Arthur C. Clarke -2- Powrót Ramy.pdf

(1655 KB) Pobierz
ARTHUR C. CLARKE
Przełożyła : Zofia Kierszys
redakcja:
Wujo Przem
(2011)
1. POWRÓT RAMY
Excalibur, olbrzymi generator sygnałów radarowych napędzany energią nuklearną, nie
działał już prawie pół wieku. Po przejściu Ramy przez Układ Słoneczny naprędce
zaprojektowano go i zbudowano w ciągu kilku miesięcy. W 2132 roku generator był gotów;
jego zadanie miało polegać na wykrywaniu statków kosmicznych obcych cywilizacji. Statek
wielkości Ramy miał być widoczny z odległości równej przeciętnej odległości między
gwiazdami, czyli na kilka lat przedtem, zanim mógłby mieć jakikolwiek wpływ na sprawy
ziemskie.
Decyzję o budowie Excalibura podjęto jeszcze przed przejściem Ramy przez peryhelium.
Gdy pierwsi goście z kosmosu okrążyli Słońce i z powrotem podążali ku gwiazdom, armie
naukowców analizowały dane z jedynej ziemskiej wyprawy, podczas której doszło do
kontaktu z obcą cywilizacją.
Zgromadzone informacje pozwalały na hipotezę, że Rama był obdarzonym inteligencją
robotem. Nie interesował się ani Układem Słonecznym, ani jego mieszkańcami.
Oficjalny raport pozostawiał wiele nie rozwiązanych zagadek, jednak eksperci byli
zgodni, że przynajmniej udało się im zrozumieć jedną z podstawowych zasad inżynierii w
cywilizacji Ramów. Większość systemów i podsystemów Ramy, do których dotarli ziemscy
badacze, była powielona trzykrotnie; Obcy wszystko robili “trójkami". Dlatego też było
wysoce prawdopodobne, że w ślad za pierwszym statkiem podążą dwa następne.
Ale w okolicach Słońca nie pojawiły się żadne statki z międzygwiezdnych przestrzeni.
Lata mijały, ludzie na Ziemi zajmowali się własnymi sprawami. Zainteresowanie
budowniczymi Ramy zaczęło opadać i wizyta Obcych powoli przeszła do historii.
Rama w dalszym ciągu wzbudzał zainteresowanie naukowców, ale przeciętni ludzie
przestali o nim myśleć. W czterdziestych latach XXII wieku świat pogrążony był w głębokim
kryzysie ekonomicznym i brakowało funduszy na utrzymanie programu Excalibura. Kilka
naukowych odkryć nie mogło uzasadnić ogromnych kosztów jego eksploatacji i po kilku
latach generator został wyłączony.
Ponowne uruchomienie Excalibura czterdzieści pięć lat później trwało trzydzieści trzy
miesiące i było uzasadniane względami naukowymi.
Gdy generator ponownie utrwalał obrazy odległych planet i gwiazd, prawie nikt na Ziemi
nie spodziewał się wizyty drugiego statku kosmicznego.
Inżynier sprawujący kontrolę nad Excaliburem nie zaalarmował swoich przełożonych,
gdy na monitorach pojawiła się dziwna plamka. Uznał ją za wynik błędu w algorytmie
przetwarzającym dane. Dopiero gdy obliczenia zostały kilkakrotnie powtórzone, inżynier
wezwał na pomoc naukowca. Ten po przeanalizowaniu danych doszedł do wniosku, że
tajemniczy obiekt jest kometą, poruszającą się po wydłużonej elipsie. Dopiero w dwa
miesiące później jakiś student obliczył, że obiekt ma około czterdziestu kilometrów długości
i całkowicie gładką powierzchnię.
W roku 2197 świat wiedział już, że ciałem zbliżającym się do Układu Słonecznego jest
drugi statek kosmiczny Obcych. Międzynarodowa Agencja Kosmiczna (ISA) gromadziła
1
środki, aby zorganizować wyprawę. Jej celem miało być przecięcie trajektorii statku Obcych
wewnątrz orbity Wenus, w 2200 roku.
Ludzkość znów patrzyła w gwiazdy, a głębokie filozoficzne pytania postawione podczas
wizyty pierwszego statku Ramów ponownie stały się aktualne. Statek zbliżał się ku Ziemi i
setki skierowanych w jego stronę urządzeń dostarczały coraz więcej informacji; wiedziano
już, że – przynajmniej z zewnątrz – był taki sam jak jego poprzednik. Rama wrócił i znów
dane było ludzkości spotkać się z Przeznaczeniem.
2. TEST I TRENING
Dziwny metaliczny twór wspinał się po skale w stronę nawisu. Wyglądał jak chudy
pancernik; wężowe ciało pokrywała łuska, otaczająca i zakrywająca zwarte elektroniczne
układy pośrodku jego trzech członów. Helikopter wisiał mniej więcej dwa metry od ściany. Z
przodu wynurzyło się długie, giętkie, zakończone szczypcami ramię, które o włos rozminęło
się z dziwnym stworzeniem.
– Cholera – mruknął Janos Tabori – to prawie niemożliwe, jeżeli helikopter tak się
kołysze. Nawet w idealnych warunkach trudno odwalać precyzyjną robotę z całkowicie
wyciągniętym ramieniem. – Spojrzał na pilota. – Dlaczego ta fantastyczna maszyna nie
potrafi zawisnąć nieruchomo?
– Zbliż helikopter do ściany – rozkazał doktor David Brown.
Hitu Yamanaka zerknął na Browna i wprowadził polecenie do komputera. Ekran
rozbłysnął na czerwono: MANEWR NIEMOŻLIWY DO WYKONANIA. ZBYT MAŁY
PRZEŚWIT. Yamanaka milczał. Helikopter wisiał w tym samym miejscu.
– Pomiędzy śmigłem a ścianą jest pół metra, może siedemdziesiąt pięć centymetrów –
głośno myślał Brown. – W ciągu dwóch, trzech minut biot będzie bezpieczny za nawisem.
Przejdziemy na ręczne sterowanie i złapiemy go. Tym razem bez błędu, Tabori.
Hiro Yamanaka niepewnie spojrzał za siebie na łysiejącego naukowca w okularach.
Wprowadził polecenie i przekręcił dużą czarną dźwignię w prawo. Na ekranie pojawił się
napis: STEROWANIE RĘCZNE, BRAK AUTOMATYCZNEJ OCHRONY. Yamanaka
chwycił za ster i zbliżył helikopter do ściany.
Inżynier Tabori był gotów. Włożył dłonie w specjalne rękawice i kilkakrotnie je otworzył.
Szczypce powtórzyły jego ruchy. Ramię wygięło się do przodu i bez kłopotu uchwyciło
mechaniczne stworzenie. Dzięki sprzężeniom zwrotnym w rękawicach Tabori poczuł, że
trzyma biota.
– Mam go! – wykrzyknął uradowany i powoli zaczął cofać ramię.
Nagły podmuch wiatru pchnął helikopter w lewo uderzając mechanicznym ramieniem w
ścianę. Tabori poczuł, że jego uchwyt słabnie.
– Wyrównaj! – krzyknął. Trzech członków załogi usłyszało chrzęst uderzającego o ścianę
śmigła.
2
Japończyk natychmiast włączył automatycznego pilota. W ułamku sekundy rozległ się
alarm i ekran rozbłysnął na czerwono: USZKODZENIE TRWAŁE. WYSOKIE
PRAWDOPODOBIEŃSTWO KATASTROFY KATAPULTOWAĆ ZAŁOGĘ. Yamanaka
nie zwlekał. Już po chwili wyleciał z kabiny i opadał na spadochronie. Tabori i Brown poszli
jego śladem. Węgier wyjął ręce z rękawic, a mechaniczne ramię puściło Biota, który spadł z
wysokości kilkuset metrów i roztrzaskał się na tysiące kawałków.
Pozbawiony pilota helikopter znajdował się coraz niżej. Pomimo algorytmu, który miał
zapewnić bezpieczne lądowanie. leciał zygzakami. Śmigło zostało poważnie uszkodzone.
Twardo usiadł na ziemi i przechylił się na bok. Z windy w pobliżu helikoptera wysiadł
mężczyzna w mundurze, z dystynkcjami świadczącymi o wysokim stopniu. Zjechał na dół z
centrum dowodzenia. Był wściekły. Szybkim krokiem ruszył do czekającego rovera. Za nim
szła blondynka w uniformie ISA, obwieszona kamerami filmowymi. Mężczyzną w mundurze
był generał Walerij Borzow, dowódca operacji Newton.
– Nikomu nic się nie stało? – spytał – kierowcę rovera, inżyniera Richarda Wakefielda.
– Podczas katapultowania z helikoptera Janos uderzył się w ramię. Nicole właśnie
rozmawiała z nim przez radio, nic sobie nie złamał. Ma tylko sporo siniaków.
Generał Borzow usiadł na przednim siedzeniu rovera, obok Wakefielda. Blondynka,
dziennikarka Francesca Sabatini, wyłączyła kamerę i chciała usiąść z tyłu. Borzow gniewnie
machnął ręką w jej stronę, żeby sobie poszła.
– Niech pani zobaczy co z Taborim i des Jardins – powiedział wskazując na równinę. –
Wilson też powinien tam być. Borzow i Wakefield ruszyli roverem w przeciwnym kierunku.
Przejechawszy czterysta metrów zatrzymali się przy Brownie, pięćdziesięcioletnim
mężczyźnie w nowiutkim kombinezonie. Brown zwijał spadochron. Generał Borzow wysiadł
z rovera i ruszył w jego kierunku.
– Wszystko w porządku, doktorze Brown? – spytał niecierpliwie.
Brown w milczeniu skinął głową.
– W takim razie – ciągnął Borzow lodowatym tonem może mógłby mi pan powiedzieć, co
pan właściwie sobie wyobrażał, wydając rozkaz Yamanace, żeby przeszedł na ręczne
sterowanie? Myślę, że dobrze by było, gdybyśmy o tym porozmawiali teraz, na osobności.
Doktor David Brown milczał.
– Czy nie widział pan ostrzegawczych sygnałów? – ciągnął Borzow. – Czy choć przez
moment pomyślał pan, że naraża członków załogi na niebezpieczeństwo?
Brown podniósł wzrok i spojrzał generałowi w oczy. Gdy zaczął mówić, jego głos
zdradził emocje, które starał się ukryć.
– Wydawało mi się, że można było zbliżyć helikopter do celu o kilkanaście centymetrów.
Mieliśmy jeszcze całkiem spory prześwit, a był to jedyny sposób, żeby złapać biota. Przecież
to było naszym zadaniem...
– Nie musi mi pan mówić, jakie mieliście zadanie – przerwał mu gniewnie Borzow. –
Chciałbym panu przypomnieć, że osobiście uczestniczyłem w pisaniu regulaminu. Jest w nim
powiedziane, że bez względu na okoliczności bezpieczeństwo załogi jest sprawą
priorytetową. Zwłaszcza w czasie symulacji... Muszę wyznać, że jestem przerażony pańską
beztroską; ma pan szczęście, że nikt nie zginął.
3
David Brown nie słuchał. Odwrócił się, żeby skończyć składanie spadochronu.
Gwałtowne ruchy zdradzały, że jest wściekły.
Borzow wrócił do rovera. Odczekał chwilę i zaproponował Brownowi, że podwiezie go
do bazy. Amerykanin w milczeniu potrząsnął głową i ruszył piechotą do windy.
3. KONFERENCJA
Janos Tabori siedział na krześle w korytarzu ośrodka szkoleniowego przed niewielką salą
wykładową.
– Odległość do symulowanego Biota stanowiła granicę możliwości mechanicznego
ramienia – mówił do małej kamery trzymanej przez Franceskę Sabatini. – Złapałem go
dwukrotnie. Doktor Brown zadecydował, że należy przejść na ręczne sterowanie
helikopterem i zbliżyć się do ściany. Niestety, podmuch wiatru...
Otworzyły się drzwi do sali i wyjrzała zza nich uśmiechnięta twarz.
– Wszyscy na ciebie czekamy – powiedział generał O' Toole. Wydaje mi się, że Borzow
zaczyna tracić cierpliwość.
Francesca wyłączyła światło i schowała kamerę do kieszeni. – Wszystko w porządku, mój
węgierski bohaterze – uśmiechnęła się – na razie damy sobie spokój. Nasi przełożeni nie
lubią czekać. – Zbliżyła się do niego i delikatnie dotknęła zabandażowanego ramienia. – To
dobrze, że nic ci się nie stało.
Przystojny czterdziestoletni Murzyn, który przysłuchiwał się wywiadowi robiąc notatki
na niewielkiej klawiaturze, ruszył do sali wykładowej za Taborim i Franceską.
– Chciałbym w tym tygodniu dać coś o teleoperacji za pomocą mechanicznych kończyn –
szepnął Reggie Wilson do Taboriego. – Moi czytelnicy lubią takie techniczne teksty.
– Cieszę się, że wasza trójka mogła do nas dołączyć – powiedział Borzow sarkastycznie.
– Zaczynałem już wierzyć, że to zebranie jest dla was czymś uciążliwym i odciąga was od
spraw o wiele ważniejszych, takich jak opowiadanie o swoich bohaterskich czynach czy
pomoc w opisywaniu technicznych nowinek. Borzow wskazał palcem na Wilsona, przed
którym leżała płaska klawiatura. – Wilson, chcesz czy nie, ale przede wszystkim jesteś
członkiem załogi, a dopiero potem dziennikarzem. Czy nie uważasz, że choć raz należałoby
to odłożyć na bok, żebyśmy wreszcie mogli zająć się poważnymi sprawami? Mam wam do
powiedzenia kilka rzeczy, które nie są przeznaczone dla prasy.
Wilson schował klawiaturę do torby. Borzow wstał i zaczął mówić, chodząc przy tym tam
i z powrotem wzdłuż stołu. Stół był owalny, w najszerszym miejscu miał jakieś dwa metry.
Przed każdym z dwunastu foteli znajdowała się klawiatura i monitor. Obok Borzowa
siedziało dwóch wojskowych członków wyprawy: Europejczyk, generał Otto Heilmann
(bohater Rady Narodów z czasów kryzysu w Caracas) oraz Amerykanin Michael Ryan
O'Toole, generał sił powietrznych. Pozostała dziewiątka nie zawsze zajmowała te same
miejsca, co szczególnie drażniło admirała Heilmanna i – w nieco mniejszym stopniu – jego
przełożonego, generała Borzowa.
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin