Szkielet nr 509 powoli uniósł głowę i otworzył oczy. Nie wiedział, czy był nieprzytomny, czy tylko spał. Między jednym a drugim nie było już zresztą prawie żadnej różnicy; dbały o to od dawna głód i wyczerpanie. Obydwa stany przypominały za każdym razem zapadanie się w głębokie grzęzawisko, z którego, jak się wydawało, nie można już było się wynurzyć.
509 leżał przez chwilę cicho i nasłuchiwał. Taka była stara reguła obozowa: człowiek nigdy nie wiedział, z której strony grozi niebezpieczeństwo, a dopóki trwał w bezruchu, zawsze istniała szansa, że zostanie przeoczony lub uznany za trupa – proste prawo przyrody, które zna każdy chrząszcz.
Nie słyszał nic podejrzanego. Wachmani na wieżyczkach strażniczych pewnie przysypiali, także za nim panowała cisza. Ostrożnie odwrócił głowę i spojrzał do tyłu.
Obóz koncentracyjny Mellern drzemał spokojnie w słońcu. Duży plac apelowy, dowcipnie nazywany przez SS parkietem do tańca, był niemal pusty. Tylko na grubych słupach z prawej strony bramy wejściowej wisiało czterech ludzi ze związanymi na plecach rękami. Sznury podciągnięto odpowiednio wysoko, żeby stopy wiszących nie dotykały ziemi. Ręce mieli wykręcone. Dwaj palacze z krematorium zabawiali się rzucaniem w nich przez okno bryłkami węgla, ale żaden
z czwórki więźniów się nie poruszył. Wisieli na krzyżach już od półgodziny i byli nieprzytomni.
Baraki obozu roboczego wyglądały na opuszczone, komanda pracujące poza obozem jeszcze nie wróciły. Po uliczkach przemykali nieliczni ludzie mający dyżur w barakach. Po lewej stronie, obok dużej bramy wejściowej, przed bunkrem karnym...
emaap1