Pinilla Ramiro - Samuel Esparta 01 - Jeszcze tylko jeden nieboszczyk(1).pdf

(988 KB) Pobierz
1
Stara sprawa dla nowego Samuela
Moje podeszwy ciągną się po plaży w kierunku morza. Ręce z pogardą trzymają mały
pakunek, który chwilę wcześniej odebrałem z poczty w Algorcie – to rękopis mojej ostatniej
i decydującej powieści, odrzucony przez kolejne wydawnictwo. Spotkał go ten sam los, co
piętnaście poprzednich. Tym razem to była ostatnia próba. Chyba wystarczy? Jestem pewien, że
przekroczyłem już cienką czerwoną linię, która ostrzega o braku pisarskiego talentu.
Tylko buzująca we mnie krew burzy panujący dookoła spokój. Nie przeszkadza mi to
rozejrzeć się po plaży w poszukiwaniu odpowiedniego kamienia, dzięki któremu ów pakunek
spotka los, na jaki zasługuje. I skończą się raz na zawsze moje obsesyjne poszukiwania tej
wyjątkowej powieści kryminalnej, której blasku przydawałyby „whisky z wodą sodową”, „ktoś
musi zostać na miejscu, żeby zliczyć ciała”, „uderzyłem go w podbródek, wymierzając cios
poparty moimi stu dziewięćdziesięcioma funtami wagi”, „zamordowany był chudym
młodzieńcem, do niedawna wyglądającym jeszcze całkiem nieźle”… Co za styl! Kim jestem ja
obok takich Hammettów, Chandlerów, Cainów, Himesów, Amblerów i całego tego Olimpu?
Nawet sobie nie odpowiadam. Staram się ich naśladować od lat, czytam ich książki na wyrywki,
przed zaśnięciem powtarzam sobie ich doskonałe frazy, zniekształcam swoje dni po to, aby żyć
w ich świecie… Próżny trud, żeby czymkolwiek się od nich zarazić. Jeżeli te ostatnie linijki nie
brzmią tak fatalnie, to tylko dlatego, że obok wymieniłem wielkie nazwiska autorów tych zdań.
To nie pierwszy raz, już parokrotnie byłem bliski, żeby ochrzcić jednego ze swoich bohaterów
Chandler albo Cain, tylko po to, by odnaleźć ich na kartach mojej powieści i wzbogacić własny
twór magią ich brzmienia. Jeżeli nigdy tego nie zrobiłem, nie pozwoliły mi na to resztki
przyzwoitości.
Podnoszę z piasku odpowiedni kamień, wyciągam z kieszeni sznurek i formuję pakunek
z ciężarkiem. Trzymam go w prawej ręce, by cisnąć nim daleko, niczym atleta dyskiem. Po
smutnym locie zatonie w morskich odmętach i położy kres mojemu uporowi. Szesnastokrotne
rozpoczynanie pierwszej strony od rozdziału pierwszego, szesnastokrotne stawianie ostatniej
kropki, szesnaście odrzuceń! Między dwustu pięćdziesięcioma a trzystu stronami – im wystarcza
ta objętość, żeby skonstruować porywające historie. Czy istnieje jakieś lekarstwo na moje
rozwlekłe rozpisywanie się? Niestety, kiedy staram się pisać zwięźlej, treść przypomina bardziej
telegram. Chodzi mi o to zdanie powyżej: „Po smutnym locie zatonie w morskich odmętach”.
Oni piszą trzewiami, ja limfą.
Nie wiem dlaczego, ale mój wzrok zatrzymuje się na majaczącej w oddali po prawej
stronie skale, która wyłoniła się w czasie odpływu. Nazywamy ją skałą Felixa Apraiza. U dołu
znajduje się metalowy hak, do którego ktoś przywiązał łańcuchem szyje bliźniaków Altube, żeby
utopili się w czasie przypływu. Ten epizod wydobył Getxo z odrętwienia. „Wydobył Getxo
z odrętwienia” – to zdanie ma pazur, odpowiednią siłę i ekspresję. Myślę, że sam Hammett
mógłby się pod nim podpisać. Ciekawe, że przyszło mi do głowy… w tym momencie.
Widok skały wstrzymuje mój rzut. Poza tym wcale nie jest łatwo skończyć w tak okrutny
sposób ze złudzeniem trwającym połowę życia. Choć wiem, że po moim powrocie Koldobike
powie: „Nareszcie, sieroto!”. Koldobike pracuje u mnie w księgarni. Po czym doda: „Teraz
możesz poszukać sobie jakiejś dziewczyny”… Te zdania nie są za bardzo w stylu Chandlera ani
Hammetta, ani Caina… Są za bardzo w moim stylu!
Z determinacją znów ściskam pakunek.
To zabójstwo – śmierć braci Altube – nigdy nie zostało wyjaśnione. W rzeczywistości nie
zginęli obaj. Eladiowi cudem udało się ujść z życiem – kiedy Antimo Zalla przybył na miejsce
z piłą do metalu, woda sięgała mu już oczu, a z ust i nosa uchodziły bąbelki topielca… Podobają
mi się te „bąbelki topielca”. Ciekawe.
Koldobike ośmieliła się powiedzieć mi dawno temu: „Opowiadasz historie kompletnie
nijakie, jak ta o porywaczach dzieci, którzy zwracali je nie tym rodzicom, co trzeba. »To nie jest
mój syn«, protestował ojciec. A porywacz krzyczał coraz głośniej: »A żeby to wszyscy diabli!
Kolejna fuszerka Jamesa! Niech pan idzie na Tal Street, gdzie jest ojciec z synem, który też nie
jest jego…«. Pierepałki rodziców wymieniających swoje dzieci po całym Nowym Jorku”.
Samuel Esparta, mój prywatny detektyw, złapał porywaczy na pożyczone dziecko, sam
ukrywając się na karuzeli… Cała ta historia znajduje się w powieści numer dziewięć. Samuel
Esparta pochodzi od Sama Spade’a.
Tego ranka do Etxego dotarły rozpaczliwe krzyki, jak się okazało, ostatnie dla jednego
z bliźniaków. Etxe ruszył biegiem w jego stronę, najpierw po plaży, a potem po kamieniach,
słysząc cały czas wrzaski Eladia, który dławiąc się wodą, wołał: „Uwolnij mnie!”… Fale, które
nie były jeszcze tak duże, ale zwiastowały stale podnoszący się poziom morza, uderzając
w Eladia, zalewały mu usta. Nie brzmi najgorzej to o „dławieniu się wodą”, chociaż może cały
ten dokładny opis, który następuje później, jest niepotrzebny. Ciekawe, że sam to zauważyłem.
Koldobike ostatnimi czasy stała się nieubłagana. „Cóż to za historia! Kobieta zjawia się
w biurze Samuela i zleca mu śledzenie swojego męża, którego podejrzewa o zdradę, po czym
zapada się pod ziemię. Wtedy Samuel zwraca się do jej męża, żeby zapłacił mu po dwadzieścia
pięć dolarów za każdy dzień plus wydatki, a ten ostatni wpada w gniew, ale w końcu wynajmuje
Samuela, żeby odnalazł żonę i jej kochanka, a wówczas kochanek żony uwodzi kochankę męża
i następnie to oni, każdy na własną rękę, wynajmują Samuela, żeby śledził to drugie, i wtedy
powraca żona, która pierwsza wynajęła Samuela, i nakazuje mu, żeby śledził całą trójkę, jej
męża, jego kochankę i jej własnego kochanka, a Samuel mówi, że teraz pracuje już dla kogoś
innego, a poza tym że jest mu winna wiele dniówek po dwadzieścia pięć dolarów plus wydatki,
a kobieta nazywa go dusigroszem, ale mu płaci, i wówczas Samuel nie wie, którym ze swoich
licznych klientów ma się zająć, ale wszystko się wyjaśnia, gdy ktoś morduje męża i nikt nie prosi
go, żeby szukał sprawcy, i Samuel na końcu domyśla się, że zabili go we trójkę, i tak kończy się
historia”. Historia, o której opowiada numer dwanaście, dobrze je wszystkie pamiętam… Jeżeli
tym, co mi nie wychodzi, jest treść, powinienem winić własny brak wyobraźni. Akceptuję to ze
wszystkimi konsekwencjami, teraz kiedy jestem o krok od zarzucenia mojej przeklętej kariery.
Nie mogę oderwać wzroku od tej skały z hakiem. Przyniósł go i solidnie zamocował Félix
Apraiz, żeby przywiązywać do niego swoje takle, i odkąd to zrobił, skała nosi jego imię.
Naturalnie nie kupił jej od nikogo, nie miał żadnej zgody Rady Miejskiej, ale było tak, jakby
wypełnił i podpisał wszystkie papiery notarialne, nikomu z Getxo nie przyszło bowiem odtąd do
głowy mocować swoich sieci do tego haka, mimo że było to świetne miejsce na połów ryb…
Chociaż nie dostrzegam jeszcze haka, a widzę jedynie skałę, która należy do tych większych,
jestem pewien, że hak dalej tkwi na swoim miejscu. Nigdy nie słyszałem, żeby ktoś lub coś – taki
na przykład sztorm – go wyrwały. Jeżeli mówię „jeszcze”, to dlatego, że kieruję się teraz w tamtą
stronę.
W ręku trzymam dopiero co odesłany pakunek z poczty. Jest przytwierdzony do kamienia
i okręcony co najmniej osiem razy sznurkiem. Nie chcę przytaczać więcej wynurzeń Koldobike
na temat moich powieścideł. Możliwe, że atakowanie mnie w ten sposób nie sprawiało jej
Zgłoś jeśli naruszono regulamin