszysz ciężko. Być może też cię boli. Całujesz moją szyję, gładzisz sutki. Zaczynasz pieścić mój członek. Nie mam erekcji. Czuję, że między pośladkami jest bardziej wilgotno niż przedtem. To pewnie krew. Mój członek się nie podnosi. Na próżno mnie gładzisz. Nie wyszło nam.

- Wyjdę…
- Nie! Proszę, nie. Ruszaj się.

- Boli cię. Nie dojdziesz tak.

- A ciebie bolało za pierwszym razem?

- Cholernie.
- Dobrze. Tylko nie wychodź. Ruszaj się…

Nie dawali mi spać. Tutaj jest ciemno. Włączali muzykę. Złą muzykę. Bębny. Głośno. Okrągłą dobę. Otępiałem. Co mam im powiedzieć poza „nie wiem”? Konwencja genewska nigdy nie działała. Nigdy w historii. „Nie wolno torturować jeńców”. Naiwne dzieci. Miłosierne. Naiwne. Jeńców zawsze torturują. Wiem to jak... Jak kto? Z jakiegoś powodu to wiem.
Kiedy chorowałem, mama kładła się obok i obejmowała mnie. Mówiła: „Wszystkich przegonimy. Zostaniemy tylko ty i ja”. Nie wstyd płakać. Nikt nie widzi. Ani oni, ani ten drugi. Ten co krzyczy. Trzeba zatkać uszy. Zwinąć się w kłębek. Ranna noga przeszkadza. Spuchła. Na pewno odłamki kości uciskają żyły. Nie mogę na nią stąpnąć. To na pewno złamanie kości piszczelowej. Wiem to jak… kto? Mama była silna. Ona by im zabroniła. Przegnała by ich. Mamo, zrób tak, żeby go nie bolało. Proszę. Ja go znam. Tylko nie pamiętam. On może być dobrym człowiekiem. Nazywa się…
 



Nie. Nie pamiętam.

On już nie krzyczy. Jestem tu całą wieczność. Dlaczego tutaj jestem? Złamana noga spuchła. Teraz mnie nie prowadzą, a niosą. Będę kuleć. Nieważne.

Wszystko zalewa jaskrawe światło. Zaczynasz się poruszać. Bardzo powoli. Po prostu chcę, żebyś to zrobił…

Chcę ich poprosić, żeby mnie dobili, ale oni nie chcą współpracować. Uparci. Muszę pamiętać słowa: „Nie wiem”.
Duże pomieszczenie. Betonowe ściany. Moje ręce są przywiązane do sznurów, przeciągniętych przez pierścienie. Po jednym pierścieniu na przeciwległych ścianach. Sznury są mocno naciągnięte. Jak na pręgierzu. Źle. Przez jakiś czas będzie się myśleć. Rozumieć, co się dzieje.
Nie wiem. Nie wiem. Nie wiem. 

Członek wypełnia się krwią. Nadal go głaszczesz. Dziwne odczucia. Jednocześnie źle i dobrze. Dobrze i boleśnie. Boli i… chce jeszcze. Zaczynam się wyginać naprzeciw tobie. sapiesz mi w ucho z osobliwym jękiem – nigdy nie słyszałem czegoś takiego: jakbyś był jednocześnie bardzo szczęśliwy i bardzo nieszczęśliwy. Zupełnie jakby rozpacz i rozkosz w tej samej minucie zmusiły cię do krzyku.

- Ruszaj się… jeszcze… proszę…

Zrób coś…

Zbierz się. Skup.

Pytania.

Nie wiem. Nie wiem. Nie wiem.  

Trzeba sobie przypomnieć.
Wszystkie wydarzenia ostatnich dni przywiodły nas do tego punktu. Nie wiem, co się stało. Czy dotarliśmy do Chin? Porwali nas i przewieźli przez granicę? Napadli na konwój? Czy ktoś nas wydał? Czy może nie dotarliśmy do Chin? Zmusili nas do lądowania gdzieś… gdzieś… Co z delegacją? Czy Mycroft żyje? On jest ważny. Kto to jest? Czy on nas wydał? W zamian za co? Czy nas uratuje? Wymieni? Na co? Może to zrobić, wiem. Nie wiem, kim jest, ale może. Obok niego jest zdrajca. Trzeba uprzedzić…

Wciąż jeszcze próbujesz się hamować, lecz poruszasz się gwałtowniej. Boli mocniej. Jęczysz żałośnie. Przyciskasz mnie tak mocno, że ledwo mogę oddychać. Szybko wodzisz ręką po moim członku. Proszę:

- Kończ. Proszę. Chcę, żebyś doszedł. Dalej… Proszę.

Przesłuchuje mnie ktoś ważny, kto siedzi w głębi pomieszczenia – i w mroku. Jest tu jedno nikłe źródło światła. Zstąpiliśmy do Hadesu. „Główny” mówi cicho, daje znaki gestami. Dwóch w maskach pracuje nade mną, krzyczą w paszto. Skąd wiem, że to paszto? Nie wiem. Jest tłumacz. Chcą się czegoś dowiedzieć. Zapomniałem, czego. Pamiętam tylko, że powinienem odpowiadać: „Nie wiem”.
 

Ty we mnie. Oto sens wszystkiego. Jednoczesna rozkosz i ból. Tak będzie zawsze. Nie wiedziałem, że tego potrzebuję: twojego wniknięcia. Wytryskasz z niskim, gardłowym jękiem, a ja wzdrygam się, wyginam. Trzymasz mnie jak mocno, jakbym chciał się wyrwać z twoich ramion. Ale to nie tak. Gotów jestem płakać, ogarnięty chaosem i euforią. Wciąż jeszcze gładzisz mój penis. Robi się miękki. Wyciągam spod poduszki chusteczki. Pachną czymś słodkim. Nawilżane chusteczki. Kto teraz ma takie? Czy je robią na zamówienie? Specjalnie dla ciebie? Możliwe. Wycieram twoją rękę, moje krocze i brzuch. Podaję ci opakowanie. Ostrożnie wychodzisz ze mnie. Płonę między pośladkami. Nigdy tam nie było tak mokro. We mnie ejst twoja sperma. Wycierasz mnie i przeklinasz cicho:

- Do diabła! Cholera. Przepraszam.

Zobaczyłeś krew? Uśmiecham się. Chciałbym to zrobić jeszcze raz. Kiedyś. Myślę, że kiedyś uzależnię się od tego. Tak jak ty. Rozumiem cię. Wpuściłem cię całkowicie. Biorę twoją rękę i całuję. Twoją kochaną, delikatną, szczupłą, cienką, silną rękę. Nie mogę przestać.

- Odwróć się do mnie.

Odwracam się. Patrzysz na mnie uważnie, skanujesz wzrokiem. Troszczysz się o mnie. Nie chcesz, żebym jechał. Wiem.

Tamci mówią w paszto. Afganistan? Pakistan? Słyszałem hałas wielkiego miasta. Szum morza i odgłosy pojazdów. Nie Afganistan. Pakistan. Port Karaczi albo Quasim. Słyszę mechaniczny dźwięk. Być może gdzieś pracuje przenośnik. Paszto, morze, port, transporter do wyładunku rudy z rudowców – Muhammad ibn Quasim. Port Quasim koło Karaczi. Obok portu jest duży węzeł kolejowy. Stąd wiozą rudę. Pustynny krajobraz i mangrowe zarośla. Skądś to znam. Nieważne. Zrozumiałem, gdzie jestem. Dobrze. Dobrze.

Leżysz obok mnie. Milcząc. Możemy jeszcze pospać. Odpocząć. Jeszcze jest czas…

Jesteśmy w porcie. Czy to znaczy, że nas przygotowują, żeby gdzieś wysłać? Dokąd? Wymienią nas? Na co?

Ten drugi mnie słyszy. Słyszy mój krzyk. To źle. Znam go.

 

Sh… She…

 

Nie.
Rozwiązują mi ręce. Wodna tortura. Boże, dopomóż…

Duszę się.

Nie wiem, nie wiem. Nie wiem.

Obejmujesz mnie i głaszczesz. Wycierasz pot z czoła. A potem mówisz to, co było mi tak potrzebne…

 

Przestańcie! Proszę…

 

- Kocham cię, John…

Tak. To ja. John. John Watson. To mnie kochasz.

Jednak już nie jestem doktorem, ani kapitanem. Nie jestem kochankiem, przyjacielem i aniołem stróżem. Nie jestem już Johnem Watsonem. Jestem nikim. Kopią mnie nogami, jak ścierwo.

Tarmoszą i krzyczą: „Obudź się!”.

Co dalej? Prąd? Rozpalone żelazo? Nasi też tak robili. W Afganistanie. A potem ja musiałem leczyć.
Wiem, że możesz mnie słyszeć, tak jak ja słyszałem ciebie. Moje krzyki. Uczyli nas wytrzymałości. Ale to się ciągnie… za bardzo. Za bardzo, żeby nie krzyczeć. Nie chcę krzyczeć, ale nie potrafię zamilknąć. Biologia. Wybacz mi.

Nie wiem… nie wiem… nie…
W końcu wszystko się oddala. Wszystko znika. I ci ludzie, i pytania, i pomieszczenie. I moje ciało. Pozostaje tylko muzyka. Słyszę ją.

 

Przebłyski…

 

Światło. Poznaję muzykę. Chciałeś przeprosić. Wszystkie słowa wypowiedziano. Została tylko ona.

 

Sherlock…


Przypis:

Konwencje genewskie – szereg umów z zakresu prawa międzynarodowego i pomocy humanitarnej podpisanych w Genewie w Szwajcarii, będący częścią międzynarodowego prawa humanitarnego.
Artykuł o traktowaniu jeńców, przyjęty w 1949 roku, głosi: „…zakazuje się, zawsze i wszędzie będą zakazane następujące działania w stosunku powyższych osób: a) zamach na życie i fizyczną nietykalność, w szczególności wszelkie rodzaje mordu, okaleczenia, okrutne traktowanie, tortury i znęcanie się b) branie zakładników; s) zamach na ludzką godność, w szczególności obraźliwe i poniżające traktowanie”.


 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin