Tomasz Duszyński - Cud RP Project.pdf

(202 KB) Pobierz
Tomasz Duszyński
CUD RP PROJECT
Myśli pan, że łatwo przywołać to wszystko we
wspomnieniach?
Kiwam głową ze zrozumieniem. Nie komentuję słów
sierżanta Nowickiego, czekam.
Mężczyzna powoli opanowuje wzburzenie, jego
wzrok przygasa. Wydaje się, że nagle zobaczył coś
zupełnie innego niż otoczenie knajpki, w której się
spotkaliśmy. Nie muszę go zachęcać, powoli otwiera usta
i zaczyna opowieść.
Przerzucili mnie do czwartego sektora. Dowództwo
podzieliło miasto na części, Big Apple w kawałkach.
Śmialiśmy się z chłopakami, że nam się ostał ogryzek.
Rozumie pan, Manhattan. Stal i szkło, drapacze chmur,
amerykański sen. Już kiedyś zamieniony whorror.
Jedenastego września... Wtedy Osama uderzył w dwie
wieże. Skurwiel będzie się smażył w piekle, tak jak ja
niemal... Teraz sami wyburzyliśmy większość tych cudów
ze względów strategicznych...
To był niesamowity widok... Chinooki nad wyspą.
Przypominały olbrzymie ważki wylatujące na żer.
Lądowaliśmy pośrodku Downtown. Piąta Aleja niczym
pas graniczny, poszerzona do granic możliwości.
Abramsy, bradleye, humvee. Byłem w Iraku i
Afganistanie, niejedno widziałem. Jednak to... to było jak
w jakimś pokręconym filmie. Fantastyka kategorii C. Tyle
że działo się naprawdę i do chłopaków powoli zaczęło
docierać, że tym razem wojnę toczymy na naszej ziemi.
Nowy Jork wymarły. Miasto duchów i wojskowych
uniformów. Tyle sprzętu na jednym metrze kwadratowym
nie było nigdy w historii wojen. Pustogłowi z dowództwa
uznali, że właśnie tutaj, w miejscu, gdzie wszystko się
zaczęło, musimy odwrócić kartę tej wojny.
Mieszkańców wymiotło podczas pierwszego ataku.
Miliony ludzi, niewielu zdążyło uciec. Big Apple
zakorkował się w trzy dupy, gdy tylko przyszła pierwsza
fala paniki. N Y spłonął jak zapałka. Ocalało, o dziwo,
kilka budynków, które potem obsadziliśmy. W każdym
oknie snajper. Na dachu wyrzutnie rakiet. To na tych
latających rzeźników.
Mój pluton skierowano do Woolworth Building. Pan
może nie wiedzieć, o który budynek chodzi, bo go już nie
ma...
Kiedy zaatakowali?
Miałem widok na Central Park. Pieprzoną dziurę w
ziemi, z której wychodzili chmarami. Najpierw pełzacze...
To się zdarzyło już w pierwszą noc po moim lądowaniu.
Potem maszkarony... Takie forpoczty, zwiadowcy.
Wyglądały paskudnie, wysyłano je, żeby podłamać
naszego ducha. Strzał w dziesiątkę. Morale spadało w
zawrotnym tempie. Zwłaszcza gdy okazało się, że połową
sprzętu mogliśmy sobie co najwyżej podłubać w nosie...
Potem była chwila spokoju. Taka cisza przed burzą.
Główne zastępy zaczęły napływać kilka godzin później,
nieprzerwaną falą, z ogniem i pożogą...
Próbowaliście uderzyć w szczelinę?
To żart?
(Milczę, czekam na odpowiedź).
Dowództwo przywaliło wszystkim, co miało pod
ręką. Żadnego efektu. Nawet zasypać tego cholerstwa nie
było jak. Brudnej bomby nikt na terenie Stanów nie chciał
użyć. Wciąż mieli nadzieję, że nie będzie takiej potrzeby.
Poza tym wyobraża pan to sobie? Hiroszima, Nagasaki...
Ale tu? Na naszej ziemi?
Jak wyglądała walka?
Ciężki sprzęt załatwiał sprawę pełzaczy. Były
powolne. Chłopaki z kawalerii spisali się nieźle,
rozgniatali je jak purchawki. Nie było co dobijać. Zrobili
spaghetti z pierwszej fali bez strat własnych. Wtedy
zrozumiałem, dlaczego teren wokół Central Parku został
wyrównany. Był gładki jak stół. Nawet herculesy, te
ciężkie ciągniki gąsienicowe, dawały radę...
Schody zaczęły się przy maszkaronach. Skurwiele
były cholernie szybkie. Skakały jak pchły. (Sierżant
Nowicki wykonuje ruchy dłonią w górę i w dół, jakby
naśladował przeciwników). Snajperzy nie dawali rady.
Chłopaki z kawalerii zostali w swoich pojazdach. Im nic
nie groziło, gorzej miała piechota. Wie pan. Maszkarony
były łowcami. Doskonałymi drapieżnikami. Nawet nie
zdążyłeś wywalić serii w ich łeb, gdy wyławiały cię z
rumowiska, unosiły w powietrze i tam łamały kręgosłup
jak zapałkę.
Żeby rozwalić takiego maszkarona, trzeba było trafić
precyzyjnie. Jedyny punkt, który gwarantował sukces, to
oko. Czaszki miały twardsze od stali. Rozgnieść ich, jak
pełzaczy, nie można było. A wszystkie odporne na
ogień...
Główna fala przyszła nad ranem. Najgorsza pora.
Wilgotno i duszno. Założę się, że niejednemu puściły
zwieracze na ten widok. Szara ruchliwa masa wypełzająca
z nory. Były przerażające. Ich pancerze lśniły
metalicznym blaskiem, chrzęściły jak chitynowe
pancerzyki żuków. Miały jedno jedyne zadanie, zniszczyć
wszystkich, których napotkają po drodze, całą naszą
zakichaną planetę... Chociaż nie... teraz obaj wiemy, że
wszystkich zniszczyć nie mogły. (Sierżant Nowicki
śmieje się chrapliwie, potem milknie na chwilę, jakby
zbierał myśli).
Hukuby zaatakowały pierwsze. Skrzydła dawały im
ogromną przewagę. Ciała pokryte łuskami, niemal zero
słabych punktów. Widziałem kilku chłopaków, którzy
wskakiwali im na grzbiety. Precyzyjne cięcia pozwalały
unieruchomić skrzydła. Jednak wtedy śmiałek spadał
najczęściej na ziemię z pogruchotanymi kośćmi, a hukuby
walczyły dalej. Kto wie czy na ziemi nie były jeszcze
groźniejsze niż w powietrzu. Masywne łapy ze szponami
tnącymi najtwardszy metal... Widziałem, jak wyciągają
chłopaków z abramsów. Jak sardynki z puszek.
To wtedy upadł mit o skuteczności kawalerii
powietrznej. Hukuby i te mniejsze... Astarothy... One po
prostu taranowały w powietrzu wszystko. Apache i black
hawki spadały jak muchy, płonące owady...
Byłem na dachu Woolworth z kilkoma chłopakami.
Wiedziałem, że lada moment przywalą także w nas. Coraz
więcej bezsensownych rozkazów, coraz więcej ludzi
idących do piachu i nieprzerwany strumień Legionów.
(Sierżant Nowicki ociera pot z czoła. Jego wzrok
znów przygasa. Wydaje się starym człowiekiem, choć w
jego dossier wyczytałem, że ma dopiero dwadzieścia
osiem lat).
Co potem się stało?
Kazali nam zejść kilka pięter niżej. Waliliśmy z
okien. Zupełnie bez sensu. Nie wiem, czy w całym tym
zamieszaniu rozwaliłem choć jednego. Niby jak?
Szarańcza, która wylazła na powierzchnię, była
niezniszczalna. Chwilami myślałem, że mi odbiło.
Czerwoni żołnierze, na czerwonych koniach, pół ludzie,
pół zwierzęta, zionący ogniem, obsypujący nas
płomienistymi strzałami...
Wdarli się do budynku błyskawicznie. Woolworth
zatrząsł się w posadach. Byłem pewny, że spłonę
żywcem. Przeklinałem tego barana, któremu przyszło do
głowy, by obsadzić tę stalową trumnę. Mieliśmy walczyć
do końca... Nie było już odwrotu. Legiony przelały się na
Zgłoś jeśli naruszono regulamin