Zasada równowagii - Gianrico Carofiglio.pdf

(2960 KB) Pobierz
Tytuł oryginału:
La regola dell’equilibrio
Copyright © 2014 by Gianrico Carofiglio
First Italian edition: Einaudi
This edition published by arrangement with Rosaria Carpinelli
Consulenze Editoriali Srl
Copyright © for the Polish edition by Grupa Wydawnicza
Foksal, mmxv
Copyright © for the Polish translation by Mateusz Kłodecki,
2015
Wydanie I
Warszawa 2015
1
To był chyba dziesiąty kwietnia. Rześkie powietrze miało
czysty zapach. Podmuchy bryzy niosły znad morza przyjemny
aromat, rzecz w mieście rzadko spotykana, słoneczne światło
padało na szarą fasadę gmachu sądu. Staliśmy z Carmelo
Tancredim niedaleko wejścia i gawędziliśmy.
– Czasami mam ochotę z tym skończyć – stwierdziłem,
opierając się o ścianę.
Tynk był popękany i pokrywała go pajęczyna niepokojących
rys, pnących się aż ku dachowi.
– Skończyć z czym? – zapytał Tancredi, wyjąwszy cygaro
z ust.
– Z pracą adwokata.
– Żartujesz sobie? – zdziwił się, odruchowo wysuwając brodę
lekko w przód.
Rozprostowałem kości. Akurat mijało nas dwóch sędziów.
Nie zauważyli mnie, a ja się ucieszyłem, że nie musiałem się
z nimi witać.
– Znasz ich?
Wskazałem skinieniem głowy szklane drzwi, za którymi przed
momentem zniknęli obaj mężczyźni.
– Ciccolellę i Longa? Wiem, kim są, ale nie powiedziałbym, że
ich znam. Kiedyś zeznawałem na rozprawie prowadzonej przez
Ciccolellę, ale to był jakiś drobiazg.
– Kilka dni temu jechałem z nim windą. Oprócz nas było
jeszcze dwóch praktykantów i ta adwokatka, która zawsze się
ubiera, jakby akurat szła na chińskiego sylwestra.
Tancredi zachichotał. Od razu się domyślił, o kogo mi chodzi.
– Nardulli.
– Nardulli, dokładnie. To dziwaczka, ale jest w porządku,
czasami nawet mnie rozczula. Ciągle broni za darmo różnych
nieszczęśników.
– Faktycznie. Kiedy potrzebujemy obrońcy z urzędu i akurat
nie ma nikogo wolnego, zawsze możemy na nią liczyć, nawet
jeśli ma za to nie dostać ani centa. No i co z tą windą?
– Dojeżdżamy na parter, ja się przesuwam, żeby ją przepuścić
w drzwiach, bo była tam jedyną kobietą. Ona wychodzi, chwieje
się na tych swoich absurdalnych obcasach i wtedy Ciccolella się
przed nią wpycha, wpada na nią tak, że prawie ją przewraca,
a potem patrzy na nią przez chwilę i się wydziera:
pani
mecenas!
Takim strofującym tonem, jakby chciał jej
powiedzieć: Należą mi się przeprosiny, nie powinnaś była
nawet próbować wyjść przede mną. Jestem
sędzią,
jakbyś nie
wiedziała. Później się odwrócił i poszedł sobie, nie żegnając się
z nikim.
– Milutko.
– Specjalnie na nią wpadł. Poczułem się wtedy parszywie.
Powinienem był zareagować, powiedzieć mu, że tak się nie
robi, że jest prostakiem. Ale oczywiście tego nie zrobiłem.
Długo się tym później gryzłem. Tamtego dnia w kancelarii ze
trzy razy zwrócili mi uwagę, że gadam sam do siebie. Coraz
częściej mi się to zdarza.
– Twoi klienci i tak wiedzą, że masz nie po kolei w głowie. No
i co ci wyszło z tego gryzienia? Tak się w ogóle mówi?
– Chyba nie.
Podjechał radiowóz i wyszło z niego dwóch facetów o niezbyt
przyjemnych fizjonomiach; pozdrowili Tancrediego, on
odpowiedział im skinieniem głowy i zniknęli wewnątrz
budynku.
– Pomyślałem, że kiedyś było inaczej – podjąłem wątek – że
kiedy zaczynałem te dwadzieścia kilka lat temu, nie było
takiego braku kultury, takiego chamstwa. Miałem wrażenie, że
stosunki w naszym środowisku były mniej brutalne, mniej…
wulgarne
właśnie. Ale później się uszczypnąłem w policzek,
chwilę zastanowiłem i stwierdziłem, że chyba już durnieję do
reszty, bo robię dokładnie to, co uznaję za
żałosne,
gdy robią to
inni.
– Gloryfikujesz przeszłość?
– Właśnie. Narzekam, że za moich czasów było lepiej, jakby
to był jakiś złoty wiek. Niektórzy gloryfikują przeszłość, chociaż
Zgłoś jeśli naruszono regulamin