Kwitnący krzew tamaryszku.pdf

(2152 KB) Pobierz
Przedmowa
P
owinnam wyjaśnić, skąd wziął się tytuł mojej książki…
z ogrodu. Otóż przed laty posadziłam w nim krzew
tamaryszku. Wyrósł piękny, o mocnych czterech głównych
gałęziach, z których jedna jest lekko odchylona od
pozostałych, a wokół plątanina przyrostów. Jesienią i zimą
krzew dzielnie przyjmuje na siebie porywy wiatru,
lodowate zawieruchy i ciężkie śniegi, lekko uginając
gałęzie i wspierając jedne o drugie. Ale wiosną i latem,
znów smukły i zielony, zakwita fioletowo, koronką
drobnych kwiatów. Przyciąga motyle, mruczące trzmiele,
osy, a mieszkające obok w budce sikorki składają mu
przelotne wizyty. Na ogół panuje zgoda i harmonia.
Bohaterkami mojej powieści są cztery przyjaciółki –
takie od zawsze, od szkoły po ukończone różne studia.
Dojrzałe, odważne, bliskie sobie i piękne. Podnoszą się
wzajemnie, gdy życie da im popalić lub gdy potykają się
na nierównych ścieżkach losu, lojalne i niezawodne,
zakwitają radością, spotykając szczęście lub dostrzegając
je u innych. Są różne, jak różne jest ich miejsce w życiu
i ich zawody. Barbara – pielęgniarka środowiskowa,
Maria, zwana Myszką – malarka po Akademii Sztuk
Pięknych, Iwona – aktorka, absolwentka Wyższej Szkoły
Teatralnej, Jaśka – inżynier architekt. A wokół nich –
różnorodność postaci kobiet, mężczyzn, dzieci i zwierząt.
Bardzo chciałabym się z nimi przyjaźnić, ale one nie
mają numeru mojego telefonu…
Autorka
BARBARA
B
arbara siedzi przy stole, w pokoju przylegającym do
kuchni, i w skupieniu kończy malowanie paznokci. Jej
urodziwą, dojrzałą twarz rozświetla delikatny uśmiech. Na
blacie leży rozłożony frotowy ręcznik, na nim miseczka
z rozpuszczonym mydłem, otwarta buteleczka z lakierem,
krem do rąk. Ten ręcznik – to zakodowane przez ubiegłe
lata, zrzędliwe „Na litość boską! To politura, politura, nie
lakier!!” niegdysiejszej właścicielki stołu, mieszkania
i Edwarda. Jedynaka. Męża Barbary. Po jego śmierci,
a potem, gdy też odeszła teściowa, przez jakiś czas
Barbara mieszkała z Wiktorem. Synem jej i Edwarda.
Teraz jest sama. Kiedy zaczęła życie „od nowa”,
przemeblowała mieszkanie, by poczuć, że należy ono do
niej, że jest tym miejscem, do którego będzie chciała
wracać z pracy, i żeby było przytulne. Na ile się da.
– Troszkę pan detonuje, panie Mieciu… – mruczy
łagodnie, słuchając śpiewającego Fogga. Małe radio stoi
obok i Barbara zaczyna nucić razem z nim – „kiedy znów
zakwitną białe bzy…”. Nie ma znaczenia, że te stare
szlagiery śmieszyły Ediego, a uwielbiała je jego matka.
Barbara zawsze towarzyszy piosenkarzom, robi to nieomal
nieświadomie, gdy po powrocie z dyżurów u swoich
podopiecznych natychmiast włącza radio. Jedna z jej
staruszek miała rodzaj brzęczyka, zamontowanego
Zgłoś jeśli naruszono regulamin