Kornel Filipowicz - BAZYLI.pdf

(45 KB) Pobierz
"BAZYLI"
Pami
ę
tam jego krótkie, pe
ł
ne d
ł
onie o do
ść
grubych, a mimo to ruchliwych
palcach, z których ka
ż
niby u d
ł
oni pianisty, zyskiwa
ł
chwilami swego
dy,
rodzaju zdyscyplinowan
ą
niezale
ż ść
Bo nawet ma
ł
y palec, ten najbardziej
no .
upo
ś
ledzony i najw
ą
tlejszy, miewa
ł
chwile, kiedy jego s
ł
abo
ść
by
ł
a z
ł
owrogim
synonimem si
ł
y: gdy w
ś
napi
ę
ciszy, na oczach partnerów, wyprowadza
ł
ród
tej
spo
ś
roz
ł
o
ż
ród
onych kolorów "dziadka" jak
ąś
g
ł
upi
ą
dziesi
ą ę
lub waleta, t
ę
tk
jedyn
ą
kart
ę
od której zale
ż ł
impas na wielkiego szlema.
,
a
Ale Bazyli rzadko kiedy grywa
ł
w bryd
ż
chyba tylko wtedy, gdy chcia
ł
zrobi
ć
a;
nam przyjemno
ść
- To jest gra dobra dla emerytowanych urz
ę
.
dników, takich,
co to maj
ą
ustalone dochody i wydatki - wyra
ż ł
si
ę
pogardliwie o bryd
ż
a
u.
Bazylego poch
ł
ania
ł
inny
ż
wio
ł
: poker, chemin de fer - zabawa, jak powiada
ł
y
,
godna m
ęż
czyzny! Prawie gra ze
ś
ierci
ą
Jedni to robi
ą
na wojnie, inni na
m
!
gie
ł
dzie - Bazyli przy zielonym stoliku. (S
ą
tacy, co o
ś
mielaj
ą
si
ę
równa
ć
te
rzeczy ze sportem, polowaniem lub, co zabawniejsze, z mi
ł
o
ś ą
Mo
ż
ci !)
na
bawi
ć
si
ęś
ierci
ą
zwyci
ęż ą
lub gin
ą
Ale to w ko
ń
udaje si
ę
tylko raz. A
m
aj c
c.
cu
ile
ż
to razy Bazyli wstaje od stolika jako zwyci
ę
zca, z kieszeni
ą
pe
ł
n
ą
pieni
ę
dzy, których si
ę
nie zarobi
ł
o, a których przecie
ż
mo
ż
si
ę
czu
ć
na
posiadaczem! Lub kiedy indziej znów, nazajutrz po podj
ę
pensji, zosta
ć
z
ciu
jednym z
ł
otym, akurat tym w
ł
a
ś
nie, który wypada rzuci
ć
wielkodusznie
portierowi w zamian za podanie okrycia i kapelusza i za ostatni uk
ł
on,
nale
ż
niby "prezentuj bro
ń
pokonanemu! Znalaz
ł
szy si
ę
o
ś
icie na ulicy,
ny
"
w
móc zapyta
ć
si
ę
jeszcze swobodnie: "Panowie w któr
ą
stron
ę
- "No to do
?"
widzenia! - i pój
ść
przed siebie pustym trotuarem, mijany zaledwie przez
zaspanych
ś
ieciarzy z wózkami, b
ę ą
sto razy wi
ę
m
d c
kszym
ż
brakiem od
e
niejednego n
ę
dzarza - oto jest unicestwienie wi
ę
ksze od
ś
ierci. Bo jest si
ę
m
niczym, nie przestawszy
ż ć
Trzeba zje
ść ś
iadanie i obiad, zap
ł
aci
ć
y .
n
mieszkanie, pos
ł
ugaczk
ę
i krawca. Krocz
ą
przed siebie pust
ą
ulic
ą
nie my
ś
c
li
si
ę
jednak o niczym, spostrzega co najwy
ż
jaki
ś
szczegó
ł
, nowy szyld lub
ej
kiosk i obdarza go lekkim zdziwieniem. Gdyby zechcia
ł
zastanawia
ć
si
ę
nad
swoj
ą
strat
ą
w sposób, w jaki zrobi
ł
by to, przegrawszy tyle pieni
ę
dzy, ka
ż
z
dy
tych ma
ł
odusznych mieszczuchów,
ś
i
ą
p cych teraz za zapuszczonymi
ż
luzjami - musia
ł
by w
ś
a
ciec si
ę
ze z
ł
o
ś ś
ia
ć
si
ę
na ca
ł
y g
ł
os lub paln
ąć
ci, m
sobie natychmiast w
ł
eb. Taka jest filozofia Bazylego.
Rozpocz
ą
em od r
ą
Bazylego, gdy
ż
one najlepiej wyobra
ż ą
mi jego natur
ę
ł
k
aj
.
Poza tym w postaci Bazylego nie ma nic charakterystycznego, nawet
ciekawego. Mog
ł
aby nale
ż ć
do ka
ż
e
dego. Bazyli jest
ś
edniego wzrostu -
r
cho
ć
wydaje si
ę
niski z powodu lekkiej sk
ł
onno
ś
do tycia. Ale maj
ą
lat
ci
c
czterdzie
ś
Bazyli osi
ą ą
ju
ż
granice swojej tuszy i w ci
ą
tych kilku lat
ci,
gn
ł
gu
do wojny, które zbli
ż ł
y go do pi
ęć
a
dziesi
ą
wydawa
ł
o si
ę
nawet, jak by z
tki,
wolna, prawie niedostrzegalnie, chud
ł
. Mo
ż
najbardziej widoczne to by
ł
na
e
o
twarzy. Bazyli, od kiedy go zna
ł
em, by
ł
zawsze lekko szpakowaty, ale siwizna
nie posuwa
ł
a si
ę
Nie
ł
ysia
ł
te
ż
ani troch
ę
Nie mia
ł
nawet "ministerialnych
.
.
k
ą
tów" - cho
ć
by
ł
dyrektorem wydzia
ł
u. "Ma je za to mój wo
ź
- mawia
ł
.
ny"
Jako urz
ę
dnik, i to prywatnego przedsi
ę
biorstwa, musia
ł
Bazyli jednak
okazywa
ć
wiele talentu i za
ż
ywa
ć
opinii cz
ł
owieka niezb
ę
dnego. Od tej strony
go nie zna
ł
em. Natomiast jego tak zwany zdrowy rozs
ą
dek w polityce (Bazyli
nie lubi zmian, nie wierzy w przysz
ł
o
ść
socjalizmu, nie
ż
czy sobie powrotu
y
czego
ś
co min
ę
o; jego filozofia
ż
ciowa jest m
ą ś ą
dnia dzisiejszego)
,
ł
y
dro ci
kaza
ł
przypuszcza
ć ż
w sprawach handlowych, w prawie wekslowym i
, e
czekowym, w obrotach i protestach Bazyli jest cz
ł
owiekiem realnym i równym.
T
ę
zwyczajn
ą
na zewn
ą
natur
ę
Bazylego, trawi natomiast od
ś
odka
,
trz,
r
nieustaj
ą
nami
ę ść
do hazardu. Jest równie silna, o ile nie silniejsza od
ca
tno
tej, która spala
ż
cie innych moich przyjació
ł
, pijaków, my
ś
y
liwych i rybaków.
Bazylemu nie brak partnerów, mo
ż
nie tak odwa
ż
e
nych i mocnych jak on - ale
zawsze skorych do "partyjki". Wi
ę
kszo
ść
z nich - to oficerowie miejscowego
garnizonu. Dowództwo patrzy, zdaje si
ę
przez palce na ich ca
ł
onocne boje
,
przy stolikach klubowych, zasnutych dymem tytoniowym, niby okopy
chmurami wystrza
ł
ów, by
ć
mo
ż
jako na co
ś
co w czasie pokoju podtrzymuje
e
,
w nich cnoty
ż ł
nierskie: gotowo
ść
ryzyka, fantazj
ę
godzenie si
ę
z losem.
o
,
Towarzyszy gry znajduje Bazyli tak
ż
po
ś
innych bywalców kawiarni i
e
ród
klubu, mi
ę
dzy kolegami biurowymi; czasem w
ś
najmniej zas
ł
uguj
ą
ród
cych na
pos
ą
dzenie o t
ę
nami
ę ść
przyk
ł
adnych ojców rodzin, zatwardzia
ł
ych
tno
sknerów, ostro
ż
nych kupców, tkni
ę
tych w jaki
ś
niespodziewany wieczór
atawistyczn
ą
potrzeb
ą
hazardu.
Co mnie
ł ą
czy z Bazylim? W
ł
a
ś
ciwie bli
ż
sza znajomo
ść
z nim datuje si
ę
dopiero od pewnego aktu solidarno
ś
z mojej strony, gdy
ż
dot
ą
polega
ł
a
ci
d
zaledwie na towarzyskich stosunkach, do jakich zobowi
ą
zuje bryd
ż
Ale tego
.
wieczoru zasz
ł
o mi
ę
dzy nami co
ś
bardzo zbli
ż ą
aj cego, co
ś
jednocze
ś
ze
nie
sprawy
ł ą ą
przest
ę
cz cej
pców. Przynajmniej dzisiaj tak to odczuwam. Ca
ł
y
mój stosunek do Bazylego mia
ł
zreszt
ą
w sobie co
ś
niegodnego. Mo
ż
e
zazdro
ś ł
em mu odwagi, na któr
ą
nie potrafi
ł
bym si
ę
zdoby
ć
Nale
żę
zdaje
ci
?
,
si
ę
do ludzi, których sta
ć
na pogard
ęś
ierci, ale nie na ryzyko
ż
cia, cho
ć
m
y
by
jeden dzie
ń
w n
ę
,
dzy. Tacy ludzie wol
ą
raczej przesta
ćż ć
ni
ż
prze
ż ć
y ,
y
kl
ę ę
A mo
ż
to raczej tchórzostwo. Nie wiem; w ka
ż
sk .
e
dym razie tego
wieczoru, chocia
ż
nie gra
ł
em, dowiod
ł
em,
ż
móg
ł
bym gra
ć
Wi
ę
nawet:
e
.
cej
chocia
ż
nie mia
ł
em kart w r
ę
przecie
ż
w pewien sposób zagra
ł
em i by
ł
em
ku,
przez chwil
ę
partnerem.
Otó
ż
tego wieczoru, jak cz
ę
to robi
ł
em, wszed
ł
em do klubu z zamiarem
sto
przerzucenia gazet i wypicia kawy. By
ł
a jeszcze wczesna pora i ludzi by
ł
o
niewielu. Ale muza hazardu, chocia
ż
czu
ł
a najwi
ę
ksze upodobanie do godzin
nocnych, lubi
ł
a czasem nawiedza
ć
stoliki pod oknem o najmniej
spodziewanej porze. Przy jednym z nich zobaczy
ł
em Bazylego. Siedzia
ł
odwrócony do mnie plecami, w towarzystwie partnera. Przystan
ą
em i wi
ę
ł
cej
wyczu
ł
em, ni
ż
zda
ł
em sobie spraw
ę ż
tam, pod zielon
ą
szarzej
ą ą
od
, e
,
c
dymu portier
ą
idzie wysoka gra. By
ł
o tak piekielnie cicho,
ż
sk
ą ś
,
e
dsi
dolatywa
ł
y wyra
ź
d
ź ę
gamy wygrywanej na fortepianie. Tylko od strony
ne wi ki
stolika, gdzie siedzia
ł
Bazyli, pada
ł
y pojedyncze, trze
ź
odezwania si
ę
we
,
brzmi
ą
oficjalnie i gro
ź
ce
nie, niby krótkie zdania, jakie wymieniaj
ą
mi
ę
dzy
sob
ą
cz
ł
onkowie trybuna
ł
u s
ę
dziowskiego s
ą ą
dz cego jak
ąś
straszliw
ą
zbrodni
ę
Zbli
ż ą
si
ę
us
ł
ysza
ł
em nagle g
ł
os przeciwnika Bazylego, mocny,
.
aj c
,
z pow
ś ą
ci gan
ą
rado
ś ą
ci :
- Pi
ęć
set! - Przechodz
ą
zajrza
ł
em mu dyskretnie w karty. Mia
ł
fula. Stan
ą
em
c
ł
za Bazylim. Nie mia
ł
nic w kartach, mimo to us
ł
ysza
ł
em,
ż
kupuje. W tej
e
samej chwili kto
ś
z drugiego ko
ń
sali zawo
ł
a
ł
na mnie: - Halo! - Podnios
ł
em
ca
oczy i zawaha
ł
em si
ę
czy nie opu
ś ć
Bazylego, gdy us
ł
ysza
ł
em znowu jego
,
ci
g
ł
os. Odchrz
ą ą
i powiedzia
ł
swoim zwyczajem niezbyt g
ł
o
ś
ale
kn
ł
no,
wyra
ź
nie: - ...I pi
ęć
set. - Spojrza
ł
em odruchowo i, je
ś
tak mo
ż
powiedzie
ć
li
na
,
struchla
ł
em. Bazyli nie mia
ł
nawet po kupnie - nic. Nie
ł
atwo jest w takiej
chwili opanowa
ć
przera
ż
enie. Ale w nast
ę
pnym u
ł
amku sekundy
u
ś
wiadomi
ł
em sobie,
ż
w tym miejscu
ś
iat dzieli si
ę
na dwie strony, z której
e
w
ż
dna nie wie i nie mo
ż
dowiedzie
ć
si
ę
niczego o drugiej. Przeciwnik
a
e
Bazylego, urz
ę
dniczyna ze starostwa z obwis
łą
jak u starego konia twarz
ą
,
których bogini karciana wybiera czasem, aby ich pozbawi
ć
nie tylko pensji,
ale i wszystkich oszcz
ę
dno
ś
- z ogromnego oddalenia, z ca
ł
kiem obcego,
ci
wrogiego
ś
iata, patrzy
ł
na mnie przez d
ł
ug
ą
d
ł
ug
ą
chwil
ę
strasznymi
w
,
oczyma.
Ż
ebra
ł
o jaki
ś
znak, przynajmniej o tak drobny i neutralny, na jaki
mo
ż
sobie pozwoli
ć
najbardziej wzorowy kibic. Spu
ś ł
em oczy w karty
e
ci
Bazylego, czu
ł
em bowiem,
ż
gdybym patrzy
ł
na tamtego d
ł
u
ż
to
e
ej,
musia
ł
bym zdradzi
ć
si
ę
wreszcie czym
ś
nad czym nie mam sposobu
,
panowa
ć
zdradzi
ł
bym si
ę
pozorami opanowania! Po dobrej chwili, w ci
ą
:
gu
której my
ś ł
em Bóg wie o czym - us
ł
ysza
ł
em st
ę ę
cz
ł
owieka
la
kni cie
zrezygnowanego i p
ł
askie uderzenie kart o stó
ł
. Przeciwnik Bazylego podda
ł
si
ę
Wsta
ł
, podniós
ł
okulary, wytar
ł
oczy i czo
ł
o ociekaj
ą
potem.
.
ce
- Ach, pan tutaj? - zdziwi
ł
si
ę
Bazyli odwracaj
ą
si
ę
c
.
- Jak to, nie wiedzia
ł
pan?
- Co
ś
mi si
ę
zdawa
ł
o - odpowiedzia
ł
fa
ł
szywie.
- Halo! - wo
ł
ano mnie z drugiego ko
ń
sali. Mój znajomy chcia
ł
mi pokaza
ć
ca
jaki
ś
interesuj
ą
artyku
ł
w gazecie. Podniós
ł
szy oczy znad stolika, do
cy
którego si
ę
dosiad
ł
em, widzia
ł
em,
ż
przeciwnik Bazylego wypisuje jakie
ś
e
kwity czy weksle, a Bazyli macha lekcewa
żą
r
ę ą
potem jednak chowa
co k ,
papierki do kieszeni. Bo Bazyli w sprawach pieni
ęż
nych jest cz
ł
owiekiem
realnym. Tamten wychodzi trze
ź
wym, prostym krokiem z lokalu - cho
ć
tam na
zewn
ą
czeka na niego otch
ł
a
ń
bezsensu. Przegra
ł
pensj
ę
i oszcz
ę
trz
dno
ś
ci.
Ale nie tylko to. Ma
ł
y urz
ę
dniczyna i drobny ciu
ł
acz, nie zap
ł
aciwszy raz, traci
kredyt u okolicznych sklepikarzy, sprowadza na dom setki zapomnianych
dawno wierzycieli. Zamiast pogardza
ć
Bazylim - jak
ż
nienawidzi
ł
em
e
tamtego, którego Bazyli ogra
ł
! Jak by cz
ł
owiek, którego karta krzywdzi, wart
by
ł
swojego losu. A mo
ż
to by
ł
a obrona przed wspó
ł
win
ą
moraln
ą
By
ć
e
?
mo
ż
Przecie
ż
gdybym pozwoli
ł
sobie na jeden z tych zagadkowych
e.
ł
u
ś
mieszków, jeszcze nic nie znacz
ą
cych, ale daj
ą
cych ju
ż
do my
ś
lenia,
przed jakim nie powstrzyma
ł
by si
ęż
den kibic na widok ohydnego bluffu,
a
prawdopodobnie - a nawet na pewno - przegra
ł
by Bazyli. Bazyli nie darmo
powiedzia
ł
kiedy
ś
odnosz
ą
to do mojego zachowania si
ę
w klubie: - By
ł
by
ś
,
c
ś
ietnym graczem. - Móg
ł
bym by
ć
ale nie jestem - stwierdzi
ł
em oboj
ę
w
,
tnie.
- Bo nie masz odwagi - za
ż
artowa
ł
.
*
Ta rozmowa przypomnia
ł
a mi inn
ą
prowadzon
ą
par
ę
lat pó
ź
,
niej w czasie
okupacji hitlerowskiej. Spotkali
ś
si
ę
przypadkowo zupe
ł
nie ko
ł
o jednego z
my
tych sklepów ma
ł
ego miasta na prowincji, przed którym furmanki czekaj
ą
ca
ł
ymi godzinami, nie wiadomo na co, gdzie konie drzemi
ą
z
ł
bami
zanurzonymi w pó
ł
koszkach, gdzie mo
ż
dosta
ć
wszystko: pó
ł
metra otr
ą
na
b,
past
ę
do z
ę
bów i flaszk
ę
samogonu.
- Bazyli!
- Co ty tu robisz? - ucieszy
ł
si
ę
.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin