Robert Silverberg - Cykl-Planeta Majipoor (4) Góry Majipooru.pdf

(779 KB) Pobierz
ROBERT SILVERBERG
G
ÓRY
M
AJIPOORU
P
RZEŁOŻYŁ
: K
RZYSZTOF
S
OKOŁOWSKI
SCAN-
DAL
Dla Lou Aronica,
Redaktorzy i wydawcy
zamieniają się, przyjaciele
pozostają na zawsze
przyjaciółmi.
Z dumą mogę oświadczyć, że nikt nie dotrze dalej, niż ja dotarłem... Gęste mgły, śnieżne
burze, straszliwe mrozy i wszelkie trudy utrudniające Podróż napotka tu każdy, a są one tym
większe z powodu nieopisanie straszliwych cech tej Krainy, Krainy skazanej przez Naturę na to,
że nigdy nie dozna ciepła promieni słonecznych, lecz na zawsze spocznie, pogrzebana, pod
wiecznym śniegiem i lodem...
Kapitan James Cook: Dzienniki
1
Niebo, lodowato niebieskie i niezmienne - choć Harpirias od wielu tygodni podróżował
przecież na północ tą niegościnną, wrogą człowiekowi krainą - dziś miało kolor ołowiu.
Powietrze było tak zimne, że aż paliło skórę. Przełęczą w zagradzającym im drogę
gigantycznym paśmie górskim powiał nagle ostry wiatr, niosąc ze sobą drobne, twarde okruchy
lodu, miliardy ostrych kawałków kąsających odsłonięte policzki niczym złośliwe owady.
- Książę, pytałeś jak wygląda burza śnieżna - powiedział Korinaam Zmiennokształtny,
przewodnik wyprawy. - Dziś zaspokoisz ciekawość.
- Poinformowano mnie, że o tej porze roku panuje tu lato. Czy na wyżynie Khyntor
śnieg pada latem?
- Czy pada? Ależ tak, oczywiście, bardzo często - przytaknął pogodnie Korinaam.
- Czasami wiele dni bez przerwy. Nazywa się to “wilczym latem”. Zaspy sięgają nad
głowę Skandara, wygłodzone stitmoje wędrują na południe, napadając na stada farmerów
gospodarujących u stóp tego górskiego łańcucha...
- Na Panią! Skoro tak jest latem, jak wyglądają zimy?
- Jeśli jesteś człowiekiem wierzącym, książę, powinieneś pomodlić się do Bogini, by
nie obdarzyła cię łaską doświadczenia tego na własnej skórze. Ruszamy. Przed nami przełęcz.
Zmarszczywszy brwi, Harpirias niepewnie przyglądał się poszarpanym górskim
szczytom. Nieprzyjazne, sine niebo wisiało nisko, tuż nad głową. Kolejny gwałtowny podmuch
wiatru rzucił mu w twarz doprowadzające do szaleństwa, ostre lodowe okruchy.
Wędrować w góry, wprost w paszczę burzy, wydawało się zwykłym szaleństwem. Spod
zmarszczonych brwi książę przyjrzał się Korinaamowi. Zmiennokształtny obojętnie
przyjmował rodzącą się furię niebios. Delikatne, kanciaste ciało okrywało jedynie przewiązane
w talii pasmo żółtej tkaniny. Zielonkawy, sprawiający wrażenie gumowego tors wydawał się
nie tknięty nagłym lodowatym podmuchem, a z twarzy, dosłownie pozbawionej rysów -
maleńkie nozdrza, cienkie usta bez warg, wąskie, skośne oczy pod ciężkimi powiekami - nie
sposób było odczytać niczego.
- Czyś pewien, że mądrze jest wyruszać na przełęcz podczas zamieci?
- Znacznie mądrzej niż czekać na lawiny i powodzie, które spowoduje - oznajmił
Metamorf. Powieki cofnęły się na moment; w czarnych oczach błysnęła stanowczość. - Jeśli
wędruje się górskimi ścieżkami wilczym latem, książę, należy stosować się do zasady: “Im
wyżej tym lepiej”. Właściwa zamieć jeszcze nie nadeszła. Lód niesiony pierwszymi
podmuchami wiatru jest wyłącznie jej zwiastunem. Powinniśmy ruszyć, nim pogoda naprawdę
się pogorszy.
Nie czekając na odpowiedź, Korinaam wskoczył do ślizgacza, który dzielił z księciem.
Na wąskiej górskiej drodze stało osiem tego rodzaju maszyn; jechało nimi dwudziestu czterech
członków ekspedycji prowadzonej - bez entuzjazmu i wbrew jego woli - przez Harpiriasa oraz
ekwipunek konieczny do przetrwania podczas wędrówki po nieprzyjaznej, nie zamieszkanej
krainie. Sam Harpirias przez chwilę trwał jeszcze nieruchomo; stał obok otwartego włazu i ze
zdumieniem oraz niedowierzaniem wpatrywał się w niebo.
Śnieg! Padał śnieg!
Wiedział, oczywiście, co to takiego śnieg, jako dziecko czytał o nim bajki. Śnieg to
zamarznięta woda, którą niezmiernie niska temperatura zmienia w dziwną, miękką substancję.
Kiedy był dzieckiem, miało to dla niego urok magii: piękny biały pył, surowy i czysty, zimny
ponad zdolność pojmowania, lecz topniejący pod dotykiem palca. Magiczny pył.
Nieprawdziwy, baśniowy, czarodziejski... przecież na całym, wielkim Majipoorze niemal
nigdzie nie spotykało się temperatur wystarczająco niskich, by zamarzała woda. A już z
pewnością śnieg nie padał na słonecznych zboczach Góry Zamkowej, gdzie Harpirias spędził
dzieciństwo i młodość wśród rycerzy i książąt dworu Koronala, i gdzie wielkie maszyny,
zbudowane w czasach antycznych, rozciągały nad Pięćdziesięcioma Miastami atmosferę
wiecznej, łagodnej wiosny.
Opowiadano wprawdzie, że podczas szczególnie ostrych zim śnieg pada na
najwyższych szczytach niektórych gór, na przykład góry Zygnor w północnym Alhanroelu czy
w łańcuchu Gonghar przecinającym Zimroel, lecz Harpiriasowi jeszcze nigdy nie udało się
zbliżyć na odległość choćby tysiąca mil od Zygnor i pięciu tysięcy mil od Gonghar. W ogóle
nigdy przedtem nie dotarł tam, gdzie istniałaby choćby możliwość zobaczenia śniegu... aż
nagle i niespodziewanie los postawił go na czele misji kierującej się ku najdalszej północy
Zimroelu, na leżącą wysoko, otoczoną górskimi szczytami równinę znaną jako wyżyna
Khyntor.
Wyżyna Khyntor uchodzić mogła za śnieżny raj. Znana jako ojczyzna mroźnych,
huraganowych wichrów słynęła z otaczających ją, pokrytych wiecznym lodem górskich
szczytów. Z całego Majipooru tylko tu panowała prawdziwa zima, kryła się za łańcuchem
znanym jako Dziewięć Sióstr, odcinającym półwysep od reszty świata, skazując go na jedyny
w swoim rodzaju nieludzki klimat.
Lecz przecież wyprawa wędrowała po Khyntor latem, więc mimo wszystko Harpirias
nie spodziewał się zobaczyć śniegu, może z wyjątkiem jakiś resztek na zboczach najwyższych
szczytów, które zresztą dostrzegł wcześniej. Zaledwie kilkaset mil dzieliło ich od Ni-moya i
Zgłoś jeśli naruszono regulamin