Maltz Albert
TE TRZY DNI
OPOWIEŚĆ AMERYKAŃSKA
Tej nocy odbywał się w Detroit doroczny bal Klubu Ziemian „Kingston“. Stary dom jarzył się cały od świateł na tle ciemnej i mroźnej okolicy. Wewnątrz, na błyszczącej, tanecznej pcsadzce, w przepełnionych ko- K' rytarzaeh, przy barowych stołach, biesiadnicy upajali się muzyką, zabawą i rozgrzaną atmosferą wesołości. Panował powszechny nastrój swobody i beztroski, a każdy nowo- •przybywający — po przebrnięciu przez szeregi reporterów fotograficznych — czuł się tu doskonale.
Parę minut przed jedenastą Jeffry Grebb, dyrektor personalny firmy Jefferson Motors, wszedł do przedsionka, wręczył portierowi swe zaproszenie i w duchu pomyślał: „Jestem głupi, żem tu przyszedł...“, po czym uśmiechając się wszedł do środka.
Podobnie jak wielu ludzi, którzy sobie samym zawdzięczają zrobienie kariery, Grebb żywił pogardę dla wyższych sfer towarzyskich, a przecież ogromnie mu zależało na braniu udziału w ich życiu. Jego obecność na tym balu była rezultatem pewnych osobistych zabiegów; użył pośrednictwa swego znajomego, który miał wobec niego pewne zobowiązania. Przy jego pomocy miał zostać wprowadzony do klubu. Wszystko to było zrobione bardzo dyskretnie i oczywiście jak gdyby samo ppzez się. Jednak wyczekiwanie na zaproszenie, które miało nadejść tego wieczora, zmęczyło go. W gruncie rzeczy zarówno sam Klub, jak i jego działalność mało go teraz obchodziły. Zależało mu jedynie na tym. by być jego członkiem.
Oczekując więc tej nocy oficjalnego zaproszeni, przyjął je z cyniczną nieiako wdzięcznością, zgadzając się z przyjemnością
na regularne opłacanie składek. Zdając sobie wszakże sprawę z nikłości odniesionego sukcesu, nie mógł przezwyciężyć w sobie chęci osiągnięcia go.
Był synem czeladnika rzeźnickiego z nędznych, koszarowych, robotniczych domów w Chicago, a teraz sprawiało mu przyjemność, że może przebywać w pięknych salonach ludzi, którym dawniej zazdrościł.
Gdy opuścił już szatnię, począł torować sobie drogę wzdłuż korytarza w poszukiwaniu swego przyjaciela, Frazier Hewesa. Grebb był mężczyzną wysokiego wzrostu, trzymającym się prosto, dobrze zbudowanym, o nieprzeciętnej powierzchowności. Zarówno z jego postawy jak i z masywnej głowy, o delikatnych i ciemnych włosach, z rysów twarzy, mocnych i kościstych, biła ogromna siła, trzymana jednak na wodzy przez człowieka niezwykle opanowanego i świadomego swej siły. Nos miał nieco spłaszczony, jak gdyby kiedyś złamany, nozdrza były szeroko rozwarte na policzkach. Można byłoby nawet uważać tę twarz za ładną, gdyby nie jej wyraz nieco ostry i nie te wargi zaciśnięte i dominujące nad innymi rysami. Była to w każdym razie '.warz nieprzeciętna, budząca zainteresowanie. Zwłaszcza kobiety były tego zdania.
Sala balowa, pełna .przesuwających się ludzkich postaci, aż lśniła barwnością. Nie mógł odnaleźć Hewesa i wzrok zatrzymywał raz po raz na obecnych kobietach. Śmiech i wesołe okrzyki, które rozlegały się dokoła, działały zaraźliwie. Zaczął żałować, że przyszedł sam bez towarzyszki zabawy. Po paru minutach znów przemierzał ten sam korytarz. Gdy zajrzał do jednego z bocznych pokojów, w których był urządzony bar, usłyszał, jak ktoś wymieniał jego nazwisko. Zdziwił się, gdy zobaczył swego przyjaciela, Harveya Kelloga, który przywoływał go do siebie gwałtownymi gestami Wiedział, że
ii
Kellog ani nie rozporządzał dostatecznymi pieniędzmi, ani nie pochodził z tak dobrej rodziny, by jego obecność w tym otoczeniu mogła być usprawiedliwiona. Dziwił się więc. jakim sposobem udało mu się tu dostać. Podszedł do niego. Usiedli razem.
Kellog wyglądał na człowieka w podeszłym wieku. Był łysy, miał chudą, trup:ą i niemal odrażającą twarz o zmęczonych, zapadniętych oczach, z których jednak wyzierał jakiś melancholijny wyraz. Wychudła postać trzymała się jakoś sztywno, niemal wojskowo, a cienkie wargi były zaciśnięte w grymasie bezmiernej pychy.
W chwili gdy siedli, szybko rzucił okiem na sąsiednie stoliki i nachylił się do Grebba.
— Jestem tu z pewnym towarzystwem, które wróci za parę minut — szepnął — proszę, niech się pan nie wdaje z nimi w żadne Bpory. To nie są nasi ludzie.
Grebb kiwnął głową, potakując.
— Dostał pan dziś Biuletyn Specjalny?
— Tak.
— Przyjdzie pan?
•— Oczywiście.
Kellog uśmiechnął się. Jego ponura twarz na krótką chwilę zajaśniała zadowoleniem. Odsunął się i przemówił bardziej naturalnym głosem:
— Jak się to stało, że się pan tu znalazł?
— Zapisałem się do tego klubu. Zostałem jego członkiem.
« Grebb miał niski, głęboki głos, z lekkim, nosowym akcentem, równie niepodobnym do płaskiego głosu Kelloga, jak niepodobne były ich powierzchowności.
— A pan? — zapytał Grebb.
— Narzeczony mojej córki jest członkiem klubu. Przyszedłem z nim i z jego rodzicami. Jego ojcem jest Trask, bankier. Tańczą teraz.
— Wygląda pan na znudzonego.
Kellog roześmiał się głośno.
— Bo też nudzę się. Pan także?
— Dopiero co przyszedłem.
— Sam?
— Tak. — Grebb przyglądał się parom siędzącym przy sąsiednich stolikach.
— Ale właściwie może nie będę sam. Pełno tu pięknych kobiet.
Kellog zamilkł. Jeżeli chodziło o kobiety, nosił w duszy głęboką urazę. Frywolna uwaga, rzucona przez Grebba, normalna %• stosunkach między mężczyznami, dotknęła fo. Nie łączyły ich przecież żadne zażyłe ctomuiki.
Podszedł do nich kelner. Grebb zai*i lekkie, imbirowe piwo, Kellog wybrał dl«: ^ bie koniak. S:e-
— Nie pije pifci? — zapytał.
— Nie. Nie piję — odrzekł Grebb.
— Szanuje się pan.
Grebb wzruszył ramionami. Rozmowa •
kleiła się. Grebb z zainteresowaniem obg.16 wował sąsiedni stolik, co irytowało Kell« ' który uważał, że jest ignorowany. Pevvnou siebie Grebba zawsze go tak gniewała, naw teraz, choć powód był tak nikły. Sądził ■ z racji pewnych bliskich a utrzymywany,,! w tajemnicy więzów, jakie istniały mięrf»^ nimi, Grebb powinien okazywać mu nie©! więcej uwagi. Kelner przyniósł napoje. Za* częli się sprzeczać, kto ma płacić i Kellog jaŁ gdyby szczycąc się swym ubóstwem, sam ure. gulował rachunek.
— Czy nie widział pan tu gdzie Frazier Hewesa? — zapytał Grebb.
— Nie znam go.
— Jest wysokim urzędnikiem przy miejscowym gubernatorze. Muszę go koniecznie złapać dziś jeszcze.
— Oto nadchodzi moje towarzystwo — odezwał się naraz Kellog. — Stary Trask z żoną.
Mężczyźni wstali i Kellog z uczuciem doznanej ulgi przedstawił Grebba przybyłym.
Trask, ojciec młodego Shepherda, narzeczonego Adelaidy Kellog, był łysym, sześćdziesięcioletnim człowiekiem niewielkiego wzrostu o małej twarzy, pomarszczonej jak leśny orzeszek i dość mrukliwym zachowaniu.
Grebb nigdy nie lubił Traska, o którego roli w sferach bankowych Detroit był dobrze poinformowany Nie znosił zimnej poprawności tego typu ludzi. Niejednokrotnie walczył z takimi jak on w głównym zarządzie własnej firmy i uważał, że nie ma ludzi bardziej tępych od byłych właścicieli ziemskich.
Żona Traska, z górą czterdziestoletnia kobieta, wciąż jeszcze była bardzo piękna. Stała obok swego męża, o głowę wyższa od niego (aczkolwiek nie była wcale taka wysoka) i ta dysproporcja zewnętrzna małżonków rozśmieszyła Grebba Bankier wyglądał przy swej żonie jak uschnięte ziarnko grochu przy soczystej śliwce... Kiedy wreszcie wszyscy usiedli, za* czął zastanawiać się nad tym, jak czym prędzej opuścić to towarzystwo.
Kellog wdał się w szybką, ożywioną rozmowę, a raczej paplaninę, którą chciał nai- widoczniej pokryć swoje zmieszanie. Grebb poczuł litość dla niego. Powody były &*
• jjyj oczywiste: córka Kelloga robiła zna- vmitą partię, zarówno pod względem materialnym i towarzyskim i jej ojciec za 1 iszelką cenę usiłował być przyjemny. Jedy- I . pani Trask poczuwała się do obowiązku rrzyjść z pomocą staremu Kellogowi. Ona również czuła się jakoś nieswojo. Po upływie
10 minut Grebb znalazł jakąś wymówkę i zamierzał pożegnać obecnych. Przeszkodził mu głośny okrzyk Kelloga.
_ A oto nasze dzieci! Nie zna pan przecież jeszcze mojej córki.
Grebb odwrócił się. Zwykły, konwencjonalny uśmiech znikł naraz z jego twarży. Siadł szybko z powrotem. Odczuł nagłą radość, że przyszedł na ten bal.
Adelaida Kellog, podobnie jak inne dziewczęta z tej samej, średniej sfery, które dopiero co ukończyły szkołę, zachowując pozory prostoty, była zalotna i wyglądała jak młoda bogini. Była wysokiego wzrostu jak jej ojciec. Ale podczas gdy on trzymał się sztywno, po wojskowemu, ona posiadała królewską postawę. Miała prześliczną twarzyczkę
o pięknych rysach, nieco wystających policzkach i pełnych, mięsistych ustach. Ciemnowłosa, z opalonymi lekko plecami i ramionami, miała na sobie wydekoltowaną suknię koloru czerwonego wina, szczelnie oblegającą jej wspaniałą figurę. Oczy miała kształtu prawie migdałowego i jak gdyby chcąc świadomie podkreślić egzotyczność swej urody — włosy czesała w tył, na modę japońską, upi- nając je w ciężkie pukle, które opadały na l&rk. Jej nagłe zjawienie się zrobiło ogromne wrażenie na Grebbie. Był wielkim miłośnikiem kobiet. Z zewnętrznego drżenia, które teraz odczuwał, uświadomił sobie, jak bardzo zapragnął jej. Było to uczucie nagłe i nieodwołalne. Wstał automatycznie, by się przedstawić. W pierwszej chwili, kiedy spojrzeli na siebie, zaledwie mógł. znów podnieść na nią oczy. Ukłonił się przelotnie jej narzeczonemu, Shepherdowi Trask, który już był nieco podpity. Był to przystojny, wygolony młody człowiek, o przyjemnym uSmiechu. Uroda narzecznoej najwyraźniej onieśmielała go, zwłaszcza że byli zaręczeni zaledwie od paru tygodni.
Adelaida i Grebb usiedli naprzeciw siebie. Jego błyszczący wzrok bez przerwy spoczywał na niej. Ona, jak gdyby odparowując jego spojrzenie, obdarzała specjalną uwagą swego narzeczonego.
Gdy miała dopiero 16 lat, już wiedziała, że robi duże wrażenie na mężczyznach. Dziś. gdv m!ała 23. oczekiwała od nich dowodów uw.tluleaia i przyjmowała je bez oznak
szczególnej próżności. Wszakże sposób zachowania się Grebba był dość niezwykły i działał na nią wyzywająco. Większość mężczyzn, których dotąd znała, należała do tej samej sfery co ona: byli w tym wieku co ona, ot koledzy z ławy szkolnej, na których, po* mimo ich pozornej nonszalancji, jej uroda działała onieśmielająco. Ale Grebb bynajmniej nie był onieśmielony. Wiedziała o tym od pierwszej chwili i nie mogła się oprzeć pochlebstwu "jego nagłej i zuchwałej adoracji.
W pierwszej chwili, siedząc naprzeciw niego przy stole, usiłowała unikać jego wzroku. Rozmawiała z innymi, śmiała się, sączyła napój z kieliszka. Była podniecona i zachowy- wała się jak na scenie. Wypiła już w ciągu wieczora parę kieliszków i wszystkie normalne uczucia, myśli i wrażenia wyolbrzymiały się w sposób bardzo przyjemny. Naraz, jak gdyby powodowana uczuciem przekory czy też czymś innym, odwróciła się raptownie do niego i spojrzała mu prosto w twarz. Ale to ona przegrała tę grę. Liczyła na to, że Grebb nie wytrzyma jej wzroku i spuści oczy, jak to często czynią ludzie przyłapani na gorącym uczynku. Tymczasem Grebb wytrzymał jej wzrok z największym spokojem — i to właśnie zaskoczyło ją najbardziej. Nigdy przedtem nie czuła się tak silnie pożądana przez mężczyzną. Jego spojrzenie obudziło w niej pełnię kobiecej świadomości, odczuta taką radość z tego, że jest kobietą, jakiej nie budziły w niej nigdy miłosno peany jej zakochanego narzeczonego. Po chwili, gdy wybuch niepohamowanego śmiechu przy sąsiednim stoliku ściągnął na siebie uwagę pozostałych, Grebb nachylił się ku niej i zapytał, czy nie zechce z nim zatańczyć. £m;eiąc się wstała.
Sala balowa byia natłoczona. W ciągli pierwszych paru minut Grebb milczał, ja'< gdyby całkowicie pochłonięty tańcem. I oto znów spotkała ją niespodzianka. Była niemal pewna, że w ten lub inny sposób Grebb zechce w tym zbliżeniu tanecznym wyrazić to, co czuje dla niej. To, że jest zaręczona, zapewniało jej niezbędne bezpieczeństwo, nie miała jednak nic przeciwko przyjemnemu, niewielkiemu flirtowi. Nie miała zresztą nic innego na myśli, chociaż Grebb niewątpliwie działał na nią pociągająco. Wiedziała, że kocha swego narzeczonego, że całe jej życie i przyszłość już teraz jak najpiękniej zapowiadają się. na podstawie tego małżeństwa. Podobne spotkanie- nie leżało jednak w planach tego vrier czoru.
Natomiast Grebb ze zwykłym mu ju itjwfrlj tem rozwagi już obmyśiał^pł^j* swptogffinsg sziego działania. Wedział, te H
czona i że wkrótce wyjdzie za mąż, ale jednocześnie wiedział — tak potężny był w nim nurt wewnętrznego wzburzenia — źe od wielu lat nie pragnął żadnej kobiety tak silnie jak teraz pragnął jej. Co prawda zapowiadało to pewne trudności, nie sądził jednak, by nie udało się ich usunąć.
— Nie sądzę, by zgodziła się pani opuścić teraz ze mną tę salę balową? A może tak?
— Opuścić bal?...
— Zgadła pani... to właśnie miałem na myśli...
— Cóż za szalony pomysł?... — roześmiała się
— Szalony?
— Naturalnie.
— Dlaczego?
— Przecież to chyba jasne. — Jego obceso- wość uraziła ją.
— Adel!... — przemówił naraz ze szczególną intonacją w głosie, zatrzymując się prawie na środku balowej sali... — Nie znajdzie tu pani teraz ani jednej żywej istoty, która czułaby do pani to, co ja czuję w tej chwili. Chyba wie pani sama dobrze o tym?...
Uśmiechnęła się:
— Nie, nic o tym nie wiem...
— A przecież dla każdej kobiety to właśnie jest najważniejszą rzeczą w życiu...
— Doprawdy?,..
— Niechże pani nie bawi się ze mną w kokieterię.
|H Oh, na miły Bóg!... — Znów roześmiała Blę nieco dotknięta i zakłopotana... — Co się też panu stało?
— Mówię najzupełniej serio.
' — Jeżeli mamy nie tańczyć, może zejdziemy z parkietu?...
— Ach tak... hamujemy ruch.
Grebb prowadził ją przez salę i znów, pa* trząc na nią, z całkowitym spokojem powtórzył:
— A może lepiej nie traktować tego tak bardzo serio?
— Zależy mi na tym, by pani traktowała serio to, co mówię.
— Czy pan nie wie o tym, że jestem zarę...
A-n-i-t-a