Zaczęło się w sobotę - Zygmunt Zeydler-Zborowski.pdf

(1057 KB) Pobierz
ZYGMUNT ZEYDLER-ZBOROWSKI
ZACZĘŁO SIĘ
W
SOBOTĘ
ROZDZIAŁ I
- Więc we wtorek...?
- Tak. Niech pan do mnie zadzwoni we wtorek.
- Czy pan mecenas nie mógłby się zdecydować zaraz...
teraz? Ja mam pieniądze. Ja mogę...ja mogę dobrze zapłacić.
Sięgnął do kieszeni. Natorski powstrzymał go ruchem ręki.
- Nie, nie. Tu nie chodzi o pieniądze. O honorarium
pomówimy później. Muszę się nad tym zastanowić. Nie
przyjmuję spraw, co do których nie mam pewności, że je
wygram, bo przecież... - urwał. Dałby bardzo wiele, żeby
cofnąć te chełpliwe słowa. - Jeżeli facet był dzisiaj w sądzie,
to... - poczuł, jak gorąca fala krwi uderza mu do głowy.
Wydało mu się, że w tych małych, świńskich oczkach dojrzał
drwinę.
- No dobrze. Zadzwonię do pana we wtorek. Do widzenia,
panie mecenasie.
Uścisnęli sobie dłonie. Natorski spojrzał w zamyśleniu na
drzwi, za którymi zniknął jego klient. Poczuł się nagle bardzo
zmęczony.
Rozprostował ramiona, ziewnął i otworzył okno. W pokoju
było szaro od dymu.
- Czy mogę już iść, panie mecenasie? Drgnął i odwrócił się.
- Nie, to znaczy... tak. Oczywiście. Może pani iść do domu.
Przepraszam, ale jestem trochę roztargniony.
Spojrzała na niego ze współczuciem.
- Niechże się pan tak nie przejmuje, panie mecenasie.
Przecież nie można zawsze wygrywać. Czasem trzeba
przegrać. Doprawdy niezmiernie mi przykro, ale... no cóż...
stało się...
Natorski zapalił papierosa. Całą siłą woli panował nad
sobą, aby nie wybuchnąć.
- Więc pani się wydaje, że tutaj w grę wchodzi tylko i
wyłącznie moja ambicja zawodowa? Czyż pani nie może tego
zrozumieć, że ten człowiek oddał w me ręce swój los, a
teraz... a teraz go powieszą. Dostał wyrok śmierci! Słyszy
pani?! Dostał wyrok śmierci.
Ostatnie słowa wyrzucił z siebie, prawie krzycząc.
Zmieszała się. Nie chciała zrobić mu przykrości. Nigdy nie
widziała go w stanie takiego podniecenia nerwowego.
- Przepraszam - szepnęła. - Nie powinnam była poruszać
tego tematu. Ale przecież... - zawahała się - ale przecież nie
możemy mieć pewności, że on jest niewinny.
- Ja jestem pewien - powiedział twardo Natorski. - Niestety
jestem całkowicie pewien jego niewinności. I to jest
najgorsze - dodał ciszej.
Stała niezdecydowana, onieśmielona. Nie wiedziała co
powiedzieć. Była zła na siebie, że w ogóle zaczęła całą tę
rozmowę.
- Bardzo mi przykro. Nie chciałam pana urazić. Zapalił
papierosa.
- Więc w poniedziałek przyjdzie pani jak zwykle -
powiedział już spokojnym, urzędowym głosem.
- Tak. O czwartej. Do widzenia, panie mecenasie.
- Do widzenia, panno Ewo.
Bardzo lubił te dziewczynę. Dobrze pracowała, miała duże
poczucie obowiązku. Czasami tylko nie mogła zrozumieć
pewnych rzeczy. Była także bardzo młoda, nieprzyzwoicie
młoda.
Wyszła. Pozostał po niej leciutki zapach lawendowej wody.
Znowu odwrócił się do okna. Odetchnął głęboko, patrząc na
mury Starego Miasta oświetlone łagodnym blaskiem
zachodzącego słońca. Dwa zakochane gołębie usiadły na
gzymsie sąsiedniej kamienicy. Od strony rynku dochodziły
pokrzykiwania bawiących się chłopców.
Zadzwonił telefon. Nietrudno było się domyśleć, że to
Elżbieta. Mówiła szybko, nerwowo:
- Co się z tobą właściwie dzieje? Co to znaczy? Umówiliśmy
się przecież na szóstą. Od trzech kwadransów czekamy na
ciebie w Bristolu. Wanda obraziła się i poszła. Dzidka
oświadczyła, że zachowujesz się jak skończony cham. Ja
także nie mam zamiaru dłużej czekać. Co ty wyprawiasz?
Przecież to sobota. Wszyscy wcześniej kończą pracę i...
- Dajże mi wreszcie dojść do słowa - zniecierpliwił się
Natorski. - Bardzo cię przepraszam, ale miałem klienta,
którego nie mogłem wyrzucić za drzwi. Już właśnie jestem
wolny i zaraz do was przyjeżdżam. Za parę minut będę.
Odłożył słuchawkę i wsunął akta do szuflady biurka. Był zły
na siebie. Prawdę mówiąc, zupełnie zapomniał o tym
dzisiejszym spotkaniu z Elżbietą.
Zamknął okno, poszedł do łazienki, umył się i przyczesał
siwiejącą już na skroniach czuprynę. Wtedy zadźwięczał
dzwonek u drzwi wejściowych.
Natorski spojrzał zdziwiony. O tej porze? Kto to mógł być?
Nie spodziewał się absolutnie nikogo. Chyba jakaś pomyłka.
Wybiegł do przedpokoju i przekręcił zatrzask.
W progu stał starszy elegancki mężczyzna. Świetnie
skrojony płaszcz z zagranicznej gabardyny, miękki, filcowy
kapelusz, kremowe rękawiczki i bambusowa laseczka z
ozdobną gałką. Brązowe półbuty błyszczały jak lustro. Duże
ciemne oczy patrzały badawczo zza okularów w złotej
oprawie. Podłużna, pokryta nienaturalną bladością twarz
zakończona była małą szpakowatą bródką. Człowiek ten robił
wrażenie jakiegoś naukowca czy też lekarza starej daty.
Natorski był zaskoczony tą niespodziewaną wizytą. Cofnął
się i wpuścił gościa do przedpokoju.
- Czym mogę panu służyć? - spytał.
Tamten dyszał ciężko. Najwidoczniej pędem wbiegł na
drugie piętro.
- Muszę z panem natychmiast pomówić w bardzo ważnej
sprawie. Czy sam pan jest w mieszkaniu?
- Przepraszam, ale to chyba jakaś pomyłka - powiedział
Natorski. - Nie przypominam sobie...
Właściciel szpakowatej bródki spojrzał na niego niepewnie.
W dużych, czarnych oczach malowało się przerażenie.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin