Chris Bunch - 2 - Maska Ognia.pdf

(2851 KB) Pobierz
Firemask
Przekład:
Radosław Kot
Tom
1
z cyklu Ostatni legion
redakcja:
Wujo Przem
(2015)
Dla Knicksów Kelly, Eda, Erwin i Eda juniora,
Którzy uczynili życie znacznie łatwiejszym
2
Przed bitwą wspomnij trzynaście prawd o ogniu:
1. Silniejszy jest niż najroślejszy rumak, a jednak ukryć go można w dziecięcych
szatach.
2. Jasny i żywy, raduje serce każdego, kto go używa.
3. Jego widok ujmuje sił wrogowi, który wie, że w spotkaniu z nim nie może liczyć
na litość.
4. Wzniecony w odpowiednim miejscu nigdy się nie podda.
5. Gdy już gorzeje, wojownik może spokojnie czynić swoje.
6. Choć niewiele zachęty mu trzeba, mało pożywienia ponad garść chrustu,
będzie walczył bez wytchnienia.
7. Zawsze toczy własną bitwę, kierując się raz tutaj, raz tam, i nikt nigdy do końca
nie odgadnie, dokąd jeszcze.
8. Znosi niemal wszystkich, czy wrogowie to, czy sojusznicy, wiatr jest mu
rumakiem, ziemia fortecą i dopiero wielka woda może stawić mu czoło.
9. Wojownik skryty za maską ognia może spokojnie obmyślać swoje posunięcia.
10. Gdy strzeże ze skrzydeł, można mieć pewność, że nikt wojownika stamtąd nie
zaskoczy.
11. Niszczy wszelką majętność wroga, jego wozy, konie i prowiant, tak samo jak
dzierżących miecze łuczników.
12. Rany przez niego zadane są straszne i niewielu wraca po nich do zdrowia.
13. Po jego przejściu zostaje naga pustynia, na której króluje rozpacz.
Rozważ te prawdy, przemyśl, ile daje maska ognia i jak ją wykorzystać, a potem
ruszaj do boju z wiecznym płomieniem w sercu.
Rady dla samotnego wojownika walczącego z zastępami wroga
Lai Shi-Min, późniejszy cesarz Tai Tsung, ok. 630 r.n.e.
3
1.
Langnes 37421/Czwarta Planeta/ Miejsce Spotkań
Ledwie okręty pojawiły się w normalnej przestrzeni, wzięły kurs na czwartą planetę
układu. Gdy były już blisko niej, luki stanęły otworem i wychynęły z nich półkoliste
myśliwce, śmiercionośne aksaie. Otoczyły jednostki macierzyste zwartym szykiem.
Wyglądało to na przygotowania do ataku, ale nimi nie było.
Przywódcy klanów musthów zbierali się na naradę, aby postanowić o losie ludzi
okupujących odległy układ Cumbre.
Dotyczyło to w każdym razie tych przywódców, którzy byli w jakiś sposób
zainteresowani sprawą. Reprezentowali nie więcej niż jedną piątą wszystkich klanów.
Pozostali albo woleli pozostać neutralni, albo zamierzali zaangażować się dopiero później.
Wedle mitologii musthów, Czwarta była ich kolebką, chociaż naukowcy głosili, że ich
rasa wyewoluowała jednocześnie na wielu, może nawet ponad dziesięciu planetach, co miało
dowodzić praw musthów do całego wszechświata. Za potwierdzenie tego uznawali łatwość, z
jaką opanowali swoją gromadę gwiezdną i inne jego regiony.
Czwarta była spokojną planetą. Pokrywały ją wielkie masy kontynentów z niskimi górami
i trawiastymi równinami poprzedzielanymi skromnymi spłachetkami puszcz. Słońce należało
do typu G, jego blask był jednak zdecydowanie zbyt przenikliwy i naznaczony błękitem, aby
Ziemianin mógł czuć się w nim dobrze. Było tu również nieco za zimno, ale śnieg padał
bardzo rzadko, podobnie jak sezonowe deszcze, które niekiedy jednak przeradzały się w
porządne ulewy.
Nie zawsze tak było. Przez tysiące lat planeta tętniła życiem. Uprawiano na niej pola,
drążono kopalnie, wycinano lasy, budowano miasta i fabryki. Aż w końcu musthowie
odlecieli do gwiazd.
Teraz, niemal opuszczona, Czwarta wracała do swojego naturalnego stanu. Miasta
zrównano z ziemią, trawom i lasom pozwolono zarosnąć dawne tereny uprawne, zatrute rzeki
i jeziora z wolna znowu się oczyściły. Obecnie był to świat niemal tak samo czysty jak u
zarania historii musthów.
Problem przeludnienia zniknął, jakby nigdy nie istniał, zatem te kilka milionów musthów,
którzy zostali na planecie, przeniosło się do specjalnie wybudowanych podziemnych miast.
Po jednym na klan.
Ślady cywilizacji widać było tylko na samotnym małym kontynencie. Tutaj mieściły się
bazy wojskowe, wielkie lotniska, zautomatyzowane fabryki i stocznie oraz wcale nie taki
wielki ośrodek administracyjny, z którego rządzono tysiącami zamieszkanych przez musthów
planet. To właśnie było Miejsce Spotkań.
W jego centrum rozciągał się cylindryczny budynek o średnicy dwóch kilometrów,
którego kopulasty dach wznosił się na trzysta metrów. Przybywali tu wszyscy musthowie,
4
którzy mieli problemy przerastające kompetencje przywódców klanów albo potrzebowali
mediacji w zagrażającym wojną sporze.
Gmach nie miał żadnej nazwy, co musthowie uważali za nad wyraz logiczne. Skoro w
całym imperium nie było drugiego takiego, nazwa stawała się zbyteczna. Krążyło wśród tej
rasy ironiczne powiedzenie: „Tylko
dlatego nie panujemy nad całym wszechświatem, że
musimy nieustannie jednym okiem strzec naszej przyszłości, drugim godności, trzecim zaś
naszych tyłów, a Prastary dał nam tylko po dwoje oczu”.
W murach olbrzymiej rotundy mieściły się apartamenty, każdy z platformą lądowiska
wystarczającą na zaparkowanie dwóch statków. Przywódca klanu mógł przybyć tu ze swoją
świtą i załatwić wszystko, co zamierzał, nie opuszczając tego bogato wyposażonego w
elektronikę lokum. Apartamenty były całkowicie niezależne, z własnymi generatorami i
filtrami powietrza na wypadek, gdyby ktoś wpadł na pomysł zagazowania przeciwnika.
Jeśli udawało się zażegnać spór, przywódcy klanów, ich podwładni i krewni mogli się
spotkać oko w oko.
Tym razem zjawiło się prawie pięciuset klanowych przywódców. Niektórzy mieli we
władaniu po kilka światów, inni kontrolowali cechy albo gildie, inni jeszcze dowodzili
flotami wojennymi.
Podczas gdy aksaie krążyły po niebie czujne i zwinne niczym ziemskie jaskółki, władcy
po kolei docierali do swoich apartamentów. Komputer gmachu pilnował, aby nie doszło przy
tym do spotkania wrogów, którzy mogliby wykorzystać okazję do konfrontacji.
Wysiadali z ładowników dumni i pełni arogancji właściwej rasie, która miała się za
panującą. Wysocy na dwa metry, a wyprostowani nawet wyżsi, z szorstką sierścią, czasem
żółtą, czasem ciemniejszą aż do rudego brązu, z małymi głowami osadzonymi na długich
wężowych szyjach szybkim krokiem znikali w kwaterach.
Wszyscy nosili pasy z bronią, która pod żadnym względem nie była ceremonialna. W
nocy przed oficjalnymi rozmowami łącza rozgrzały się od nieustannej wymiany pomysłów,
sugestii taktycznych i strategii.
Właściwe spotkanie zaczęło się o wschodzie słońca.
Niektórzy skorzystali z wielkich ekranów ściennych, na których ukazała się wielopolowa
mozaika przedstawiająca oblicza uczestników. Nie wszystkich, bo niektórzy nie włączyli
kamer.
Przedstawieniem sprawy zajął się Aesc, były ambasador w układzie Cumbre. Wspomniał,
że chociaż stosunki między ludźmi a musthami zawsze były napięte, ostatnio znacznie się
zaogniły za sprawą tak zwanych Raumów, nieco mniejszych i o ciemniejszej skórze niż
pozostali ludzie. Słudzy zbuntowali się przeciwko swoim panom i zaatakowali także
musthów.
– Dlaczego? – spytał jeden z przywódców klanów. – Niewiele wiem o ludziach, ledwie
tyle, by się nimi brzydzić, ale wydawało mi się, że ostatnim razem, gdy zawieraliśmy pokój,
udało się uzgodnić stanowiska. Przynajmniej oni tak twierdzili.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin