WSPÓŁCZESNYCH OPOWIADAŃ AMERYKAŃSKICH - ANTOLOGIA.rtf

(1719 KB) Pobierz

18 WSPÓŁCZESNYCH OPOWIADAŃ AMERYKAŃSKICH

 

 

Śmierć w lesie

Była starą kobietą i mieszkała na farmie w pobli­żu miasta, w którym ja mieszkałem. Wszyscy ludzie na wsi i w małych miasteczkach znają tego rodzaju stare kobiety, ale nic bliższego o nich nie wiedzą. Taka stara kobieta przyjeżdża do miasta na starym, wynędzniałym koniu albo przychodzi pie­szo z koszykiem w ręku. Może hoduje kilka kur i ma parę jaj na sprzedaż. Zanosi je w koszu do sklepiku spożywczego i sprzedaje. Kupuje za to trochę solonej wieprzowiny i nieco bobu. Potem — funt albo dwa cukru i odrobinę mąki.

A potem idzie do rzeźnika i prosi o trochę ochła­pów. Może wydać dziesięć lub piętnaście centów, ale jeśli je wyda, to chce coś za to mieć. Za moich cza­sów rzeźnicy dawali wątrobę każdemu, kto tylko go­tów był ją od nich zabrać. W naszej rodzinie zawsze ją jadaliśmy. Pewnego razu jeden z moich braci do­stał całą krowią wątrobę w rzeźni obok targowiska. Jedliśmy te wątroby aż do obrzydzenia. I nigdy nie kosztowały nas ani centa. Od tego czasu obrzydły mi z kretesem.

Stara kobieta z farmy dostała trochę wątroby i kość na zupę. Nigdy do nikogo nie chodziła i gdy już miała to, po co przyszła, zabierała się do domu. Był to szmat drogi dla takich starych mięśni. Nikt jej

m

nigdy nie podwiózł. Ludzie jadą drogą i nie widzą takiej starej kobiety.

Podobna starowina często przychodziła do mia­sta i mijała nasz dom latem i jesienią, kiedy choro­wałem na to, co się nazywało reumatyzmem. Później wracała z ciężkim tłumokiem na plecach. Dwa lub trzy wielkie, wychudłe psy biegły za nią.

W tej starej kobiecie nie było nic nadzwyczajnego. Była jedną z tych bezimiennych, których nikt prawie nie zna, ale mimo to wryła mi się w pamięć. Teraz nagle, po tylu latach, przypomniałem sobie ją i wszyst­ko, co się wtedy wydarzyło. To jest cała historia. Zda­je się, że ta kobieta nazywała się Grimes i mieszkała z mężem i z synem w małym, nie malowanym dom- ku na brzegu rzeczki, o cztery mile od miasta.

Jej mąż i syn byli złymi ludźmi. Syn, mimo że miał dopiero dwadzieścia jeden lat, już zdążył odsie­dzieć jeden wyrok w więzieniu. Szeptano sobie, że mąż kradnie konie i pędzi je do innego okręgu. Od czasu do czasu, gdy zdarzyło się, że zginął jakiś koń, ginął i on. Nikt nigdy nie złapał go na kradzieży. Pewnego razu kiedy wałęsałem się koło stajen Toma Whiteheada, przyszedł ten człowiek i usiadł na ławce przed wejściem. Było tam jeszcze kilku mężczyzn, ale żaden się do niego słowem nie odezwał. Posiedział więc parę minut, a potem wstał i poszedł sobie. Na odchodnym odwrócił się i spojrzał na mężczyzn. Pa­trzył wyzywającym wzrokiem. „Dobrze, próbowałem być przyjacielski. Nie chcieliście ze mną gadać. Za­wsze tak jest, ile razy przyjdę do miasta. Jeśli pew­nego dnia zginie któryś z waszych pięknych koni, co wtedy?“ Faktycznie nic takiego nie powiedział. „Chęt­nie wyrżnąłbym któregoś z was w szczękę“ — można było wyczytać w jego oczach. Pamiętam, że to spojrze­nie przejęło mnie strachem.

7

Ten stary człowiek pochodził z zamożnej ongiś ro­dziny. Nazywał się Grimes, Jake Grimes. Teraz przy­pominam to sobie wyraźnie. Jego ojciec, John Grimes miał tartak wtedy, kiedy kraj się dopiero rozwijał, i zrobił pieniądze. Potem zaczął pić i latać za kobie­tami. A gdy umarł, niewiele po sobie zostawił.

Jake przetrwonił resztę. Bardzo szybko zabrakło mu drzewa do cięcia, a niemal całą swoją ziemię prze­puścił.

Żonę zdobył sobie od Niemca — farmera, u którego pracował przy czerwcowych żniwach pszenicy. Było to wtedy młode stworzenie, śmiertelnie zastraszone. Farmer, rozumiecie, latał za nią — dziewczyna, jak sądzę, była niewolna — i jego żona domyślała się tego. Mściła się na dziewczynie, kiedy męża nie było w po­bliżu. A gdy wyjeżdżała do miasta po zakupy, farmer napastował dziewczynę. Wprawdzie powiedziała mło­demu Jake’owi, że nic nigdy między nimi nie było, ale nie wiedział, czy ma temu wierzyć.

On sam łatwo ją zdobył, za pierwszym razem, gdy byli w polu, ale nie ożeniłby się, gdyby go Niemiec — farmer nie posłał do wszystkich diabłów. Pewnego wieczora, kiedy młócił na polu, namówił dziewczynę na przejażdżkę dwukółką. A potem przyjechał po nią wieczorem w najbliższą niedzielę.

Zdołała wyśliznąć się z domu tak, że jej praco­dawca tego nie zauważył, ale kiedy wsiadała do dwu- kółki, zjawił się nagle. Było prawie zupełnie ciemno, a on nagle wychynął przy głowie konia. Złapał za cugle, a Jake wyciągnął bat.

No, teraz sprawa była jasna. Niemiec był twardą sztuką. Być może, nic go nie obchodziło, czy żona wie czy nie. Jake zdzielił go batem przez głowę i ramiona, ale koń zaczął brykać, więc musiał zeskoczyć na ziemię.

Hk a

A potem obaj mężczyźni rzucili się na siebie. Dziewczyna już tego nie widziała. Koń poniósł i udało się jej zatrzymać go dopiero po przejechaniu prawie mili. Przywiązała go wtedy do drzewa obok drogi. (Dziwię się, skąd to wszystko wiem. Musieli opowia­dać o tym w miasteczku i wbiło mi się w pamięć). Jake ją tam odnalazł, gdy już się rozprawił z Niem­cem. Siedziała zgarbiona na ławeczce dwukółki i pła­kała w śmiertelnym strachu. Opowiedziała Jake’owi niejedno: jak Niemiec nastawał na jej cnotę, jak ją kiedyś zapędził do stodoły, jak kiedy indziej, gdy byli we dwoje w stajni, rozdarł na niej sukienkę od góry do dołu. Mówiła, że dopiąłby wtedy swego, gdyby nie usłyszał, że żona zajechała przed bramę; jeździła do miasta po zakupy, a teraz chciała wprowadzić konia do stajni. Niemcowi udało się niepostrzeżenie wy­mknąć w pole. Powiedział dziewczynie, że ją zabije, jeśli piśnie słówko. Cóż miała robić? Skłamała, że roz­darła sukienkę, gdy karmiła bydło. Przypominam so­bie teraz na pewno, że była niewolną dziewczyną i nie wiedziała, gdzie jest jej ojciec i matka. Może wcale nie miała ojca. Wiecie, o co mi chodzi.

II

Wyszła za Jake’a i miała syna i córkę, tylko że cór­ka umarła.

Poświęciła się karmieniu żywiny. To była jej pra­ca. U Niemca gotowała dla niego i dla jego żony. Ta żona była silną kobietą, rozrośniętą w biodrach i przez większość dnia pracowała z mężem w polu. Karmiła więc ich, karmiła krowy w oborze, świnie, konie i ku­ry. Każda chwila każdego dnia, jako młodej dziew­czynie, schodziła jej na karmieniu czegoś.

9

w

Potem wyszła za Jake’a Grimesa i musiała jego karmić. Była delikatnym stworzeniem i po trzech, czterech latach małżeństwa, po urodzeniu dwojga dzieci, przygarbiły się jej wątłe ramiona.

Jake zawsze trzymał moc wielkich psów przy do­mu, który stał obok nieczynnego tartaku nad rzeczką. Jeśli nie kradł, handlował końmi i miał moc wychu­dłych szkap pod ręką. Trzymał też trzy lub cztery świnie i krowę. Wszystko to pasło się na paru akrach ziemi, pozostałych z posiadłości starego Grimesa i Jake niewiele co robił.

Zadłużył się na urządzenie młocami i prowadził ją przez kilka lat, ale mu się nie opłaciła. Ludzie mu nie ufali. Bali się, że w nocy ukradnie im ziarno. Musiał­by gdzieś daleko szukać sobie pracy, a taka daleka podróż kosztowałaby za drogo. W zimie polował i rą­bał drwa, które wiązkami sprzedawał w pobliskim mieście. Kiedy jego syn podrósł, był zupełnie jak oj­ciec. Razem się upijali. Gdy wracali do domu i nie było w nim nic do jedzenia, stary bił żonę po głowie. Miała parę własnych kur i szybko musiała zabić jedną z nich. Ale kiedy je wszystkie zabije, nie będzie miała jaj na sprzedaż w mieście i co wtedy zrobi?

Całe swoje życie musiała nastawić na karmienie żywych stworzeń, na karmienie świń, tak by nabrały tłuszczu i by je można było zarżnąć na jesieni. Kiedy zaś je zarżnięto, mąż zabierał większą część mięsa do miasta i sprzedawał je tam. A jeśli on nie zdążył, syn go uprzedzał. Nieraz bili się między sobą i wtedy stara kobieta stała z boku i cała się trzęsła.

Przyzwyczaiła się milczeć — i tak zostało. Czasem, kiedy już zaczęła wyglądać staro — nie miała jednak jeszcze czterdziestu lat — a męża i syna nie było, bo albo handlowali końmi, albo pili, polowali lub kradli,

10

chodziła kolo domu i po obejściu i mruczała sama do siebie.

Jak wszystkich wykarmić? — to był jej problem. Psy trzeba było karmić. W stodole nie było siana dla krowy i koni. Jeśli nie nakarmi kur, to jak będą mo­gły znosić jaja? Bez jaj na sprzedaż jak kupi w mie­ście te rzeczy, których potrzebuje dla podtrzymania życia farmy? Dzięki Bogu nie potrzebowała żywić mę­ża — to znaczy nie potrzebowała w pewnym sensie. To się prędko skończyło po ślubie i po przyjściu na świat dzieci. Nie wiedziała, dokąd wyruszał na swe długie wyprawy. Czasem nie było go w domu całymi tygodniami, a kiedy syn podrósł, wyruszali razem.

Zostawiali cały ciężar gospodarstwa na jej barkach, a ona nie miała pieniędzy. Nikogo nie znała. Nikt nigdy nie zaczepił jej słówkiem w mieście. W zimie musiała zbierać chrust na ogień, kapką ziarna próbo­wać nakarmić bydło i konie.

Głodnymi głosami wołały ją one z obory, psy la­tały za nią. W zimie kury słabo się niosły. Przysiadały w kątach gumna i nie mogła ich spuścić z oczu. Gdy kura w zimie złoży jajko na dworze, a nie znajdzie się go, zamarznie i pęknie.

Pewnego zimowego dnia stara kobieta poszła do miasta z paroma jajami. Psy leciały za nią. Nie mo­gła wyjść przed trzecią, a padał wtedy gęsty śnieg. Od paru dni czuła się źle i mrucząc coś pod nosem, szła w skąpym odzieniu, przygarbiona. Jaja niosła w starym worku od zboża, włożone na dno. Nie było ich dużo, ale w zimie jaja są drogie. Dostanie za nie trochę mięsa, solonej wieprzowiny, nieco cukru i może kawy. A może rzeźnik da jej też kawał wą­troby?

Kiedy doszła do miasta i sprzedawała jaja w skle­pie, psy leżały przed drzwiami na dworze. Dobrze jej

11

się udało: kupiła, co było potrzeba, a nawet więcej, niż się spodziewała. Potem poszła do rzeźnika, który dał jej kawał wątroby i trochę ochłapów.

Po raz pierwszy od dłuższego cżasu ktoś przemówił do niej przyjacielsko. Rzeżnik był sam w jatce, gdy tam weszła, i przykro mu się zrobiło na myśl, że chora kobieta musiała w taką pogodę wyjść z domu. Było wściekle zimno, a śnieg, który przestał padać po południu teraz padał znowu. Rzeżnik napomknął coś

o              jej mężu i synu, wymyślał na nich, a stara patrzyła na niego, gdy mówił, z łagodnym zdziwieniem w oczach. Rzeżnik powiedział, że gdyby jej mąż lub syn chciał od niego trochę wątroby albo porządnych kości ze strzępami mięsa, takich, jakie włożył do jej worka, pozwoliłby im najprzód umrzeć z głodu.

Pozwolić im umrzeć z głodu? Żywe istoty trzeba karmić. Mężczyzn trzeba karmić i konie, nawet takie do niczego, które jednak może się sprzeda, i biedną, chudą krowinę, co już od trzech miesięcy nie daje mleka. Konie, krowy, świnie, psy, mężczyzn...

III

Stara kobieta powinna była wrócić do domu przed zapadnięciem mroku. Psy leciały za nią, węsząc ciężki worek na jej plecach. Po dojściu na skraj miasta ko­bieta przystanęła przy jakimś płocie i przymocowała worek do pleców kawałkiem sznurka, który w tym celu przyniosła w kieszeni. Tak było jej łatwiej nieść worek. Bolały ją ramiona. Ciężko jej szło, gdy musiała przełazić przez płoty, i raz nawet przewróciła się na jednym z nich i przekoziołkowała na drugą stronę w śnieg. Psy ją obskakiwały. Trudno jej było wstać, ale wreszcie wstała. Przez płoty przełaziła po to, żeby

n

pójść skrótem przez wzgórze i las. Mogła iść drogą naokoło, ale tamtędy było o milę dalej. Bała się, że nie wydoła. A poza tym trzeba było nakarmić zwierzęta. Zostało jeszcze trochę siana i ziarna. Może jej mąż i syn przywiozą nieco, jak wrócą. Pojechali jedyną dwukółką rodziny Grimesów — rachitycznym gratem, w rachitycznego konia i z dwoma innymi rachityczny­mi końmi na wodzy. Wyruszyli, by sprzedać konie i zdobyć trochę pieniędzy, jeśli im się uda. Mogą wró­cić pijani. Dobrze będzie mieć coś w domu, gdy przyjadą.

Syn coś tam miał z jakąś kobietą w mieście o pięt­naście mil stąd. To była zła kobieta, nic dobrego. Pew­nego razu, latem, syn przywiózł ją do domu. Oboje byli pijani. Jake’a Grimesa nie było; syn i jego ko­bieta rozkazywali starej, jakby była ich służącą. Nie gniewała się o to, była do tego przyzwyczajona. Co­kolwiek by się stało — milczała. Taki już miała zwy­czaj. Tak robiła, gdy była młodą dziewczyną na far­mie u Niemca i nawet po wyjściu za Jake’a. Wtedy kiedy jej syn przywiózł tę kobietę, oboje zostali w do­mu na noc i spali razem, jakby byli małżeństwem. To nie raziło starej kobiety, w każdym razie nie za bar­dzo. Wcześnie zobojętniała na tego rodzaju rzeczy.

Z workiem na plecach mozolnie szła otwartym po­lem, brnąc w głębokim śniegu, aż weszła w las. Była tam ścieżka, ale. trudno ją było odnaleźć. Zaraz za szczytem pagórka, gdzie las był najgęstszy, leżała mała polana. Może ktoś kiedyś zamierzał wybudować tam dom? Polanka była takiej wielkości jak budowla­na parcela w mieście; wystarczająco duża na dom z ogrodem. Ścieżka biegła jej skrajem i gdy stara ko­bieta do niej doszła, usiadła, by odpocząć u stóp drzewa.

To było czyste szaleństwo. Bardzo przyjemnie

13

siedziało się z workiem opartym o pień, ale jak to będzie z wstaniem? Niepokoiła się tym chwilę, ale potem spokojnie przymknęła oczy.

Musiała spać jakiś czas. Gdy człowiekowi jest aż tak zimno, nie może mu już być zimniej. Po południu trochę ocieplało, a śnieg zaczął padać gęściej. Potem, po jakimś czasie, wypogodziło się zupełnie. Wyjrzał nawet księżyc.

Cztery psy Grimesa poleciały za panią Grimes do miasta. Były to wielkie, chude stworzenia. Ludzie tego pokroju co Jake Grimes i jego syn zawsze mają takie właśnie psy. Kopią je i biją, ale one się ich trzy­mają. Psy Grimesów musiały same myśleć o żywności dla siebie, by nie zdechnąć z głodu, i gdy stara kobieta spała z plecami opartymi o pień na skraju polany, one polowały. Łowiły króliki w lesie i na przyległych po­lach, a do tych łowów przyłączyły się trzy inne psy z farmy.

Po jakimś czasie wszystkie powróciły na polanę. Były czymś podniecone. Takie noce, zimne, jasne, księżycowe działają na psy. Może budzi się w nich dawny instynkt z tego czasu, kiedy były wilkami i w stadach w zimowe noce przetrząsały lasy.

Psy na polanie przed starą kobietą złapały kilka królików i zaspokoiły pierwszy głód. Zaczęły się teraz bawić biegając w kółko za sobą. Biegały w koło, ciągle w koło, a każdy trzymał nos tuż przy ogonie poprzedniego. Dziwny tworzyły obraz na tej polanie, pod drzewami okrytymi śniegiem i w blasku zimowe­go księżyca, cicho biegając w kole, które wydeptały w miękkim śniegu. Nie robiły żadnego hałasu. Biegały ciągle w kółko i w kółko.

Być może stara kobieta przed śmiercią widziała je tak biegające. Mogła się ocknąć raz i drugi i zamglo­nymi, starczymi oczami patrzeć na ten dziwny widok.

14

I 1

Teraz, w drzemce, nie było już jej tak zimno. Ży­cie długo kołacze się w ciele. Może stara kobieta stra­ciła świadomość? Może marzyły jej się czasy młodości u Niemca na farmie i jeszcze przedtem, kiedy była dzieckiem i nim matka odeszła i opuściła ją?

Te marzenia nie mogły być bardzo przyjemne. Niewiele przyjemnych rzeczy spotkało ją w życiu. Od czasu do czasu któryś z psów Grimesa opusz­czał biegające koło i przystawał przed nią. Przy­tykał nos do jej twarzy. Czerwony jęzor zwisał mu z pyska.

To bieganie psów było jakby ceremonią pogrze­bową. Być może prymitywny, wilczy instynkt, rozbu­dzony w psach tą nocą i bieganiem, niepokoił je trochę. „Nie jesteśmy już teraz wilkami. Jesteśmy psami, sługami człowieka. Trzymaj się życia, czło­wieku. Kiedy człowiek umiera, stajemy się znów wil­kami“.

Kiedy jeden z psów podszedł do miejsca, gdzie sie­działa stara kobieta, plecami oparta o drzewo, i do­tknął nosem jej twarzy, ucieszył się jakby i wrócił z powrotem, by biegać ze stadem. Wszystkie psy Gri­mesa zrobiły tak podczas tego wieczoru, zanim stara umarła. Dowiedziałem się o tym później, kiedy już dorosłem, bo raz pewnej zimowej nocy w lesie widzia­łem sforę psów, które właśnie tak się zachowywały. Psy czekały, aż umrę, jak czekały na śmierć starej ko­biety owej nocy, kiedy jeszcze byłem dzieckiem. Ale gdy mnie się to przydarzyło, byłem młodym człowie­kiem i wcale nie chciałem umierać.

Stara kobieta umarła spokojną i łagodną śmiercią. Kiedy już skonała i kiedy jeden z psów Grimesa pod­szedł i zobaczył, że nie żyje, wszystkie psy przerwały bieg.

Zebrały się wokół niej.

15

A więc była martwa. Karmiła psy Grimesa, kiedy żyła, a co będzie teraz?

Na plecach miała tłumok — worek po ziarnie z ka­wałkiem solonej wieprzowiny, z wątrobą, którą dostała od rzeźnika, ochłapami mięsa, kośćmi na zupę. Rzeźnik miejski w nagłym napadzie litości obficie wyładował jej worek. Dla starej kobiety była to wtedy suta zdo­bycz. Suta zdobycz dla psów ;— teraz.

IV

Jeden z psów Grimesa wyrwał się nagle spośród innych i począł szarpać zębami tłumok na plecach sta­rej kobiety. Gdyby te psy naprawdę były wilkami, ten byłby ich przewodnikiem. To, co on zrobił, zrobiły i inne.

Wszystkie zatopiły zęby w worku, który stara ko­bieta przytwierdziła sznurkami do pleców.

Wyciągnęły ciało starej kobiety na otwartą polanę. Szybko zdarły zniszczone odzienie z jej ramion. Kiedy ją znaleziono, nazajutrz albo w dwa dni potem, była zupełnie naga aż do bioder, ale ciała psy nie ruszyły. Wyciągnęły tylko mięso z worka — i nic więcej. Kiedy ją znaleziono, była zamarznięta na kość, a była taka wąska w ramionach i szczupła, że wyglądała po śmierci jak jakaś czarująca, młoda dziewczyna.

Gdy byłem chłopcem, takie rzeczy zdarzały się w miastach na środkowym Zachodzie i na podmiej­skich farmach. Myśliwy, polujący na króliki, znalazł ciało starej kobiety, ale go nie ruszył. Coś — wydep­tane kolisko na małej, pokrytej śniegiem polance, cisza i spokój, miejsce, gdzie psy włóczyły ciało starając się zerwać worek i rozedrzeć go — coś przeraziło myśli­wego i kazało mu biec co tchu do miasta.

16

Byłem wtedy na głównej ulicy z jednym z mych braci, który pobierał gazety do rozniesienia. Noc już prawie zapadała.

Myśliwy przybiegł do sklepu spożywczego i opo­wiedział, co widział. Potem poszedł do sklepu z arty­kułami żelaznymi i do apteki. Mężczyźni poczęli się zbierać na chodnikach. Wreszcie wyruszyli z miasta drogą na polankę w lesie.

Mój brat powinien był biec z gazetami, ale nie zrobił tego. Wszyscy szli do lasu. Poszedł przedsię­biorca pogrzebowy i szeryf. Wielu mężczyzn wsiadło na wóz i pojechało do miejsca, gdzie ścieżka odcho­dziła od drogi i biegła do lasu, ale konie, nie dość ostro podkute, ślizgały się na oblodzonej drodze. Wcale nie byli prędzej od nas, idących pieszo.

Szeryf był krzepkim mężczyzną, ale miał okaleczo­ną nogę w wojnie Północy z Południem. Podpierał się ciężką łaską i szybko kuśtykał po drodze. Brat i ja deptaliśmy mu po piętach, a inni mężczyźni i chłopcy stopniowo dęłączali do tłumu.

Było zupełnie ciemno, kiedy doszliśmy do miejsca, gdzie stara kobieta zeszła z drogi, ale księżyc już wyj­rzał. Szeryf myślał, że tu może zachodzić wypadek morderstwa. Ciągle wypytywał myśliwego. Myśliwy szedł ze strzelbą przewieszoną przez ramię, a jego pies biegł tuż za nim. Nieczęsto myśliwemu na króliki trafia się okazja, żeby być tak ważną osobą. Wykorzy­stywał ją w pełni idąc obok szeryfa na czele tłumu. „Nie zauważyłem żadnych ran. To piękna, młoda dziewczyna. Leży twarzą zagrzebana w śniegu. Nie, nie znam jej“. A naprawdę to myśliwy dokładnie nie przyjrzał się ciału. Był przerażony. Kobietę mógł ktoś zamordować i zbrodniarz mógł wyskoczyć zza drzewa i także jego zamordować. W lesie, przed wieczorem, kiedy drzewa stoją gołe, a biały śnieg pokrywa zie-

17

mię, lęk wkrada się do mózgu i duszy. Jeśli wtedy wy­darzy się w pobliżu coś tajemniczego i niezwykłego, wszyscy myślimy tylko o tym, jakby się stamtąd naj­prędzej wydostać.

Tłum mężczyzn i chłopców doszedł do miejsca, gdzie stara kobieta przecięła pole, i poszedł za szery­fem i myśliwym w górę małego spadku i do lasu.

My z bratem milczeliśmy. On niósł paczkę gazet w torbie przewieszonej przez ramię. Po powrocie do miasta powinien jeszcze roznieść gazety, nim pójdzie do domu na kolację. Jeśli będę mu towarzyszył, jak pew­nie to sobie wyobraża, obaj wrócimy późno. Matka albo nasza młodsza siostra będzie musiała przygrzać nam kolację.

Tak, ale przyniesiemy nie lada nowinę. Chłopcom nieczęsto zdarza się taka gratka. Dobrze się stało, że byliśmy w sklepie, kiedy myśliwy tam nadszedł. My­śliwy był wieśniakiem. Żaden z nas przedtem go nie widział.

Tłum mężczyzn i chłopców dotarł już do polany. W takie zimowe wieczory zmrok zapada szybko, ale księżyc w pełni wszystko jasno oświetlał. Brat i ja sta-, liśmy w pobliżu drzew, pod którymi umarła stara ko­bieta.

Leżąc w świetle księżyca, zamarznięta, wyglądała młodo. Jeden z mężczyzn obrócił ją na wznak na śnie...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin