Pawel Majka - Berserk.pdf

(2102 KB) Pobierz
redakcja:
W
UJO
P
RZEM
(2017)
… i walczyć będzie brat przeciw bratu, przyjaciel przeciw przyjacielowi, miasto
przeciw miastu, królestwo przeciw królestwu.
Księga Izajasza 19, 2
1
CZ
ĘŚĆ
PIERWSZA
Zarażeni
I woke up and the world outside was dark
all so quiet before the dawn
opened up the door and walked outside
the ground was cold
Peter Gabriel,
More Than This
Rozdział
1
RAFA
Ł
Po raz pierwszy spotkali się w dniu palenia ciał, gdy ciężki, tłusty dym nie chciał
wzlatywać ku niewiele jaśniejszemu od niego niebu. Pełzł ku kamienicom rozgrzanym od
ognia niczym ściany pieca, w który zmienił się cały Rynek Główny, przypominający teraz
gigantyczne palenisko. Wieże kościoła Mariackiego wystawały ponad nie niczym kominy, a
Sukiennice pośrodku pierścienia ognia piekły się jak prosię na ruszcie.
Dym nie spieszył się ku chmurom. Opornie wspinał się po ścianach kamienic. Zdawał się
płynąć ulicami, na których kostka brukowa pękała od żaru. Ludzie przez kilka ostatnich dni
znoszący tu trupy uciekali z Rynku niemrawo. Rafałowi, siedzącemu już chyba bezpiecznie,
bo daleko, pod niegdysiejszym teatrem Bagatela, wydawało się, że część z nich waha się, czy
nie pozostać wśród płomieni. Może lepiej było dołączyć do umarłych niż męczyć się z
żywymi?
O ile Rafał wiedział, nikt nie kazał znosić zwłok na Rynek, układać je piętrowo, a potem
wzmacniać wieże z gnijących ciał drewnianymi konstrukcjami. On sam przyłączył się do
akcji niemal spontanicznie. Wracając spod Wawelu, zobaczył nagle człowieka ciągnącego za
sobą dwukołowy wózek, jakim zwykle posługiwali się złomiarze. Tyle że oni upychali na nim
strzępy metalu, a nie martwych.
– Pomóż mi – poprosił mężczyzna. – Ledwie dycham.
– To po cholerę to za sobą ciągniesz?
– Na Rynek.
2
– Po co? – Rafał zbliżał się do niego ostrożnie. Nie chciał dołączyć do zwłok na wózku.
Nowy świat był wtedy jeszcze młody, mógł mieć zaledwie dzień albo dwa. Może odrobinę
więcej. W tamtym czasie ludzie zachowywali się szczególnie dziwnie.
– Żeby je spalić, kretynie! Jeśli ich nie spalimy, wkrótce wybuchnie zaraza!
– Jesteś lekarzem?
– Nie. Ale nie jestem też idiotą. Pomóż mi!
Wbrew sobie Rafał chwycił wtedy za dyszel wózka. Przebudził się ledwie dwa dni
wcześniej. Wciąż bał się wracać do domu i każdy pozór sensu wydawał mu się zbawieniem.
Może inni czuli i myśleli tak samo i dlatego większość ocalałych szybko zabrała się za
oczyszczanie miasta z trupów. Wydawało się, że nikt tym nie zarządzał. Uratowani działali,
jakby mieli wspólny umysł. Kolejni i kolejni dołączali do zbieraczy zwłok. Znosili je na
Rynek Główny. Tam inni ludzie, równie ubabrani i zmęczeni, pościnali już wszystkie drzewa.
Wywlekli też z budynków drewniane meble, by układać z nich stosy wokół Sukiennic.
Otoczony mitycznymi stworami Mickiewicz przyglądał się im bez słowa. Być może, gdyby
tylko potrafił, uciekłby stamtąd jak gołębie. Po raz pierwszy w historii wszystkie opuściły
główny plac miasta.
– Czemu tam? – zapytał Rafał, gdy zrzucili ciała z wózka i zawrócili po następne. – Nie
lepiej byłoby je powrzucać do Wisły?
– Zdaje się, że gorączka upiekła ci mózg – westchnął wózkarz, na oko zbliżający się do
pięćdziesiątki, nieco grubawy, prawie łysy. – A może od zawsze byłeś taki tępy?
Rafałowi brakowało sił, by reagować na zaczepki. Właściwie to nawet podziwiał tamtego,
że wciąż zostało w nim tyle ducha, aby kpić i obrażać ludzi. Pozostali napotkani zachowywali
się jak duchy. Prawie się nie odzywali. Unikali patrzenia innym w oczy. Skupieni na pracy
starali się nie zwracać uwagi na żywych. Najaktywniejsi spośród nich próbowali wśród
trupów odnaleźć swoich bliskich. W daremnym wysiłku wędrowali między zwłokami.
Przyglądali się zniekształconym twarzom, przesuwali jedne ciała, żeby odsłonić inne. Rzadko
odnosili sukcesy.
– Jakbyśmy je wrzucali do Wisły, utknęłyby na pierwszej lepszej zaporze, durniu! –
wyjaśnił nareszcie wózkarz, gdy doszedł do wniosku, że nie doczeka się odpowiedzi. – Woda
znosiłaby je tam. Dziesiątki, może nawet i setki tysięcy ciał. Gniłyby sobie na kupie, a my
pozdychalibyśmy od zarazy. Dlatego przynosimy je na największe place i palimy. Teraz
rozumiesz?
– Największe place?
– Tak samo jest na Rynku Dębnickim, Podgórskim. W Hucie.
– Skąd wiesz?
– Byłem wczoraj na Dębnickim i Podgórskim. W Hucie nie. Ale jeśli trafił się tam choć
jeden rozsądny człowiek, to na pewno jest tak samo.
– Sporo się nachodziłeś.
– Szukałem żony.
3
– Znalazłeś?
– Znalazłem. Przywiozłem ją na pierwszym wózku. No, nagadaliśmy się. Bierz tego trupa
za nogi. I na trzy wrzucamy gościa na wózeczek. Raz…
Rafał nigdy nie dowiedział się, jak tamten miał na imię, choć pracowali razem przez trzy
dni. Gdy poznoszono i pozwożono wszystkie ciała z okolicy, pomagali wspólnie układać je na
stosach i obkładać kawałkami drewna. Potem oblewali to wszystko benzyną. A kiedy
buchnęły płomienie, wózkarz uścisnął Rafała z niespodziewaną serdecznością, zawołał coś
niezrozumiałego, po czym wskoczył w ogień. Rafał przyglądał się przez chwilę z
obojętnością, która później nieco go zawstydziła, jak korpulentny mężczyzna miotał się w
dziwacznym tańcu. Tamten wrzeszczał, chyba nawet próbował wydostać się z ognia, ale
zaplątał się w ciała, a może został schwytany przez umarłych. Opadł na kolana, ciągle
krzycząc i machając rękami, jakby to mogło ugasić płomienie. Konanie wózkarza
niespodziewanie dodało Rafałowi energii; odwrócił się i uciekł od tego widoku, od żaru i
smrodu.
Zapału starczyło mu, by dotrzeć pod Bagatelę. I właśnie wtedy, gdy leżał niemal
całkowicie wyzuty z sił, pierwszy raz spotkał Lucynę. Dopełzła do niego na czworakach,
wycieńczona jak on. Oparła się o ścianę obok niego, głowę wsparła na jego ramieniu. Włosy
ukryła pod chustą, a usta zasłoniła starą maską przeciwsmogową. Długo nie mówili nic, tylko
patrzyli na nieodległe płomienie. Rafał przestraszył się, że jeśli zasną oboje, mogą obudzić się
już po tym, jak podstępny ogień wyrwie się z Rynku i otoczy ich. Dopiero teraz zdał sobie
sprawę, że od tego gigantycznego stosu musiały zająć się kamienice tworzące ściany pieca, a
za nimi kolejne. Dobrze, że przynajmniej Planty ogołocono z drzew. Może ogień nie będzie
miał po czym się przez nie przedostać?
Powinniśmy uciekać, pomyślał. Ale nie miał sił się ruszać.
Jakiś czas później Lucyna zdjęła maskę, przedstawiła się i zażartowała w dosyć niemądry
sposób. Odpowiedział jej równie durnym żartem, zdziwiony, że znów znalazł do tego energię.
– Kiedy się ocknęłam i zaczęłam rozumieć, co się stało, głupia pomyślałam, że
przynajmniej pozbędziemy się z Krakowa smogu – powiedziała, gdy już poznała jego imię. –
A tu popatrz. Pierwsze, co zrobiliśmy, to na powrót napełniliśmy miasto dymem.
– Wiesz, jak długo to trwało? – zapytał.
– Podobno dziś jest dwunasty maja. Nie sprawdzałeś?
– Kiedy się ocknąłem... Nie, nie miałem czasu.
– Jesteś jednym z tych?
– Jednym z jakich?
– Z tych, co ocknęli się naprawdę. Świadomi, a nie otumanieni? Od razu zacząłeś działać?
– Nie wiem. Po prostu jakoś tak się stało, że od razu miałem coś do roboty.
– Szczęściarz. Ja godzinami siedziałam i gapiłam się przed siebie. Nawet gdy spadł
deszcz. Trzy godziny przesiedziałam w ulewie, nie próbując się schować. Dopiero potem...
Też zacząłeś od przepłukania ust?
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin