2112 przekład 32.doc

(50 KB) Pobierz
Epizod 32

Epizod 32

LONDYN, WIELKA BRYTANIA


- Czterdzieści dwa! Idiota!

No oczywiście.

- Jesteś idiotą, John! Czterdzieści dwa odrzucone połączenia! To twój przyjaciel! Greg to twój przyjaciel…!

Z rozmachem ciskasz mój telefon na fotel.

- Sherlock! Nie mam zamiaru składać ci sprawozdania, dlaczego nie chcę się widzieć z Gregorym Lestrade’em.
Dlatego że… Przypomniałby mi, jak moje życie zaczęło popadać w ruinę.
- Ale co bardziej interesujące, Sherlock… co bardziej interesujące – dlaczego tak bardzo chcesz, żebym się z nim spotkał? Marzysz o tym, żebym na jakiś czas wyniósł się z domu?
Odrzucasz głowę do tyłu i jęczysz z irytacją, zaciskając zęby. Potem idziesz do sypialni, głośno trzaskając drzwiami. Często teraz tak robisz.

Nie sądziłem, że wszystko między nami będzie tak. Między nami teraz źle się dzieje. Wszystko runęło. Świat dokoła, świat w tym domu… Coś z nami nie tak. Jesteśmy spaczeni.
Nie minął nawet tydzień od chwili, kiedy Mycroft Holmes zagarnął władzę w kraju. A ja mam takie uczucie, jakby to, co teraz się dzieje, ciągnęło się już od wielu miesięcy. Ten przewrót na nas wpłynął. Wszystko jest źle.
Nie będziesz czynił sobie idoli, ani się im kłaniał… Ja uczyniłem. I teraz za to płacę.

Kłócimy się. Nieustannie się teraz kłócimy. Tak, jakbym zaczął cię drażnić samym faktem swojego istnienia. Próbujesz kierować mną i moimi działaniami. Upierałeś się, żebym wyciągnął wszystkie pieniądze z konta. Powiedziałeś: „Ocknij się, John! Rozejrzyj się i zobacz, co się dokoła dzieje!” Opróżniłem konto. Zadowolony? Masz jakieś plany, co do tych pieniędzy? Zabieraj je, są twoje. Ale dopiero na święta, nie wcześniej… Resztki mojego odszkodowania. Moje konto jest całkiem puste. Brakuje pieniędzy. Kiedy przyjdzie Boże Narodzenie, jakoś będę musiał ci zapłacić… Całą sumę… Coś wymyślę…
Jesteś bezustannie ponury. Odgrodziłeś się ode mnie swoimi książkami. Prawie nic nie jesz. Warczysz na mnie. Drażni cię to, że zamknęliśmy się w tym mieszkaniu. Brakuje ci powietrza. Jesteś żądny czynów. Wściekasz się z nudów. Ale ja nie mogę dać ci tego, czego sam nie mam. Prawie nie wypuszczam cię z domu. Skończyły się nasze spacery.

…Obraził mnie. Rzucił mi w twarz: „Miłosne udręki i namiętności wymyślili poeci, John. Żyjesz na świecie fantazji. Wszystko jest znacznie prostsze, a mianowicie…. Przerwałem ci. Po co to powiedziałeś? Chcesz, żebym cię znienawidził? Żeby nam było lżej się rozstać? Żebym nie ubolewał nad takim końcem naszego związku?
Dni miłości minęły. Już nie śpimy razem. Nie mogę sobie pozwolić na dochodzenie swoich praw. I nie jestem w stanie przestać cię kochać. To zawsze było trudne. A teraz… Moja miłość do ciebie krzepnie z każdym dniem. I jest coraz cięższa, jak okowy. Jednak kocham cię – w gniewie, w rozpaczy, w żarliwej chęci popchnięcia mnie do czegoś… Kocham właśnie ciebie – nieznośnego, żywego, i nie wiem, czy ta miłość ma jakąś granicę. I w końcu zrozumiałem, czemu to się dzieje. Zacząłem naprawdę cię poznawać. A ty – mnie.
W nas obu zachodzą zmiany. Oddalamy się i zbliżamy, przyrastamy do siebie coraz bardziej. Czy to właśnie jest związek? Prawdziwy związek, a nie gra? Przywiązanie, chorobliwa zależność…? „W dobrej i złej doli”… Czasem łowię twoje tęskne spojrzenie… Czasami wyraźnie chcesz mnie rozbawić i pocieszyć, ale wydaję ci się przypadkiem beznadziejnym… Zapewne już we mnie nie wierzysz. Nie wierzysz, że mogę ożyć. Tak, oczekuję końca. Tak, jest grudzień i mam gdzieś świat wokoło. Czekam końca…
Powinienem się do ciebie przyzwyczaić. Do ciebie i do nowego siebie. Wydarzenia ostatnich dni pchnęły nas ku temu: staliśmy się nowi. Wyrasta w tobie nowy człowiek. Prawdziwy Sherlock. Zapewne po prostu cię nie znałem… Kim jesteś? Zagubiłem się. Zupełnie się w tym zgubiłem. Z każdym dniem kocham cię coraz mocniej. Zrozumiałem, dlaczego…
Śpię na kanapie w salonie, tak jak planowałem na początku. Kim jestem dla ciebie teraz…? Nocą przychodzę do naszej sypialni. Mogę poczuć twój zapach. Twój oddech i ciepło. To ty. To ty, Sherlock. Któż inny mógłby to być?

Poznaliśmy się w Barnet… W Barts.

Nie.

Nie, poznaliśmy się w Bletchley…

Kim jesteś…?

Kiedy zdążyłeś się zmienić? Kiedy zacząłeś mnie zdradzać? Nagle pojawił się w tobie nowy człowiek – ktoś obcy. Kłamca.
Wiem, że mnie oszukujesz. Okłamujesz mnie, Sherlock. Wiem to.

Dokądś chodzisz i wracasz, jak wedle grafiku. Nie przeszkodził ci w tym nawet cholerny przewrót państwowy i śnieg. Parę dni temu postanowiłem cię śledzić. Obiecałeś mi, że weźmiesz taksówkę. Na naszej ulicy nie było taksówek. Poszedłeś dalej. Jedna uliczka, druga… Jedno taxi, drugie, trzecie… Nie zatrzymałeś żadnego. Wszedłeś do metra, wskoczyłeś do wagonu. Ja nie zdążyłem i zgubiłem cię… Czasami kradniesz żywność. W sekrecie wynosisz je z domu. Twój dotyk stał się twardy. Ślady na wierzchu dłoni i na przedramionach… Zamykałem oczy na to wszystko. Jednak musimy porozmawiać, inaczej wybuchnę.

Boję się tej rozmowy. Boję się rozmawiać naprawdę.
Tak więc nie powiedziałem ci, że możesz zostać. Jeśli zechcesz. Nie masz przecież dokąd iść, Sherlock. Prawie nie mam pieniędzy, tak więc… Może chciałbyś zostać? Niczego bym nie chciał… Żadnych kontraktów ani umów. One nie istnieją. Nigdy ich nie było… Nie powiedziałem ci tego. Dlaczego? Chcę, żebyś poprosił, Sherlock. Poprosił, czy możesz zostać. Masz nade mną władzę. Ja też chcę okazać władzę. Chcę, żebyś był zależny ode mnie tak samo, jak ja jestem zależny od ciebie. Jakże nisko upadłem… Sam siebie się brzydzę…
Co powiedziałby na to wszystko Greg? Jego szczere pytania i wywody w Bletchley… Nie powiedziałby nic dobrego. Dlatego nie chcę się z nim spotykać.
Musieliśmy spalić szafę. Teraz nasze rzeczy walają się wszędzie. Na fotelach, krzesłach, na podłodze… Garnitury, swetry, spodnie, koszule… Całkiem jak w Barnet. Wszędzie bałagan. Wszystko pokrywa się kurzem, jak na Baker Street. Nie chce mi się go sprzątać.

Kupujemy świece. Nigdzie teraz nie można dostać drewna i węgla. Długo patrzę na półki z książkami, a ty zamierasz w przerażeniu. Nie, Sherlock. Nie jestem barbarzyńcą, ani wandalem. Nie spalę twoich książek. Tylko regały… Chciałbym spalić wszystko w tym domu, poza skrzypcami i książkami…
Nie mamy w czym zrobić prania. Woda sączy się cienką strużką. Chodzisz teraz w brudnych koszulach. Bielizna jest brudna, śpimy na niepościelonych łóżkach…
Ludzie z obrazów patrzą na nas i uśmiechają się półgębkiem. Chciałbym spalić portrety. Wydają mi się potworną, tanią bazgraniną. Są nieprawdziwe… Spalić wszystkie. Zrobi się ciepło i jasno… Mamy problemy ze światłem. Ciągłe przerwy w dostawach prądu. Centralne ogrzewanie nie pomaga… Jest nam ciągle zimno.
Jesteśmy w pułapce. W sidłach zrobionych ze świata wokoło, z zimy i z nas samych… Gwiazdka będzie zimna i smutna… A dla mnie ostatnia.
Na dworze mróz, a ty i tak wyrywasz się z domu. Wybiegasz w swoim lekkim płaszczu i jesiennych trzewikach. Jaki jestem głupi – kiedy kupowałem ci to ubranie, nie pomyślałem o zimie!
W Londynie nigdy nie było takich opadów śniegu. Zawiało nas. Kiedy odcinają wodę, zbieramy śnieg i przynosimy do domu. Taje, gotujemy uzyskaną wodę i pijemy herbatę. Nieprawdziwą herbatę…
Zdaje się, jakby miasto, cały świat, Sherlock i ja sam zamarliśmy. Zamarzliśmy.
Trotuary to obecnie wąskie ścieżynki, wydeptane między wysokimi zaspami. Na drogach nie da się wyminąć.
Pierwszej nocy po przewrocie, już nad ranem, po ulicach przejechały samochody ciężarowe. Przebijały się przez zamieć. Wywozili to, co zostało w domach po operacji „Purpurowy krąg”. Tych, którzy zostali… Nie spaliśmy. Zrozumieliśmy.
Wszystko to wywarło na ciebie przygnębiający wpływ. Oczekujesz czegoś ode mnie. Odchodzisz od zmysłów z bezsilności i bezczynności…
W mieście jest odrażająco cicho. Londyn opustoszał. Muezzini już nie wzywają na modlitwę. Uliczni handlarze nie nawołują klientów.
Nieliczni przechodnie spieszą do domów. Rodzice prowadzą zapłakanych malców do przedszkoli lub szkół. Dozorcy próbują oczyścić ulice. Mało aut. Metro i transport naziemny jeszcze działają, ale z przerwami. Banki, biura i sklepy są pootwierane. Nawet restauracje, chociaż jedzenie w nich jest obrzydliwe – Holmes zlikwidował czarny rynek. Spekulanci dostali bardzo surowe wyroki. Nowe władze przegnały pchli targ z „Harrodsa”… Wprowadzono wiele nowych przepisów…
A miasto zamarło, jakby w oczekiwaniu na coś, co jest bardzo daleko, lecz jednak toczy się na nas z szybkością lawiny. Już słychać oddalony łoskot… Zmroziła nas na wskroś. Miasto zamarło w beznadziejnej pokorze. Lawina nakryje nas z głową. Czasem wydaje mi się, że się duszę…
W Intelu propaganda. Nie wiemy, co się dzieje na froncie. Prawdopodobnie odnosimy duże straty i wypierają nas ze Szkocji, jednak Londyńczykom tego się nie mówi. Jednak widzimy uchodźców z północy – Szkotów i Anglików. Przyjeżdżają i osiedlają się w domach muzułmanów. Albo przechodzą przez miasto po drodze do południowych i zachodnich hrabstw, bliżej morza, dalej Londynu.
Na ulicach porozwieszane są flagi – płachty oblepione są śniegiem, oblodzone. Wszędzie plakaty, również zaśnieżone: „Zachowaj spokój i rób swoje!”; „Wolność jest zagrożona, broń jej z całą swoją mocą!”; „Twoja odwaga, twoja pogoda ducha, twoja determinacja przyniesie nam zwycięstwo!”; „Twoje działania w wypadku ataku jądrowego…” Starożytne lęki i prawdy…
Obywatele nie panikują, jednak krążą słuchy, że niebawem zostaną wprowadzone talony na żywność. Będziemy musieli jakoś przeżyć…

Londyńczycy zaczęli nosić na wierzchnich okryciach czerwone maki. Płoną purpurą wśród białej zamieci…
Za dnia z głośników płyną marsze wojskowe i muzyka Wagnera. Zacząłem go rozpoznawać… Muzyka nas przytłacza, przygina do ziemi, zmusza do opuszczania ramion i wzroku… jestem nią taki zmęczony… Wieczorem, po godzinie policyjnej, wszystko cichnie – słychać tylko wycie wichury… Latarnie wyłączone. W oknach lśnią słabe płomyczki świec…  
Gołębi jest coraz mniej. Ludzie je łapią, skręcają im szyje, gotują i jedzą. Niebawem też będę musiał się tym zająć: łowiectwem i zabijaniem. Musimy przeżyć.
Do miasta zlatują się kruki. Ostatnie ptaki Brytanii…
Jest tak, jak powiedziałeś. To koniec. To koniec, ale… nie zostawiaj mnie, Sherlock…

Przypis autorki:

W 1915 roku, w czasie I wojny światowej, kanadyjski lekarz wojskowy John McCrae napisał wiersz, który później stał się szeroko znany. „Wśród Flandrii pól” (In Flanders Fields). Obecnie w niektórych krajach w rocznicę podpisania rozejmu w Compiegne (11 listopada), kończącego I wojnę, jest zwyczaj noszenia rozetek-maków na odzieży, jako oznaki szacunku dla ofiar I i II wojny światowej. Pieniądze uzyskane ze sprzedaży tych kwiatków są przekazywane dla weteranów różnych wojen.

Wśród Flandrii pól

 

Wśród Flandrii pól kwitnący mak

krzyża za krzyżem barwi szlak,

kres naszych dróg. Skowronka lot

wzbija się ponad armat grzmot

co śpiew mu głuszy - dzielny ptak.

 

Nasz los to Śmierć. Wciąż życia smak

w pamięci trwa, choć miłość wszak

nie kończy się, nasz grób jest tu,

wśród Flandrii pól.

 

Podejmij walkę, tam wciąż - wróg,

weź z rąk omdlałych złoty róg.

Niech zabrzmi znów, nie zawiedź nas,

Bo zburzysz nam spoczynku czas.

Zbudzimy się, choć maki śpią

Wśród Flandrii pól.

 

Przekład anonimowy. http://okruhy.salon24.pl/118778,wsrod-flandrii-pol,portal

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin