Mister Di - Jerzy Broszkiewicz.pdf

(1848 KB) Pobierz
Spis treści
Strona tytułowa
rozdział 1
rozdział 2
rozdział 3
rozdział 4
1
Szeryf Lordsburga, dwudziestoletni John Baker, szedł środ-
kiem opuszczonej ulicy. Niebo było szare od upału.
Szeryf szedł krokiem powolnym i lekkim, mimo to spod jego
stóp podnosiły się małe obłoczki kurzu. Jasna koszula zawilgła
od potu. Zbrązowiała od słońca i szminki twarz spływała wiel-
kimi kroplami. Spod uchylonych warg błyskały olśniewająco
białe zęby — jakby uśmiechał się do własnej śmierci.
Oto bowiem z głębi ulicy nadchodził Big Colosimo. Czarna ko-
szula, czarne sombrero. Pas nabijany srebrem i złotem. W ol-
strach wykładane perłową inkrustacją kolby dwóch czterdzie-
stek piątek — a tuż nad nimi smukłe palce szulera. Spojrzeli-
śmy z bliska w tę twarz. Spod białego czoła i czarnych brwi pa-
trzyły oczy mordercy. Kąciki wąskich ust Colosima podniosły
się w górę, szyderczo, bez litości. Cały Teksas, cały Lordsburg
mogłyby postawić tysiące dolarów przeciw zgniłym orzechom,
że młodziutki szeryf nie ma cienia szans w walce z najokrut-
niejszym rewolwerowcem Teksasu.
W końcu obaj przystanęli. Usłyszeliśmy jasny głos szeryfa:
Hands off,
precz z rękami, Colosimo — powiedział łagodnie
— i rzuć te zabawki na ziemię. W tym miasteczku nikt nie ma
prawa nosić broni bez mego zezwolenia.
Colosimo w szczerym rozbawieniu pokazał wszystkie zęby.
Milczał. Milczał i czekał.
Z najbliższego okna wychyliła się jasnowłosa dziewczyna o
twarzy smutnego anioła, o oczach lśniących od łez.
— Johnny! — wołała łamiącym się głosem. — Zostaw go! Bła-
gam!
W gruncie rzeczy był to pomysł idiotyczny wołać w takiej
chwili. Niechby Johnny choć na ćwierć sekundy odwrócił oczy
— Czarny Colosimo zaliczyłby sobie osiemdziesiątego czwarte-
go trupa. Na szczęście szeryf był mądrzejszy od swojej złoto-
włosej Kate. Zmrużył tylko oczy.
— On zabił twego ojca, dziewczyno — rzekł.
Colosimo roześmiał się bezgłośnie.
— Brata też — szepnął.
— Słyszysz? — krzyknął Johnny.
— Och, Johnny! — szlochała Kate. — Och, Johnny!
Powziąłem decyzję. Nie mogłem dłużej patrzeć na tę scenę.
Wiedziałem, że za chwilę rozpocznie się strzelanina. Było to tak
pewne, jak teoria względności. Tymczasem ból głowy dokuczał
mi coraz bardziej bezlitośnie.
W zasadzie lubię dobre westerny. Ale ten należał do taśmowej
produkcji klasy C. Wiedziałem, że po dwóch lub trzech minu-
tach pukania z coltów — Colosimo zacznie broczyć krwią. A w
chwilę później Kate padnie w ramiona szeryfa, który zdobędzie
tego dnia sławę, dziewczynę, jak również rancho jej ojca zagar-
nięte przed rokiem przez Czarnego Colosimo.
Wstałem z fotela, przeprosiłem sąsiada i ruszyłem wprost
przed siebie, w stronę baru i salonu pierwszej klasy. Nim zdą-
żyłem zamknąć drzwi do baru, posłyszałem pierwsze strzały.
W barze czule szeptał przez radio swoją najnowszą piosenkę
George Harrison. Za ladą stała stewardesa, urocza dziewczyna
o kreolskiej urodzie. Powitała mnie uśmiechem, ale w jej
oczach mignął cień popłochu. Zapewne nie wiedziała, w jakim
języku się do mnie zwrócić. Boeing 707, w którym od dwu już
godzin lecieliśmy nad Atlantykiem, należał do Szwajcarskich
Linii Lotniczych. Stewardesy tych linii zobowiązane są zatem
do znajomości trzech języków używanych w Szwajcarii (francu-
ski, niemiecki, włoski) oraz angielskiego i któregoś jeszcze z eu-
ropejskich, jako że Genewa, port macierzysty boeinga, był lot-
niskiem tranzytowym dla całej środkowej i wschodniej Europy
do połączeń z obu Amerykami.
„A więc — pomyślałem — jaki jest ten twój piąty język, kocha-
nie: hiszpański czy rosyjski? portugalski czy rumuński?”
Nie chcąc dłużej męczyć ślicznej dziewczyny uśmiechnąłem
się po polsku, ale o proszek od bólu głowy poprosiłem po an-
gielsku. Odpowiedziała uśmiechem nadzwyczaj współczują-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin