Jason Donald - Dalila.pdf

(1562 KB) Pobierz
orytarzem płyną setki ludzi.
Rodzice prowadzą dzieci za rękę. Pary idą ramię w ramię,
w milczeniu. Niektórzy ciągną walizki, inni niosą plecaki. Ona dotrzymuje pozostałym kroku,
przyciskając torebkę do piersi. Ma odsłonięte palce stóp w pantoflach; kiedy idzie, wykładzina
ociera się o koniuszek jej wielkiego palca. Korytarz rozszerza się, na posadzce widać teraz terakotę.
Warkot kółek neseserów podróżnych i coraz szybszy stukot butów każą jej przyspieszyć. Unosi brodę
i patrzy między podskakującymi w tłumie głowami ludzi. Przez okna wpada bursztynowe światło wieczoru
i układa się na potylicy każdej delikatnej czaszki. Załamujące się w jego promieniach ludzkie cienie mkną
wzdłuż ściany.
Nie widzi, dokąd idą, nie dostrzega innej drogi, którą mogliby pójść.
K
Mężczyzna przed nią niesie małe dziecko w zgięciu ramienia. Odrywa się od tłumu i wchodzi do jakichś
drzwi z boku.
Dwoje drzwi. Toalety. Męska. Damska.
Dziewczyna się zatrzymuje, spogląda do tyłu na przebytą drogę i wkracza do damskiej toalety. Jest to
najczystsza łazienka, jaką kiedykolwiek widziała. Ceramiczne płytki posadzki są równie białe jak
umywalki, a efekt zwiększa jeszcze światło jarzeniówek na suficie. Drzwi do kabin są otwarte, nigdzie nie
widać żadnego okna. Opuszcza nisko torebkę i stoi nieruchomo, zastanawiając się. Wchodzi do kabiny,
zamyka ją na zasuwkę, po czym opiera się plecami o drzwi. Po raz pierwszy od wielu dni jest sama. W tej
atmosferze spokoju czuje się prawie bezpieczna. Odkłada torebkę, a kiedy się schyla, żeby zdjąć but,
z toalety nagle spływa woda. Dziewczyna odskakuje i gapi się na czystą, wirującą ciecz. Sedes jest
przymocowany bezpośrednio do ściany, nie ma podestu. Ani zbiornika, ani łańcuszka, za który się ciągnie,
jest tylko pojedyncze czarne oko na ścianie. Woda cichnie. Jedynie czarne oko wciąż obserwuje, nie mruga.
Dziewczyna nie jest już sama. Jest tu także ono.
„Bądź silna” – szepcze do siebie.
Z wnętrza buta wyciąga złożoną kartkę. Teraz, w odosobnieniu, ma wreszcie okazję ją zniszczyć.
Rozkłada papier i wpatruje się w znaki. Instrukcje te czytała wiele razy, rozważała każde słowo
i wypływające z nich implikacje. Zamyka oczy, lecz nadal widzi zapamiętane wyrazy, są one wdrukowane
w notes jej umysłu. Kiedy otwiera oczy, mentalna kopia nakłada się na kartkę w ręce, jest z nią idealnie
zbieżna.
Drze papier czterokrotnie i wrzuca kawałki do sedesu. Potem macha butem przed czarnym okiem
i patrzy, jak zmywa je woda.
Myje trzęsące się ręce nad zlewem, rozpościera palce pod ciepłym strumieniem wody. Zaciska pięść
i znów rozsuwa palce. Przewraca jej się w żołądku, co grozi wyrzuceniem jego zawartości na zewnątrz, lecz
po chwili uczucie to mija. Obmywa twarz wodą, pochyla się i pije z kranu. Przyciska do policzków dwa
papierowe ręczniki i odwraca się, żeby uniknąć pokusy zerknięcia w lustro.
„Sawa, sawa” – mówi miękko i bierze głęboki oddech. Naciąga na siebie rozpinany sweter i szepcze po
angielsku: „Okej. Okej”.
Wychodzi. Ludzie wciąż maszerują po terakocie. Dołącza do nich, ufając, że tłum ma właściwe
wyczucie kierunku, wierząc, że tamci muszą wiedzieć, dokąd idą. Wkrótce korytarz skręca w lewo
i schodzi o poziom niżej. Fala ludzkich ciał kotłuje się i kołysze, niektórzy szukają zwykłych schodów,
większość woli zjechać ruchomymi. Ona wybiera klatkę schodową. Ściska mocno torebkę i spogląda na
reklamy, które barwią ściany. Podróżni wlewają się do szerokiego holu, gdzie jest jeszcze więcej ludzi.
Powietrze staje się gęste, dźwięki rozproszone, z wykładziny bije słaby zapach brezentu. Wygląda na to, że
pomieszczenie to znajduje się pod ziemią, lecz ona nie jest tego pewna. Brak jakichkolwiek okien, które by
to potwierdzały, są jedynie fluorescencyjne świetlówki na niskim suficie. Ich blask eliminuje wszelkie
cienie oraz poczucie czasu. Jedyne wyjście stąd jest za rzędem boksów, w których siedzą funkcjonariusze.
Z sufitu zwisają dwa znaki informacyjne:
„Tylko dla posiadaczy
paszportów brytyjskich”
„Wszyscy pozostali”
Ludzie gromadzą się pod jednym i drugim znakiem. Podchodzi bliżej i widzi niebieskie, sięgające talii
taśmy barierek, które kierują wszystkich do długiej kolejki, wijącej się jak wąż. Niczym inwentarz
hodowlany, podróżni torują sobie drogę przez labirynt barierek. Dołącza do kolejki dla „Wszystkich
pozostałych”, przechyla głowę, aby rozwiązać węzeł na szyi. W holu słychać pomruk rozmów, nikt jednak
nie ośmiela się podnosić głosu. Padają słowa w językach, których nie rozpoznaje, ale od czasu do czasu
wychwytuje coś po angielsku. Wiele osób stoi w milczeniu. Nikt nie kuca. Nikt nie siada na bagażu. Dzieci
trzymają się blisko matek. Po kilku minutach kobieta przed nią przesuwa się o dwa kroki do przodu. Ona
robi to samo. Ludzie z tyłu idą w jej ślady.
Niebieski znak domaga się, aby wyjęła paszport z portfela albo oprawki w celu szybszego okazania
dokumentu. Wsuwa rękę do torby, znajduje paszport, otwiera go na stronie ze zdjęciem. Jej podobizna gapi
się pusto w przestrzeń. Włosy ma przycięte tak krótko, jak to tylko możliwe – to właściwie tylko cień na
czaszce. Kąciki pełnych ust nieco opadają, na szczupłej szyi napinają się ścięgna. Zamyka paszport.
Kolejka przesuwa się dalej, robi więc trzy kroki do przodu, żeby zlikwidować przerwę.
Ludzie w tej drugiej kolejce, tej „Tylko dla posiadaczy brytyjskich paszportów”, postępują szybciej.
Każdy podróżny trzyma otwarty dokument barwy kasztanowej. Funkcjonariusze zerkają szybko na
paszport, na daną osobę i machnięciem ręki każą jej iść dalej.
Tymczasem na przodzie jej kolejki ochroniarz kieruje ludzi do najbliższego wolnego boksu. Służbę
pełni czworo funkcjonariuszy imigracyjnych. Pierwszy to mężczyzna z dwoma podbródkami. Obok niego
siedzi szary człowiek o siwych włosach. Dalej starszy pan ze schludnym wąsem. I wreszcie młoda
Hinduska. Funkcjonariusze studiują każdą pieczątkę na każdej stronie zagranicznych paszportów,
przepytują ludzi, do których one należą, bacznie przyglądają się fotografiom.
Funkcjonariusz z dwoma podbródkami zatrzymuje dokument jakiegoś mężczyzny, a jego odsyła na rząd
krzeseł ustawionych przed czołem kolejki, obok ochroniarza. Mężczyzna wydaje się zdezorientowany, ale
robi to, co mu kazano. Siada, kładzie torbę na miejscu obok. Krzyżuje nogi, poprawia bagaż, rozsuwa nogi.
Nikt ze stojących w kolejce nie patrzy bezpośrednio na niego. Kilka minut później funkcjonariusz
imigracyjny oraz ochroniarz podchodzą do mężczyzny. Rozmawiają cicho. Mężczyzna wstaje i udaje się za
nimi. Gdy idą, ochroniarz niby przypadkiem chwyta tamtego za biceps i prowadzi go przez nieoznakowane
drzwi.
Między nią a czołem kolejki są teraz trzy ciała. Krzyżuje ramiona na torbie, pociera palcem o szorstki
strup na nadgarstku, odrywa jego krawędzie.
Stojąc na początku kolejki, tuż obok ochroniarza, czeka i kalkuluje, do którego funkcjonariusza trafi.
Każdy z nich pracuje w innym tempie. Siwy nigdy się nie uśmiecha, pytania zadaje automatycznie. Ten
z dwoma podbródkami jest przyjazny i rozmawia z każdym podróżnym, jednak na jego twarzy maluje się
podstępny uśmieszek i ona ufa mu najmniej. Hinduska jest młoda i bystra, choć zapewne także ambitna.
Oby się dostała do starszego pana z eleganckim wąsikiem. Może świat potraktuje ją łaskawie, może
uchowało się w nim jeszcze trochę dobroci.
Hinduska kończy pierwsza i ochroniarz kieruje czekającą do jej stanowiska. Dziewczyna podchodzi
i staje za wyznaczoną na podłodze linią.
Funkcjonariuszka ma lśniące czarne włosy, błękitne jak niebo cienie na powiekach i wyskubane brwi.
Dwoma palcami daje sygnał, żeby zbliżyła się następna osoba.
– Dzień dobry – mówi z wesołym angielskim akcentem. – Proszę o paszport i kartę pokładową.
Dziewczyna robi krok do przodu i kładzie oba dokumenty na ladzie. Stoi, trzymając stopy blisko siebie.
Funkcjonariuszka otwiera paszport.
– Tylko jeden paszport, tak?
– Tak.
– Skąd pani przyjechała?
– Ja? Pochodzę z Kenii.
Kobieta koncentruje się na monitorze ustawionym w jej boksie. Patrzy na kartę pokładową i wklepuje
coś do komputera. Bladoniebieski kolor jej munduru pasuje do cienia na powiekach. Metalowa plakietka
z nazwiskiem zawiera dwa słowa: „Agentka Nita”. Mundur jest rozpięty pod szyją, luźny, pozbawiony cech
zarezerwowanych dla kobiety, jednak sztywne naramienniki sugerują autorytet władzy. W kąciku lewego
nozdrza widać maleńką dziurkę, co może wskazywać, że młoda kobieta nosi czasem kolczyk.
– Jak się wymawia pani nazwisko?
– Nazywam się Dalila Mwathi.
– Ale tu jest napisane, że ma pani na imię Irene.
– Tak też. Dalila to moje imię owsiankowe.
– Jakie?
– Owsiankowe. Tak nazywała mnie mama, kiedy byłam bardzo mała i zaczynałam jeść owsiankę. Po
angielsku na imię mam Irene. Irene Dalila Mwathi.
– Irene?
– Tak.
– Okej, panno Mwathi, zadam teraz kilka pytań dotyczących pani pobytu tutaj, tak? Jak długo zamierza
pani zostać?
Dalila patrzy spokojnie.
– Trzy tygodnie – odpowiada. – Przyjechałam odwiedzić ciotkę… kuzynkę.
– Czyli kogo? Ciotkę czy kuzynkę?
– Ona jest chyba moją kuzynką. Jest kuzynką mojej matki, ale zawsze mówię do niej „ciociu”. Ma małe
dziecko. Chcę ich odwiedzić i je zobaczyć.
– Gdzie mieszka pani ciotka?
– W Londynie. Tutaj mam adres.
Dalila sięga do wnętrza torebki i wyjmuje z niej ręcznie napisany list bez koperty.
– To list od niej – mówi Dalila. – Tam jest adres. Zaprosiła mnie, żebym przyjechała i zobaczyła
Londyn. Big Bena. I jej dziecko.
Agentka Nita rozprostowuje kanty listu i czyta go od początku do końca. Zaznacza adres i wpisuje go
do komputera. Nie nawiązuje kontaktu wzrokowego z Dalilą.
– Jak się nazywa pani ciotka?
– Moja ciotka?
– Skoro zna ją pani całe życie i zamierza się u niej zatrzymać, to chyba powinna pani wiedzieć, jak ona
się nazywa, tak?
Dalila pochyla głowę, pociera strup na nadgarstku.
– Nazywa się Nafula.
– Nafula? A ma może jakiejś angielskie imię?
– Tak, Anne. To kuzynka mojej matki.
– A pani przyjechała tutaj, żeby się zajmować dziećmi Anne, tak?
Dalila pamięta swoje instrukcje, oczyma umysłu widzi wyraźnie każde słowo. Wie, jak odpowiedzieć
na to pytanie.
– Nie – mówi. – Nie chcę pracować. Przyjechałam tylko w odwiedziny. Jestem turystką.
Twarz funkcjonariuszki jest nieodgadniona. Przegląda każdą stronę w paszporcie Dalili.
Raz jeszcze sprawdza wizę i list z zaproszeniem. Dalila opuszcza torebkę niżej, tuli ją do brzucha.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin