Deotyma - Wanda.pdf

(24264 KB) Pobierz
WANDA
Polska w peśni.
Polska
Wanda
w Pieśni
Deotymę
WARSZAWA.
NAKŁAD MAURYCEGO ORGELBRANDA.
1887.
Świętej Pamięci
MOJEGO OJCA
Wacława
ŁUSZCZEWSKIEGO.
Ojcze, którego pamięć jest i pozostanie
W mojej duszy ołtarzem, gdzie cicho goreje
Ogień -wieczny, j a k wieczne moje przywiązanie,
I j a k wieczno złączenia naszego nadzieje —
Pozwól, abym podobna do białycli kapłanek,
W świątyni codzień wieńce wieszających świeże,
W e z w a ł a Cię, i W a n d y kalinowy wianek,
Na ołtarz Twój pamięci przyniosła w ofierze.
Znano Ci jego kwiaty, znane ze wszystkiemi
Żyłkami swoich listków, cętkami swych koron,
Bo j e plotłam nim jeszcze odszedłeś od ziemi,
Zwycięzca, syt boleści, więc wcześnie wyzwolon.
Plotłam j e pod Twém okiem, tćm niobioskiom okiem.
Które mi przyświecało j a k Opatrzność żywa,
I dziś jeszcze przyświeca, chociaż za obłokiem.
Niekiedy, moc miłości i obłok rozrywa.
1*
4
5
Wtedy czuję wyraźnie, jak z lepszego świata,
Spojrzenie Twe uderza tu, na serce moje.
Ach, spójrz i dzisiaj na mnie, jako w owo lata,
Gdyśmy wschodzącą „Wandę" czytali we dwoje.
Ileż mi przypomina jéj xięga zżółkniała!
Kreśliłam ją pod niebem północnego wschodu.
Z po-za mroźnych nasypów ta pieśń wybuchała,
Jak Hekla wre i kipi za ryglami z lodu.
Święte godziny życia, kiedyśmy to byli
Tak bardzo nieszczęśliwi, a tacy szczęśliwi!
Czyż-by już lat dziesiątki zeiekły od tej chwili?
Serce gdy je oblicza, waha się i dziwi.
Zdaje się że to wczoraj ! Obraz nic na krasie
Nie stracił. Dla nas niema czasu ni przestrzeni.
My zawsze tamtocześni, choć rozdarci w czasie —
Blizcy, chociaż całemi światy rozdzieleni.
Końska grzywa z jej głowy wisząca po ziemię,
Na zielono kraszona, chwiała się jak trawa.
A ten „Monolog Wandy?" Ten nie pod wieśniaczą
łlodził się strzechą, nawet nie pod żadnym dachem,
Lecz tam, na spiokłym stepie, gdzie gnany postrachem,
Tłum dwudziesto-tysięczny uciekał z rozpaczą.
Symbirsk pali się! Straszno. Gdy wiatr skosem zatnie,
Huragan ogniem lata, szaleją żywioły.
Dzwony szesnastu cerkwi biją. Aż ostatnie
Zcichły, — ostatnia cerkiew runęła w popioły.
Wojska bębnią i trąbią, — to hasło odwrotu.
„Ludzie, wychodźcie z miasta!" Chwila sądnej grozy.
Wychodzą, rozkładają na polach obozy.
I my nawiązujemy coś nakształt namiotu.
Budka z kufrów, opięta derką i rogoża.
Tam siedzimy. Czczość głucha po wnętrznościach smaga
Śmierć głodowa zagraża, — gorsze śmierci grożą.
Ale Ty jesteś przy mnie, więc jest i odwaga.
Miasto gore, step gore, już chwyta nas w dymy.
Codzień dalej cofamy błędne koczowiska,
Wiążemy nową jurtę. Wieczór, u ogniska
Warząc okruchy strawy, o kraju gwarzymy.
Niekiedy nawet, wolna od zmienności losów,
Muza i tam zagląda, wprasza się ze słówkiem.
Ja piszę na kolanie podróżnym ołówkiem,
Pod kopułą miedzianą płonących niebiosów.
*
*
«
Co kartka, to się nowy krajobraz otwiera,
I jak szereg mirażów aż w Uralu ginie.
Dobrze pomnę. „Akt trzeci — Zwrotki Rytygiera —
"
To w ziemiach nad-Wołżańskich pisałam, w Jadrynie
Wśród zadymek i szturmów śniegowego morza,
W pochylonej chałupce siedząc na pudełku,
Pisałam przy okienku o klojoném szkiełku,
Gdzie tęczami północna falowała zorza.
„Sceny llugijskie" wyszły z miasteczka Czombaru,
Z tego starego dworku o trzęsącym ganku,
Gdzie kawki wyprawiały sejmik bez ustanku.
Z izby im odpowiadał hurkot samowaru.
Niosła nam go Mordwinka w blaszanym djademie,
Spowita na wzór mumji, a jednak ruchawa;
i
*
*
*
Tak, dziwny ten rękopis, unoszony z burzy,
Z tumanów i wylewów, śnieżyc i pożogi,
Zmienił się na palimpsest, na „Dziennik podróży"
Tylko dla mnie czytelny, — i stał mi się drogi.
_J7
ï é m
droższy mi, że na nim tylekroć spoczęły
Twoje oczy. Ta xiçga była Ci przyjemną.
Może najprzyjemniejszą między mcmi dzieły.
T y nad nią całem sercem pracowałoś ze inną.
Cudnie-ż r.am p r z y téj pracy p ł y n ę ł y wieczory!
Tu, pamiętam, wyrzekłeś: „Ten wiersz się wykreśli —
„Tamta scena żywszemi zabarwi kolory."
Owdzie się uśmiechnąłeś z niedojrzałej myśli.
P r z y każdej twardej rafie, przy każdej mieliźnie,
Kierowałeś mą łódką, Sternik dobrej rady!
Tej kochanej pomocy świecą się tu ślady,
Jak rosa gdy na listek brylantami bryźnie.
Są t u natchnienia żywcem wyszło z duszy Twojej,
Z tej duszy gdzie ślub wzięły Poezja i Cnota.
Sypałoś mi bez liczby szczero płatki złota,
A j a j e naszywałam jak łuskę na zbroi.
Potom, giętki ów pancerz „Wandzie" przymierzywszy,
Patrzyliśmy we dwoje czy jéj w nim do twarzy?
O czasie słodkich zwierzeń, od szczęsnych szczęśliwszy,
Serce moje na wieczność innego nie marzy!
Jednak, czas we drzwi puka, — zadumaną budzi,
I w sercu mi głos jakiś, (może Twój?) powtarza,
„Iż pieśni są dla rzeszy a nic dla pieśniarza."
— Niech-że więc i ta xięga idzie między ludzi.
Tylko, zanim ją fala niezwrotna zabierze,
Pozwól niech jéj kwiatami Twój ołtarz opaszę.
Tobie się one, Ojcze! należą w ofierze,
Bo ten wianek, to dzieło nie moje lecz n a s z e .
l a m
w
WaiMawii!,
w
Sltajw, 1SS4
z.
*
w
Później... kiedy wstąpiłeś w jasności początek,
A dla mnie nastał koniec szczęścia na tej ziemi,
Gdy mój alkierz się ubrał relikwiami Twemi,
Włożyłam i tę xięgę do arki pamiątek.
Nie chciałam się z nią rozstać. Strzegłam j e j , zazdrosna,
Przed chłodnemi oczyma, złośliwemi szpony.
Już nad „ W a n d ą " dwudziesta przesuwa się wiosna,
J a jeszcze z niej nie zdjęłam dziewiczej zasłony.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin