BLJS.pdf

(1084 KB) Pobierz
Przekład Jerzy Malinowski
SCOTT
BEZ LITOŚCI
JAMES
Dla Taylora
Część I
Rozdział 1
Elspeth Howell była grzeszna. Myśl ta krążyła nad nią, kiedy myła
twarz, kiedy uchwyciła swoje odbicie w oknie, gdy wysiadała z pociągu po
kilku miesiącach spędzonych poza domem. Ilekroć zobaczyła kościół albo jej
mąż przytoczył werset z Biblii, ilekroć dźwigając bagaże, dotknęła prostego
krzyżyka na szyi, w zapadniętej piersi czuła uwierający, kamienny ciężar
swoich grzechów. Wielość grzechów – złość, pożądliwość, złodziejstwo –
rodziła w jej ciele napięcie, które złagodzić mógł tylko ruch, znalezienie
czegoś, co dałoby zajęcie grzesznym rękom i zatrudnienie skłonnym do
pokus myślom, brnęła więc teraz zawzięcie przez sięgające pasa zaspy.
Z każdą pokonaną milą niebo szarzało, a ciężkie chmury zrzucały coraz
obfitsze brzemię śniegu. Zsunęła zasłaniającą twarz chustę i zimne
powietrze wdarło się boleśnie do płuc. Każda kropla potu, która wyślizgnęła
się spod rękawicy albo stoczyła po kosmyku włosów, natychmiast
zamieniała się w skrzący się w resztkach dziennego światła lód.
W kieszeni Elspeth miała listę z imionami i datami urodzenia dzieci,
każdy rok był dwu-, trzykrotnie przekreślony, więc kupując prezenty,
o nikim nie zapomniała. Dla Amosa, czternastolatka, miała przyrząd do
skrobania ryb; dla dwunastolatka Caleba wabik na gęsi; dla
dziesięcioletniego Jessego nóż myśliwski; dla piętnastolatki Mary metr
sukna; wreszcie dla sześcioletniej Emmy fioletową wstążkę, a dla obu
panien do podziału flakonik perfum. Opatulone starannie przed zimnem
i ukryte na dnie torby leżały truskawkowe landrynki, żelki i gumy do żucia.
Mężowi kupiła dwa pudełka nabojów i nowe nożyce do strzyżenia owiec.
Na wszystko to razem wydała tylko ułamek swojego czteromiesięcznego
wynagrodzenia akuszerki. Resztę ukryła w czubku buta.
Za jej plecami ciągnęła się dolina, ślady zatarła już śnieżyca. Kiedy
Elspeth późnym rankiem wysiadła w Deerstand z pociągu, lekko prószyło,
ale teraz, im bliżej była domu, tym mocniej i zacieklej atakowała zadymka.
Było tak, pomyślała sobie, jakby Bóg nie chciał dopuścić tu żadnych obcych.
„Jesteśmy dla samych siebie Arką, która czeka, aż wzbiorą wody potopu”,
lubił mawiać jej mąż, Jorah. Dźwięczał jej w uszach jego łagodny głos,
cichy jak westchnienie wiatru i szept płatków mokrego śniegu. Tęskniła za
nim. Tęskniła za jego jedwabistymi włosami łaskoczącymi w nocy jej
policzek, za cichym stąpaniem, kiedy rano wychodził doić krowy. I za jego
Zgłoś jeśli naruszono regulamin