i-piesn-niech-zaplacze.pdf

(551 KB) Pobierz
Ta lektura,
podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie
wolnelektury.pl.
Utwór opracowany został w ramach projektu
Wolne Lektury
przez
fun-
dację Nowoczesna Polska.
ELIZA ORZESZKOWA
…i pieśń niech zapłacze
iech i a zie na ie z ina
iecha płacze a
p
a ina
ia niech zapłacze
iech i a p a i
łacze…
iech i a
p ac ane a i
iecha płacz a
p
a i
pieśń niech zapłacze
en
i
n
Poezye
Dwóch braci było w jednej rodzinie, a dwie siostry w drugiej. Rodziny przyjaźniły się ze
sobą, dzieci znały się i lubiły od lat bardzo wczesnych. Pomiędzy chłopcami w szkolnych
mundurkach i dziewczętami w krótkich sukniach zawiązała się przyjaźń, która w miarę
upływającego czasu nabierała coraz więcej zaprawy erotyzmu.
Już w latach uniwersyteckich młodzieńców, a pensyonarskich panien, przyszły związek
małżeński pomiędzy Jerzym a Krystyną niewątpliwym wydawał się wszystkim, którzy
z blizka patrzali na tę parę młodziutką, mającą charaktery spokojne, marzenia skromne,
uczucia więcej głębokie niż gwałtowne.
Daleko trudniej było przewidzieć przyszłość Czesława i Janiny, którzy o pierwszych
brzaskach życia poczęli wiele od życia wymagać, marzeniami, chodząc po drogach wy-
sokich i tem tylko tę górnowzroczność swą usprawiedliwiając, że w umysłach posiadali
zdolności niepospolite, a w charakterach również niepospolitą energię i przedsiębior-
czość. Co do strony uczuciowej, ta zdawała się być w nich przygłuszoną przez ogrom-
ną ciekawość umysłową i wytężone umysłowe zajęcia; jednak i ona niekiedy wybucha-
ła z gwałtem niespodziewanym i wielkim w postaci żalów, zachwytów, przywiązań lub
wstrętów, uszczęśliwienia lub rozpaczy. I to w nich było jeszcze niezwykłem, że nie częste,
lecz w zamian gwałtowne wybuchy ich uczuć spowodowane bywały nietylko przez zja-
wiska świata dotykalnego, nietylko przez zdarzenia, w ich osobistem życiu zachodzące,
lecz również, a może i częściej jeszcze, przez te, które istnieją lub zachodzą w niewi-
dzialnej sferze myśli, idei, rzeczy wogóle bezosobistych, niejako napowietrznych, niejako
obejmujących ziemię atmosferą duchową. Były to natury ambitne, namiętne i zarazem
lotne, w sferze abstrakcyi przebywać umiejące, jakich to natur przeznaczeniem najczęst-
szem bywają szczyty wysokie i niedole wielkie. I ta tylko pomiędzy nimi, od lat prawie
dziecięcych, zachodziła różnica, że Janina była od Czesława cichszą, tkliwszą, litościwszą
i daleko więcej skłonną do zapominania o sobie na rzecz innych.
Obaj bracia, na wsi urodzeni i na wsi przepędzający czasy szkolnych i uniwersyteckich
wakacyi, posiadali w sobie zdolność do ukochania natury stron rodzinnych, lecz każdy
z nich ukochał ją na sposób inny. Czesław szukał i znajdował w niej dla siebie źródło
chwilowych odpoczynków i rozkoszy, od wszelkich zresztą upodobań i marzeń sielskich
oddalony nieskończenie; dla Jerzego zaś była ona przedmiotem spostrzeżeń najulubień-
szym i tłem, na którem najchętniej rozwijał plany przyszłej swej pracy i wogóle swej
przyszłości. Bo w upodobaniach skromny, ciszę nad gwar i samotność nad zgiełk prze-
kładający, z sumieniem przebudzonem wcześnie, Jerzy nie lubił miast wielkich, uciech,
których dostarczać mogą, nie pragnął, a w nurtujących je żądzach, współubieganiach się,
namiętnościach, dostrzegał pierwiastki bolów, krzywd, nadewszystko upadków ludzkich,
na które szczególnie był tkliwy. Cichy, skromny, niewiele o sobie rozumiejący, miał prze-
cież głębokie i silne poczucie godności i obowiązków człowieka. Jak gronostaj, nie znosił
na sobie plam; dusza jego jak liść czułkowatej rośliny, dotknięty szorstką ręką, zwijała się
boleśnie, ilekroć dotknął ją widok ludzkich błędów i przemocy z jednej strony, a krzywd
i cierpień z innej.
Więc też w chwili, gdy o przyszłości rozstrzygać mu przyszło, wybrał sobie skrom-
ny, lecz ściśle z naturą związany zawód leśnika i po kilku latach odpowiednich studyów
naukowych rychło pole do pracy znalazł w wielkich i własnością wielkopańską będących
lasach. Pole to było tak szerokie, jak ogromna przestrzeń, którą okrywał jeden z najwspa-
nialszych tworów natury i jak długi przeciąg czasu, w którym twór ten pozostawiony był
samemu sobie, bez umiejętnej pieczy nad jego bogactwem i pięknością. Praca to była
duża, często mozolna, a wynagradzana skromnie i nieobiecująca w przyszłości żadnych
obfitych zdobyczy, lecz bogactwa i zaszczytów Jerzy nie pożądał i puszczać się po nie
w strony dalekie nie chciał. Miał dla swej ziemi rodzinnej coś z przywiązania synow-
skiego i coś z tkliwości kochanka, pragnął drobną jej część przynajmniej w ręku swych
piastować i pomyślności jej czy wzrostowi służyć. Takiemi były pobudki, które osiedliły
go w niedużym, choć znowu i niezbyt małym domu leśnym, stojącym zdala od miast
wielkich i od tych dróg dalekich, które człowieka prowadzić mogą do pewnego rodzaju
wielkości.
Wkrótce potem nie był już w domu tym sam jeden: zamieszkała w nim także, jako
żona jego, mała, zgrabna, jasnowłosa, różowa, wesoła i wiecznie czynna Krysia. Niedawno
śmierć zabrała jej ojca i Jerzy, tak jak nad kawałkiem ziemi rodzinnej, zapragnął roztoczyć
opiekę nad ukochaną kobietą, myśli o rozłączeniu się z tą, tak jak z tamtą, znieść ani
nawet przypuścić nie mogąc.
Nic więc w człowieku tym nie było osobliwego, olśniewającego, nic z tego, co wy-
obraźnię zaciekawia lub zachwyca, i jeżeli cośkolwiek zbawić go mogło od zarzutu po-
spolitości, czynionego zazwyczaj ludziom skromnym, czystym, uczciwym i pracowitym,
była to chyba głębokość jego uczuć, czystość pożądań, odraza do zdobyczy nieuczciwych,
oraz gatunek pracy, w której, obok biegłości fachowca, mieścił się rzut oka na naturę
kochanka i artysty.
Inaczej wcale stało się z Czesławem, dla którego wszystko w świecie wiedzy i pojęć było
z łatwością dostępnem, a w świecie rozkoszy i chluby namiętnie pożądanem. Namiętnie
pożądał on wszelkich bogactw świata, od tych, które polegają na zdobyczach nauki, na
wzruszeniach, sprawianych przez sztukę, na tworzeniu dzieł wysokiej myśli, aż do tych,
w których taje i płonie z upojenia i rozkoszy zmysłowa natura człowieka.
Niezwykłą urodą męską obdarzony, wymowny, płonący tajemniczym ogniem tysiąca
żądz, tysiąca myśli i tysiąca wciąż rozedrganych strun wrażliwości, wcześnie zachwycać,
podbijać zaczął szerokie koła towarzyskie i liczne niewieście serca. Wcześnie stawać się
zaczął ulubieńcem wszystkich, którzy go znali zblizka i przedmiotem najpiękniejszych ich
nadziei. Nikt nie wątpił, że czeka go przyszłość wielka, co znakomicie wspierało własną
jego w nią wiarę. Zarówno w dziedzinie nauki, jak w dziedzinie szczęścia, hasłem jego
zdawało się być: posiąść wszystko! Niepodobna byłoby nikomu przewyższyć go w zapa-
le i wytrzymałości, z któremi oddawał się pracy naukowej. Nie jedną dziedzinę wiedzy
usiłował brać we władanie swe, ale i te również, z któremi tamtą łączyło sąsiedztwo lub
pokrewieństwo, a że nauki wszystkie prawie są sobie pokrewne i blizkie, więc jedną,
z łatwością niepospolicie zdolnego umysłu, podbijając, ciekawą myślą przebiegał w kie-
runkach różnych szerokie niwy innych. Wchłaniał w siebie najpotężniejsze z tchnień
i najwybitniejsze z widoków całej krainy ludzkiego umysłu i może z tej przyczyny, jak
również i dlatego, że w naturze swej miał więcej wrażliwości niż hartu i więcej namiętnych
popędów, aniżeli silnej woli, jego wiary i niewiary, jego tak zwane zasady i przekonania,
posiadały nietrwałość gmachu, zbudowanego ozdobnie, lecz którego ściany kruszą się
pod uderzeniami wichrów, przylatujących ze wszystkich stron świata.
…i pieśń niech zapłacze
W gmach pojęć Czesława uderzały, oprócz zewnętrznych, wichry podnoszące się
z własnej jego duszy, która była podobna harfie mającej złote, lecz w zgodny akord nie-
sharmonizowane, struny.
Najsłabszą stała się wkrótce struna uczuciowa.
Przez prace umysłowe, przez myśl o samym sobie, o swych prawach, żądaniach, na-
dziejach pochłonięty, z radością rzucający się we wcześnie przed nim otwarty świat blasku
i użycia, mało miał czasu i chęci do spostrzegania ludzkich losów i cierpień, do uczu-
wania względem ludzi i ich czynów trwałych pociągów lub odraz. Tyle energii zużywał
na polach tamtych, że na to, z którego wyrastają miłość i litość, przywiązanie i współ-
czucie, cześć i potępienie, mógł jej przynosić niewiele. Ci, którzy jeszcze niedawno byli
świadkami gwałtownych czasem uniesień jego natury uczuciowej, zdumiewali się teraz
na widok zobojętnienia, które okazywał budzącym je niegdyś ludziom i rzeczom. Dla
wszystkich zresztą stało się wkrótce pewnością, że o ile brat młodszy w postępkach i po-
stanowieniach swych przeważnie rządził się uczuciem, o tyle nad starszym rządy coraz
wyłączniejsze obejmował rozum. Wielu cieszyło się szczerze z takiego skierowywania się
młodzieńca, powszechnie lubionego, i uciecha ta byłaby słuszną, gdyby nad rozumem
nie brał czasem przewagi samolubny, praktyczny rozsądek i gdyby nie wyrastały z niego
niekiedy pewne zgniłe owoce, znane pod imieniem sofizmatów.
Jakkolwiek bądź, Czesław, w miarę wzrastania w wiedzę, w powodzenie wśród ludzi,
w myśl o własnej przyszłości i tych świetnościach różnorodnych, które ją pozłocić i wy-
brylantować miały, obojętniał dla rodziny, dla wszystkiego, co rodzinne i dla dziewczyny,
o której wszyscy niedawno myśleli, że jest mu drogą, że jest nawet wybraną, przyszłą to-
warzyszką jego życia.
Ona, Janina, małomówna i skromna, tak samo przytem jak Czesław, pracę umysłową
lubiącą, zdolna do niej i nią zajęta, zdawała się tego zobojętnienia dla niej przyjaciela
lat dziecięcych i młodzieńczych nie spostrzegać lub o nie się nie troszczyć. Że jednak
spostrzegała i troszczyła się, zdradzały to jej coraz częstsze, smutne zamyślenia i długie,
uważne spojrzenia, które zatapiała w jego twarzy, ilekroć on tego widzieć, ani spostrzegać
nie mógł. Zdawać się wtedy mogło, że oczy tej dziewiętnastoletniej dziewczyny nie miały
siły oderwać się od rysów tego o lat kilka starszego od niej młodzieńca i że serce jej
pragnęło oczyma dotrzeć do głębi jego serca.
Zresztą, ku niemu również wracały niekiedy dawne pociągi i wzruszenia. Zbliżał się
wtedy do Janiny, i zdarzały się pomiędzy nimi momenty, podobne do motyli, muska-
jących lekkiemi skrzydły wpółrozwinięte kwiaty. Lecz były to tylko momenty, i po ich
przejściu nie rozwierały koron swych na słońce radości wpółrozwinięte uczucia. Jej dzie-
wicza skromność i duma, jego powściągliwość oględna i wewnętrzny uśmiech lekcewa-
żenia dla wszystkiego, co było sentymentem i nierozważnem puszczaniem się na rzekę
czułości, powstrzymywały na ustach obojga słowa wyraźne i szczere, gasiły iskrę natych-
miast, gdy zagroziła rozpaleniem się w płomień.
I stało się, że dnia pewnego, Czesław uwiadomił swych blizkich o wkrótce nastą-
pić mającym wyjeździe swym w okolice gór Uralskich, kędy niezwykłe zdolności jego
i zręczność, z jaką stosunki wśród ludzi wpływowych zawiązać potrafił, wyjednały mu
stanowisko nadspodziewanie wysokie i w rozmaite korzyści bogate. Otworzyły się przed
nim wrota karyery świetnej, dla ludzi rodu jego bardzo rzadko dostępnej; wstępuje więc
w nie bez wahania i namysłu.
Nikt postanowienia tego odmienić nie próbował, bo jedni byli olśnieni i cieszyli się,
a drudzy przekonani byli o nadaremności wszelkich w tym kierunku usiłowań. Ludzi
widok rzeczy błyszczącej często olśniewa w ten sposób, że stają się ślepymi na wszystko,
co nią nie jest i cieszą się ogromnie. Potem, przychodzi moment, że ślepota ich przemija
i wtedy znowu, biedacy! ogromnie się martwią.
Jerzego świetny los brata nie olśnił, ale po krótkich próbach, zaprzestał odwracać
go od drogi wybranej, bo zrozumiał dobrze, jak słabą w obec siły namiętności musi być
siła najwymowniejszego choćby słowa. Czesław zaś łudził się, myśląc, że postępuje za
wskazaniami rozumu; w świat szeroki gnały go namiętności, przeciw którym Jerzy czuł
się bezsilnym i tylko, w jakiejś przedostatniej chwili nie mógł tego przenieść na sobie,
aby kilku słowy nie wspomnieć bratu o Janinie. Wtedy piękne oczy Czesława zamigotały
niespokojnie, lecz wnet niepokój ten zastąpiła wesołość żartobliwa.
…i pieśń niech zapłacze
— Panna Janina! Cóż? Śliczna to osóbka, dla której od dzieciństwa prawie miał sym-
patyę i na zawsze zachowa przyjaźń. Ale rzeczy tego rzędu, co sympatya, przyjaźń etc.,
człowieka z jasnym poglądem na świat i życie do niczego zobowiązywać nie mogą. Tak
zaraz, u samego początku drogi krępować się więzami, byłoby szaleństwem, w które czło-
wiekowi rozumnemu popaść niepodobna. On Czesław, wie dobrze, czego chce, do czego
dąży; nie wstępuje w życie jak ślepiec, dający się prowadzić lada podanej ręce. Trzyma
przed sobą dobrze narysowany plan swej przyszłości, od linii jego nie odrywa oczu i wi-
dzi jasno, że dla marzeń, dla przesądów nierozsądnych miejsca w nim niema. Musi on,
a nawet powinien wyzyskać dla swej indywidualności wszystkie siły, któremi obdarzy-
ła go natura i wszystkie pomyślne wypadki, które, daleko więcej niż losowi, zawdzięcza
własnemu rozumowi swemu i własnej zręczności. Dlatego właśnie wypadki te znalazły się
na jego drodze, że uwolnił się od przesądów, mocno w społeczeństwie jego zakorzenio-
nych. Przesądem jest, że człowiek przez miłość dla ziemi, czy dla kobiety, czy dla jakiejś
grupy ludzi, wyrzekać się powinien doprowadzenia swego indywidualnego wzrostu do
miary możliwie najwyższej, i zdobywania w mierze najwyższej tego, w czem upatruje
swoje szczęście. Uszczęśliwianie siebie jest uszczęśliwianiem jednego z członków ludz-
kości; gdyby wszyscy na ziemi ludzie umieli uszczęśliwiać samych siebie, cała ludzkość
byłaby szczęśliwą. Jego zaś szczęście nie może być drobną gwiazdką, która smutnie i drżą-
co świeci nad skrawkiem ziemi, powleczonej szarzyzną i zmrokiem. Jego szczęście musi
być tarczą słoneczną, gorejącą nad przestrzeniami szerokiemi, przyświecającą gmachom
wysokim i potężnym.
Jego praca, mająca być głównym składnikiem jego szczęścia, nie może chadzać wąz-
kimi szlakami ścieżyn i trzeba jej dróg szerokich, dalekich, bijących zdrojami myśli, bo-
gatych w różnorodną radość życia, z której myśl pije swą trwałość, swą moc, swój rozpęd
wszerz i w górę. Tu wzrastać mogą gatunki nadziei tylko nikłe i blade, jego zaś nadzieje
wzrostem i płomiennością dorównywują wzrostowi jego uzdolnień i płomienności jego
potrzeb, duchowych zarówno jak fizycznych. Bo na żadną część swojej istoty, swojej od-
rębnej od innych indywidualności, na żadną część fizycznej zarówno jak duchowej swej
natury nie chce i nie zamierza on nakładać sztucznych hamulców i tłumików, ale, prze-
ciwnie, chce i zamierza dać im wszystkim pełen bieg, pełen rozwój, pełne zadośćuczy-
nienie, aby wszystkie razem, zadowolone, wyćwiczone, doświadczone, zharmonizowane,
wytworzyły z niego typ, czy wzór, w pełni rozwiniętego, silnego i szczęśliwego człowieka.
Kędyż w takim planie życia mogłoby znaleźć się miejsce dla tak uroczej, lecz zwykłej
istotki, jaką jest panna Janina, i jakąż czynność spełniaćby ona mogła we wznoszeniu
budowy życia, tak wysokiej i skomplikowanej? Nie przeczy temu, że rozłącza się z nią
z niejakim żalem i że pozostanie w nim wspomnienie o niej na zawsze przyjazne, a przez
czas jakiś może nawet nieco tęskne, ale trudno! Człowiek zdążający drogą pełną przeszkód
do celu dalekiego i mający silne postanowienie stanięcia u celu nie może oglądać się za
wyrastającym u brzegu drogi kwiatem, ani czasu tracić na jego zrywanie, ani zajmować
sobie dłoni jego niesieniem… Nakoniec, pewnym jest, bo z własnych ust jej nieraz słyszał,
że panna Janina nie podziela wszystkich przekonań jego i na wszystkie jego dążności nie
przystaje. Czy Jerzy zaprzeczyć temu może?
Jerzy nie mógł temu zaprzeczyć. Owszem, posiadał również pewność, że w tej młodej
dziewczynie, wytwarzał się i już się nawet wytworzył, pogląd na świat i życie, na wielu
punktach niepodobny do tego, którym kierował się i kierować się zawsze postanowił
Czesław.
— Widzisz więc, Jurku, że byłby to, zamiast harmonii, zgrzyt!
I tem zakończeniem rozmowy zabawiony, na nutę żartobliwą wyśpiewał:
Idźmy każdy w swoją drogę,
Ja cię wiecznie będę… wspominać
Ale twoim… być nie mogę.
Wesoła twarz jego, z błyszczącemi oczyma i śmiejącemi się usty, stanowiła sprzeczność
z tą ciężką chmurą, która spadła na czoło i oczy Jerzego. Niepokój o brata spłynął mu na
dno serca i uczynił je bardzo ciężkiem.
…i pieśń niech zapłacze
Zgłoś jeśli naruszono regulamin