Pola Gojawiczyńska - Górnoślązaczka.pdf

(82 KB) Pobierz
Pola Gojawiczyńska
Górnoślązaczka
Pani aufsejerowa Meinert z uroczystą powagą kroczy akurat do kościoła.
Jej blada, nalana twarz ozdobiona jest ogromnymi okularami.. Dźwiga wielki
modlitewnik, spiczasty i długi parasol, ręce przyodziała w bawełniane
popielate rękawiczki, a jej suknia szara w żółty rzucik ma białą, świąteczną
kamizelkę. Na głowie odpowiedni kapelusz: sztywny windhorst, ozdobiony
czarną wstążką. Pani aufsejerowa idzie na „ranne”.
Na malej ścieżce między czerwonymi blokami domów mija się pani
aufsejerowa z Świstołową. Ta idzie szparko — rzekłbyś, płynie niewidocznie
stopami, z furkotem długich i szerokich kiecek i spódnic. Silny tors i
krzepkie, proste barki kryje olśniewająca ja- kla, jedwabisty szpigielek
otacza szyję, fartuch z tafty błyska i chrzęści na kiecce.
— Gut Morgen! — mówi pierwsza, dobra kobieta, pani aufsejerowa.— Pochwalony
Jezus! — odpowiada Świstołową,
Pani aufsejerowa uśmiecha się pobłażliwie. Westchnąwszy sobie: — Och,
Je! — udziela Świstołowej pewnych informacji. — Also... wczoraj była w
sklepie Müllera po zakupno i musi złożyć Schwistołowej szczere życzenia —
ja, powinszowania. Syn Müllera, Edwin, oczy nie spuszcza z córki
Schwistołowej, Grety.
Teraz obie kobiety opierają się bokiem o nędzny płot ogrodu I zaczyna się
jedna z tych charakterystycznych, pełnych dyplomacji rozmów sąsiedzkich,
gdzie tyle jest powiedziane ogólnikami i omówieniami.
— Oni się pozjadają oczami — wzdycha pobożna Meinerto- wa — och, ja!
On jej nie da dźwigać ciężkich paczek. Przy wszystkich zaraz biegnie i
pomaga, a stary Müller, nie widać, żeby był zły z tego.
Swistołowa sznuruje usta. Darmo szukać na jej twarzy uszczęśliwienia
lub niechęci Pyta tylko:
— Jest to prawda?
Meinertowa opisuje jeszcze kilka objawów „pożerania się”, świadczących o
gorącej miłości młodych, po czym wykłada korzyści wypływające z tego
związku. Sklep i dom do podziału między dwoje dzieci Miillerów po
najdłuższym — Och, Je! — życiu starych, wejście do takiej rodziny,
najczcigodniejszej, poważanej, religijnej, najbogatszej w mieście!
— To jest dla waszej córki, Schwistolowa
3
wielka partia, wielka korzyść
dla całej waszej familii,
Swistołowa tyl':o:
— Być to może?!
Meinertowa musi się śmiać z takiego niedowierzania,— No, ja, wierzajcie mi. Ona
jest piękna ta wasza córka. Ona jest i miła, i
dobra. Stary Müller nachwalić jej się nie może. Ona jest pracowita,
Müllerowie uważają ją za swoją.
Teraz powolutku, z namysłem, wychodzi Swistołowa z swej rezerwy,
— Czasy są niepewne... wiedzą to pani Meinert? Tak więc, czasy są
niepewne, na co się zdadzą wszelkie zamiarowania? Słyszeli to pewnie pani
Meinertowa, ze świata takie nowiny przychodzą, wielkie zmiany. Natenczas
lepiej takich małżeństw nie układać.
Oczy Meinertowej stają się wypukłe. Czy zwariowała Swistołowa? — Takie
rzeczy gadać! Takie szczęście i taka partia — daj Boże, żeby tylko Müllerowie
zechcieli — a ona głupstw się trzyma!
Swistołowa ma. swój sąd o takim szczęściu, o takiej partii. No, ja — zaś
by to młodzi mieli swój rozum? Czasy są niepewne i dużo ludzi
nietutejszych, obcych, pójdzie stąd — furt!
Meinertowa odskakuje przestraszona. Ach, co za widok, co za różnica
między tymi kobietami, które żyły tyle lat obok siebie w jednym domu! Co za
różnica — po prostu przepaść!
Meinertowa należy do narodu władającego; rodząc się, już uzyskała pewne
podstawy bytu; ha! zawsze to coś znaczy należeć do tak pysznego i mocnego
narodu — reguluje to dalsze istnienie. Przyszła do gotowego, kobiety jej
narodu już miały wyznaczoną rolę, bal miały już wszechświatową sławę,
opinię, jedną z tych utartych, trochę fałszywych opinii, które, licho wie, skąd
biprą pola
czątek i są, i trwają, i przetrwają cale wieki, powtarzane przez tysiące pism,
książek, ust.Ich białe kuchnie, ich lakierowane sprzęty, ich nadzwyczajne puszki
porcelanowe do mąki, kasz, cukru, soli — i mniejsze do pieprzu, do listków,
do przypraw; płócienne ręczniki i zasłonki porozwieszane po ścianach,
zdobne napisami, ich lśniące podłogi, ich fartuchy od szyi do pięt! Wejdziesz
tylko do takiej kuchni — i już wiesz: to są dopiero gospodynie! — i całe życie
będziesz to powtarzać dzieciom i wnukom.
Nie? Komu by przyszło na myśl zajrzeć do wspaniałych puszek z
napisami? Stoją na tak wysokich pólkach, nieporęcznie..;, Są puste — kasze
i mąki spoczywają spokojnie w torebkach papierowych. Także te niezliczone
figliki, tłuczki, krążki, foremki, co dzień czyszczone, smarowane maściami i
proszkami — uspokójcie się: to dekoracja! Pod haftowanym ręcznikiem wiszą
inne płachetki — te do użytku, brudne.
Zapobiegliwość tych kobiet, ich sławna oszczędność zaprawiona jest także
specjalnym zapachem. Ach, te spiżarnie z zapachem kapusty i słoniny,
ogórków i mięsa, śledzi i sera!
Z tym wszystkim Meinertowa nie potrzebowała myśleć za wiele. Ona i jej
rodaczki przyszły tu ze swoimi rodzicami i mężami i stały się wzorem dla
tych „ciemnych” kobiet, Gómoślązaczek, „Poloczek”. Agent, ofiarujący na
spłaty „gamitura płócienne” i „gamitura porcelanowe”, dzięki Meinertowej
zebrał obfite żniwo w tym domu i w przyległym domu, i na całej ulicy. Zaś by
tam która niewiasta odmówiła sobie tego, zaś by tam pozwoliła wypysz- nić
się drugiej? Bieda była, ale że to na spłaty, kupowały te „gar- nitura” pełne
niemieckich sentencyj i napisów, z pyzatymi Bubi, z kwiatami i motylami.
Pani Meinert wyhaftowała największy napis „Meine Kuchę ist meine
Welt”... Ach, uczyniły więcej ze swych kuchen: uczyniły ołtarz. Na klęczkach,z
mokrymi szmatkami w dłoniacn godzinami adorowały białą powierzchnię
kredensu, szafek i półek. Dzieci szły na schody, dzieci szły na ulicę, którą
wiatr tylko zamiatał. Chłop, gdy się wyspał po robocie, szedł do „knajpy” na
piwo i fajkę.
Ich patriotyzm: Cesarz jest wielki, Bóg jest z cesarzem. Gdy stawiali
pobożny pomnik, pisali na nim: „Bogu na chwałę postawili czcigodni
parafianie.” Tak, oni p czcigodni, patrzajcie, zbie-
rali pieniądze i postawili pomnik, są czcigodnymi ludźmi, trzeba to napisać.
Ich niezliczone die Marianischen Kongregationen, die St.-Vin- senz-
Frąuen-Konferetiz tudzież zebrania Mężów Katolickich odbywały się w salach
restauracyjnych, przy czym czcigodny czło- nek-restaurator urządzał
jednocześnie świniobicie, a czcigodna Frau, pisząc zawiadomienia o
zebraniu, rysowała na drugiej kartce filuternego aniołka z girlandami
kiełbas. Ich wspaniale ryczącj chóry, ich związki śpiewacze, ich rektory, ich
oświata o żelaznej pięści, ich kościół wojujący, ich policja o ciężkim ciele i
umyśle; ich obyczaje pozwalające czcigodnemu Meinertowi załatwiać drobną
naturalną potrzebę do zlewu kuchennego w obecności dorastającej córki i
żony. I ten czysto kobiecy przywilej ściągania butów przez wdzięczną żonę,
nabijania fajki i pilnowania z drżeniem serca godzin piwiarza zajeżdżającego
przed dom.
:
Tak, z tym wszystkim przybyli tu oni do tego ciemnego narodu, z tymi
wszystkimi podarkami, z misją cywilizacyjną. Meinertowa nie potrzebowała
myśleć wiele, jej dom (...religia, patriotyzm, karność...) spoczywał na
niewzruszonych podstawach. Co innego Świ- stolowa — ach! ta błądziła w
ciemnościach, nie wiedziała, w którą iść stronę; ach! jak musiała myśleć, jak
musiała rozmyślać, jak cofać się i błądzić, i wracać, przyjmować i odrzucać
— zanim wyprostowana i rozgniewana krzyknęła: — furt!
Wielka to droga, krwawa droga od milczącego podziwu i pokory do
okrzyku: furt! Macierz jej, zanim w wiecznym spokoju zasnęła, tę same walki
toczyła, te same myśli i bunty błyskawicznie przelatywały przez jej „ciemną”
głowę. W najsroższe lata ucisku to tylko wiedziała i tego pilnowała, aby swój
drobiazg w mowie ojczystej „Ojcze nasz” wyuczyć i z książki pobożnej swoje
dukanie mozolne dzieciom przekazać. Pilnowała tego, jak świętego przykaza-
nia, na pół świadomie.
Patrzajcie: mowa Meinertowej jest pewnikiem, jest odpowiedzią. Mowa
Swistolowej jest ciągłym pytaniem, ona pyta. Ośmioro dzieci sypnęło jej się
jedno po drugim — może to tak całymi godzinami adorować sprzęty w
kuchni? Ma to serce wyrzucać je na schody, na dwór, aby nie brudziły
kuchni? Nie musi to potem dojrzeć ich nauki, ich szkoły, gdzie zawsze są
ostatnie, zawsze pokrzywdzone i częstowane obelżywym słowem? Ma to nie
w swojej mowie napi-
\
sy rozwieszać? Młodziutką matką była, jak, powiada — rozumu jeszcze
swego nie miała — i pierwsze dzieci dostały imiona: York i Greta. Trzecie po
starziku, po dziadku — Jacob. A reszta już, świadomie przez nią wybierane:
Anna, Wojoiech, Maria i Józef, Tak, ogromna to była droga, zanim w małej
osadzie krzyknęli: — Furt! — Zważcie tylko: naród tu był pokorny. Długie
lata żyli w milczeniu, w straszliwym trudzie i w straszliwym upokorzeniu.
Mowę ich wystawiono na pośmiewisko, w obcych pieśniach chwałę Bogu kazano
głosić, dzieci ich katowano po szkołach za swoją mowę, za swój
Zgłoś jeśli naruszono regulamin