Mortimer Carole - Filmowa opowieść (Pomysł na film).doc

(390 KB) Pobierz
Światowe Życie Duo nr 72

 

Carole Mortimer

 

Filmowa opowieść

(Pomysł na film)

 

Powieść ta znajduje się też w zbiorze „Filmowe opowieści”

 

 

 

 

Prolog 

- No i co odpowiedział tym razem nasz nieuchwytny autor? - spytał nonszalancko Nik Prince.

Chociaż usiłował nie pokazać po sobie, jak ważna jest dla niego ta wiadomość, aż gotował się z niecierpliwości, by wreszcie uzyskać prawa do przeniesienia na ekran wzruszającej powieści J. I. Watsona.

James Stephens, dyrektor Stephens Publishing, poruszył się niespokojnie. Był to mężczyzna około pięćdziesiątki, doświadczony wydawca. Niewątpliwie nieraz już miał do czynienia z nieprzewidywalnymi kaprysami pisarzy.

Ale Nik widział, że tym razem jest równie zaskoczony, jak on sam.

Co było takiego niezwykłego w tym, że chciał nabyć prawa do sfilmowania powieści, która pół roku temu zdobyła szturmem rynek wydawniczy?

Przecież sfilmowanie książki jest wielkim marzeniem każdego pisarza. Sfilmowanie i - uznał Nik bez fałszywej skromności - wyreżyserowanie przez samego Nikolasa Prince'a, zdobywcę tylu Oscarów!

Ale ten pisarz jakoś wcale o tym nie marzył.

Z czterech listów, które Nik w ciągu ostatnich dwóch miesięcy do niego wysłał, na pierwsze dwa w ogóle nie dostał odpowiedzi, na trzeci otrzymał uprzejmą, chociaż zwięzłą odmowę, a teraz czekał na odpowiedź na czwarty list.

Jednak ze zrezygnowanej miny Jamesa Stephensa odgadywał, że i tym razem spotkała go odmowa.

Te dwa miesiące oczekiwania na zgodę J. I. Watsona wyczerpały cierpliwość Nika. Miesiąc temu zaczął nawet spotykać się na szczodrze podlewanych winem kolacjach z redaktorką książki w nadziei, że pomoże mu skontaktować się z pisarzem ponad głową Jamesa Stephensa. Po kilku kolacjach Jane Morrow poczuła się na tyle swobodnie w jego towarzystwie, by zdradzić - gdy przysiągł, że nie wyjawi źródła informacji - prawdziwe nazwisko autora: Nixon. Jednak sama przyznała, że ten informacyjny samorodek nie na wiele się zda, bo cała korespondencja do niego była kierowana do skrytki pocztowej.

- Znowu odmówił - odgadł ponuro Nik.

- Tak - przyznał James, wyraźnie zadowolony, że nie musi sam wypowiadać tego słowa.

- Co się dzieje z tym człowiekiem? - Nik wstał. Był wysokim mężczyzną, miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, czarne, trochę za długie i niezbyt starannie uczesane włosy, szare lśniące oczy dominowały w jego twardo rzeźbionej twarzy. - Chce więcej pieniędzy? O to mu chodzi? - spekulował. - Dam mu tyle, ile zażąda. Oczywiście w granicach rozsądku.

- Może gdybym panu pokazał jego ostatni list...

- James otworzył teczkę, wyjął z niej kartkę papieru i podał Nikowi.

Na kartce widniała pojedyncza linijka druku:

Nie zgodzę się, nawet gdyby Nik Prince osobiście mnie prosił.

Zwięzła, jednoznaczna, nie podlegająca wątpliwości odmowa.

A jednak to nie odmowa przyciągnęła uwagę Nika. Na górze kartki znajdował się numer skrytki pocztowej, a numer ten wskazywał, że skrytka znajduje się tutaj, w Londynie. Fakt, o którym James Stephens najprawdopodobniej zapomniał, gdy podawał Nikowi list.

Bez słowa oddał kartkę. Lepiej nie zwracać mu na to uwagi. James był uczciwym człowiekiem - gdyby się zorientował, że niechcący zdradził tajemnicę autora, niewątpliwie skomunikowałby się z nim i ostrzegł, a autor pewnie zmieniłby sposób kontaktowania się.

- Próbował pan rozmawiać z nim osobiście?

- Nie? - zdziwił się, gdy James pokręcił głową.

James ciężko westchnął.

- Nigdy się z nim nie spotkałem.

- Nigdy? - powtórzył zdumiony Nik.

To zaczynało przypominać jakąś farsę. James od samego początku twardo sprzeciwiał się jego spotkaniu z J. I. Watsonem, ale Nikowi nie przyszło do głowy, że i on także nie znał go osobiście!

- Nigdy - potwierdził ponuro James. - Nigdy się z nim nie widziałem. Nie podał mi nawet swojego numeru telefonu. Porozumiewamy się wyłącznie za pośrednictwem poczty.

- Nie wierzę! - wykrzyknął Nik. Opadł z powrotem na krzesło, całkowicie oszołomiony. Dzięki Jane Morrow wiedział o skrytce pocztowej, ale myślał, że ten sposób kontaktowania się został ustalony po spotkaniu autora z wydawcą. - A ja przez cały ten czas myślałem, że całe to ukrywanie autora to jakiś trick reklamowy!

- Chciałbym, żeby tylko o to chodziło - jęknął sfrustrowany James. - Ale to prawda. Jakiś rok temu nadesłano nam ten nie zamówiony rękopis. Młodszy redaktor w końcu go przejrzał, zorientował się, że tekst jest dobry i szybko przekazał bardziej doświadczonemu koledze. Po trzech miesiącach rękopis trafił więc na biurko starszego redaktora. To całkiem przyzwoity czas! - dodał, gdy Nik rzucił mu zjadliwe spojrzenie.

- Jeśli tak pan uważa - mruknął Nik, nadal oszołomiony informacją, że wydawca nie zna autora, na którym zarobił miliony.

- Tak właśnie uważam - powiedział James, siadając prosto. - Oczywiście wiele razy prosiliśmy pana Watsona o spotkanie, ale on zawsze odmawiał.

Nik pokręcił głową. Nic dziwnego, że miał takie trudności z zawarciem umowy, jeżeli ten Watson nie chciał się widywać nawet ze swoim wydawcą.

- To prawda - zapewnił go James, widocznie źle zrozumiawszy powód, dla którego Nik kręcił głową. - Umowa, sugestie redaktora - chociaż muszę przyznać, że było ich bardzo niewiele - przyjmował w sposób nadzwyczajny. Ale wszystko odbywało się za pośrednictwem poczty.

- A co robicie z listami od wielbicieli? Wysyłacie mu je do skrytki pocztowej? - spytał Nik.

James pchnął w jego stronę inną teczkę, tak przepełnioną, że wysypywały się z niej papiery.

- Co jakiś czas wysyłamy mu wybór, żeby wiedział, co czytelnicy sądzą o jego książce. Ale nie przekazujemy mu żadnych złośliwych czy obrzydliwych listów. Z nimi wydawnictwo samo sobie radzi.

- Obrzydliwych? - Nik uniósł brew.

- Obraźliwych. - James wzruszył ramionami.

- Albo tych, w których grozi mu się śmiercią - wyjaśnił. - Taki nagły sukces budzi chyba w niektórych ludziach najgorsze instynkty.

Och, w to Nik wierzył. Sam też otrzymywał sporo takich listów.

- A umowa? Na pewno...

- Zostały z niej usunięte wszystkie klauzule dotyczące praw telewizyjnych i filmowych. - James uprzedził następne pytanie Nika. - Oczywiście na żądanie autora - dodał wesoło.

- Oczywiście - warknął Nik.

Ale, z drugiej strony, dlaczego James miałby nie być zadowolony? Księgowym Stephens Publishing wizyty w banku na pewno sprawiały wielką radość.

- Chcieliśmy mieć tę książkę niezależnie od warunków, jakie postawiłby autor - dodał James.

Nik rozumiał, że książka taka jak „Nie całkiem zwyczajny chłopiec” może zdarzyć się wydawcom tylko raz w życiu, więc nie miał za złe Jamesowi, że rzucił się na rękopis, zgadzając się bez słowa sprzeciwu na wszystkie warunki autora. Gdyby tego nie zrobił, inny wydawca przyjąłby książkę z pocałowaniem ręki.

Ale to w niczym nie pomagało Nikowi. Chciał przenieść powieść na ekran, a bez współpracy autora było to niemożliwe.

- Myśli pan, że dla nas nie jest to też frustrujące? - James pokręcił głową. - Może pan sobie wyobrazić, ile straciliśmy przez to, że nie mogliśmy promować autora, organizować wywiadów, podpisywania książki i tak dalej? Postawa Watsona kosztowała nas zapewne miliony strat w sprzedaży.

- Ale tak czy owak zarobiliście miliony - wycedził Nik. - I nie sądzę, by zakup praw filmowych miał wam wyrządzić jakąś krzywdę.

- Oczywiście, że nie - przyznał James z uśmiechem. - Ale ponieważ pan w żaden sposób nie uzyska praw do sfilmowania...

- Kto mówi, że ich nie uzyskam? - przerwał mu ostro Nik.

James spojrzał na niego z zainteresowaniem.

- Dlaczego wydaje się panu, że zdoła spotkać się z człowiekiem, którego my, jego wydawcy, od miesięcy bezskutecznie staramy się poznać?

- To proste - odparł Nik z pewnym siebie uśmiechem. - Nie gram według takich samych zasad jak pan. - Teraz, na dobry początek, miał numer skrytki pocztowej i nazwisko. I z tego punktu zamierzał ruszyć na polowanie. - Watson twierdzi, że nie zgodzi się, nawet gdyby Nik Prince osobiście go poprosił. Ale poproszę go osobiście, i to wkrótce - zapewnił ponuro Jamesa. - I powinienem pana ostrzec, że nie mam zwyczaju przyjmować odmowy! - dodał ze złością.

Tym razem też nie zamierzał jej przyjąć. J. I. Watson niezadługo się o tym przekona.

 

 

 

Rozdział  1

- Susan, dziękuję, że mnie zaprosiłaś. - Jinx uśmiechnęła się do przyjaciółki, która otworzyła jej drzwi. Z głębi mieszkania dobiegał gwar przyjęcia.

Chodziły do tej samej szkoły, a teraz Susan miała męża, partnera w firmie księgowej, i dwoje dzieci.

- Nie udawaj - parsknęła Susan. - Obie dobrze wiemy, że wołałabyś zostać w domu z dobrą książką, musiałam nieźle cię przycisnąć, żebyś zgodziła się przyjść. Ale i tak jestem ci wdzięczna. To nie byłoby to samo bez naszej jedynej druhny. - Ucałowała Jinx w policzek, a potem odstąpiła, by się jej przyjrzeć. Jinx była niska i drobna, miała na sobie czarną sukienkę, jej długie rude włosy opadały swobodnie na ramiona. - Jak ty to robisz, że wydajesz się coraz młodsza, podczas gdy ja staję się prawdziwą matroną?

- Pochlebczyni - mruknęła Jinx, podając przyjaciółce brzoskwiniowe róże, takie same, jakie pięć lat temu składały się na ślubny bukiet.

- Och, Jinx, są piękne - zachwyciła się Susan. - Ale powiedz, jak się miewa Jack?

Jinx nie przestała się uśmiechać, chociaż w jej oczach pojawił się smutek.

- Jak zwykle. - Westchnęła. - Gdzie jest twój przystojny mąż? - spytała szybko.

Zdrowie jej ojca nie było najlepszym tematem rozmowy podczas rocznicowego przyjęcia.

- Tu! - zawołał Leo i serdecznie uściskał Jinx.

Susan wzięła Jinx pod rękę i prowadziła do salonu.

- Mamy niespodziewanego gościa - powiedziała z entuzjazmem. - Wiesz, że Stazy Hunter w zeszłym roku dekorowała nam bawialnię, prawda? No więc zaprzyjaźniłyśmy się i oczywiście zaprosiłam ją dziś z mężem, a ona godzinę temu zadzwoniła i spytała, czy może przyprowadzić swojego brata, który nieoczekiwanie przyjechał do Londynu. Oczywiście się zgodziłam, i nigdy nie zgadniesz, kim okazał się ten brat! To reżyser filmowy!

- Reżyser? - powtórzyła Jinx, czując, jak ogarnia ją panika.

- Tak - uśmiechnęła się radośnie Susan. Przy drzwiach rozległ się dzwonek. - Przepraszam, później pogadamy. Jeszcze raz uściskała Jinx i pobiegła przywitać nowych gości.

Jinx weszła do bawialni i od razu stanęła twarzą w twarz z wysokim, przystojnym mężczyzną.

No, może nie twarzą w twarz. Miała zaledwie trochę ponad metr pięćdziesiąt, o dobre trzydzieści centymetrów mniej niż ten, który na jej spojrzenie odpowiedział spojrzeniem szarych, zniewalających oczu. Usta miał zaciśnięte, nie uśmiechał się.

Od razu wiedziała, że to Nik Prince. Kiedyś był aktorem, a teraz został odnoszącym nieprawdopodobne sukcesy reżyserem. Był najstarszy z trzech braci - właścicieli PrinceMovies, jednej z najbardziej znanych amerykańskich wytwórni filmowych. Patrząc na nią, taksował ją typowo po męsku. I przez tę jedną krótką chwilę było tak, jakby zniknął gwarny pokój, śmiech, muzyka, jakby byli tu całkiem sami, jakby wszystko inne przestało istnieć, gdy jego stalowoszare oczy spotkały się z jej fiołkowo-niebieskimi.

Jinx nagle stała się świadoma swoich opadających na ramiona rudych włosów, doskonałego kroju czarnej sukienki do kolan, jedwabistej skóry.

Ale przede wszystkim wzrostu tego mężczyzny i prawdziwie zwierzęcego magnetyzmu, emanującego z jego postaci mimo cywilizowanego ubrania: czarnego wieczorowego garnituru i śnieżnobiałej koszuli. Stała się świadoma każdego nerwu i uderzenia tętna w swoim ciele. Od tej świadomości wszystko w niej drżało.

Po chwili pięknie rzeźbione, cyniczne usta uśmiechnęły się, jakby mężczyzna całkowicie zdawał sobie sprawę z wrażenia, jakie wywarł. I właściwie jak mógłby go nie wywrzeć? Miał około czterdziestki, był doświadczonym uwodzicielem, jego romanse od lat stanowiły ulubiony temat najrozmaitszych czasopism. Na tę myśl Jinx wreszcie zdołała zmusić się do odwrócenia wzroku.

- No i? - rzuciła wyzywająco.

- Co „no i”? - Głos miał niski, słowa cedził na amerykańską modłę, seksownie.

- Podoba się panu to, co pan zobaczył?

W uśmiechu pokazał równą linię białych zębów, wokół oczu i ust ukazały się zmarszczki.

- Każdemu mężczyźnie by się to spodobało.

- Nie pytałam każdego mężczyzny - warknęła Jinx. - Pytałam pana.

Nik Prince podszedł o krok. Był teraz niebezpiecznie blisko, tak blisko, że czuła ciepło jego ciała, ostry zapach wody po goleniu.

- Tak, podobało mi się - szepnął. - Ale pani o tym doskonale wie - dodał. - Co pani na to, byśmy się stąd ulotnili?

Jinx zamrugała oszołomiona.

- Byłoby to bardzo nieuprzejme wobec Susan i Leona - powiedziała cierpko.

- To nasi gospodarze? - upewnił się. - Nie znam ich, a oni nie znają mnie. Dlaczego miałoby mnie obchodzić, co sobie pomyślą?

Rzeczywiście, dlaczego? Z tego, co słyszała o nim, wiedziała, że ma zwyczaj sam dla siebie stanowić prawo. Cieszył się reputacją reżysera, który nigdy nie idzie na żadne kompromisy, był też głową rodziny dla dwóch młodszych braci i siostry, a jego romanse, czy to ze sławnymi aktorkami, czy też innymi pięknościami, zawsze trwały krótko.

Nie był w typie Jinx. Absolutnie nie. Jeżeli w ogóle miała jakiś swój typ. Od tak dawna w jej życiu nie było nikogo, że zapomniała!

Wzruszyła ramionami.

- Bo byli na tyle mili, że zaprosili pana, chociaż zostali powiadomieni w ostatniej chwili. Czy to nie jest wystarczający powód?

Kpiąco skłonił głowę.

- A więc zachowam się uprzejmie - wycedził, uśmiechając się do niej gorąco.

Ten szczery uśmiech był wart, by na niego czekać od samego początku rozmowy. Jinx po prostu zabrakło tchu.

- Doskonale - mruknęła. Odwróciła się, wolała znaleźć się dalej od niego. - A teraz, jeśli mi pan wybaczy... - zaczęła i nagle zamilkła, gdy lekko chwycił ją za ramię. Palce miał długie i silne, ich ciepło wprost ją parzyło.

- Najwyraźniej pani wie, kim jestem, ale ja nie wiem, kim jest pani - powiedział, gdy spojrzała na niego zdziwiona.

Od jego dotyku Jinx poczuła wstrząs, jakby poraził ją prąd. Jej oddech stał się płytki i nierówny, sama była zdumiona swoją reakcją.

- No, zastanówmy się - kontynuował. - Nie wygląda mi pani na Joan. Ani na Cynthię. Ani na...

- Czy tego rodzaju wstępna rozmówka zwykle powoduje, że kobieta pada panu do nóg? - przerwała mu.

Wreszcie odzyskała zmysły na tyle, by zorientować się, że ten mężczyzna jest niebezpieczny. Bardzo niebezpieczny!

Nik Prince nie przejął się jej kpiną. Znów stał o wiele za blisko, a szare oczy lśniły wesołością.

- Może pani nie uwierzy, ale na ogół nie potrzebuję wstępnych rozmówek.

Och, bez trudu mu wierzyła. To kobiety uganiały się za nim. On nie musiał się wysilać.

- Czy zechciałby pan puścić moje ramię? - spytała grzecznie. Już od dobrej chwili starała się uwolnić, ale bez skutku.

- Nie zechciałbym - szepnął i zaczął ją rytmicznie gładzić kciukiem.

- Ale ja sobie tego życzę - warknęła. - A teraz, jeśli mi pan wybaczy... Muszę przywitać się z rodzicami Susan. - Na szczęście zauważyła ich w drugim końcu pokoju.

Nik Prince zabrał rękę, ale tylko po to, by zaraz władczo chwycić Jinx za łokieć.

- Może mnie pani im przedstawić? Też się z nimi przywitam, a wtedy w końcu poznam pani imię.

- Mam na imię Juliet.

Przez chwilę patrzył na nią z zaskoczeniem, jakby niezupełnie to spodziewał się usłyszeć, ale zaraz jego talent aktorski przeważył i skinął głową.

- No tak, to bardziej pasuje.

- Ale to nie czyni z nas Romea i Julii, panie Prince.

- Szkoda - wycedził. - I mam na imię Nik.

- Nik - powtórzyła zgodnie.

- Okay. - Uśmiechem zadowolenia przyjął jej potulność. - A gdzie pracujesz?

- Uczę. Historii. W Cambridge. Ale teraz wzięłam rok wakacji naukowych.

- Czyżbyś więc była doktorem czegoś tam?

- Owszem. A teraz czy zechcesz mi wybaczyć?

Wprawdzie przyszłam tu sama, ale to wcale nie znaczy, że jestem sama - oznajmiła.

- Oczywiście, że nie. Przecież ja jestem z tobą.

Jinx rzuciła mu zirytowane spojrzenie.

- Nie to miałam na myśli i doskonale o tym wiesz!

- Naprawdę wiem?

- Tak.

- Rozumiem. - Rozejrzał się po pokoju.

- A który z tej dwudziestki mężczyzn przyjdzie się o ciebie upomnieć?

Jinx poczuła, jak na twarz wypływa jej rumieniec. Nikt nie przyjdzie się o nią „upomnieć”, bo w wieku dwudziestu ośmiu lat była samotna, nigdy nie wyszła za mąż i najprawdopodobniej nigdy nie wyjdzie.

Wyprostowała ramiona, zrzucając jednocześnie jego rękę, którą trzymał ją za łokieć.

- Nie sądzę, by to była twoja sprawa - powiedziała spokojnie, odwróciła się i odeszła. Ale na plecach cały czas czuła jego wzrok.

Nik patrzył za nią, gdy oddalała się, łagodnie kołysząc biodrami.

Do licha! Nie popisał się. Naprawdę chyba stracił biegłość w sztuce uwodzenia. Bo Juliet „Jinx” Nixon z całą pewnością nie została uwiedziona!

Musiał wiele dni czekać, zanim człowiek, któremu zlecił obserwowanie skrytki pocztowej, zawiadomił go, że pewna dziewczyna przychodzi po korespondencję codziennie o wpół do pierwszej.

Wtedy sam się zaczaił koło skrytki. Gdy przyjechała, przekonał się, że to nie dziewczyna, lecz bardzo drobna kobieta. Płócienne spodnie, koszula i czapka bejsbolowa służyły tylko do tego, by zakamuflować wiek. Czy robiła to celowo?

Uzyskał całkowitą pewność, gdy podeszła do zaparkowanego volkswagena, otworzyła drzwi, rzuciła listy na tylne siedzenie, zdjęła czapkę i potrząsnęła głową. Na ramiona opadły jej ogniście rude włosy. Potem rzuciła czapkę na listy i włożyła żakiet.

Przemiana z nastolatki w piękną, elegancką kobietę wymagała jedynie drobnych korektur ubrania i użycia brzoskwiniowego błyszczyka do ust.

Zarzuciła pasek torebki na ramię, zamknęła samochód i ruszyła chodnikiem. Nik śledził ją z pewnej odległości. W ten sposób doszli do gwarnego włoskiego bistra, gdzie spotkała się z inną śliczną kobietą i razem zasiadły do lunchu. Nik zaczął czarować kelnerkę, aż w końcu mu powiedziała, że ta druga kobieta nazywa się Susan Fellows.

Dowiedziawszy się tego, pojechał do siostry, Stazy - która z mężem i małym synkiem mieszkała w Londynie - i poprosił ją, by poznała go ze swoimi znajomymi. Wkrótce już wiedział, kim jest Susan Fellows. A jeszcze bardziej interesująca była wiadomość, że towarzyszyła jej wtedy przy lunchu niejaka Jinx Nixon, której ojcem jest Jackson Ivor Nixon, również uniwersytecki profesor historii, autorytet w dziedzinie jakobickiego powstania, autor licznych bardzo cenionych książek na ten temat. Nik dodał dwa do dwóch i wyszło mu, że Jackson Ivor Nixon to również J. I. Watson, autor „Nie całkiem zwyczajnego chłopca”.

Zrozumiał także, dlaczego chciał pozostać anonimowy. Jackson I. Nixon był wielce szanowanym autorem historycznych rozpraw. Powieść „Nie całkiem zwyczajny chłopiec”, chociaż stanowiła wielki sukces, była jednak książką dla dzieci, o dwunastoletnim chłopcu przykutym do inwalidzkiego wózka, który nagle stał się superbohaterem. Jackson I. Nixon, będąc poważnym naukowcem, zapewne wolał, by nie wiązano go z tak lekką literaturą.

Nik przyznawał, że śledzenie Jinx nie jest najuczciwszą rzeczą, jaka w życiu mu się zdarzyła, lecz była złem koniecznym. Tak samo jak złem koniecznym była próba uwiedzenia Jinx kilka minut temu.

Jednak chyba nie wywarł na niej wielkiego wrażenia! Nie szkodzi. Jeszcze ma czas. Miał opinię wyjątkowo popędliwego, ale gdy mu na czymś zależało, potrafił okazać nieskończoną cierpliwość. A zależało mu na prawach do sfilmowania książki J. I. Watsona. Książki ojca Jinx Nixon.

- Co też mój najstarszy braciszek znów knuje? - Stazy wzięła go pod rękę. - Tylko mi nie mów, że nic - ostrzegła kpiąco. - Znam cię o wiele za dobrze i widzę, że zmierzasz prostą drogą do uwiedzenia tego pięknego rudzielca.

Nigdy nie potrafił złościć się na Stazy. Miała dwadzieścia dwa lata. Stanowiła jedyną słabość w jego życiu.

- Zresztą teraz wydaje mi się - kontynuowała Stazy - że czekałeś na jej przyjście. Nik, kto to jest?

- Jak sama mówisz, piękny rudzielec - zbył sprawę.

- Wydaje mi się, że nie tylko. Zaczynam się o ciebie niepokoić.

Westchnął z rezygnacją. Gdy już Stazy się czegoś uczepiła, nie puszczała tego łatwo. A będąc młodą szczęśliwą mężatką, uważała, że jej obowiązkiem jest dopilnować, by wszyscy trzej starsi bracia poznali takie samo szczęście. Teraz byli w Anglii, zjechali się na chrzest jej małego synka, więc okazja do swatania nasuwała się sama.

- Nie powinnaś - powiedział stanowczo.

- Nie?

Nie chciał, by Stazy zainteresowała się panną Nixon. Już knuł plany, jak za pośrednictwem Jinx znaleźć dojście do jej ojca. Machinacje siostry mogłyby mu wszystko bardzo utrudnić.

- Niech ci będzie - skapitulowała Stazy. - Wobec tego chodź, przywitasz się z innymi gośćmi.

Przez następną godzinę rozmawiał z różnymi osobami, ale ani na chwilę nie spuszczał z oka Jinx Nixon. Z zadowoleniem stwierdził, że mimo tego, co mu powiedziała, nie towarzyszy jej żaden mężczyzna. W końcu zobaczył, że powoli toruje sobie drogę do drzwi. Podszedł do niej.

- Czy mogę cię odwieźć do domu?

Jinx obróciła się na pięcie i spiorunowała Nika wzrokiem.

- Słucham?

Nik stanął przed nią tak, że zablokował jej drogę.

- Spytałem, czy mogę cię odwieźć do domu - powtórzył spokojnie.

Pokręciła głową, w świetle świec porozstawianych w pokoju jej rude włosy zalśniły ogniem.

- Dziękuję, ale mam tu swój samochód.

- Nie możesz prowadzić.

- Nie mogę? - W jej oczach zobaczył błysk irytacji.

Piękne oczy, pomyślał Nik z aprobatą. Cerę też miała piękną, brzoskwiniową, gładką i jasną. Na szyi bił puls, na tej szyi, którą chciałby całować - zdał sobie nagle sprawę.

- Nie - powtórzył. - Wypiłaś dwa kieliszki wina, a to znaczy, że przekroczyłaś limit...

- Liczyłeś? - przerwała mu ze zdumieniem, na jej policzkach pojawił się rumieniec złości.

- Nie przejmuj się tym. - Wzruszył ramionami.

- Już mam taki zwyczaj. Mogę ci dokładnie powiedzieć, ile kto wypił. Na przykład ten mężczyzna pod oknem...

- Okay, już rozumiem - warknęła. - Ale nawet jeżeli tak...

- Jeżeli tak, to co?

- Nie lubię być obserwowana - powiedziała z oburzeniem.

- Jest tylko jeden sposób, by tego uniknąć: nie możesz tak przyciągać uwagi. A z twoją twarzą i figurą wydaje mi się to niemożliwe - drażnił się z nią.

Popatrzyła na niego ze zdziwieniem, chyba nie wiedziała, jak przyjąć jego słowa. W końcu najwyraźniej postanowiła je zignorować.

- Mimo to nie poproszę cię o odwiezienie mnie do domu - odprawiła go.

Ale nie da się zbyć. Musi jak najbardziej się do niej zbliżyć, ugłaskać ją, wymusić zgodę na to, by przedstawiła go ojcu i przekonała go, by zgodził się na sfilmowanie „Chłopca”.

Czy może być coś łatwiejszego?

Jednak byłoby to o wiele łatwiejsze, gdyby Jinx Nixon nie okazała się taką piękną, seksowną kobietą.

A więc trochę ją pouwodzi. To konieczne. Niestety, sam zaczynał być pobudzony, a to zdecydowanie nie stanowiło elementu jego planu.

 

 

 

Rozdział  2

Widząc, jak Nik źle przyjął jej odmowę odwiezienia do domu, Jinx uśmiechnęła się z zadowoleniem.

- Rodzice Susan mieszkają niedaleko mnie i już mi zaproponowali, że mnie zabiorą ze sobą.

Nik od pierwszej chwili za bardzo wyprowadzał ją z równowagi. Dlatego w czasie przyjęcia nie patrzyła w jego stronę, chociaż cał...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin