George Bidwell - Łabędź z Avonu.pdf

(769 KB) Pobierz
George Bidwell
Łabędź z Avonu
Przedmowa
Ogólnie wiadomo, że do naszych czasów przetrwała znikoma ilość dokumentów
źródłowych dotyczących życia Williama Szekspira. Nie pozostawił żadnego
diariusza, listów ani notatek czy wskazówek scenicznych do sztuk. Nie
przygotował osobiście do druku ani jednego tomu swoich dramatów i poezji, jak na
przykład współczesny mu dramaturg, o kilka lat młodszy Ben Jonson. Metryka
chrztu, wpis w rejestrze kościelnym o mającym się odbyć małżeństwie Williama
Szekspira (Shaxpere’a) z Anną Whateley, drugi wpis z datą następnego dnia, o
małżeństwie tego samego młodzieńca (pisownia nazwiska tym razem: Shaxpear) z
Anną Hathaway, kilka dokumentów dotyczących nabycia nieruchomości, kilka
wzmianek, pochlebnych lub krytycznych, we współczesnym piśmiennictwie i wreszcie
testament. Oto właściwie wszystko, na czym może się oprzeć biograf. Dlatego też,
chociaż cały świat zna szekspirowskie dramaty, mało kto jest w stanie uzmysłowić
sobie Szekspira_człowieka i jego życie. Biografie wielkiego dramaturga są
zazwyczaj hipotetyczne i w ścisły, naukowy sposób wyszczególniają różnorakie
możliwości, dotyczące tego czy innego okresu jego życia. W gąszczu tych
możliwości - gdzie jedni szekspirolodzy skłaniają się ku jednej alternatywie,
inni ku innej - gubi się i znika postać człowieka żywego. Wielu wybitnych
specjalistów powątpiewa, czy Szekspir rzeczywiście ożenił się z Anną Hathaway.
Może raczej z Anną Whateley; niektóre znów poszlaki zdają się wskazywać, że
chodzi o jedną i tę samą osobę. Czarnej Damy z sonetów nie zidentyfikowano po
dziś dzień. W roku 1963 ukazała się naukowo udokumentowana biografia, pióra
słynnego angielskiego historyka, znawcy czasów elżbietańskich, w której autor
oznajmia, że rozstrzygnął definitywnie tajemnicę osoby patrona i przyjaciela
Szekspira - był nim młody hrabia Southampton. W odpowiedzi na tę biografię
wybitny angielski szekspirolog oświadczył natychmiast, równie autorytatywnie, że
patronem i przyjacielem wcale nie był Southampton, lecz hrabia Pembroke. Jak
więc dojść do zrozumienia człowieka, którego czcimy jako największego dramaturga
wszystkich czasów? Uznałem, że najlepszym rozwiązaniem będzie połączenie
skąpego, ale pewnego materiału źródłowego z tym, co można jako materiał
autobiograficzny zaczerpnąć z twórczości Szekspira. Autor zbeletryzowanej
biografii może wówczas korzystać z prerogatywy posługiwania się wyobraźnią i
choćby najprostszą interpretacją psychologiczną, by pokusić się o wyjaśnienia,
które nie są dozwolone biografowi_naukowcowi, bo ten zobowiązany jest
przedstawić również inną alternatywę lub, po rozważeniu wszelkich możliwości,
uznać problem za nierozwiązalną tajemnicę, jedną z wielu w życiu Szekspira. Tego
rodzaju zbeletryzowaną biografię oddaję do rąk czytelników. Każdy incydent,
każdy aspekt charakteru ma podstawę - chociażby pod postacią najkrótszej
wzmianki - w czymś, co jest wiadome o Szekspirze. Ale do osławionych spornych
problemów i tajemnic zastosowałem te same zasady interpretacji, które stosuje
się przy pisaniu powieści do fikcyjnych bohaterów - tworów wyobraźni i
obserwacji autora. Faktów starałem się nie przeinaczać. Natomiast świadomie
korzystałem z licencji poetyckiej, interpretując fakty i wskazówki
autobiograficzne z twórczości Szekspira; świadomie wybierałem między
możliwościami, których wyboru do tej pory nie przeprowadziła nauka. Jeśli w
rezultacie czytelnik niniejszej książki zyska jaśniejsze wyobrażenie o
Szekspirze na tle jego czasów, o Szekspirze żywym, z krwi i kości, o jego
słabościach i sile, złych i dobrych cechach, mądrości i szaleństwie - którym
podlegają nawet ludzie genialni - wysiłek mój nie pójdzie na marne. Autor Prolog
Był dzień świętego Jerzego Roku Pańskiego 1611. Mężczyzna w średnim wieku i
młoda dziewczyna przystanęli patrząc na flagę z patronem Anglii, powiewającą na
ratuszu miasta Stratford nad Avonem. Oczy mężczyzny, podkrążone, na wpół
przysłonięte ciężkimi, z lekka opuchniętymi powiekami, zdradzały znużenie;
twarz, poznaczona głębokimi zmarszczkami, świadczyła o trudnych doświadczeniach
życiowych i może o niedawno przebytej chorobie. Ale pomimo znużenia trzymał się
prosto i wyglądał okazale w ciemnym, bogato haftowanym kaftanie, widocznym pod
adamaszkowym płaszczem; a gdy się spojrzało na dziewczynę w czarnej, aksamitnej
narzutce, bardzo szczupłą i zgrabną, o jasnej cerze i ciemnych, żywych oczach -
podobieństwo tych dwojga przykuwało uwagę. Te same regularne łuki brwi, ostro
rzeźbione nozdrza, czysto zarysowany podbródek. - Chodź, ojczulku, chcę ci kupić
parę ładnych rękawic. Uśmiechnął się do niej, zdradzając w tym uśmiechu
głębokie, serdeczne przywiązanie. - Twoja matka nie pamiętała, że to dziś moje
urodziny - rzekł. Położyła na jego ramieniu rękę o długich, cienkich palcach, w
jasnożółtej rękawiczce. - Może i ty rzadko kiedy dawałeś jej powód, by
serdecznie o tobie myślała i pamiętała? - powiedziała z odcieniem wyrzutu, ale
zarazem spojrzała na niego ze zrozumieniem i miłością. - Celny strzał -
przyznał. - Ale czy ty nie za mało wiesz o sprawach, w których zabierasz głos? -
Chciałabym wiedzieć więcej - odrzekła. Stratford, dostatnie miasteczko targowe,
leżało na skrzyżowaniu ruchliwych szlaków - z Warwick do Gloucester i z Banbury
do Worcester. Przepyszne wiązy i jesiony zaczynały się zielenić na tle pięknego,
przyozdobionego złoceniami ratusza, wysokich wież, krytych budynków hal
targowych. Święto patrona Anglii nie było powodem do przerwania handlu. Muzykant
przygrywał na skrzyżowaniu ulic, przekupień przeciskał się w gwarnym tłumie,
nawołując młodzieńców, by kupowali koronki i wstążki dla swoich ukochanych. Na
ulicy Owczej tłoczyły się wełniste stada, a wśród nich krążyli kupcy, poważnie
kiwając głowami. Ulica Drzewna zapchana była sągami polan, przywiezionych z
lasu. Konie stały uwiązane do słupów w pobliżu kościoła. W trzech oberżach na
ulicy Mostowej - “Pod Niedźwiedziem”, “Pod Łabędziem” i “Pod Aniołem” - piwo
płynęło strumieniami. Z dziedzińców dolatywały nagłe wybuchy oklasków i ochrypłe
głosy mężczyzn, którzy przypatrywali się krwawym walkom kogutów. I wciąż
nadjeżdżały nowe ładowne wozy, nadchodziły nowe stada zwierząt przez most u
wylotu ulicy - most, który był dumą Stratfordu: dwunastoma łukami spinający
brzegi rzeki Avon, wybudowany przed przeszło stu laty na zlecenie i kosztem Sir
Hugha Cloptona, który ubogim chłopcem opuścił rodzinny Stratford, a wrócił z
Londynu jako zamożny kupiec. Ojciec i córka przystanęli przed halami targowymi.
- Niejedną parę rękawic sprzedałem tutaj - powiedział ojciec, gdy dziewczyna
oglądała jedną po drugiej rękawiczki, które jej pokazywał sprzedawca. - Tu
właśnie twój dziadek miał swój kram. Pięknie wykonane były te rękawice. Dziś
takich już się nie widuje. Za moich młodych lat - to były rękawice… Sprzedawał
też mięciutko wyprawione safiany. - Jak ci się te podobają, ojczulku? - zapytała
dziewczyna podając mu parę skórkowych, brązowych rękawic z krótkimi mankietami
wykończonymi białą frędzlą. Nie interesowała się szczególnie losami swego
dziada. Każdy w Stratfordzie znał jego historię. Gdyby tak mogła dowiedzieć się
czegoś więcej o przygodach ojca! - Moje dziecko, są śliczne - odrzekł. -
Widzisz, nie mam dziś rękawic, chociaż jest chłodno. Włożę je od razu; patrz,
leżą jak ulał! Przybrał bohaterską pozę, jedną urękawiczoną rękę opierając na
biodrze, drugą unosząc w górę. - Hamlet na tarasie Elzynory! - zaśmiała się
dziewczyna. - Całe szczęście, że kapelusz skrywa moją łysinę - zauważył
dotykając brzegu szerokoskrzydłego kapelusza o wysokiej główce z bobrowego
futra. Odstąpił o krok, skłonił się i przybierając wyraz przestraszonego
niedowierzania, zaczął deklamować dźwięcznym głosem: “Ojcze mój, władco Danii,
odpowiadaj!@ Nie pozostawiaj mię w nieświadomości!@ Powiedz, dlaczego święte
kości twoje,@ na wieki w trumnie złożone, przebiły@ śmiertelny całun; dlaczego
grobowiec,@ w który widzielim cię zstępującego,@ podniósł swe ciężkie marmurowe
wieko,@ żeby cię wrócić ziemi?”@ (Wszystkie przekłady według wydania “Dzieł
dramatycznych” Szekspira, Piw 1958.) Dziewczyna klasnęła w dłonie. Sprzedawcy
przyłączyli się do oklasków. - Świetnie powiedziane! Doskonale, panie Will!
Jeszcze, jeszcze! - Co, żeby mnie pan burmistrz aresztować kazał za brewerie i
sprośności! - Istotnie, dookoła robiło się już zbiegowisko. - Zapominacie, że
nasi miejscowi dygnitarze zabronili kompaniom aktorskim zabawiać was
przedstawieniami. Inaczej bywało przed czterdziestu laty, gdy byłem jeszcze
smarkaczem. Aktorów witano radośnie. Ale podówczas purytanów było mało i nie
mieli takich wpływów. - Hańba im! - krzyknął któryś z kramarzy. - Nasz krajan to
sławny aktor i autor sztuk - dorzucił jakiś strojny młodzian. - Dajcie spokój,
ja zawsze byłem po stronie prawa i ładu. Do widzenia, przyjaciele, życzę wam
wszelkiej pomyślności! Chodź, moje dziecko. Ojciec i córka poszli ulicą Mostową, która
dzieliła się na Górną i Dolną, i skręcili w ulicę Henley. - Prawdę
powiedziawszy, sztuki też bywały inne za moich młodych lat - rzekł ojciec. -
Najczęściej grywano moralitety, w których występowały takie postacie, jak Duma,
Zbytek, Niewierność, Świadomość Grzechu. A każda zbrodnia zawsze była ukarana na
końcu. Żadna matka nie miała nic przeciwko temu, by jej chłopiec przypatrywał
się tym widowiskom. - Ten zakaz dawania przedstawień w Stratfordzie tak mnie
złości, że nawet mówić o tym spokojnie nie mogę - rzekła dziewczyna kręcąc w
irytacji głową, aż zadygotał biały czepeczek. - To samo dzieje się w wielu
miastach w całej Anglii - dodał ojciec. Na ulicy Henley doszli do pięknego domu
o harmonijnych proporcjach, z pruskiego muru na kamiennej podbudowie. Między
ciemnymi, dębowymi belkami jaśniały bielone ściany; na drugim piętrze widniały
okienka facjatek w ścianach szczytowych, a we wszystkich oknach połyskiwały
drobne, oprawne w ołów szybki. - Dom, w którym się urodził wielki człowiek -
odezwała się dziewczyna z łobuzerskim uśmiechem. - Zachowaj we wszystkim umiar -
skarcił ją ojciec, ale również z uśmiechem i zdjąwszy kapelusz w bardzo niskim
ukłonie, dorzucił: - Dom, w którym się urodziła moja czarująca córka. -
Komplementy od rodzonego ojca - zaśmiała się. - Musiały ci te twoje urodziny do
głowy uderzyć jak wino. Idziemy do domu? - O, nie! Musimy koniecznie wstąpić do
ciotki Joanny. Moja kochana siostrunia nigdy by nie darowała, gdybym jej dziś
nie odwiedził. O pięć lat młodsza od brata Joanna Hart, żona kapelusznika, była
okrąglutka, rumiana i zawsze pogodna. Wycałowała serdecznie gości, w urodzinowym
podarunku ofiarowała modną laskę, poczęstowała bratanicę słodyczami własnego
wypieku i postawiła pojemny kufel piwa przed bratem, który przechadzał się tam i
z powrotem po wykładanej kamiennymi płytami posadzce obszernej bawialni; chodził
drobnymi, chwiejnymi kroczkami, z miną z lekka wzgardliwą, podkręcając końce
wąsików palcami lewej ręki, a prawą z przesadną wytwornością wywijając laską. -
Patrz, ciociu! Malwolio z “Wieczoru Trzech Króli”! - zawołała dziewczyna, a ojciec
potwierdził jej domysł, mówiąc: “Jedni rodzą się wielkimi; inni w pocie
czoła do wielkości przychodzą; jeszcze innych wielkość szuka sama.” - Zawsze
bywał trochę dziwny w dzień swoich urodzin - zauważyła Joanna pobłażliwie. -
Judytko, kochanie, spróbuj tego ciasteczka! - Wyśmienite! - mówiła dziewczyna
chrupiąc ciastko. - A jeśli bywa zawsze taki w dzień swoich urodzin, chciałabym,
żeby codziennie były mego najdroższego ojca urodziny! - Urodziny! Urodziny! -
powiedział solenizant i ustawiwszy laskę w rogu bawialni, usiadł wygodnie. -
Zebrało mi się na wspomnienia. Czy pamiętasz, Joanno, naszych sąsiadów z czasów,
gdyśmy byli dziećmi: starego Wedgwooda, krawca, który ożenił się tu, w
Stratfordzie, a ponoć miał gdzieś drugą żonę? A w górze ulicy ławnik Whateley -
bardzo szanowny jegomość, ale wiem z pewnością, że pomagał się ukrywać dwóm
swoim braciom, którzy byli katolickimi księżmi… Jego pszczoły porządnie mnie
kiedyś pocięły, gdy chciałem im trochę miodu podebrać… A niżej nad strumieniem
- kuźnia Hornby’ego… - Jakie ty błahostki pamiętasz, Will! - pokiwała głową
siostra. - Wiesz, muszę - odparł. - Nigdy nie miałem obfitości klasycznych
cytatów na końcu języka, by zapychać dziury w moich sztukach. Musiałem
posługiwać się tym, co widziałem i co zapamiętałem. A, jak się zdaje, ludziska
lubili takie szczegóły z codziennego życia, jakie czerpałem właśnie z moich
stratfordzkich wspomnień. A więc stary Wedgwood i Hornby. Pamiętam jednego z
Zgłoś jeśli naruszono regulamin