Mord katyński.docx

(33 KB) Pobierz

Mord katyński – "10.000 zaginionych"

Katyn Massacre -- 'The Lost 10,000'

Institute for Historical Review

Wykład Louisa FitzGibbona z września 1979

 

W wielkim dziele Archipelag Gułag, Sołżenicyn napisał:

"Zabrali tych którzy byli zbyt niezależni, zbyt wpływowi, zbyt wybitni, zabrali szczególnie wielu Polaków z byłych polskich prowincji. (To wtedy zapełnili nieszczęsny Katyń, a następnie również z północnych obozów gdzie zgromadzili ludzi dla przyszłej armii Sikorskiego i Andersa)".

 

Ale 'Katyń' to zbiorowe słowo obejmujące nie tylko tych 4.500 znalezionych w lesie o tej nazwie, ale kolejnych 10.000 wymordowanych w tym samym czasie. Byli to ludzie uwięzieni w obozie w Starobielsku (ok. 4.000) i Ostaszkowie (ok. 6.000).

 

Zwykle mówi się o nich w skrócie jako "pozostałych 10.000 - których miejsce pochówku pozostało tajemnicą". Ale 10.000 zamordowanych więźniów nie można odrzucić takim krótkim zdaniem. Liczba ta stanowi może całkowitą populację sporego miasta, czy być postrzegana jako armia poruszająca się przez równinę wydawałaby się rzeczywiście potężna. Jedno jest pewne: tak jak nigdy nie doszła żadna wiadomość od 4.500 Polaków w obozie w Kozielsku po maju 1940, tak też nic nie usłyszano po tej dacie od nikogo z 4.000 w obozie w Starobielsku, ani od nikogo z 6.000 w obozie w Ostaszkowie. Oni nie mogli po prostu zniknąć, i ich ciała muszą gdzieś być. Ale gdzie?

 

W tym momencie ciekawe jest to, że kiedy Niemcy pierwsi odkryli ciała w lesie katyńskim, podali liczbę 11.000 znalezionych. Zrobili to w celach propagandowych, ale później zmienili ją na 4.254. Ale sowieci użyli także liczby 11.000 kiedy próbowali za Katyń obwinić w Norymberdze Hermanna Göringa, tylko z dużo bardziej cynicznego powodu. W końcu sowieci znali poprawną liczbę, bo dokonali tego mordu. Ale w Norymberdze powiedzieli o 11.000 by rozmazać prawdę i w jakiś sposób 'zgubić' ofiary ze Starobielska i Ostaszkowa. Jak większość ludzi teraz wie, sowieckie oskarżenia o Katyń upadły i to jest międzynarodowy wstyd, że cały temat porzucono, i w ostatecznym wyroku w procesach norymberskich nie ma wzmianki o Katyniu. Dlatego dziwne jest to, że około 10.000 ludzi pozornie zniknęło, jakby nigdy nie istnieli. To dlatego ten wykład zatytułowałem "10.000 zaginionych".

 

Żadne badanie historyczne nie jest zakończone dopóki nie podejmie się każdej próby rozwikłania tej wywołanej przez człowieka tajemnicy, potęgowanej przez tchórzostwo społeczności międzynarodowej w tworzeniu "przykrywki", która zakazała temat Katynia na stronach łatwo dostępnych dokumentów. Ale w imieniu ludzkości musi się znaleźć tych zaginionych mężczyzn, sposób ich śmierci musi być zarejestrowany i ogłoszony, i muszą mieć przywrócone prawowite miejsce w annałach czasu. Osiągnięcie tego celu powinno być świętym obowiązkiem każdej pozytywnej i uczciwej grupy badawczej w imię prawdy, a także w imię współczucia.

 

Powiedziałem, że większość więźniów z obozu w Kozielsku zamordowano w lesie katyńskim, faktycznie liczba ciał była 4.254 + 1, czyli 4.255. Wiadomo, że 245 było kapryśnie uratowanych, więc dochodzimy do poprawnej liczby początkowo uwięzionych w tym obozie, to jest 4.500. Teraz musimy rozważyć liczbę uratowaną z pozostałych dwu obozów, i są one:

z obozu w Ostaszkowie 124, i z obozu w Starobielsku 79.

 

A zatem, z pośród piewotnie uwięzionych 6.500 w obozie w Ostaszkowie, zamordowano 6.376, i z pośród pierwotnie uwięzionych 3.920w obozie w Starobielsku, zamordowano 3.841. Jeśli teraz dodamy ostatnie dwie liczby całkowite, mamy liczbę 10.217 – i tą liczbą się dzisiaj zajmiemy.

 

10.217 polskich więźniów każdy pojedyńczo zastrzelony w tył głowy przez sowiecką NKWD wiosną 1940. Pamiętajmy także, że rosyjski atak na Polskę miał miejsce 17 września 1939 i zakończył się 28 września tego roku, i pamiętajmy, że Niemcy nie zaatakowali Związku Sowieckiego do czerwca 1941. Dlatego wiosną 1940 w Rosji panował 'pokój' – i to czyni mord tym bardziej dokonany z zimną krwistą i kalkulowany. Ale to było, jak wiemy, celową próbą wycięcia kwiatu Polski, poprzez likwidację liderów, żeby resztę populacji zostawić bez przywódców. Taki czyn nieznany jest pod żadną inną nazwą jak tylko Ludobójstwo! I w tym przypadku nie tylko nieukarany, ale również przemilczany! Teraz wrócimy do dwu obozów w Starobielsku i Ostaszkowie, jako ostatnich miejscach powiązanych z "10.000 zaginionych".

 

5 kwietnia 1940 wysokim rangą polskim oficerem w Starobielsku był maj. Niewiarowski, i o 9:00 tego dnia sowiecki komendant obozu ppłk Boreszkow, z Kirszowem, komisarzem politycznym, wezwali Niewiarowskiego i powiedzieli mu, że zwija się obóz i tego samego dnia pierwsza grupa więzionych oficerów w liczbie 195 wyjedzie.

"Dokąd?" zapytał maj. Niewiarowski.

"Dokąd ... ?' Boreszkow cedził odpowiedź: "Do domu! Do waszych domów. Zostaniecie wysłani do obozów przejściowych, a następnie tam skąd przyjechaliście, do swoich żon". Wtedy się roześmiał.

 

I od tej chwili wysyłano codziennie transporty po apelach w Bloku 20. Codzienne grupy liczyły od 60 do 240 osób. Pewnego dnia w tym okresie płk Młynarski zapytał Boreszkowa: "Dlaczego wysyłacie grupy najwyżej 240 osób? Przywieźliście nas tu tysiącami, na pewno moglibyscie odesłać nas tak samo?"

"Nie możemy" – odpowiedział. "Na całym świecie wojna. Musimy też być gotowi. Nie mamy zapasowego transportu".

 

W dniu 26 kwietnia transporty przerwano do 2 maja, kiedy znowu wysłano pewną liczbę.  Było kolejne opóźnienie, i 8, 11 i 12 maja ostatnie transporty opuściły obóz w Starobielsku, i zauważono,  że każdą dzienną grupę wybierano spośród wielu różnych bloków więziennych, i nigdy w grupie nie było przyjaciół, a w sumie składała się z osób sobie nieznanych. To zgłoszono dowódcy obozu, który zawsze odpowiadał w ten sposób, że to nie było ważne, skoro wszyscy więźniowie spotkają się ponownie w obozach przejściowych. Wydaje się, że  25 kwietnia jedną grupę liczącą 63 ludzi zapędzono na peron kolejowy i wysłano do Ługańska [Woroszilowgrad] a stamtąd do Charkowa, gdzie czekał pociąg. Jednemu z więźniów udało się wystawić głowę przez szczelinę w drzwiach i rozmawiać z kolejarzem, który młotkiem ostukiwał koła.

 

"Towarzyszu" – wyszeptał więzień - "czy to Charków?"

"Da -- tak, Charków. Przygotujcie się do opuszczenia pociągu. To tutaj wszyscy 'wasi' wychodzą i odjeżdżają ciężarówkami".

"Dokąd?" – zapytał więzień.

Kolejarz potrząsnął ramionami, splunął między koła i nie powiedział nic więcej.

 

Czasami w historii oderwane fragmenty informacji dryfują jak pływające na wodzie szczątki statku, i jednym takim jest raport, że gdy Niemcy byli później wypchnięci z obszaru Charkowa, rosyjskie pociski wybuchały na północ od miasta. Mówi się, że jeden potok eksplodujących pocisków doprowadził do tego, że "trupy latały w powietrzu, jakby z jakiegoś miejsca pochówku". Nie ma dalszego potwierdzenia tego tematu. 

 

Teraz wracamy do obozu w Ostaszkowie, którym był niezamieszkały monastyr pośrodku jeziora, połaczny z lądem mostem. Tam także, po 4 kwietnia 1940, tworzono grupy więźniów,  i podobnie zapewniano, że wysyła się ich do domu.

 

Wiemy, że 124 kapryśnie uratowano z całości 6.500. Dokąd poszli pozostali?

 

Starszy posterunkowy z polskiej policji A Woronecki, opowiedział historię rozmowy jaką odbył z jednym ze strazników obozu, i w zamian za odrobinę czarnego sowieckiego tytoniu zgodził się "powiedzieć sekret".

 

"Nigdy nie zobaczysz swoich towarzyszy…"

"Dlaczego – gdzie oni są?"

"Nieprawdą jest, że wysyłaja ich do domu. Ani nie wysłano ich do obozów pracy".

"Cóż, więc… jaka jest prawda?"

Strażnik wygładził kawałek gazety, włożył weń tytoń i zwinął papierosa. Zaciągnął się raz i powiedział:

"Oni wszystkich ich zatopili…"

 

Sierżant JB z żandarmerii, który również był więźniem w Ostaszkowie, potwierdził wszystko co opowiadali inni – transporty więźniów składały się z grup 60 – 300 ludzi. Pewnego dnia wszedł do piekarni obozowej, gdzie był w przyjaznych stosunkach z Nikitinem, szefem piekarzy.

"Dokąd nas wysyłają? Czy wiesz?"

"Na siewier, bratku (na północ, przyjacielu). Wysyłają was gdzieś na północ" – odpowiedział Nikitin.

 

28 kwietnia 1940 ten sierżant był w grupie 300 ludzi opuszczających obóz. I udali się na północ wzdłuż linii Leningradu. W Bołogoje jego ciężarówka wraz z innymi została oddzielona i wysłana w kierunku Rżewa, reszta pozostała w Bołogoje.

 

Więc tutaj mamy przynajmniej dwie nazwy miejsc: Charków i Bołogoje. Może zbliżamy się do rozwikłania. Teraz musimy przypomnieć, że po niemieckim ataku na Rosję w 1941 sowieci wycofali się niemal do bram Moskwy, i rozpaczliwie szukali miejsca i sposobu by zatrzymać marsz Wehrmachtu. Jednym takim rozwiązaniem było utworzenie armii z pół miliona Polaków przetrzymywanych w Archipelagu Gułag. Ta armia, pod dowództwem gen Andersa, powstała kiedy Polacy dowlekli się przez Syberię by dołączyć. Przyszli ze wszystkich stron Rosji - zmęczeni, chorzy na czerwonkę i wychudzeni cierpieniem. Ale brakowało wszystkich szeregowców i oficerów!  Gen. Anders powołał specjalny urząd, aby spróbować i odnaleźć tych oficerów, i to w tym urzędzie sporządzono listę brakujących.

 

26 kwietnia 1943, do urzędu zgłosiła się kobieta o nazwisku Katarzyna Gasziecka. Była żoną jednego z brakujących oficerów, i to miała do powiedzenia:

 

W czerwcu 1941 z tłumem 4.000 mężczyzn i kobiet deportowanych z Polski, płynęliśmy przez Morze Białe. Płynęliśmy z Archangielska do ujścia rzeki Peczory. Wysyłali nas na kolejne roboty i nieszczęście, i siedziałam na pokładzie łodzi. Czułam gorzkie pragnienie by być wolną, wrócić do Polski i ponownie zobaczyć męża - I zaczęłam płakać. To zwróciło uwagę młodego rosyjskiego żołnierza, który podszedł do mnie i zapytał o co chodzi, na co odpowiedziałam:

"Mój los. Czy w twoim kraju nie wolno płakać? Płaczę nad losem mojego męża".

              "Kim on jest?"

"Kapitanem".

Bolszewik wybuchł pogardliwym śmiechem.

"Twoje łzy już mu nie pomogą. Wszyscy wasi oficerowi zatonęli tutaj. W tym morzu".

Potem w okrutny sposób powiedział mi, że sam uczestniczył w konwoju, który transportował około 7.000 ludzi, w większości polskich oficerów i członków polskiej policji. Załadowano ich na dwie łodzie, które później przedziurawiono i zatopiono. "Wszyscy poszli prosto na dno".

Odszedł, ale przyszedł do mnie inny Rosjanin, nie żołnierz, a z załogi łodzi. Próbował powiedziec coś pocieszającego, i zakończył:

"Prawdą jest to co właśnie usłyszałaś. Ja także widziałem to na własne oczy. Załogę łodzi zabrano na statek holowniczy. Łodzie przedziurawiono. To był straszny widok. Nikt nie mógł się uratowac".

 

Ta teoria o więźniach z Ostaszkowa zatopionych w Morzu Białym jest tą jaką zna większość Polaków, i w którą wierzą. Szlak kolejowy do Morza Białego prowadzi z Ostaszkowa przez Bołogoje. Ale wiedziano także, że wiele tysięcy Polaków wysłano na północ, wszystkich do pracy niewolniczej przy nowym systemie kolejowym, i oni nie byli oficerami. Rzeczywiście wielu z tych żołnierzy przedostało się do armii gen. Andersa.

 

Pod względem logicznym ta teoria zatopienia w Morzu Białym jest bezsensowna. Likwidację trzech obozów – Kozielska, Starobielska i Ostaszkowa zaplanowano centralnie, i jak wiemy, więźniów z Kozielska zabrano do najbliższego wygodnie tajnego miejsca, i tam rozstrzelano – w Katyniu. Dalej, dowody i zdrowy rozsądek wskazują na to, że pod względem wojskowym lepiej byłoby zabrać więźniów pociągiem do stacji kolejowej najbliższej miejsca egzekucji i stamtąd dowieźć ich tam autami lub ciężarówkami. Wywożenie wielu tysięcy więźniów setki kilometrów do Morza Białego stwarzało ryzyko ucieczek i akcji widzianych przez zbyt wielu lokalnych ludzi. Ale transport więźniów z obozu w Starobielsku do Charkowa pociągiem pasuje do planu katyńskiego, i tym samym jest powód by zakładać, że więźniów z Ostaszkowa potraktowano w podobny sposób, co oznacza, że zabrano ich pociągiem do Bołogoje, i stąd ciężarówkami do jakiegoś pobliskiego lasu na eksterminację.

 

Tak spekulują moi znajomi Polacy – 10.000 mężczyzn pochowanych, stosy trupów, jeden na drugim, sprasowanych w półpłynną zgniłą masę, tak jak w Katyniu - ale ponad dwa razy tyle. Zdumiewa sama myśl o tych dwóch masowych miejscach pochówku, prawdopodobnie podobnych pod każdym względem do masowych grobów w Katyniu. Mężczyźni z dziurami w tyłach głów po kulach - jedni ze związanymi rękami, inni z trocinami wepchniętymi w usta by uniemożliwić im krzyki. Scena grozy i szatański zamysł.

 

Ale była jeszcze jedna wskazówka. 14 maja 1962 kongresman Derwinsky wygłosił ważne przemówienie w Izbie Reprezentantów, w którym usiłował ustanowić specjalną Komisję do zbadania sprawy zdobytych narodów i jako główny argument użył sprawę Katynia i odkrycia Komisjii z 1952. Nawiązał do rezolucji uchwalonej w 1949 przez Radę Narodową Rzeczypospolitej Polskiej na wniosek Polskiego Rządu na Uchodźstwie. Ta rezolucja wyrażała wdzięczność z podjętej w Ameryce inicjatywy niezależnego śledztwa ws. mordu katyńskiego, i wyrażała pewność, że: "w wolnym świecie znajdą się osoby o wystarczającej sile moralnej, będące w stanie udźwignąć ciężar walki o prawdę i stoczyć zwycięsko tę walkę".

 

Powiedział Kongresowi o tym jak sowieci odmówili uczestnictwa w Komisji z 1952, i zacytował Memorandum z 29 lutego 1952:

"Sprawę Katynia zbadała oficjalna komisja w 1944, i ustaliła, że Katyń był dziełem hitlerowskich zbrodniarzy, co ogłoszono publicznie w prasie 26 stycznia 1948. Przez 8 lat rząd USA nie wyraził sprzeciwu wobec takiego wniosku Komisji, aż do chwili obecnej".

 

Kongresman Derwinsky zacytował słowa reprezentanta Maddena, który w 1952, zwracając się do Polaków na spotkaniu w Londynie, powiedział między innymi:

"Katyń to nie tylko sprawa polska, ale ona wpływa na sumienie całego cywilizowanego świata będąca jednocześnie zagrożeniem dla tego świata".

 

Następnie kongresman Drewinsky wygłosił bardzo ważne oświadczenie, choć wtedy nie dano mu dużego rozgłosu. Nawiązał do publikacji tajnego sowieckiego dokumentu w 1957 w niemieckim tygodniku. Biorąc pod uwagę datę do...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin