Monroe Lucy - Misterny plan.doc

(323 KB) Pobierz
Pustynne Noce

 

Lucy Monroe

 

Misterny plan

 

 

 

 

Rozdział  1

Jade energicznie zamknęła klapkę telefonu, pełnym entuzjazmu wzrokiem spojrzała na Kalila i oznajmiła:

- To była Therese!

Uniósł głowę znad raportów, które czytał co rano, i zerknął na nią z uśmiechem.

- Domyśliłem się, jak tylko usłyszałem ten twój okrzyk dzikiej radości.

Patrzył na nią ciemnymi oczami z pełną rozbawienia czułością.

Jade zatopiła się w tym spojrzeniu i po raz kolejny pomyślała z podziwem o tej niezwykłej umiejętności swego ukochanego. W taki sposób spoglądał na ludzi, że każdy czuł się wybrany i wyjątkowy. To dlatego był tak skutecznym dyplomatą.

Podobnie jak wszyscy inni nieprzerwanie pozostawała pod jego urokiem. Początkowo myślała, że jest taki czarujący tylko dla niej, teraz jednak wiedziała już z całą pewnością, że podobnie zachowywał się również wobec innych. A wszyscy nie mogą przecież być wyjątkowi, zatem... może i ona nie jest?

- Co się stało? - Oczywiście natychmiast zauważył tę zmianę nastroju. Zawsze czytał w Jade jak w otwartej księdze.

Potrząsnęła głową, starając się nie dopuścić do siebie ponurych myśli. Była z Kalilem i to był najlepszy dowód, że jest dla niego wyjątkowa.

Odwróciła wzrok i przez chwilę podziwiała panoramę Aten za oknem. Widok robił wrażenie, przed nią rozciągała się bogata dzielnica, a w dali widziała zarys Akropolu.

Uwielbiała życie w Grecji i cieszyła się, że Kalil za jej namową wybrał Ateny, a nie Zohrę. Stąd było jej znacznie łatwiej podróżować po świecie niż z małego lotniska w jego ojczyźnie. Mieli tu też wielu przyjaciół, którzy akceptowali pozycję Jade u boku księcia i rolę, jaką odgrywała w jego życiu.

Nie tak jak rodzina Kalila.

- Wspaniałe wieści - zmieniła temat. - Therese urodziła dziecko. A właściwie dzieci...

- Dzieci... ? - powtórzył z uśmiechem.

- Tak, mają trojaczki. Czy to nie cudowne?! - zapytała z entuzjazmem.

- O tak! - odparł z lekką kpiną w głosie.

- Jestem pewien, że Claudio jest bardzo szczęśliwy.

- Oczywiście. Therese zresztą też. Pierwsza urodziła się dziewczynka i to ona będzie dziedziczką tytułu, bo w Isole dei Rei kobiety też mogą dziedziczyć. Wiedziałeś o tym?

Zerknął na nią z rozbawieniem. Zawsze bawiło go, z jakim zaangażowaniem opowiadała o życiu swoich przyjaciółek.

Oparł się o zagłówek fotela, ukazując szeroką, wspaniale umięśnioną klatkę piersiową. Dość wysoki, doskonale zbudowany i ubrany po europejsku był ucieleśnieniem ideału nowoczesnego szejka. Czarne, krótko przycięte włosy, gładko ogolona twarz i zachodni ubiór tworzyły niezwykle interesującą całość. Choć byli razem od ponad dwóch lat, nadal czuła dreszcz emocji, kiedy na niego patrzyła.

- To zachodnia monarchia - powiedział w końcu i wzruszył ramionami.

Jade uśmiechnęła się w duchu, myśląc o różnicach dzielących ich światy. Kalil pochodził ze starego rodu, za którym stała wielopokoleniowa tradycja. Jego rodzina z całą pewnością radziłaby sobie lepiej w minionych wiekach, przynajmniej w kwestii obyczajów.

Nigdy nie poznała jego rodziców ani rodzeństwa, była tylko jego partnerką, nie żoną, i dlatego nie zapraszano jej na rodzinne i państwowe uroczystości. Jego rodzina udawała, że nie wie o jej istnieniu, a Kalil nie robił nic, by to zmienić.

Początkowo próbowała walczyć o swoją pozycję, ale niezmiennie odpowiadał, że nic nie może zrobić, bo nie jest w stanie zmienić wielowiekowej tradycji, nawet gdyby bardzo tego chciał.

Czasami jednak przychodziło jej do głowy pytanie, czy w ogóle tego chciał. Jeśli naprawdę tak wiele dla niego znaczyła, dlaczego nie zrobił nic, aby została choć w pewnym stopniu zaakceptowana przez rodzinę?

Postanowiła przerwać te ponure rozważania.

- Therese zaprasza nas oboje na chrzest - powiedziała z naciskiem na „oboje”.

Natychmiast zauważyła, jak zesztywniał, i zacisnęła zęby. Wiedziała, że te słowa tylko go rozdrażniły i były zupełnie niepotrzebne. On traktował to zaproszenie jako coś oczywistego.

Ona nie.

- Wiesz przecież, że nie możesz bywać na oficjalnych uroczystościach.

Teraz ona wzruszyła ramionami. Tyle już razy z tym walczyła i wiedziała, że nie wygra.

- Dasz radę się tam wybrać? - spytała, podając datę.

- Mam w tym terminie spotkanie w Stanach...

Wstała, zanim zdążył dokończyć, i powiedziała szybko:

- Zadzwonię więc do Therese i powiem, żeby spodziewała się tylko mnie.

- Ale mogę poprosić Hakima, żeby poleciał tam za mnie, a ja będę reprezentował na chrzcinach Zohrę i Jawhar...

Hakim był jedyną osobą z jego rodziny, którą poznała. Jego żona, Catherine, właśnie urodziła trzecie dziecko, ale jeszcze niedawno spotkali się na wspólnym obiedzie.

- Jade? - wyrwał ją z zadumy. - Jesteś zdenerwowana?

Drgnęła lekko. Czy znowu będzie musiała mu tłumaczyć to, co oczywiste?

- Kiedy wreszcie poznam twoich rodziców? - podjęła kolejną próbę.

- Już ci to przecież tłumaczyłem. - Westchnął ciężko. - Oni nie zrozumieją, że żyjemy razem. W ich świecie istnieją dwa typy kobiet...

- Tak, wiem. Święte i ladacznice.

- To zbyt ostre sformułowanie - zaprotestował.

- Za to dobrze oddaje ich poglądy.

Znowu westchnął...

- Jestem z tobą szczęśliwy, a ty ze mną.

Poglądy moich rodziców nie mają tu nic do rzeczy.

- To nie tak. - Pokręciła głową. - Wiesz, jak ja to odbieram? - Po prostu istnieją obszary twojego życia, do których mam wstęp surowo wzbroniony.

- Nic na to nie poradzę.

- To ty tak twierdzisz.

- Bo to prawda. Ile razy jeszcze mamy do tego wracać? - spytał znużony.

- Wcale nie musimy do tego wracać. - Urażona odwróciła się, aby wyjść z pokoju.

- Idziemy dziś na obiad do ambasady amerykańskiej - przypomniał. - Może spotkasz starych znajomych.

Wiedziała, że to wyciągnięcie gałązki oliwnej. W ten sposób dawał jej do zrozumienia, że na ile może, wplata ją w swoje życie.

- Pamiętam o tym.

Miała już wyjść, kiedy poczuła jego rękę na ramieniu.

- Zaczekaj.

- Na co? - Wiedziała, że chce ją pocałować, ale była zbyt urażona, żeby na to pozwolić.

Przez chwilę po prostu patrzył na nią w milczeniu, w końcu powiedział stanowczo:

- Jesteś moją kobietą, Jade.

Cóż mogła na to odpowiedzieć? - Nie potrafiłaby zaprzeczyć jego słowom, choć rola, którą jej przypisał, już jej nie wystarczała. Chciała być kimś więcej niż jego kobietą. Pragnęła należeć do rodziny Kalila, mieć z nim dzieci i razem patrzeć w przyszłość. Głęboko w sercu zazdrościła Therese i Catherine. Marzyła, by związek z Kalilem stał się czymś więcej niż zwykłym romansem.

Dużo czasu zajęło jej, zanim zdołała nazwać własne odczucia. Początkowo wystarczała jej świadomość, że go kocha, a także nadzieja na wzajemność. Powoli jednak docierało do niej, że być może ta historia nigdy nie będzie miała szczęśliwego końca.

- Jesteś dla mnie bardzo ważna, aziz.

Uśmiechnęła się smutno. Aziz znaczy ukochana. Kiedyś bardzo chciała, aby ją tak nazywał i myślała, że to coś szczególnego. Teraz wiedziała, że to równie banalne słówko, jak „kochanie”, którym jej matka kończyła niemal każde zdanie, a które nic nie znaczyło.

Wiedziała oczywiście, że Kalil jest z nią szczęśliwy i jej pragnie. Ale czy ich związek przetrwa, jeśli ona będzie chciała czegoś więcej?

Szczerze w to wątpiła. Jak długo można kochać, nie doczekując się wzajemności? Zabójcza gorycz powoli wkradała się w jej serce, zatruwała uczucie, które traciło swą oszałamiającą promienność i swobodę.

Mimo to nie była w stanie przestać go kochać, nie potrafiła odejść od niego, choć rozum coraz częściej podszeptywał, że to jedyne sensowne rozwiązanie. Może jeszcze nie teraz, może jeszcze nie dziś, powinna jednak przemyśleć, jak będzie wyglądało jej nowe życie „po Kalilu”... To podszeptywał jednak tylko rozum.

- Zamierzasz mnie w końcu pocałować? - spytała.

- A chcesz? - uśmiechnął się czarująco.

- Może... - droczyła się z nim, choć tak naprawdę niczego nie pragnęła bardziej, bo kiedy ją całował, dotykał i pieścił, czuła, że łączy ich coś szczególnego. Więź tak silna, że wydawało się nieprawdopodobne, aby cokolwiek mogło ich rozłączyć. Tylko coś w głębi jej duszy krzyczało, że to jednak możliwe, a nawet nieuchronne.

Mimo czarnych myśli kłębiących się w jej głowie, uniosła twarz do pocałunku. Spodziewała się całusa na pożegnanie, tymczasem otrzymała gorący, namiętny pocałunek. Dłonie Kalila zsunęły się po jej ramionach, przyciągnął jej ciało, które stało się gorętsze od greckiego słońca.

Oplotła rękoma szyję ukochanego i oddawała słodkie pieszczoty. W jej przypadku to było coś więcej niż namiętność i pożądanie, w ten sposób wyrażała swoje gorące uczucie. Za każdym razem, gdy Kalil dawał jej ciało, ona oddawała mu serce.

- Nie powinienem był zaczynać - wyszeptał chrapliwie, kiedy wreszcie się od niej oderwał.

- Wiem... - mruknęła zrezygnowana. - Musimy już wychodzić. Ja też mam dziś kilka spotkań.

- Fundacja znowu coś organizuje?

Od dłuższego czasu pracowała jako wolontariuszka w fundacji na rzecz pomocy dzieciom w najbiedniejszych rejonach świata i to zajęcie pochłaniało ją coraz bardziej.

- Przygotowujemy wielką galę, żeby zebrać fundusze na dzieci dotknięte skutkami kataklizmów.

- Możecie na mnie liczyć. - Gdy się uśmiechnął, napięcie odpłynęło z jego pięknej twarzy.

- Wiem. - Przesunęła czule ręką po jego klatce piersiowej. - I dziękuję.

Uwielbiał to. Choć byli z sobą już długo, ciągle zachwycała go jej emocjonalna natura. Został wychowany w kulturze, w której nie wyrażano uczuć tak otwarcie, dlatego nieustannie fascynował go entuzjastyczny stosunek Jade do życia i szczere wyrażanie emocji. Wiedział, jak na niego patrzyła, czuł, jak jej ciało reagowało na jego bliskość i to sprawiało, że cały niemal płonął za każdym razem, kiedy się do niego zbliżała.

Nie chciał zmian. Pragnął tylko, żeby ich związek był tak doskonały jak teraz. Gdyby zaś przedstawił Jade rodzinie, ta oczekiwałaby od niej bardziej... wstrzemięźliwych zachowań.

Szczerze mówiąc, nie widział wyjścia z tej sytuacji. Oczywiście doskonale rozumiał, jakie miejsce wyznacza kochance jego rodzina. A dla nich Jade nie była niczym więcej niż kochanką księcia. Takich osób nie przyjmuje się na dworze, nie dopuszcza się do swojego grona. On zaś nie zamierzał dla aprobaty rodziny rezygnować z radości i satysfakcji, które dawał mu związek z tą wspaniałą kobietą. Zresztą nawet gdyby Jade wyprowadziła się od niego i ich znajomość stała, jak by to ująć, bezgrzeszna, i tak o ową aprobatę byłoby niezmiernie trudno. Przemiana „kochanki” w „przyjaciółkę” najpewniej dałaby niewiele czy też zgoła nic.

Jego rodzina była konserwatywna do szpiku kości i miała dwa poważne zarzuty przeciwko Jade. Po pierwsze została wychowana w innej kulturze, po drugie splamiła się rolą kochanki.

Jemu to nie przeszkadzało, dla jego krewnych szczególnie to drugie było nie dającym się zetrzeć haniebnym piętnem.

Przeczesał włosy palcami i pochylił się tak, że stykali się czołami.

- Nie chcę się teraz z tobą rozstawać - wyszeptał.

- Wiem. Ja też nie. - Przylgnęła do niego mocniej, spojrzała mu w oczy i powiedziała kusząco: - Mam pewien plan, ale zrealizuję go później...

Poczuł, jak przeszywa go dreszcz podniecenia. Widział wpatrzone w siebie kocie oczy, widział rozchylone usta i gotów był zapomnieć o wszystkich spotkaniach, które miał na dziś umówione, zaciągnąć ją do sypialni i nie wypuszczać stamtąd przez tydzień.

Była doskonała. Pasowała do niego idealnie zarówno w łóżku, jak i w zwykłym, codziennym życiu. Jej szczupłe ciało, apetycznie zaokrąglone w niektórych miejscach, reagowało tak namiętnie na jego pieszczoty, że aż zapierało mu dech.

- Może już powinniśmy przejść do tego „później”? - szepnął.

- I odwołać poranne spotkania?

- Ech... - westchnął ciężko. - Nie mogę...

- Ja też.

Po jej oczach widział, że dla niej było to równie trudne.

- Potrzebujemy wakacji - oświadczył z determinacją. - Powinniśmy pobyć sami, bez spotkań, terminów i ludzi, którzy by nam przeszkadzali.

- Hm, brzmi nieźle - uśmiechnęła się miękko.

- Może po tych chrzcinach... Przyleciałbym na Isole dei Rei i spędzilibyśmy razem kilka dni... Pomyśl tylko, cudowna wyspa, całe dnie wygrzewalibyśmy się na słońcu, a wieczorami kochalibyśmy się do nasycenia - kusił.

- Nie mogę - odezwała się ze smutkiem.

- Muszę wracać następnego dnia po chrzcinach, bo zaraz potem jest nasza gala.

Skrzywił się niezadowolony.

- Miałem nadzieję, że skoro pracujesz jako wolontariuszka, możesz podróżować ze mną, kiedy masz ochotę.

- W zasadzie to prawda, ale akurat teraz nie mogę pozwolić sobie na wakacje.

- Niech ktoś inny przejmie twoje obowiązki.

Gdybyś pracowała dla mnie, nie byłoby takiego problemu - dodał znacząco.

- Nie chcę pracować dla ciebie - powtórzyła po raz kolejny. - Chcę być niezależna.

Zacisnął zęby. Nie znosił się z nią kłócić, ale czasami nie mógł odpuścić.

- Jesteś niezależna, a twoja praca nie ma na to żadnego wpływu.

- Nie - zaprzeczyła zdecydowanie. - Chcę wiedzieć, że sama zapracowałam na swoje stanowisko. Gdybyś mnie zatrudnił, nigdy nie byłabym pewna, czy nie awansuję tylko dlatego, że jestem twoją kochanką.

- Kiedy cię poznałem, byłaś znakomitą asystentką konsula i oboje wiemy, że twój szef żegnał cię z ogromnym żalem. Narzekał, że pewnie nigdy nie znajdzie nikogo równie kompetentnego na twoje miejsce. Nie ulega wątpliwości, że w moim zespole sprawdziłabyś się równie znakomicie.

- To ty tak uważasz. Inni byliby pewni, że dostałam tę posadę z powodów zupełnie innych niż moje kwalifikacje zawodowe.

- A kogo obchodzi, co myślą inni?

- Mnie. Poza tym lubię pracę w fundacji.

- Zerknęła na zegarek. - Muszę już iść. Ty zresztą też.

- Jeszcze nie skończyłem tej rozmowy - stwierdził stanowczo.

- A ja tak. - Cofnęła się nieco, jakby dystansując się, chciała podkreślić wagę swych słów.

- Taka jest moja decyzja. Tylko od ciebie zależy, jak to przyjmiesz.

- Kiedy tak mówisz, przypominasz mi mojego ojca - rzekł z uśmiechem. - Matka nigdy nie odważyłaby się z nim kłócić o cokolwiek.

- I pewnie dlatego nie nadaję się na księżniczkę Zohry... - mruknęła.

Zamierzał coś odpowiedzieć, ale Jade zniknęła już za drzwiami. Nie chciał robić scen, ale czuł, że targają nim wyjątkowo silne emocje.

Ze złością chwycił teczkę, rozejrzał się, by znaleźć marynarkę.

Jade niewątpliwie miała rację w jednym:

w żadnym razie nie powinien się spóźnić. Jednak co do reszty gruntownie się myliła. Z całą pewnością wrócą do rozmowy dotyczącej jej pracy. Nie obchodziło go, co reszta zespołu sobie pomyśli, gdy przedstawi im nową specjalistkę od kontaktów międzynarodowych, czy jak tam jej funkcja będzie się nazywać. Był pewien, że Jade szybko wykaże się wysokimi kwalifikacjami, co uciszy wszelkie plotki.

Akceptował jej potrzebę niezależności przez prawie dwa lata, ale chciał spędzać z nią więcej czasu, a jedynym sposobem na to była praca w jego zespole. Kto wie? Może gdyby była członkiem jego sztabu, nawet rodzina musiałaby zaakceptować jej obecność na niektórych uroczystościach? - Jeśli tak bardzo chce poznać jego krewnych, powinna przełamać swój upór, czyż nie?

Plan wydawał się dokonały, coś jednak podpowiadało mu, że jego realizacja nie będzie taka prosta.

 

 

 

Rozdział  2

Jade stała obok Kalila i przysłuchiwała się błahym rozmowom i uprzejmym uwagom, jak to zwykle się działo podczas takich spotkań. Z przyjemnością rozejrzała się po eleganckim wnętrzu i podziwiała kreacje pań towarzyszących zaproszonym dyplomatom i biznesmenom. Światło żyrandoli odbijało się w biżuterii, przypominając o tym, że dyplomacja to nadal świat elit.

Pewnie zawsze tak było. Większość dyplomatów, których znała, to byli ludzie bardzo zamożni i lubili otaczać się luksusem.

Właśnie na jednym z takich przyjęć poznała Kalila. Od niego również biła aura dobrobytu widoczna w każdym szczególe doskonale skrojonego garnituru i szytych ręcznie butów. Ale nie to przyciągnęło jej uwagę. Od pierwszej chwili była pod wrażeniem jego niezwykłej urody, przebijającej przez pancerz nieskazitelnych manier witalności, a także ogromnego uroku i charyzmy. Kiedy poznała go bliżej, to wrażenie tylko się nasiliło.

Tamtego wieczoru wyszli wcześniej z przyjęcia i poszli na kolację, a potem przez cały tydzień Kalil znajdował czas w swoim napiętym grafiku, by się z nią spotkać. Dwa tygodnie później wprowadziła się do niego, a gdy po miesiącu musiał przenieść swoją siedzibę z Waszyngtonu do Europy, zgodziła się zrezygnować ze swojej posady i wyjechać razem z nim. Pracowała jako asystentka konsula o większych kompetencjach, niż zazwyczaj są przypisane do tego stanowiska, bo szef nadzwyczaj ją cenił i miał do niej bezwzględne zaufanie, ale odmówiła, gdy Kalil zaproponował jej podobną posadę. Chociaż pierwszą pracę zawdzięczała znajomościom ojca, obiecała sobie, że drugą uzyska tylko dzięki własnym kwalifikacjom.

Przez jakiś czas nie mogła w Atenach znaleźć odpowiadającego jej ambicjom i umiejętnościom zajęcia, aż w końcu Kalil podpowiedział jej, aby pomyślała o wolontariacie. Po krótkim rozeznaniu związała się z fundacją na rzecz pomocy dzieciom w najbiedniejszych rejonach świata.

Ta praca dawała jej miłe poczucie, że służy wspaniałej idei, a jej kwalifikacje były w pełni wykorzystywane. Nie musiała się też martwić o finanse. Wprawdzie jako wolontariuszka nie otrzymywała pensji, tylko zwracano jej poniesione w związku z pracą w fundacji koszty, jednak Kalil pokrywał wszystkie bieżące wydatki, a ona miała odłożone dość pieniędzy, aby starczyło na jej potrzeby. W dodatku, mimo jej oporów, kupował Jade ubrania i inne drobiazgi, które, jak twierdził, są konieczne przy ich stylu życia. Po wielu dyskusjach wreszcie przystała na to, choć teraz zaczęła się zastanawiać, czy nie był to błąd. Lubiła podróżować z Kalilem, ale nie chciała być całkowicie zależna od niego. Tak jak nie chciała porzucać pracy w fundacji tylko dlatego, że nie dostawała za nią pieniędzy.

Do tej pory nie miała rozterek z tego powodu.

Pierwszy raz nie zgodziła się na wspólny wyjazd, ale nie miała wyjścia. Ta gala była naprawdę bardzo ważna. Jade prowadziła ten projekt od początku i czuła się za niego w pełni odpowiedzialna.

Z zamyślenia wyrwał ją kobiecy głos.

- Zamierzasz ubiegać się o posadę w amerykańskiej placówce? - spytała żona jednego ze znajomych dyplomatów.

- Nie wiedziałam, że jest wakat. Poza tym jestem bardzo zadowolona z pracy w fundacji.

Mam tam dużą swobodę działania i mogę dostosować zajęcia do grafiku Kalila.

- Tak, wyobrażam sobie... Ale pracujesz tam jako wolontariuszka, prawda?

- Zgadza się - odpowiedział za nią Kalil. - Ale gdyby chciała zarabiać, czeka na nią miejsce w moim zespole.

- Myślę, że to mogłoby być trochę niezręczne...

Mam na myśli, że gdybyście się rozstali, Jade musiałaby szukać nie tylko nowej posady, ale i nowego... mieszkania.

Sugestia zawarta w tych słowach była aż nazbyt czytelna. Dama z subtelnością słonia oznajmiała mianowicie, że Jade nie zależy na pracy zarobkowej, a w razie rozstania poszuka sobie nowego... sponsora.

Uśmiech zamarł na twarzy Jade, z podziwem jednak patrzyła na Kalila, który nie stracił zimnej krwi i odpowiedział gładko:

- Nie zwykłem aż tak pesymistycznie patrzeć w przyszłość. Mam nadzieję, że taki dzień nigdy nie nadejdzie.

- Ach tak? Czyżbym słyszała weselne dzwony? Twoja rodzina chyba nie zaakceptuje takiego związku...

Jade czuła pustkę w głowie. Kompletnie nie wiedziała, jak powinna zareagować na takie grubiaństwo. Jednak nieoczekiwanie z pomocą przyszedł jej Theo, grecki przemysłowiec, z którym dobrze się znała, bowiem stale wspierał fundację, współpracował z Jade przy kilku projektach i doskonale znał jej kompetencje.

- Jade byłaby doskonałą asystentką dla każdego dyplomaty czy biznesmena - powiedział. - Jest inteligentna, taktowna i ma szerokie horyzonty. Myślę, że w każdej rodzinie powitano by ją z radością.

- W pana rodzinie również? - Dama zaśmiała się sceptycznie. - Zawsze sądziłam, że wschodnia mentalność nie akceptuje takich związków.

- Zapewne nie zna więc pani tej mentalności tak dobrze, jak pani sądziła - odparł Theo.

- To aż nazbyt widoczne. - Lodowaty ton głosu Kalila wprost porażał. - W naszej kulturze cenimy takt i dyskrecję, a tymi cechami Jade z pewnością może się pochwalić. Niestety, nie wszystkim jest to dane.

Wszyscy spojrzeli na niego ze zdziwieniem.

Książę Kalil znany był z tego, że nigdy nie tracił panowania nad sobą, a teraz był bliski wybuchu.

- Nie chciałam nikogo obrazić - odparła urażona dama.

- Doprawdy? - Kalil zmierzył ją wzrokiem, potem ujął Jade pod ramię. - Chyba czas już pożegnać się z gospodarzami.

Pociągnął ją za sobą tak szybko, że nie zdążyła pożegnać się z Theem i podziękować mu za obronę.

Gdy byli już w samochodzie, Kalil wrócił do tematu, pytając zgryźliwie:

- Pewnie chciałaś zostać i dłużej pogawędzić z Theem? Miałem wrażenie, że podobało ci się, jak się za tobą ujął.

- Miło wiedzieć, że ktoś taki cię ceni - odparła spokojnie.

- Ach! Więc go podziwiasz?

- Oczywiście. Jest bardzo inteligentny, energiczny, dzięki swojej pracy i zdolnościom zgromadził znaczny majątek, ale nie zapomina przy tym o innych. Stale wspiera nasz fundusz na rzecz najmłodszych ofiar wojen.

- Widzę, że ma rzeczywiście znaczne zasługi. Ja tylko utrzymuję pokój między skłóconymi krajami i działam na rzecz świata pustoszonego przez katastrofy ekonomiczne i klęski żywiołowe, więc nie mogę się z nim równać - zakończył cierpko.

Spojrzała na niego, poruszona zaskakującą myślą.

- Jesteś zazdrosny?

- O kogo miałbym być zazdrosny!? O faceta, którego spotykasz czasami w pracy? Nie - zaprzeczył stanowczo. - Jesteś moja, ja to wiem. I on też.

- Nie lubię, gdy tak mówisz - rzuciła ze złością. - Żyję z tobą, więc niektórzy nazywają mnie twoją kochanką i z tym ostatecznie mogę się zgodzić, ale nie jestem twoją niewolnicą!

- Wiesz, że nie to miałem na myśli. Należysz do mnie, po prostu. Oboje to wiemy, Theo też. I doskonale rozumie, że nie wolno mu się do ciebie zbliżyć, dopóki jesteś pod moją ochroną.

- Pod twoją ochroną?

- Wiesz przecież, co to znaczy. - Wzruszył ramionami.

- Nie, nie wiem! Uważasz, że kim jestem? Twoją przyjaciółką, dziewczyną, kochanką... utrzymanką?

- Tak - potwierdził krótko.

- Co oznacza to „tak”„? - - Wszystko, co wymieniłaś.

- Naprawdę traktujesz mnie jak utrzymankę? - pytała zszokowana.

- Nie wiem, dlaczego tak bardzo skupiasz się na słowach. Traktuję cię jak moją kobietę, i tyle. A ty jak siebie widzisz? - Odbił piłeczkę.

Sprytne, pomyślała. Cóż, znany był ze swoich talentów dyplomatycznych.

- Jak już mówiłam, mogę zgodzić się na to, że jestem twoją kochanką, ale nie waż się nazywać mnie utrzymanką. Jeśli upierasz się, że należę do ciebie, to w takim samym stopniu, w jakim ty należysz do mnie!

- Oczywiście. Nigdy nie twierdziłem inaczej.

Wierzyła, że tak jest. Wiedziała, że pod tym całym wielkoświatowym wyrafinowaniem Kalil skrywa dobre serce.

- Skoro więc zgadzamy się, że oboje należymy do siebie i zależy nam na sobie wzajemnie, to dlaczego jesteś zazdrosny o Thea? - drążyła.

- Nie jestem - zaprzeczył ponownie.

- Mhm... jasne - mruknęła zgryźliwie.

Przez chwilę panowała między nimi pełna napięcia cisza.

- Za dobrze mnie znasz - powiedział w końcu Kalil. - Zgoda, trochę się zezłościłem. Już chciałem powiedzieć tej babie coś gładko i dyplomatycznie, gdy pojawił się Theo i ostro wziął cię w obronę, więc...

Nagle zrozumiała, w czym rzecz. Kalil był dyplomatą, ale poza wszystkim również mężczyzną, do tego należał do przywódczego typu alfa, choć się z tym nie afiszował. Dlatego bardzo mu się nie spodobało, gdy inny mężczyzna ujął się za kobietą, która była z nim. To zachowanie było tak chłopięce, że z trudem powstrzymała uśmiech.

- Ty też mnie broniłeś - łagodziła sytuację.

- Powinienem był zrobić to bardziej zdecydowanie. - Był zły, że dopiero Theo wskazał mu właściwą drogę. - Przeklęte dyplomatyczne nawyki!

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin