Lois McMaster Bujold -01- Stan Niewolności.pdf

(1874 KB) Pobierz
FallingFree
Przełożyła
Dorota Kamińska
1 część cyklu Barrayar
redakcja:
Wujo Przem
(2015)
Tacie
Podziękowanie
Pragnę podziękować za naukową podbudowę fikcji w tej książce trzem panom: doktorowi
Henry'emu Bielsteinowi za informacje z zakresu fizjologii wszechświata i medycyny,
Jamesowi A. McMasterowi, inżynierowi spawalnictwa, oraz Wallace'owi A. Voreckowi,
specjaliście od materiałów wybuchowych.
Wszystko, co jest w mojej książce poprawne, zawdzięczam im, błędy zawdzięczam sobie.
Mojej wdzięczności wobec nieżyjącego dr Roberta C. McMastera, fizyka, inżyniera
nauczyciela i wydawcy, za pomoc w opracowaniu szczegółów technicznych, nie da się
wyrazić słowami. Ciągle popełniam błędy, ale usilnie nad sobą pracuję.
Lois McMaster Bujold Maj 1987
1
R
OZDZIAŁ
1
Brzeg lśniącej tarczy planety Rodeo przesunął się chwiejnie za punktem obserwacyjnym
orbitalnej stacji transferowej. Kobieta, w której Leo Graf rozpoznał współpasażerkę z promu
kosmicznego, wyglądała przez kilka minut z zainteresowaniem przez wizjer, po czym
odwróciła się gwałtownie, mrugając oraz przełykając ślinę, i opadła na jeden z obitych
jaskrawym materiałem foteli. Jej oczy zamknęły się, potem otworzyły, napotykając wzrok
Lea. Zawstydzona, wzruszyła ramionami. Leo uśmiechnął się ze zrozumieniem. Sam był
odporny na dolegliwości związane z podróżami kosmicznymi, zajął więc jej miejsce przy
kryształowym wizjerze.
Niewielka chmura przesuwała się w rzadkiej atmosferze poniżej, ledwo zasłaniając nie
kończące się na pozór obszary czerwonego piasku. Na planecie Rodeo nie było nic oprócz
kopalń i odwiertów GalacTechu oraz całej ich infrastruktury. Ale po co go tu właściwie
przysłano? Leo znowu zaczął się nad tym zastanawiać. Podziemne operacje trudno byłoby
zaliczyć do jego specjalności.
Obrót stacji sprawił, że stracił planetę z oczu. Przeszedł do innego punktu widokowego,
bliżej środka stacji, zwracając po drodze uwagę na punkty najbardziej obciążone i
zastanawiając się, kiedy je ostatnio prześwietlano, by wykryć ewentualne pęknięcia.
Grawitacja na obrzeżu, gdzie znajdowała się sala dla pasażerów, równała się mniej więcej
połowie ziemskiej. Czyżby chodziło o celowe zmniejszenie napięcia ze względu na
przewidywane komplikacje?
Miał tutaj poprowadzić szkolenie, tak powiedziano mu w zarządzie GalacTechu na Ziemi,
uczyć procedur bezpieczeństwa przy spawaniu i budowie w stanie nieważkości. Ale kogo? I
dlaczego tutaj, gdzie diabeł mówi dobranoc? "Projekt Cay" – brzmiała niewiele mówiąca
nazwa tego przedsięwzięcia.
– Leo Graf? Odwrócił się. – Tak?
Zwracał się do niego wysoki, ciemnowłosy mężczyzna, trzydziesto-, a może
czterdziestoletni. Miał na sobie modne, choć nobliwe ubranie cywilne, ale dyskretny znaczek
w klapie marynarki świadczył, że jest pracownikiem korporacji. Typ urzędnika zza biurka,
zdecydował Leo. Dłoń, którą wyciągnął do Lea, była równo opalona, ale miękka.
– Jestem Bruce Van Atta.
Silna dłoń Lea była blada i pokryta brązowymi plamkami. Zbliżający się do czterdziestki,
jasnowłosy i potężnie zbudowany Leo ubierał się w czerwony firmowy kombinezon; trochę
po to, by nie odróżniać się od robotników, których nadzorował, ale głównie dlatego, by nie
tracić rano czasu na rozmyślania, w co też się dzisiaj ubrać. Na lewej kieszeni na piersi miał
napis "Graf", który oczywiście wykluczał jakąkolwiek tajemniczość.
– Witamy na Rodeo, Pipidówce Wszechświata – uśmiechnął się Van Atta.
– Miło mi. – Leo automatycznie odwzajemnił uśmiech.
– Jestem szefem projektu Cay, będę więc pańskim zwierzchnikiem – oznajmił Van Atta. –
Nie ukrywam, że specjalnie prosiłem o przysłanie właśnie pana. Pomoże mi pan ruszyć to
wszystko wreszcie z miejsca, dać porządnego kopniaka. Jesteśmy do siebie podobni, wiem o
tym, obaj nie mamy cierpliwości do tych, co uparcie stoją w miejscu. Zwalili na mnie
2
cholerną robotę, wyduszenie z tego jakichś zysków, ale jeżeli to się uda, świat stanie przede
mną otworem.
– Prosił pan o mnie? – Pochlebiła mu myśl, że cieszył się aż tak dobrą reputacją, ale
dlaczego nigdy nie poprosił o niego ktoś w jakimś przyjemniejszym miejscu? – Na Ziemi
powiedzieli, że mam tu przeprowadzić rozszerzoną wersję mojego krótkiego kursu prób nie
niszczących.
– Tylko tyle panu powiedzieli? – spytał zaskoczony Van Atta. Kiedy Leo potwierdził,
odrzucił głowę do tyłu i wybuchnął śmiechem. – Pewnie chodziło o bezpieczeństwo –
stwierdził, kiedy przestał się śmiać. – Czeka więc pana niespodzianka. Cóż, nie będę jej psuł.
Przebiegły uśmiech Van Atty był irytujący jak znajome szturchnięcie w żebra. Do diabła,
ten facet mnie skądś zna, pomyślał Leo. I jest przekonany, że ja znam jego...
Pod uprzejmym uśmiechem Leo skrywał lekką panikę. Spotkał tysiące pracowników
GalacTechu w trakcie swojej osiemnastoletniej kariery zawodowej. Może z Van Atty uda się
wyciągnąć coś, co jakoś go określi.
– W moich instrukcjach wymieniono doktora Caya jako szefa projektu – zaczął ostrożnie.
– Czy zobaczę się z nim?
– Nieaktualne informacje – odparł Van Atta. – Doktor Cay zmarł w zeszłym roku, zresztą
o wiele za późno. Powinno się go było dawno, moim zdaniem, przymusowo wysłać na
emeryturę, ale był wiceprezesem i właścicielem sporego pakietu akcji... To bardzo dawne
dzieje, prawda? Ja go zastąpiłem. – Van Atta pokręcił głową. – Nie mogę się już doczekać
chwili, gdy ujrzę pańską minę, kiedy pan zobaczy... Proszę za mną, czeka na nas prom.
Mieli tylko dla siebie prom z sześcioosobową załogą, nie licząc pilota. Fotel pasażera
dopasował się do ciała Lea w czasie krótkich okresów przyśpieszenia. Całkiem krótkich,
najwyraźniej nie wyhamowywali do lądowania na planecie; spostrzegł, że obróciła się pod
nimi i odsunęła w dal.
– Dokąd lecimy? – spytał usadowionego obok Van Attę.
– Widzi pan tę kropkę jakieś trzydzieści stopni nad horyzontem? Proszę ją obserwować.
To siedziba projektu Cay.
Kropka powiększała się szybko, zmieniając się w chaotyczną strukturę pełną kątów i
wybrzuszeń, z kolorowymi światełkami i głębokimi cieniami. Wprawne oko Lea
zarejestrowało elementy mówiące o jej funkcji – zbiorniki, porty, lśniące w słońcu filtry
cieplarni, rozmiary baterii słonecznych.
– Orbitalny habitat?
– Trafił pan.
– Wielki.
– W rzeczy samej. Jak pan myśli, ile personelu mógłby przyjąć?
– Mmm... jakieś półtora tysiąca.
Van Atta uniósł brwi, może nieco rozczarowany, że nie może go poprawić.
– Prawie w dziesiątkę. Czterysta dziewięćdziesiąt cztery osoby zmieniającego się
personelu GalacTechu i tysiąc stałych mieszkańców.
Wargi Lea powtórzyły bezgłośnie słowo "stałych".
3
– A skoro mowa o zmianach... Jak sobie radzicie z odzwyczajaniem ludzi od zerowej
grawitacji? Nie widzę... – rzucił spojrzenie na ogromną strukturę – nawet koła ćwiczeń. Nie
ma obrotowej sali gimnastycznej?
– Jest sala gimnastyczna z zerową grawitacją. Personelowi przysługuje miesiąc na dole po
trzymiesięcznej zmianie.
– Kosztowne.
– Ale udało się wybudować habitat za mniej niż jedną czwartą kosztów, jakie
pochłonęłoby wybudowanie obręczy z przyspieszeniem jeden g.
– Jednak z pewnością stracicie to, co zaoszczędziliście przy budowie, na transport i koszty
leczenia – zaoponował Leo. – Dodatkowe promy, długie zwolnienia... Każdy emeryt, który
złamie sobie kiedykolwiek rękę albo nogę, zaskarży GalacTech, domagając się zwrotu
kosztów leczenia i rekompensaty za straty moralne, niezależnie od tego, czy wystąpi u niego
znaczne zdemineralizowanie kości, czy nie.
– Ten problem też rozwiązaliśmy – oznajmił Van Atta. – A czy rozwiązanie jest
opłacalne... Cóż, to właśnie my dwaj mamy sprawdzić i udowodnić.
Pojazd delikatnie przysunął się bokiem do luku w ścianie habitatu i wylądował z
uspokajająco pewnym stuknięciem. Pilot wyłączył systemy i odpiął się od fotela. Przepłynął
w powietrzu obok Lea i Van Atty, aby sprawdzić zabezpieczenia.
– Można wysiadać, panie Van Atta.
– Dziękuję, Grant.
Leo odpiął się od fotela, wyciągnął się i odprężył w znajomym stanie nieważkości. Jemu
nie zdarzały się te nieszczęsne mdłości, które dręczyły tylu pracowników przy zerowej
grawitacji. Tam na dole sprawność ciała Lea była dość przeciętna, ale tutaj, gdzie
opanowanie, praktyka i spryt liczyły się bardziej niż siła, był co najmniej atletą. Uśmiechając
się lekko do siebie, popłynął za Van Attą przez luk, od jednego uchwytu do drugiego.
Tablicę kontrolną na początku korytarza obsługiwał rumiany technik. Miał na sobie
czerwoną koszulką ze znakiem firmowym GalacTechu nad lewą piersią. Mocno skręcone,
jasne włosy, przylegające ciasno do czaszki, skojarzyły się Leowi z wełną jagnięcia, może z
powodu młodego wieku technika.
– Dzień dobry, Tony.
– Dzień dobry, panie Van Atta – odpowiedział z szacunkiem młodzieniec. Uśmiechnął się
do Lea i pochylił głowę w kierunku Van Atty, gestem prosząc o przedstawienie: go. – Czy to
jest ten nowy nauczyciel, o którym pan opowiadał?
– Zgadłeś. Leo Graf, a to jest Tony. Będzie w gronie pierwszych pana uczniów. Należy do
stałych mieszkańców habitatu – dodał Van Atta z naciskiem. – Tony jest spawaczem i
monterem drugiego stopnia i stara się o pierwszy, prawda, Tony? Podaj rękę panu Grafowi.
Van Atta uśmiechał się. Leo miał nieodparte wrażenie, że gdyby nie zerowa grawitacja,
kołysałby się na obcasach z zadowolenia.
Tony posłusznie podciągnął się nad tablicę kontrolną. Miał na sobie czerwone szorty...
Leo zamrugał i gwałtownie wciągnął powietrze. Chłopak nie miał nóg. Z jego szortów
wystawała druga para rąk.
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin