Helena Sekula - Szlak Tamerlana.pdf

(1076 KB) Pobierz
Sekuła Helena
Szlak Tamerlana
Musiał mówić.
Musiał mówić, nie mógł powstrzymać nieodpartej potrzeby
wypowiadania myśli. Inaczej bezwzględna konieczność speł-
ni się wbrew niemu przez niekontrolowaną lawinę informa-
cji. Tylko czy w ogóle mógł nią jeszcze pokierować?
— Nazwisko?
— Norman Sidoine…
Ego pamiętało, że naprawdę nazywał się Kruszyński i mi-
mo wielkiego wysiłku Kruszyński nie pozwolił Normanowi
zdradzić powierzonej tajemnicy.
Uczepił się wspomnienia. Nie czegoś ze świeżych doznań,
te umykały porażonej osobowości. Jego głębsze istnienie od-
woływało się do pamięci dzieciństwa, podsunęło ratunek.
Opowieść, kiedyś podsłuchaną z rozmów starszych, przeży-
tą, odesłaną w zapomnienie, a jednak, jak się okazało, wciąż
w nim obecną, doświadczenie jednego z mężczyzn rodziny,
wyniesione z wojennej zaprzeszłości.
Ranni, terminalni i szczęśliwcy zdolni do przeżycia, bez
względu na płeć leżeli pokotem na betonowej posadzce niedo-
bitej bombami hali targowej. Sienniki mieli nieliczni. Z zaim-
prowizowanych bloków operacyjnych szarytki, sanitariuszki
i wolontariat prowadziły, ciągnęły na płachtach z workowego
płótna, pełniących także obowiązki prześcieradeł bądź dźwi-
gały na chałupniczo skleconych noszach rannych, martwych,
dogorywających w pomieszczeniu wielkim jak hangar.
Pacjenci, budząc się z narkozy, wciąż jeszcze oszołomieni,
wiedli monologi o sprawach błahych i znaczących, intymnych,
wstydliwych, kompromitujących. Psychiczny negliż pod pre-
- 5 -
sją ubocznego działania dożylnej narkozy, środków podaro-
wanych zdruzgotanemu wojną miastu przez Międzynarodo-
wy Czerwony Krzyż.
Ów mężczyzna z rodziny, przerażony drastycznością zwie-
rzeń, wydartych nieprzytomnym przez farmakologię, przy-
rzekł sobie oszukać przymus opowiadaniem zdarzeń nieważ-
nych. I udało się. Słowa dotrzymał.
— Jestem synem kobiet silnych… — teraz późny wnuk po-
wtarzał konwencję, karmiąc demona gadulstwa.
— Co on nadaje? — siedzieli przy nim obaj, jeden brodaty,
drugi z krechą na policzku, krzywousty.
— Dyrdymały. Ja go jednak zaprawię — niecierpliwił się
Brodaty.
— Spokojnie! Ty, zmumifikowany, jak się nazywasz?!
— Norman Sidoine… Wszystko, czego w człowieku nie zła-
mią ból i strach, ma jednym nakłuciem odmienić chemia?
Niedoczekanie! Centymetr płynu wbity w ciało? Upokarza-
jące. Kim jesteśmy, czym jest charakter, siła ducha, godność,
hart, rozum? Tylko glejem z bukietami neuronów, skoro krop-
la byle czego zmienia osobowość…
— Znów nadaje po polsku… Skąd znasz polski?
— Slawistyka na Sorbonie—podsunął błędną informację. —
Znam rosyjski, niemiecki… Iz podłogo wora ja stal żurnalistom
stojkim i kriepkim bojcom… spasiba sowietom, spasiba czeki-
stom, spasiba Stalinu rodnomu… Meine mutter—moja matka,
sprzedawała apfel —-jabłka, przyszła ziege — śliczna koza i sie
hat gestohlen — z woza, paniatno, verstehen sie deutsch?
Jednak coś w nim czuwało, pod warstwą porażonego jeste-
stwa kuliło się głębsze istnienie, istnienie prawdziwe, nie bez-
krytycznie uległe, chociaż bardzo słabe, jednak z całą pew-
nością nienależące do Normana Sidoine. Mozolnie rozdzielał
myśli, ukrywając te, które muszą pozostać w nim. Morderczy
wysiłek opierającego się JA wewnątrz niego i przeciw niemu.
— …tysiąc koni przepuszczamy, a jednego zatrzymamy…
- 6 -
Miał wrażenie, że cała wiedza chce się z niego wydobyć nie-
zależnie od jego woli. Uczucia znane z testów, jednak nie w ta-
kim natężeniu. Może preparaty były za słabe, może podtrzymy-
wała świadomość sprawdzianu? Więc jednak świadomość…
Preceptor obiecywał antidotum neutralizujące ów mus,
na dniach miało wyjść z prób. On już wyszedł z profesjonal-
nej obróbki, pozwolono odetchnąć, zamieszkać na mieście,
cieszyć się wolnością i Paryżem. Zobowiązany, by stronić od
emigranckiej kolonii, zwłaszcza rodaków, odkrył dzielnicę
francuską. Okazało się — są jeszcze takie w tej wielonarodo-
wej metropolii.
Znalazł tani pokój na mansardzie pod łupkowym dachem
karawanseraju Mignon w Zaułku Bezwstydnych Dziewczyn.
Z podwórka pełnego czarnych kotów i ławic czarnych folio-
wych worków na śmieci prowadziła galeria na inną uliczkę,
sień, położona w środku domu, miała drugie drzwi, wycho-
dzące na jeszcze inną. Nareszcie poczuł się nieskrępowany,
anonimowy, niezależny, poniekąd wolny.
— Średniowiecze było mniej pruderyjne, ulica od zawsze
nazywała się rue Putassiere1 i nikomu nie wadziło, dopiero
jakimś bigotom na początku stulecia — oświecił nowego lo-
katora patron, częstując przy cynku gościnnym calvadosem
na dobry początek.
Obok, na podium wielkości stolika, bez względu na po-
rę nocy zawsze wypinały się jakieś Artystki. Pieśniarki, tan-
cerki, wróżbitki, iluzjonistki, akrobatki, mimy, chiromant-
ki, astrolożki, wypinały się tak samo bez względu na emploi,
odziane w szczątkowe kostiumy, jakieś kwiatki, usta, oczy,
karciane czy gwiezdne symbole przyklejone na sutkach, haf-
towane cekinami kliny osłaniające płeć i złocone kogucie pie-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin