Parker Victoria - Czarny brylant.pdf

(856 KB) Pobierz
Victoria Parker
Czarny brylant
Tłu​ma​cze​nie
Ali​na Pat​kow​ska
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Po​dob​no nie moż​na za​pla​no​wać hu​ra​ga​nu.
Ale Ni​can​dro Ca​rval​ho po​tra​fił. Po​tra​fił roz​pę​tać bu​rzę jed​nym uśmie​chem. Po
dzie​się​ciu la​tach pla​no​wa​nia i mie​sią​cach przy​go​to​wań go​tów był wresz​cie wznie​-
cić cha​os.
Zeu​sie, idę po cie​bie i za​mie​rzam znisz​czyć twój świat, tak jak ty znisz​czy​łeś mój.
Po​wie​trze w Ba​rat​t
za na Zan​zi​ba​rze, gdzie w ten week​end od​by​wa​ło się kwar​tal​-
ne spo​tka​nie człon​ków eli​tar​ne​go klu​bu biz​ne​so​we​go Q Vir​tus, było upal​ne i tak wil​-
got​ne, że cien​ka bia​ła ko​szu​la kle​iła się do cia​ła jak dru​ga skó​ra, a pod ma​ską na
twa​rzy zbie​rał się pot. Ni​can​dro prze​dzie​rał się z de​ter​mi​na​cją przez eli​tę mi​liar​-
de​rów, szu​ka​jąc swo​jej prze​pust​ki do pie​cza​ry Zeu​sa – drob​nej bru​net​ki w wy​ra​fi​-
no​wa​nej czer​wo​nej su​kien​ce, któ​ra jed​no​cze​śnie przy​cią​ga​ła uwa​gę i po​zwa​la​ła
wto​pić się w tłum.
Naj​waż​niej​sza za​sa​da brzmia​ła: patrz, ale nie do​ty​kaj. Ale Ni​can​dro ni​g
dy nie
trzy​mał się za​sad. Jego mat​ka mó​wi​ła, że za​sa​dy są do​bre dla głup​ków i nu​dzia​rzy.
Sły​szał w my​ślach jej głos jak echo od​le​głej prze​szło​ści.
Wie​le osób po​zdra​wia​ło go, a on od​po​wia​dał tyl​ko ski​nie​niem gło​wy albo prze​lot​-
nie rzu​co​nym „do​bry wie​czór”. Nic wię​cej. Roz​mo​wy przy​po​mi​na​ły ogień – ga​sły,
gdy od​cię​ło się do​pływ po​wie​trza. Na​wet na chwi​lę nie zwol​nił kro​ku. Nie zwal​niał
kro​ku od cza​sów, kie​dy jesz​cze był Ni​can​drem San​to​sem, prze​ra​żo​nym sie​dem​na​-
sto​lat​kiem, któ​ry za​kradł się na sta​tek to​wa​ro​wy w Rio i ukrył w brud​nym kon​te​ne​-
rze pły​ną​cym do No​we​go Jor​ku. Nie zwol​nił tem​pa, gdy stwo​rzył so​bie nową toż​sa​-
mość, by się od​ciąć od prze​szłe​go ży​cia. Wte​dy to na świe​cie po​ja​wił się Ni​can​dro
Ca​rval​ho. Sprze​dał swo​ją god​ność na uli​cach Bro​okly​nu, a po​tem znów ją od​zy​skał,
ha​ru​jąc na bu​do​wach, by za​pew​nić so​bie coś w ro​dza​ju da​chu nad gło​wą.
Nie zwol​nił tem​pa rów​nież wte​dy, gdy ku​pił pierw​szą nie​ru​cho​mość, a po​tem na​-
stęp​ną i po wie​lu la​tach ha​rów​ki wresz​cie zgro​ma​dził tyle pie​nię​dzy, że mógł ścią​-
gnąć do sie​bie dziad​ka z Bra​zy​lii. Nie​ugię​ta de​ter​mi​na​cja do​pro​wa​dzi​ła go w koń​cu
do ogrom​ne​go ma​jąt​ku i wła​dzy, a po​tem w sze​re​gi człon​ków klu​bu Q Vir​tus. Miał
w tym tyl​ko je​den cel: zin​fil​tro​wać i znisz​czyć tę or​ga​ni​za​cję od środ​ka. Dla​te​go się
tu zna​lazł. A to był do​pie​ro po​czą​tek.
Pla​no​wał to od dzie​się​ciu lat. Chciał od​zy​skać i znów do​pro​wa​dzić do roz​kwi​tu
im​pe​rium San​to​sów, dzie​dzic​two, któ​re zo​sta​ło mu ode​bra​ne ra​zem z ro​dzi​ca​mi.
– Hej, Nik, do​kąd się tak spie​szysz?
Na głos Nar​ci​sa obej​rzał się. Jego przy​ja​ciel, w ele​ganc​kich spodniach i bez ma​-
ry​nar​ki, stał opar​ty o bar. W ręku trzy​mał szkla​necz​kę szkoc​kiej. Gór​ną część jego
twa​rzy osła​nia​ła ma​ska ze zło​tych li​ści, ko​ja​rzą​ca się z lau​ro​wym wień​cem. Że​la​zna
ob​ręcz ści​ska​ją​ca pierś Nika roz​luź​ni​ła się nie​co, a w ką​ci​kach ust po​ja​wił się lek​ki
uśmiech.
– Bądź po​zdro​wio​ny, ce​sa​rzu Nar​ci​so. Dios, skąd oni bio​rą ta​kie rze​czy?
– Nie mam po​ję​cia, ale rze​czy​wi​ście czu​ję się jak ce​sarz.
Nik z tru​dem się po​wstrzy​mał, by nie prze​wró​cić ocza​mi.
– Ja​sna spra​wa. Gdzie two​ja kula u nogi?
Nar​ci​so uśmiech​nął się sze​ro​ko i ką​ci​ki jego ust po​wę​dro​wa​ły aż pod kra​wędź
zło​tej ma​ski. Okrop​ne ma​ski. Były ko​niecz​ne, by za​pew​nić im ano​ni​mo​wość, ale iry​-
to​wa​ły Nika po​dob​nie jak wszyst​ko, co mia​ło zwią​zek z Q Vir​tus, tym olśnie​wa​ją​-
cym, pre​sti​żo​wym i eli​tar​nym klu​bem dżen​tel​me​nów. Biz​nes​me​ni z ca​łe​go świa​ta
ma​rzy​li o człon​ko​stwie, nie ma​jąc po​ję​cia, że pro​wa​dzi go psy​cho​pa​tycz​ny mor​der​-
ca i oszust. Cóż za iro​nia, po​my​ślał Nik. Do​ro​śli lu​dzie, mul​ti​mi​lio​ne​rzy, sprze​da​ją
du​sze, żeby się tu do​stać, a po​tem po​wie​rza​ją swo​ją re​pu​ta​cję i biz​ne​so​we se​kre​ty
zwy​kłe​mu prze​stęp​cy. Ale już nie​dłu​go tego. Nik za​mie​rzał ujaw​nić przed świa​tem
bru​tal​ną praw​dę i zmiaż​dżyć Zeu​sa.
– Pięk​na jak za​wsze. Chodź, chciał​bym z tobą po​ga​dać.
Nik po​czuł znie​cier​pli​wie​nie, ale od​rzu​cił po​ku​sę, by od​mó​wić. Już daw​no nie wi​-
dział się z przy​ja​cie​lem i sam rów​nież chciał z nim po​ga​dać. Nie tra​cąc ani chwi​li,
po​cią​gnął Nar​ci​sa w stro​nę bo​ga​to wy​po​sa​żo​nej sali z ru​let​ką. Po dzie​się​ciu mi​nu​-
tach, za​opa​trze​ni w drin​ki, sta​li się obiek​tem za​in​te​re​so​wa​nia kru​pie​ra w czer​wo​-
nej li​be​rii.
– Pa​no​wie, pro​szę coś po​sta​wić.
Nik na chy​bił tra​fił rzu​cił na plan​szę że​ton wart pięć ty​się​cy do​la​rów i cze​kał, aż
Nar​ci​so rów​nież po​sta​wi.
– Dwa​dzie​ścia ty​się​cy do​la​rów na czar​ną sie​dem​nast​kę – po​twier​dził kru​pier obo​-
jęt​nym gło​sem.
Nik gwizd​nął ci​cho.
– Wi​dzę, że gdy two​jej pani nie ma przy to​bie, idziesz na ca​łość.
– Czu​ję, że będę miał szczę​ście. To przez tę kulę u nogi.
Nar​ci​so​wi wciąż szu​mia​ło w gło​wie od moc​nej mie​szan​ki re​gu​lar​ne​go sek​su i go​-
rą​cych uczuć. Nik miał tyl​ko na​dzie​ję, że kac nie na​dej​dzie zbyt szyb​ko. Nie miał
ocho​ty oglą​dać nie​unik​nio​ne​go smut​ku w oczach przy​ja​cie​la.
Koło ru​let​ki za​wi​ro​wa​ło. Nik od​chy​lił się na opar​cie krze​sła. Nie miał wie​le cza​su
ani cier​pli​wo​ści, to​też od razu prze​szedł do rze​czy. Gdy​by cze​kał, aż Nar​ci​so za​-
cznie roz​mo​wę, mu​siał​by tu spę​dzić całą noc.
– Po​wiedz mi coś. Nie wy​da​je ci się dziw​ne, że ni​g
dy, na​wet przez mo​ment, nie wi​-
dzie​li​śmy Pana Ta​jem​ni​cze​go? Ani razu.
Nar​ci​so nie pró​bo​wał uda​wać, że nie wie, o kogo cho​dzi. Uniósł ciem​ne brwi i po​-
wie​dział głę​bo​kim, płyn​nym gło​sem, na dźwięk któ​re​go ko​bie​ty pa​da​ły mu do stóp
jak las pod to​po​rem drwa​la:
– Może ceni so​bie pry​wat​ność, tak jak my wszy​scy.
– Musi się za tym kryć coś wię​cej.
– Je​steś bar​dzo po​dejrz​li​wy, Ca​rval​ho.
Bia​ła kul​ka za​trzy​ma​ła się na czar​nej sie​dem​na​st​ce. Ty​po​we. Nik na​wet nie spoj​-
rzał, gdzie wy​lą​do​wał jego że​ton, ale miał te​raz waż​niej​sze rze​czy na gło​wie. Jego
my​śli wi​ro​wa​ły rów​nie szyb​ko jak kul​ka ru​let​ki i za każ​dym ra​zem za​trzy​my​wa​ły się
w tym sa​mym punk​cie. Zeus.
– Może on się nie na​da​je do do​bre​go to​wa​rzy​stwa – ode​zwał się Nar​ci​so. – Przy​-
szło ci to kie​dyś do gło​wy? Cho​dzą słu​chy, że ma ja​kieś związ​ki z grec​ką ma​fią.
Może cały jest w bli​znach po ku​lach? Może jest nie​my albo nie​śmia​ły? Od kil​ku mie​-
się​cy, a wła​ści​wie od na​sze​go ostat​nie​go spo​tka​nia, sły​sza​łem o nim naj​bar​dziej nie​-
do​rzecz​ne plot​ki.
Ow​szem, Nik rów​nież znał te plot​ki. Więk​szość z nich sam roz​pusz​czał.
– Nie prze​szka​dza ci to, że Q Vir​tus może mieć ja​kieś brud​ne se​kre​ty? – za​py​tał
nie​win​nie. – Nie​któ​rym to jed​nak prze​szka​dza. Nie wszy​scy się tu po​ja​wi​li.
Za​dzi​wia​ją​ce, jak wiel​ką moc ra​że​nia mia​ło kil​ka in​sy​nu​acji wrzu​co​nych w od​po​-
wied​nie uszy. Wąt​pli​wo​ści były po​tęż​ną, de​struk​cyj​ną siłą. Nik za​pa​lił po​chod​nię,
usiadł wy​god​nie i pa​trzył, jak ogień się roz​prze​strze​nia.
Nar​ci​so wzru​szył ra​mio​na​mi, jak​by myśl o tym, że jest człon​kiem mo​ral​nie sko​-
rum​po​wa​ne​go klu​bu, nie mia​ła dla nie​go naj​mniej​sze​go zna​cze​nia.
– Ten klub kie​dyś może i był tro​chę po​dej​rza​ny, ale na​wet mój oj​ciec i jego kum​ple
twier​dzą, że te​raz jest czy​sty jak łza. Oby​dwaj zna​my kil​ku człon​ków oso​bi​ście
i wszy​scy zbi​li ma​jąt​ki, nie krzyw​dząc ni​ko​go, więc wąt​pię, by w tych plot​kach było
ja​kieś ziar​no praw​dy. Plot​ki to zwy​kle baj​ki zro​dzo​ne z za​zdro​ści albo po​cho​dzą​ce
z ust lu​dzi, któ​rzy mają w ich sze​rze​niu ja​kiś cel.
Nar​ci​so tra​fił w sed​no, ale Nik za​cho​wał tę świa​do​mość dla sie​bie.
– Mimo wszyst​ko chciał​bym go spo​tkać. – Tak na​praw​dę cho​dzi​ło mu o ase​ku​ra​cję
na wy​pa​dek, je​śli coś pój​dzie nie tak. Gdy​by znik​nął, chciał, żeby Nar​ci​so wie​dział,
gdzie go szu​kać.
– Po co? Cze​go chcesz od Zeu​sa?
Chciał, żeby tam​te​mu zie​mia za​trzę​sła się pod no​ga​mi, żeby cier​piał tak, jak kie​-
dyś cier​pie​li ro​dzi​ce Nika, on sam i jego dzia​dek. Sta​ru​szek był je​dy​ną oso​bą po​zo​-
sta​łą z ca​łej ro​dzi​ny. To on zmu​sił go, żeby znów sta​nął na nogi i za​czął cho​dzić,
choć Nik ża​ło​wał, że nie zgi​nął ra​zem z ro​dzi​ca​mi.
– Nik, czy jest coś, co chciał​byś mi po​wie​dzieć?
Nik wci​snął się w opar​cie krze​sła. Pro​blem po​le​gał na tym, że nie chciał wcią​gać
Nar​ci​sa w epi​cen​trum bu​rzy, któ​rą sam za​mie​rzał roz​pę​tać.
– Nie, wła​ści​wie nie.
Przy​ja​ciel za​ci​snął usta i nie​chęt​nie ski​nął gło​wą.
– A jak za​mie​rzasz do​pro​wa​dzić do spo​tka​nia z na​szym ta​jem​ni​czym, nie​to​wa​rzy​-
skim Zeu​sem?
Nik wy​chy​lił ko​lej​ny kie​li​szek wód​ki i jego wzrok po​biegł w stro​nę sto​ją​cej przy
drzwiach dziew​czy​ny, któ​rą pod​ry​wał od po​przed​nie​go wie​czo​ru. Jak zwy​kle nie
rzu​ca​ła się w oczy, ale była na wy​cią​gnię​cie ręki. Buł​ka z ma​słem, po​my​ślał. Wy​-
star​czy​ło jed​no spoj​rze​nie w jej zmy​sło​we, sen​ne oczy ocie​nio​ne dłu​gi​mi rzę​sa​mi,
je​den ro​man​tycz​ny spa​cer po pla​ży o pół​no​cy i już miał od​cisk jej pal​ca zdję​ty
z lamp​ki z szam​pa​nem. Tyl​ko raz ob​jął ją wpół i wy​cią​gnął spo​mię​dzy fałd czer​wo​-
nej su​kien​ki kar​tę da​ją​cą mu do​stęp do naj​pil​niej strze​żo​nych miejsc. A żeby się jej
po​tem po​zbyć, wy​star​czy​ło umó​wić się z nią w jej po​ko​ju i nie przyjść na spo​tka​nie.
Nar​ci​so po​wiódł wzro​kiem w tę samą stro​nę i wes​tchnął.
– Mo​głem się do​my​ślić, że cho​dzi o ja​kąś ko​bie​tę. Po​do​ba mi się twój styl, Ca​rval​-
ho, choć są​dzę, że ta wód​ka, któ​rą pi​jesz, wy​su​szy​ła ci umysł.
Nik ro​ze​śmiał się gło​śno. Eu​fo​ria i wy​cze​ki​wa​nie krą​ży​ły w jego ży​łach jak nar​ko​-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin