Niven Larry & Pournelle Jerry - Złota droga 01 - Miasto Pożogi.pdf

(3269 KB) Pobierz
Larry Niven
Jerry Pournelle
The Burning City
Przełożył Wojciech Szypuła
Tom
1
z cyklu Złóta droga
redakcja:
W
UJO
P
RZEM
(2013)
Robercie i Marilyn
To nie Bóg morduje dzieci.
Ślepy los ich nie zabija,
A przeznaczenie nie rzuca psom na pożarcie. To my sami. Tylko my.
Alan Moore, Watchmen.
Przedmowa
Ogień istniał na ziemi przed przybyciem boga ognia. Ogień był zawsze; Yangin-Atep
przyniósł ludziom szaleństwo. Dzieci Yangin-Atepa igrają z ogniem, nawet gdy parzy im palce.
Był to tylko żart z jego strony – wtedy i przez niezliczone późniejsze stulecia. Kiedy jednak
większy bóg sprowadził wielki mróz, żart Yangin-Atepa nabrał nowego znaczenia. Mieszkańcy
lodowej północy nie przetrwaliby, gdyby bóg ognia nie upodobał sobie jednego z nich.
Ostrożni ludzie parzyli się płomieniem tylko raz, ale ich lud umierał z zimna. Ktoś przecież
musi podtrzymywać ogień zimą. Dwanaście tysięcy lat przed narodzinami Chrystusa, kiedy
większość bogów odeszła do krainy mitów, a magia powoli znikała ze świata, dar Yangin-Atepa
trwał.
KSIĘGA PIERWSZA
Whandall z Posiadłości
CZ
ĘŚĆ
I
DZIECIŃSTWO
Rozdział
1
Pierwszy raz spalili miasto, kiedy Whandall z Posiadłości był dwuletnim brzdącem; drugi raz
– kiedy miał siedem lat.
Jako siedmiolatek więcej widział i rozumiał. Kobiety z dziećmi czekały na dziedzińcu przez
cały dzień, noc i jeszcze jeden dzień. Za dnia niebo stawało się czerwono-czarne, nocą lśniło
pomarańczową poświatą, intensywną i niesamowitą. Spichlerz po drugiej stronie ulicy płonął jak
pochodnia. Na tle płomieni poruszały się ciemne sylwetki obcych ludzi, którzy próbowali ugasić
ogień.
Ludzie z Posiadłości wrócili do domów z tym, co udało im się zebrać: muszelkami,
odzieniem, naczyniami, meblami, biżuterią, przedmiotami magicznymi, kotłem, który sam się
nagrzewał. Ich podniecenie stawało się zaraźliwe. Mężczyźni i kobiety łączyli się w pary i kłócili
zażarcie, kto z kim powinien iść.
Pothefit wyszedł z Resaletem, ale Resalet wrócił już sam.
A potem Whandall z innymi chłopcami poszedł do lasu patrzeć, jak drwale ścinają sekwoje
na odbudowę miasta.
Las podchodził pod Miasto Tepa z trzech stron, niczym otulająca je dłoń. Nikt nie umiał
powiedzieć Whandallowi – chociaż ludzie różnie gadali – co znajduje się dalej, za puszczą, w
której olbrzymie sekwoje zdawały się podpierać niebo; każda wystarczyłaby na dziesięć domów.
Drzewa rosły z dala od siebie, zazdrośnie strzegły swego skrawka terenu. Mniejsze rośliny
skupiały się wokół potężnych pni niczym złowieszcze wojsko.
Armia ta była uzbrojona po zęby; niektóre rośliny miały liście ostre jak sztylety, inne –
nasiona opatrzone zadziorami, dzięki którym czepiały się skóry i włosów, jeszcze inne
wydzielały truciznę, a były i takie, które jak biczem cięły pnączami po twarzach.
Drwale mieli ze sobą siekiery i długie tyczki z ostrymi grotami na końcu. W skórzanych
zbrojach i maskach z drewna ledwie przypominali ludzi. Tyczkami mogli z daleka rozgarnąć i
wyciąć jadowite i kolczaste rośliny, aż pozbawili sekwoję ochrony.
Wtedy się jej kłaniali.
I ścinali ją u samej podstawy, aż majestatycznie, z łoskotem, jakby świat się walił, padała na
ziemię.
Drwale zdawali się nie zauważać, że z ukrycia zawsze podpatruje ich gromada dzieciaków.
Dzieciom z miasta groziły w lesie różne niebezpieczeństwa, ale drwali nie musiały się
obawiać. Co innego w mieście. Mały szpieg mógł mówić o szczęściu, jeśli dorośli nie połamali
mu kości. Drwali podglądało się bezpiecznie.
Któregoś ranka Bansh i Ilther otarli się o jakieś pnącze.
Pierwszy zaczął się drapać Bansh, zaraz potem Ilther – i nagle na ręce Ilthera wyrosło
mnóstwo bąbli; ramię tak mu spuchło, że zrobiło się grubsze od jego uda. Ręka i ucho Bansha też
pęczniały w oczach. Wkrótce Ilther tarzał się po ziemi – całe ciało mu napuchło i zaczynał cię
dusić.
Shastern z płaczem rzucił się do ucieczki, zanim Whandall zdołał go powstrzymać. Rozgarnął
liście jak bukiet stalowych ostrzy i pobiegł przed siebie na oślep. Wtem stanął, odwrócił się i
spojrzał bezradnie na Whandalla, jakby pytał: „Co teraz?”. Skórzany kaftan na piersi i lewym
ramieniu miał pocięty w strzępy; z ran płynęła krew.
Puszcza nie była nieprzenikniona, wśród cierni i trujących krzewów nie brakowało otwartych
przestrzeni. Gdyby się ich trzymać, dałoby się przez las iść... Przynajmniej tak się człowiekowi
wydawało; mógłby nie dotknąć żadnej z roślin... no, prawie. Tak właśnie radziły sobie teraz
dzieci – rozbiegły się i każde szukało własnej drogi ucieczki.
Whandall wziął zapłakanego Shasterna za rękę i zaciągnął go do drwali, ponieważ Shastern
był jego młodszym bratem, a drwale pracowali blisko i wierzył, że mu pomogą.
Kiedy drwale ujrzeli chłopców, odwrócili się do nich plecami. Tylko jeden odłożył siekierę i
ruszył w ich stronę. Biegł zygzakiem, unikając zabójczych krzewów i dzikich kwiatów.
Shastern ucichł pod jego przenikliwym spojrzeniem. Drwal zrzucił skórzany pancerz i
kawałkami czystego materiału zaczął opatrywać chłopcu rany. Whandall przez ten czas próbował
mu wytłumaczyć, co stało się z pozostałymi dziećmi.
Drwal podniósł wzrok.
– Jak się nazywasz, chłopcze?
– Whandall z Wężowej Ścieżki. – Nikt nie podawał obcym swojego nazwiska.
– Ja jestem Kreeg Młynarczyk. Ilu was...
Whandall zawahał się przez króciutką chwilę.
– Dwie dziesiątki.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin