Lauren Oliver - Panika.pdf

(987 KB) Pobierz
Lauren Oliver
Panika
Panic
Przekład Monika Bukowska Mojemu wydawcy, Rosemary Brosnan
Dziękuję Ci za Twoją mądrość, wsparcie i przede wszystkim za przyjaźń. Gdybyś nie
dodawała mi otuchy, nie skończyłabym tej książki. I dziękuję za to, że pomagasz mi
być lepszą pisarką.
SOBOTA, 18 CZERWCA
HEATHER
Woda była tak zimna, że Heather zapierało dech wpiersi, gdy przedzierała się przez
tłum okupujący brzeg kąpieliska, którego większość stanowili kibice. Wymachiwali
ręcznikami i ręcznie wykonanymi transparentami oraz zachęcali tych, którzy
jeszcze nie skoczyli.
Głęboko odetchnęła i zanurzyła głowę. Wszystkie odgłosy, śmiechy i krzyki
natychmiast ucichły.
Słyszała teraz tylko jeden głos.
„Nie chciałem, by tak wyszło”.
Te jego oczy, długie rzęsy, pieprzyk pod prawą brwią. „Jest w niej coś takiego…”
Jest wniej coś takiego, to znaczy w Heather nic szczególnego nie ma.
Właśnie tego wieczoru miała mu powiedzieć, że go kocha.
Zimno przeszyło jej ciało jak prąd. Dżinsowe szorty zdawały się ciężkie, jakby ich
kieszenie były wypełnione kamieniami. Na szczęście po tylu latach pływania w
rzece iurządzania z Bishopem wyścigów po zalewie Heather Nill była świetną
pływaczką.
W wodzie roiło się od ciał, które wymachiwały rękami inogami, chlapały, pływały
w miejscu. Byli wśród nich zarówno skoczkowie, jak i kibice, taplający się w
ubraniach, z piwem i jointami wdłoni. Słyszała odległe dudnienie ipozwoliła, by
woda ją uniosła – bez myśli, bez lęku.
O to właśnie chodziło w Panice – obrak lęku.
Wypłynęła na powierzchnię, by zaczerpnąć powietrza, izobaczyła, że zdążyła już
pokonać krótki dystans dzielący plażę od przeciwnego brzegu, na który składał się
brzydki stos niekształtnych kamieni, śliskich od czarnego izielonego mchu,
przypominający stertę starych klocków lego.Poznaczone siatką pęknięć i szczelin,
wznosiły się wstronę nieba, wystając nad powierzchnią wody jak balon.
Trzydzieści jeden osób już wskoczyło. Heather znała wszystkich, do niedawna byli
to jej koledzy z klasy. Tylko mała grupka ludzi wciąż stała na wystającym brzegu –
postrzępionej, skalistej krawędzi od północnej strony kamieniołomu, sterczącej
dwanaście metrów w górę jak ogromny ząb wyrastający z ziemi.
Było zbyt ciemno, by ich dojrzeć. Latarki i ogniska rzucały światło tylko na linię
brzegu, wąskie pasmo ciemnogranatowej wody ina twarze tych, którzy już skoczyli,
ateraz unosili się na wodzie – dumni z siebie, zbyt podekscytowani, by czuć zimno –
irzucali kąśliwe uwagi pod adresem pozostałych zawodników. Szczyt skarpy
wydawał się kudłatą masą czerni, gdzie drzewa wdzierały się na skałę albo też goła
skała powoli wypierała las.
Ale Heather i tak wiedziała, kto to był. Wszyscy uczestnicy gry musieli się
zapowiedzieć, gdy tylko weszli na szczyt urwiska, a wtedy Diggin Rodgers,
tegoroczny komentator imprezy, powtarzał nazwisko przez megafon, który
pożyczył od starszego brata, gliniarza.
Jeszcze trzy osoby szykowały się do skoku: Merl Tracey, Derek Klieg i Natalie
Velez. Nat.
Jej najlepsza przyjaciółka.
Heather wetknęła palce w szczelinę w skale isię podciągnęła. W poprzednich latach
obserwowała jak uczestnicy gry gramolili się w górę urwiska niczym gigantyczne,
lśniące od wody insekty. Co roku ludzie ścigali się, kto pierwszy będzie na szczycie
i kto pierwszy skoczy. Nie było za to żadnych dodatkowych punktów. To była
kwestia dumy.
Uderzyła nogą o ostro wystający kawałek skały. Kiedy spojrzała w dół, zobaczyła
na kolanie strużkę ciemnej krwi. Odziwo nie czuła bólu. I choć z przeciwnego
brzegu wciąż dochodziły ją krzyki i wiwaty, wszystko to brzmiało odlegle.
Słowa Matta zagłuszały wszystkie inne dźwięki. „Posłuchaj, to po prostu nie
działa”.
„Jest w niej coś takiego…”
„Zostańmy przyjaciółmi”.
Powietrze było chłodne. Wiatr się wzmógł, śpiewając
między gałęziami starych drzew, wydobywając z lasu głębokie jęki, ale jej już nie
było zimno. Serce waliło jej jak młotem i podchodziło do gardła. Znalazła w skale
kolejny punkt podparcia dla rąk, osadziła stopy na śliskim mchu ipodźwignęła się,
tak jak obserwowała to u graczy zpoprzednich roczników, każdego lata od końca
podstawówki.
Jak przez mgłę dochodził do niej zniekształcony przez megafon głos Diggina.
– Mamy jeszcze jednego zawodnika! Jak to mówią, lepiej późno niż wcale…
Połowa jego słów ginęła na wietrze.
Coraz wyżej i wyżej, mimo bólu rąk i nóg. Starała się trzymać lewej strony skarpy,
gdzie nachodzące na siebie skały uformowały szeroką, wystającą krawędź, po
której łatwiej się było wspinać.
Nagle obok niej przemknęła jakaś ciemna postać. H eather omało się nie
poślizgnęła. W ostatniej chwili pewniej osadziła stopę w skalnym zagłębieniu i
mocniej wbiła palce, by się utrzymać. Usłyszała głośne okrzyki ipomyślała, że to
musi być Natalie.
Ale wtedy Diggin wykrzyknął:
– Panie ipanowie, następny! Merl Tracey, nasz trzydziesty drugi zawodnik,
przyłączył się do gry!
Była już prawie na szczycie. Zaryzykowała spojrzenie wdół i zobaczyła strome
poszarpane zbocze oraz czarną wodę rozbijającą się o podnóże skarpy. Nagle
wydało się ono oddalone omiliony kilometrów.
Strach ścisnął jej żołądek i na chwilę mgła, która spowijała jej głowę, rozproszyła
się, gniew i ból zniknęły, aona zapragnęła poczołgać się w dół, z powrotem na
bezpieczną plażę, gdzie czekał Bishop. Mogą zaraz skoczyć do Dot’s na gofry z
dodatkową porcją masła i bitej śmietany. Mogą pojeździć po okolicy z
opuszczonymi szybami, słuchając narastającego cykania świerszczy, albo siedzieć
razem na masce samochodu irozmawiać o niczym.
Ale było już za późno. Głos Matta powrócił szeptem iHeather ruszyła dalej.
Nikt nie wie, kto wymyślił Panikę.
Istnieje kilka t eorii. Niektórzy twierdzą, że wszystko się zaczęło, gdy zamknięto
fabrykę papieru, przez co z dnia na dzień czterdzieści procent dorosłej populacji
Carp wstanie Nowy Jork straciło pracę. Mike Dickinson – który został niesławnie
aresztowany za sprzedaż narkotyków tej samej nocy, kiedy został królem balu
maturalnego, a teraz wymienia klocki hamulcowe wzakładzie Jiffy Lube przy
szosie numer dwadzieścia dwa – lubi twierdzić, że to był jego pomysł. Dlatego
wciąż przychodzi na Skok Otwarcia, choć minęły już cztery lata, odkąd skończył
szkołę.
Żadna z tych historii jednak nie jest prawdziwa. Panika zaczęła się w Carp, biednym,
dwunastotysięcznym miasteczku, gdzie diabeł mówi dobranoc, z tego samego
powodu co wiele innych sytuacji – bo latem nie było nic innego do roboty.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin