Zahn, Timothy - Kobra 04 - Wojna Kobry.pdf

(847 KB) Pobierz
Timothy Zahn
Wojna Kobry
Cobra Strike
Cykl: Kobra, tom 4
tłumaczenie: Andrzej Syrzycki
ROZDZIAŁ 1
Przez dłuższą chwile Pyre leżał nieruchomo w hamaku i zastanawiał się, co
go obudziło. Prześwitujące przez liście drzew promienie słońca uświadomiły mu,
że zbliża się wieczór. Zdał sobie sprawę, że przespał cały dzień, i zrobiło mu się
trochę głupio. Pomyślał, że zbudził się, ponieważ całe jego ciało wypoczęło mu-
siał być o wiele bardziej zmęczony, niż początkowo sądził.
Zaczął właśnie wysuwać rękę ze śpiwora, kiedy nagle usłyszał czyjeś stłu-
mione pokasływanie.
Zamarł bez ruchu, włączywszy wzmacniacze słuchu na największą czułość.
Naturalne odgłosy lasu rozbrzmiały mu w uszach niczym głośny ryk... a oprócz
tych dobrze znanych dźwięków usłyszał ciche głosy ludzi. Musiało ich być wielu,
co najmniej dziesięciu.
"Polowanie?" — pomyślał z niejaką nadzieją. Wiedział jednak, że podczas ta-
kich wypraw rozmowom towarzyszą zazwyczaj odgłosy kroków, nie słyszał ich
jednak. Od czasu do czasu ktoś przenosił tylko ciężar ciała z nogi na nogę. Nawet
myśliwi, podkradający się do zwierzyny, powinni robić więcej hałasu... co zna-
czyło, że nieoczekiwani goście byli zapewne bardziej wędkarzami niż myśliwy-
mi.
A w pobliżu, o ile mu było wiadomo, znajdowały się tylko dwie ryby warte
tak dokładnie zaplanowanej akcji: on sam i "Dewdrop".
Niech to diabli.
Powoli, poruszając się jak najciszej, zaczął wyplątywać się z leżącego w ha-
maku śpiwora i otaczającej go obronnej klatki. Jeżeli go śledzili, robił błąd, ale
bez względu na to, czy zauważą jego obecność, czy nie, nie miał zamiaru dać się
schwytać związany niczym prosię. W pewnej chwili klatka zaskrzypiała, dźwięk
ten rozbrzmiał mu w uszach niczym wybuch granatu atomowego, ale na szczę-
ście nikt więcej tego nie usłyszał. W następnej minucie stał już na gałęzi, na któ-
rej rozwiesił hamak, przyciskając mocno plecy do pnia drzewa.
Niedoszła zwierzyna gotowa była przedzierzgnąć się w myśliwego. Ciche
głosy dochodziły z części lasu oddzielającej go od "Dewdrop", zaczął więc scho-
dzić po pniu, zatrzymując się na każdej gałęzi i nasłuchując.
Nie zauważywszy żadnego Qasamanina, dotarł na ziemię, ale dobiegające
coraz wyraźniej głosy, pozwoliły mu lepiej zorientować się, gdzie znajduje się
obława dzięki czemu przestał się dziwić, że dali mu spokój. Wyglądało na to, że
wszyscy zostali rozstawieni wzdłuż skraju lasu rosnącego najbliżej "Dewdrop"
oraz że zwracali uwagę i broń tylko na statek. Organizowanie takiej akcji po pra-
wie tygodniu od chwili lądowania musiało świadczyć o tym, że dzieje się coś złe-
go. W tej chwili nie było ważne, czy to ktoś z grupy zwiadowczej zawalił sprawę,
czy też może był to jeden z przejawów wyolbrzymiającej wszystko qasamańskiej
paranoi. Liczyło się tylko...
Liczyło się to, że życie Joshuy Moreau znalazło się w niebezpieczeństwie. A
jeżeli go zabili, kiedy Pyre spał, wówczas...
Kobra przygryzł mocno wewnętrzną część policzka. Uspokój się! — warknął
do siebie. — Przestań i zamiast wpadać w panikę, zacznij myśleć. Fakt, że Qasa-
manie nie zdecydowali się jeszcze na zaatakowanie "Dewdrop", oznaczał, że wi-
docznie nie byli do tego gotowi... a jeżeli tak, to może Joshua i inni wciąż jeszcze
żyli. Qasamanie wiedzieli, że atak na grupę zwiadowczą musiał zaalarmować za-
łogę statku, a byli zbyt sprytni, by uderzyć.
Jeżeli ani Cerenkov, ani ludzie na statku nie mieli pojęcia, co się święci,
wszystko zależało teraz od Pyre'a.
Nie miał wielkiego wyboru. Jego awaryjna słuchawka była urządzeniem
umożliwiającym łączność tylko w jedną stronę; nie mógł więc porozumieć się ze
statkiem. Urządzenie do komunikacji laserowej było dobrze ukryte i zapewne
nie wpadło w ręce Qasaman, lecz jeżeli nawet ich kordon nie znajdował się do-
kładnie w tamtym miejscu, to z pewnością musiał stać niedaleko. Pozabijać ich
wszystkich? To byłoby zbyt ryzykowne, może nawet samobójcze, i z pewnością
zmusiłoby Qasaman do natychmiastowego rozpoczęcia akcji.
Gdyby jednak Qasamanie nie widzieli się nawzajem, może udałoby się
unieszkodliwić po cichu jednego albo dwóch stojących najbliżej kryjówki, nie
alarmując przy tym pozostałych. Wyciągnąć szybko laser, znaleźć jakieś bez-
pieczne miejsce — chociażby na wierzchołku drzewa, jeżeli to będzie konieczne
— i nawiązać łączność ze statkiem. Może wspólnie Uda się wymyślić jakiś spo-
sób, żeby sprzątnąć Moffowi sprzed nosa całą grupę.
Zwracając uwagę na zeschłe, szeleszczące przy każdym kroku liście, Pyre ru-
szył ostrożnie w stronę kryjówki, rozglądając się na wszystkie strony. Ocenił, że
zostało mu już tylko pięć metrów, kiedy nagle w uszach zabrzmiał mu przenikli-
wy jazgot.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin