Emocje i wzruszenia-Wiem kto zabił ale wiąze mnie tajemnica spowiedzi.pdf
(
1571 KB
)
Pobierz
NIE JEST
BAJKA
ADAM
4
,
E 7 LAT, KATECHETA
Niewinna kobieta
siedziała w więzieniu,
w którym pracował...
morderca jej męża
■ sr-::
iedy przed ponad trzy-
|
4
jr
0
dziestu laty decydowałem
się zostać księdzem, nie sądzi-
P\ \
łem, że będzie to tak wielka
_ Sługą bożym nie zostaje
się, żeby m ieć m iłe i spokojne życie - po
wiedział m i pewien starszy kolega, gdy
zwierzyłem mu się, że chyba zrezygnuję.
- Nie masz powołania, mój synu? - zapytał,
patrząc m i w oczy z ojcowską troską.
- M am powołanie i kocham to, co robię, ale
obawiam się, że nie jestem wystarczająco
silny - odparłem.
- Słabościom trzeba stawiać czoła, a nie
im ustępować - odrzekł m i wtedy.
Patrzyłem na niego, oczekując, że powie
coś więcej, ale on um ilkł.
- Myślałem, że m i ojciec doradzi, ja k spro
stać ciężkim zadaniom - pożaliłem się.
M iałem wówczas dwadzieścia osiem lat.
Sam czasem potrzebow ałem duchowej
pomocy, a musiałem ją nieść innym.
- Tak, mogę ci doradzić, ale obawiam się,
że odrzucisz m oją pom oc - popatrzył na
m nie bardzo uważnie.
- Na pewno nie odrzucę - zapewniłem
gorąco. - Zastosuję się do każdej rady ojca!
- W obec tego rozważ w swoim sercu, czy
nie podjąłbyś się pełnienia funkcji kape
lana więziennego?
Otworzyłem usta ze zdziwienia.
- Przecież... - zająknąłem się. - Ja ledwo
jestem w stanie podołać swoim obecnym
^ f
~P
H H K
problemom. Jak m iałbym jeszcze udźwi
gnąć cudze?! Kapelan więzienny? To zbyt
wielka odpowiedzialność.
Kanonik pokiwał ze zrozumieniem głową,
tak, jakby się spodziewał takiej reakcji.
- To właśnie będzie tw oim zadaniem -
wyjaśnił. - Pam iętaj, że zawsze na świecie
znajdzie się ktoś, kto czuje się jeszcze bar
dziej zagubiony niż ty. Ty, synu, masz Boga,
ufasz mu i wierzysz, że wskaże ci drogę. Są
Z a każdym razem ,
gdy przychodziłem ją
spow iadać, A nna prosiła
m nie o pom oc. A ja
m iałem zw iązane ręce
jed nak tacy, którzy go odrzucili i nie mają
nic. Ty musisz ich poprowadzić tą drogą.
Uwierzyłem w jego doświadczenie i radę.
Podjąłem się tej funkcji, choć wiedziałem,
że początki zawsze są bardzo trudne. I były.
W jednym tylko się pomyliłem - z biegiem
czasu nie było m i łatwiej, choć spowiada
łem więźniów prawie piętnaście lat. Prze
ciwnie. M iałem wrażenie, że m oja służba
staje się coraz cięższa, bo każda powierzona
moim uszom spowiedź obciąża mnie. Czu
łem się, jakbym to ja popełnił te tysiące
grzechów. Pocieszam się, żejeśli zdołałem
pom óc choć jednem u zagubionemu czło
wiekowi, to ju ż jest zwycięstwo. Zdarzały
się jed n a k i takie tragedie, gdzie byłem
zupełnie bezradny. Jedna z takich dram a
tycznych sytuacji zmusiła mnie do podjęcia
najważniejszej chyba decyzji w moim życiu.
Zdarzyło się to ponad dziesięć lat temu,
lecz pam iętam wszystko dokładnie, jakby
to stało się dzisiaj.
Jedną z moich podopiecznych była kobieta
oskarżona o zabójstwo. Za każdym razem,
kiedy przekraczałem próg jej celi, serce
biło mi mocniej. Tak było i tamtym razem.
Strażnik prowadził m nie przez długi wię
zienny korytarz. Klucz ze zgrzytem prze
kręcił się w zamku. W kącie celi siedziała
skulona, drobna postać. Podniosła na mnie
swoje mądre, przenikliwe oczy. Ich wyraz
był tak szczególny, że prześladował m nie
czasem nawet we śnie.
- Szczęść Boże - przywitałem się.
Nie odpowiedziała. Nie zm ieniła pozycji.
Siedziała na pryczy z podkurczonymi pod
brodę kolanam i i wpatrywała się we mnie.
- Rozmawiał ksiądz? - zapytała nagle.
Przym knąłem oczy.
- Tak - odrzekłem z ociąganiem. - Ale...
to nie jest takie proste, ja k się wydaje...
- Co nie jest proste? - A nna poderwała
się niespodziewanie i stanęła naprzeciwko
mnie. - Co nie jest proste? Nie rozumiem!
Prawda jest jedna i ksiądz ją zna! Czy może
być coś prostszego?!
- Zrozum... - poprosiłem łagodnie.
- Nie! - krzyknęła, ale usłyszawszy stuka
nie do drzwi, natychmiast ściszyła głos. Nie
chciała, żeby przerwano nam rozmowę.
- Nie! - powtórzyła szeptem. - Wyspowia
dałam się i ksiądz m i uwierzył, prawda?
- Tak - pokiwałem głową.
- W łaśnie! W ięc wie ksiądz równie do
brze, ja k ja i Pan Bóg, że jestem niewinna.
A tymczasem ten człowiek chodzi spokoj
nie na wolności, m ało tego, sprawuje teraz
nadzór nade m ną... - powtórzyła głośno.
- Codziennie patrzy m i w oczy i śmieje się
bezczelnie, bo czuje się bezkarny! Ja... ja nie
mogę w to wszystko uwierzyć!
Siedziała blisko i wpatrywała się we m nie
wstrząśnięta. Uczucie bezsilności, tak prze
cież dobrze m i znane, odezwało się z nową
m ocą. Co m iałem jej odpowiedzieć?
Wierzyłem jej. W ierzyłem we wszystko, co
mi opowiedziała. Była niewinna. A jednak
nie mogłem jej pomóc. M odliłem się i pro
siłem ją, by robiła to samo. Przez pierwszy
miesiąc po ogłoszeniu wyroku m nie słu
chała. Jednak nagle zwątpiła. Czekała na
sprawę w sądzie apelacyjnym , ale m iała
coraz m niej wiary w sprawiedliwość.
- Mówił ksiądz, że porozmawia ze swoimi
zw ierzchnikami - rzuciła wyczekująco.
- I rozmawiałem. Powiedzieli m i jed nak
to, co ja mówiłem: nie mogę zdradzić ta
jem nicy spowiedzi.
A nna opadła na pryczę, jakby zabrakło jej
sił, i zaczęła cicho płakać.
- Zabił go, wiem to - szeptała, rozmazując
łzy po twarzy. - W yszłam na korytarz,
kiedy on wychodził z salonu. Był w ręka
wiczkach, na pewno m iał na nich krew...
- gwałtownie zasłoniła twarz dłońm i. -
Przez cały w ieczór rozm aw iali podnie
sionymi głosami. Ryszard kazał m i podać
kolację i iść spać. Posłuchałam go, ale nie
mogłam zasnąć. Kiedy usłyszałam dziwny
odgłos, wstałam i wyszłam na korytarz.
Gość szedł do drzwi chyłkiem. Popatrzyli
śmy sobie w oczy i... przestraszyłam się go.
Mąż, kiedy był pijany, spał ja k kamień. Nie
usłyszałby nic... W jednej chwili ogarnął
m nie paniczny lęk. Z am knęłam szybko
drzwi i oparłam się o nie, modląc się, żeby
tam ten sobie poszedł! A Bóg m nie wysłu
chał - powiedziała z nieukrywaną goryczą.
Nagle spojrzała m i z rozpaczą w oczy.
- 1 po co?! - zawołała. - Po to tylko, żeby
m nie zaraz opuścić?! - krzyknęła.
Tę historię znałem prawie na pamięć. Opo
wiedziała m i ją przy pierwszej spowiedzi,
a potem powtarzała zawsze, gdy przysze
dłem. Każdy szczegół, każdy drobiazg za
pam iętany z fotograficzną dokładnością
we w szystkich rozm ow ach zgadzał się
z poprzednią wersją.
M ąż Anny, Ryszard, był strażnikiem wię
ziennym. Jego kolega, powiedzmy Kowal
ski, również. Ryszard i Kowalski pracowali
w tym sam ym zakładzie karnym . A poza
tym łączyły ich jakieś sprawy, o których
m ąż nigdy z A nną nie rozmawiał. Obaj
kryli się z nim i i z tym , że kontaktują się
po pracy. Anna podejrzewała, że były to
niezbyt uczciwe kwestie finansowe... Jej
małżeństwo już od kilku lat nie układało
się dobrze i przy mężu trzym ała ją tylko
Kam ilka, pięcioletnia córka.
Tamtego wieczoru było już dobrze po je
denastej i Kam ilka dawno spała, kiedy do
Ryszarda przyszedł Kowalski. Był wstawio
ny. Anna podała im kolację, kilka butelek
piwa, i w ycofała się do swojego pokoju.
Nie chciała prowokować pijanego Kowal
skiego, który i na trzeźwo często się do niej
Jej m ęża z Kowalskim
łączyła praca ijakieś
ciem ne interesy. N ikt nie
m iałpojęcia, że w idują się
poza m uram i w ięzienia
przystawiał. Drzemała, lecz wciąż budziły
ją głosy m ęża i tego drugiego. Chyba się
kłócili. N asłuchiw ała uważnie każdego
dźwięku, bo bała się, żeby nie obudzili
śpiącego dziecka... W pewnym momencie
usłyszała jakiś hałas, który ją zaniepokoił.
Pomyślała, że może się biją. W yjrzała na
korytarz i... zobaczyła, że Kowalski idzie
w kierunku drzwi. Usłyszał szelest i odwró
cił się. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy.
Potem Kowalski wykonał gest, jakby chciał
Thinkstock/Getly Images (1)
emnica spowiedzi
zawrócić. Przestraszona, że pijany może
zacząć ją napastować, schowała się do po
koju. Poczuła ulgę, gdy usłyszała, że tamten
zatrzasnął za sobą drzwi wyjściowe. Rano
znalazła męża martwego, a obok zakrwa
wiony kuchenny nóż z ich domu... N ikt
nigdy nie widział Kowalskiego wchodzą
cego lub wychodzącego od nich. Ryszard
i tam ten widywali się nocam i. N ikt nie
wiedział, że utrzymywali ze sobą kontakty
po pracy. Sąd nie dał wiary jej zeznaniom.
Uznał, że to ona zabiła.
- Ojcze - Anna zwróciła do m nie swoją
zalaną łzam i twarz. - Tam tej nocy, gdy
m odliłam się, żeby ten człowiek nie zrobił
m i krzywdy, Bóg w ysłuchał m nie prze
cież. Czy po to, żeby teraz tak strasznie
skrzywdzić? Rozdzielić m nie z córeczką,
która tęskni za m ną, płacze... Straciła na
gle i matkę, i ojca! M oje biedne dziecko!...
Co się teraz z nią stanie? Pewnie trafi do
jakiegoś domu dziecka. A ja? - szlocha
ła A nna. - Ja codziennie muszę patrzeć
w oczy zbrodniarza!
Rozumiałem jej dramat. Sam wielokrotnie
zastanawiałem się, ja k ja zachowałbym się
na jej m iejscu. Czy m iałem teraz prawo
prosić ją, by ufała w wyroki boskie? Powi
nienem powiedzieć to, o czym jestem głę
boko przekonany: że Bóg nas doświadcza
i musimy wierzyć w jego sprawiedliwość,
ale nie mogłem. W iedziałem, że to nie jest
m om ent w którym A nna będzie um iała
przyjąć takie słowa.
- Zbliża się rozprawa w sądzie apelacyj
nym. W ierzę w sprawiedliwość i rozsądek
tych ludzi. O ni na pewno ci uwierzą.
A nna popatrzyła na m nie z na nowo obu
dzoną nadzieją, a ja znowu poczułem się
po prostu okropnie.
D w a d ni w cześniej zgłosił się do m nie
człowiek, jed en ze strażników, którem u
podobno Kowalski zwierzył się, że zabił
Ryszarda. Oczywiście zaraz go zapewnił,
że przy świadkach wszystkiego się wyprze,
więc jego zeznanie nie m iałoby żadnego
znaczenia. Słuchałem go ze zgrozą. Każdy
szczegół spowiedzi stawał mi przed oczami
ja k żywy i nie m iałem wątpliwości, że to
Kowalski dokonał morderstwa. W iedzia
łem, że Anna jest niewinna, a jednak byłem
bezsilny. Obowiązywała m nie tajem nica
spowiedzi.-Zdawałem sobie sprawę, że bio
rę na swoje sumienie nie tylko zbrodnię,
ale i los tej nieszczęsnej kobiety mylnie
oskarżonej i osądzonej!
- Człowiek, który przychodzi do spowie
dzi, pow ierza swoje grzechy nie m nie,
ale Bogu. Ksiądz je s t tylko narzędziem
w boskich rękach i nie m a prawa za Boga
decydować i w Jego im ieniu ferować wy
roków - tłumaczyłem je j.
- W ięc gdzie jest księdza poczucie spra
wiedliwości, skoro może ksiądz spokojnie
patrzeć, ja k niew inna kobieta odsiaduje
wyrok, podczas gdy prawdziwy morderca
cieszy się wolnością? - rzuciła ostro.
- Nie patrzę na to spokojnie - odrzekłem.
- Ksiądz musi m i pomóc. Kto inny m a to
zrobić? Błagam, niech ksiądz nie pozwoli,
bym spędziła resztę życia w więzieniu. Ja
tego nie wytrzymam. Zabiję się... - rzuciła,
a w jej oczach zobaczyłem desperację.
Toczył się we m nie prawdziwy dramat. Po
raz kolejny, tak ja k przed laty, w młodości,
poczułem na sobie przytłaczający ciężar
odpowiedzialności, którego nie mogłem
udźwignąć. Czy m iałem wziąć na swoje
barki winę za śmierć tej kobiety? Bo wie
rzyłem, że była na tyle zdesperowana, aby
popełnić samobójstwo.
W rozw iązaniu swojego
dylem atu prosiłem
0 pom oc przełożonych.
A le oni twierdzili, że m am
zostawić tę spraw ę Bogu
W końcu, nie mogąc uporać się z tym dyle
matem, zgłosiłem się do swoich zwierzch
ników. Nie m ogłem nikom u powtórzyć
tego, co usłyszałem, bo przecież spowiadać
mogę się wyłącznie ze swoich grzechów,
a nie cudzych. W yspowiadałem się więc
ze swojego zwątpienia...
- Kto wątpi w Boga, nie może występo
wać w jego imieniu - usłyszałem. - Ludzie
są omylni, ale Bóg nie. Poniżeni zostaną
wywyższeni i o tym ksiądz powinien pa
miętać, pełniąc swoją służbę.
W racałem z tej rozm ow y zdruzgotany.
Bo ja k m iałem przekazać te słowa Annie?
Szedłem do niej, próbując sobie wyobrazić,
co czuje człowiek, który znalazł się w jej
sytuacji. Jak biegną myśli osoby niewinnej
1 dotychczas głęboko wierzącej, która wie,
że spędzi resztę życia za muram i więzienia
z powodu pomyłki wym iaru sprawiedli
wości? Która będzie karana za coś, czego
nie zrobiła! Co czuje Anna, która tęskni za
córeczką, i czy w ogóle istnieją takie słowa,
które mogłyby jej przynieść choć odrobinę
ulgi?! Jak w takiej chwili m iałem uchronić
ją przed nienawiścią? Jak uchronić przed
sam obójczym krokiem?
Okazało się, że Anna po naszej wcześniej
szej rozm ow ie całkow icie się załam ała.
Nie chciała m nie widzieć, choć nalegałem.
Odmówiła. Dopiero teraz zrozumiałem,
ja k dzielnie się dotąd trzymała. Jak bardzo
liczyła, że wyjdzie na wolność! O garnęło
mnie ogromne współczucie. Nie wiem, czy
znalazłbym dla niej jakiekolw iek słowa
pocieszenia, nawet gdyby m nie wpuściła...
N astępnego dnia czekało ją ogłoszenie
w yroku przez sąd apelacyjny. C ałą noc
nie spałem . M o je su m ienie, su m ien ie
uczciwego człowieka, nie pozwalało m i
zostawić jej bez pomocy. Po raz pierwszy
poczułem w sobie bunt wobec surowych
reguł, które nie pozw alały m i w yznać
prawdy. A z drugiej strony wiedziałem, że
nie mogę się buntować przeciwko czemuś,
co sam przecież kiedyś w pełni świadomie
zaakceptowałem. Myśl, która od dawna
dojrzewała we mnie, teraz skrystalizowała
się ostatecznie: postanowiłem, że to będzie
ostatni dzień m ojej służby jako więzien
nego kapelana, a może nawet jako bożego
sługi. U znałem , że nie m am ani prawa,
ani sił p ełn ić dłużej tej pow inności. Je
śli m oje serce przepełniła rozpacz i taki
upadek ducha, to ja k m iała to wytrzymać
owa nieszczęsna, niewinna kobieta?! I jak
ja m iałem jej w tym pomagać?! M odliłem
się całą noc, ale tym razem rów nież za
siebie. Prosiłem Boga, by m nie zrozumiał
i przebaczył.
Czy przebaczył, nie wiem. Ale chyba zro
zumiał. I pomógł. Pomógł mnie, ale przede
w szystkim A nnie. R ano poszedłem na
rozprawę i ośw iadczyłem , co wiem : że
A nna jest niewinna. Złam ałem tajem nicę
spowiedzi. Byłem świadomy, jakie to bę
dzie miało dla mnie konsekwencje. Jednak
gdybym tak nie postąpił, do końca życia
miałbym na sumieniu niewinną kobietę...
Muszę przyznać, że moje zeznania wywo
łały spore zamieszanie wśród obecnych na
sali osób. Ogłoszenie wyroku odroczono
na następny miesiąc.
Znów kolejną noc spędziłem bezsennie.
W głębi duszy czułem jednak, że postąpi
łem najlepiej, ja k tylko mogłem... Przede
wszystkim w zgodzie ze swoim sumieniem.
O d tam tych wydarzeń m inęło sporo cza
su. Dzisiaj myślę, że gdybym jeszcze raz
m iał podejm ować decyzję, postąpiłbym
tak sam o. A n na została uniew inniona.
M oje zeznania doprowadziły do zatrzy
m ania i skazania strażnika więziennego.
Co prawda ten krok kosztował m nie bar
dzo wiele - zostałem ekskomunikowany,
wyjechałem na drugi koniec Polski i teraz
uczę religii w m ałym miasteczku. Kiedy
podczas ogłoszenia wyroku zobaczyłem
łzy szczęścia w jej oczach, nie miałem wąt
pliwości. W ierzę, że Bóg to rozumie... I
Imiona i nazwiska bohaterów zostały
zmienione.
Plik z chomika:
CZYTAJ_KSIAZKI_O_TEMATYCE_RELIGIJNEJ
Inne pliki z tego folderu:
1 BT-Księga Rodzaju Hachette 2006.pdf
(26326 KB)
Jak szyć-Zofia Hanus 1988 a.pdf
(158954 KB)
Jak szyć-Zofia Hanus 1988.pdf
(50758 KB)
Jak szyć-Zofia Hanus 1988.djvu
(22519 KB)
Smaki Biblii-tylko strony o chlebie.pdf
(22723 KB)
Inne foldery tego chomika:
Pliki dostępne do 08.07.2024
!!!! - MOJE KSIĄŻKI KATOLICKIE
### KANONIZACJA (Klemens_Werner)
### LEKSYKONY ### (Klemens_Werner)
### RELIKWIE ### (Klemens_Werner)
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin