Waldemar Łysiak - Katedra w Piekle (pol).txt

(35 KB) Pobierz
TYTUL: Katedra w Piekle
 AUTOR: Waldemar Lysiak


"Gdy zamknięto ostatnie drzwi, obraz przedstawiajšcy "Eksplozję w katedrze" 
zapomniany na swoim miejscu  stracił treć, zacierajš się, stajšc się tylko cieniem..." 
 Alejo Carpentier "Eksplozja w katedrze", tłum. Kaliny Wojciechowskiej.


	"Pisane osiemdziesišt ósmego wszechszatańskiego obiegu Baharam, roku 
drugiego planety Seifos w galaktyce Pini, przez profesora doktora mianowanego 
Nyhaamaela, diabła trzeciego wtajemniczenia, przybocznego kronikarza Szatana, ku 
nauce potomnych diablšt i ku chwale Lucyfera Naszego Niemiłosiernego i 
Niemiertelnego.

	Działo się to w roku ziemskim 1983, kiedy Pan Nasz w mšdroci swojej 
niezmierzonej piekło na Seifos ustanowić zamylił. Postanowił tedy wybrać jakiego 
zdolnego diabła z innych piekieł na króla piekła onego, a że wieć naonczas przyszła 
tajemna od donosicieli, iż w piekle ziemskim, za przodujšce uznawanym, sšdzić się 
będzie Belbaala, syna Belzebuba  namiestnika Szatana na Ziemi, na tę planetę 
słonecznego zbioru wpierw pofatygować się raczył, by samemu wydać sprawiedliwy 
wyrok.
	Kiedy sfrunęli płomienici posłance do piekła ziemskiego  przez dni siedem i 
siedem nocy wszelki miot diabelski Ziemi przysposabiał piekło swoje na przybycie 
Majestatu, tak iż na noc siódmš od zapowiedzenia brudne i smrodliwe, i goršce, i 
wyciem wszelakim napełnione było jako nigdy. I przybył Lucyfer w noc po dniu 
siódmym od zapowiedzenia na rydwanie szczerozłotym, przez dziewięćdziesišt 
dziewięć szkaradnych bazyliszków wleczonym w chmurze ognistej. Powitał Go u 
wejcia do czeluci Belzebub pokłonem kornym i pełnym tajonego przerażenia, a z 
nim cała wita jego, i sługi jego, i potomstwo sług jego, a kraniec ogona Pańskiego z 
czciš ucałowawszy, rzekł:
- Witaj nam Przewietny, Największy, Najgenialniejszy i 
Najamocarniejszy z Mocarnych! Oby chwała i moc Twoja wszem krańcom 
wszechwiata były znane, oby wszelki czas, i wymiar, i misteria, i antymateria, i 
żywioł wszelki rabami twymi nieskończenie były! Jakš radociš napełnia mnie widok 
Twój, o Panie, jakże się odwdzięczyć za zaszczyt, jakim mnie obdarzyłe, zdołam ja, 
robak w blasku twego Majestatu tak nędzny jako te bazyliszki i mniej od nich 
szczęliwy, albowiem one częciej oczy swe widokiem Twej Przewietnej Osoby 
sycić mogš!...
Przerwał mu Lucyfer w chwilo onej, tak oto z wyżyn Majestatu swego rzekłszy:
- Zamknij swój pysk, Belzebubie, albowiem po wojażu przez galaktyki 
zdrożeni jestemy wielce, zasię nie ocišgajšc się prowad nas na otchłanie twoje i 
ugoć godnie, abymy nie musieli gnatów twoich, i kłów, i pazurów porachować ci, a 
potomstwa twego w ludzi przemienić! Potem dopiero rozpatrzymy nasze sprawy...
I zasiadł Lucyfer nad wielkš jamš obiadowš, Belzebuba po lewej swojej łapie 
majšc, a po prawej syna swego, księcia piekieł, Kruela, i sycił się jadłem 
najwyszukańszym, którym sługi Belzebuba jamę napełniły. A były tam przysmaki 
rzadkie, podniebienie Jego Szatańskiej moci głaszczšce, jako to pieczeń 
spowiednika Torquemady w sosie z lisiego łajna i muchomorów, marynaty z hien i 
tchórzy w occie siedmiu złodziei, wina preparowane przez Borgiów i markizę de 
Brinvilliers, ciasteczka delikatne, wypiekane z maczki starych rogów, które 
cudzołożnice na głowach mciwych swych mężów zasiały, a takoż wódka z łez 
potępionych, którš czaszkami filozofów i szulerów popijano.
		Zasię po wieczerzy radował Lucyfer uszy swoje wyciem, skowytem i 
cudownym rzężeniem męczonych, kontentujšc się najmilej widokiem Casanovy, 
którego niewoliła gromada rozszalałych heter, Hitlera, któremu prawe ramię samo 
raz po raz wyskakiwało z dłoniš rozprostowanš do góry, na rozpalone żelazo 
natrafiajšc, a takoż innych sławnych złoczyńców, porubców i metrologów. Kiedy za 
wyprowadzono już tresera, którego niedwied batem do tańca przymuszał, dał znak 
Lucyfer, ze doć ma wesołoci na ten raz i w te się słowa do Belzebuba ozwał:
- Kontenci jestemy z ciebie, Belzebubie, albowiem piekło ziemskie 
przed wszystkimi innymi prym dzierży, nie przestajšc na z góry założonym przerobie, 
lecz i przekraczajšc plany, co miłym nam jest i łaskawoć naszš dla ciebie i parobów 
twoich zjednywa. Pracuj tak dalej z szatańskš pomocš i nie ustawaj w wypełnianiu 
powinnoci twoich, a ominie cię niełaska nasza, która gdy na kim sišdzie, straszliwa 
jest nili woda wiecona. Zważywszy wskaniki przez ziemskie piekło osišgane, 
doszlimy w rozumie naszym do takiego postanowienia, aby sporód podwładnych ci 
diabłów - wodzirejów najzdatniejszego wybrać i na wysokim urzędzie naczelnika 
nowego piekła osadzić. Wiedzieć ci bowiem trzeba, jako na planecie Seifon,  w 
galaktyce Pini, istoty mylšce wykształcać się poczęły z półzwierzęcych prymitywów, 
tedy czas już najwyższy jest dać temu wiatu piekło, by konkurencja niebiańska 
monopolu tam nie zyskała sztuczkami swymi. Ten, którego obdarzymy zaufaniem 
naszym i osadzimy na Seifos, aby nowe piekło zorganizował, diabłem musi być 
niepospolitym, wielkie majšcym dowiadczenie i zasługi, sprytnym i utalentowanym 
ze wszech miar. Wskażesz nam, Belzebubie, takowego, a żadnego, mniemam, trudu 
ci to niesprawni, jako  że z wyników dzieła twego widać, iż niezawodnie wielu nader 
sposobnych do wypełnienia życzenia naszego, szczwanych i nieugiętych wodzirejów 
grzechu posiadasz, jeno może frasunku zakosztujesz trochę, że się tak zdatnego 
robotnika pozbyć będziesz musiał. Cel wszelako państwowy nad prywatš położyć się 
godzi. Kogóż wiec polecisz mi, Belzebubie.
Belzebub zadrżał w głębi odwłoka swojego, nie podobało mu się bowiem i 
strach budziło, że Lucyfer chwali go jeno, co niczego dobrego wróżyć nie mogło. 
Pomylał sobie wszakże, iż może Majestat nie wie jeszcze o występku Belbaala, cień 
na całe ziemskie piekło rzucajšcym. Wzišł się w garć i odrzekł przymilnie.
- Zaszczyt do dla naszego piekła niemały, ze w nim Wasza Szatańska 
Moć nowego naczelnika znaleć umyliłe. Jednym się tylko troskami azali znajdš 
się godni tak wielkiego wyróżnienia diabłowie, którzy by potrafili snadnie życzenia 
Twe, Panie, wypełnić i sprawić, by...
Tutaj ponownie przerwał mu Lucyfer tymi oto słowy:
- Nie popisuj się skromnociš, Belzebubie, bymy ci jej snad w gardzioł 
wepchnšć nie musieli! Pod ogon wsad je sobie, a rychło do rzeczy  przejd!
I przeszedł do rzeczy Belzebub, powiadajšc:
- Panie nasz Wielki i Największy! Najzdolniejszych moich podwładnych 
chwilowo nie ma na miejscu, albowiem dzieło swe w przeróżnych zakštkach Ziemi 
czyniš. Zechciej się rozgocić u nas na czas jaki, zaszczyt nam tym samym czynišc 
większy nili  wprzódy, ja za do jutra cišgnęS ich do piekła i przed Twoje 
szatańskie oblicze postawię.
Tak się też stało. I gdy minšł jeden czas słońca, onej nocy, która po nim 
nadeszła, szedł Lucyfer korytarzem długim, Belzebuba obok, a sługi swoje za 
plecami majšc, i wstępował do komór najprzedniejszych diabłów ziemskich. 
Przedstawiał ich Belzebub, imię wymieniajšc każdego, oni za zasługi swoje, i 
talenty, i wszelakie diabelskie przymioty przedstawiali słodkimi słowy, marzenia w 
sobie hołubišc o godnoci, która jednego tylko morze dosięgnšć miała. Gdy do 
Asmodeusza przeszli, spytał go Lucyfer:
- Co sprawił, Asmodeuszu?
I odrzekł Asmodeusz:
- Wszechpotężny Lucyferze, Panie nasz i Władco, oby wszystko, co 
skonało, i co żyje, i co żyć będzie Twojš było własnociš! Jam jest ten, który czyni, 
ze odkšd ludzie nauczyli się myleć, po  dzisiejszš noc nie było na Ziemi jednej chwili 
bez wojny. Dzięki mojej pomocy wymylili już taka bombę, która w sekundę jednš 
cały rodzaj ludzki wygubić ze szczętem może!
- Tedy jeste idiotš, Asmodeuszu  odrzekł mu z godnociš 
Najmšdrzejszy z Mšdrych, Pan nasz, Lucyfer  albowiem jeli użyjš tej broni, ty i twoi 
druhowie i pan twój Belzebub, stracicie pracę, żadnych już nie mogšc się 
spodziewać grzeszników w dystrykcie swoim, a ja was na inne planety przeniosę i w 
zwykłych palaczy zamienię.
Drugim był Nyhariel, który, gdy zapytał go Lucyfer, co za sprawił takiego, by 
się mógł godnoci naczelnikowskiej spodziewać, rzekł:
- O niemiertelny, chwała Ci szatańska po nieskończonoć! Oby wszelkie 
stworzenia we wszechwiecie czeć Ci oddawało należnš i łupem Twoim i radociš 
oczu Twoich w męce swojej! Ja pilnuję, by na Ziemi zawsze byli biedni i bogaci, i aby 
pierwsi z nich z głodu zdychali przez tych drugich, którzy nam w udziale przypadajš.
Spytał go raz jeszcze Lucyfer:
- Powiedz mi, Naharielu, których jest na Ziemi więcej, z głodu 
zdychajšcych czy z przejedzenia.
Odparł Mu Nyhariel:
- Tych, Panie, którzy z głodu zdychajš, o wiele jest więcej.
A na to rzekł mu Lucyfer:
- Tedy snad i ty nie dojadasz, Naharielu, co w rozumie twoim 
spustoszenie czyni. Albowiem mniejszoć zgarniasz, większoć konkurencji oddajšc!
I tak oni przedstawiali zasługi ich, a Lucyfer w łaskawoci swojej każdemu co rzekł, 
a to: kretynie!, a to insze nazwanie, i kiedy końca korytarza sięgnšł, ozwał się ze 
smutkiem w głosie niezmierzonym:
- To już wszyscy, Belzebubie?
- Wszyscy, o Majestacie	-	odparł Belzebub w pokorze  wszyscy 
najzdolniejszy, dzięki  którym piekło nasze pełnym jest i rozbrzmiewa jękiem 
dononym.
Rzekł mu na to Lucyfer:
- Dobrzy sš, jeno w myleniu słabi, obcy im geniusz wielkiego dokonania. 
Dziw, że praca ich tak obfite przynosi owoce...
Zamylił się Wielki Lucyfer, z sekretem owym się mocujšc, aż naraz, 
przypomnieniem rażony, spytał:
- Czemuż to nie przedstawiłe nam zastępcy swego, Belzebubie?
I odparł Belzebub z trwogš:
- Widziałe go, Panie. To Asmodeusz.
Zdumiał się Pan:
- Asmodeusz? Kiedy ostatni raz bylimy twoimi gociem, Belzebubie, 
niedawnymi to było czasy, pomnimy, że zastępcš twoim był syn twój, Belbaal, 
którego wielce m...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin