Koniec Unii Europejskiej, Jan Zielonka (wyborcza.pl).doc

(51 KB) Pobierz

Koniec Unii Europejskiej? "Nieformalne układy biorą górę. Może stać się atrapą bez wpływów"

Prof. Jan Zielonka: Unia, która łagodziła konflikty pomiędzy członkami, dzisiaj je napędza. Południe walczy z Północą, dłużnicy z wierzycielami, nowe elity polityczne ze starymi

 

Michał Chudoliński

Pogubiliśmy się w tym, czym ma być Unia Europejska. Jej przywódcy nie sprostali wyzwaniom trzech rewolucji: geopolitycznej, gospodarczej i internetowej. A źródłem największych konfliktów stała się wspólna waluta, która miała przecież integrować. - Jest jak w tym kawale za Breżniewa: Zasłońcie okna i ogłoście, że pociąg jedzie dalej - mówi o sytuacji w Europie prof. Jan Zielonka, prawnik i politolog.

W swojej najnowszej książce „Koniec Unii Europejskiej?” stwierdza pan, że projekt integracji europejskiej zmierza ku upadkowi. Dlaczego ma pan taką pesymistyczną wizję w stosunku do projektu ocenianego - do niedawna przynajmniej - jako największy sukces w powojennej historii Europy?

 

- Przede wszystkim to nie jest tak, że idea integracji europejskiej jest dla mnie martwa. Dla mnie problemem jest Unia Europejska w obecnym kształcie, a w szczególności jej instytucjonalna forma. Unia Europejska, niegdyś motor integracji, teraz hamuje, a nawet burzy ideę zjednoczenia. Weźmy dla przykładu euro. Wspólna waluta miała nas zintegrować, a jest źródłem największych konfliktów. W swojej książce wychodzę właśnie od tego zagadnienia i uważam je za największe zmartwienie systemu zjednoczonej Europy.

 

Czyli problem Unii wynika głównie z zawirowań ekonomicznych?

 

- Nie tylko. Niech pan popatrzy na podstawowe sprawy, które dzisiaj na starym kontynencie mamy do załatwienia. Zacznijmy od Ukrainy. Gdzie była Unia Europejska w kwestii działań rosyjskich? Albo migracja czy też bezrobocie wśród młodzieży. Co Unia zrobiła w tych sprawach? Można nawet powiedzieć, że te problemy są jej udziałem. W przeszłości tak nie było. Przez wiele lat Unia Europejska była symbolem dobrobytu i pokoju. Dlatego takie kraje jak nasz chciały do niej wstąpić. Dzisiaj Polacy są bardzo entuzjastycznie nastawieni wobec Unii, bo dostają od niej głównie dotacje. Z kolei polityka gospodarcza polskiego rządu polega przede wszystkim na kombinowaniu, jak je wydać. Ale te pieniądze skończą się któregoś dnia i wtedy Polacy też będą musieli pomóc biedniejszym.

 

Te środki skończą się po 2020 roku.

 

- Dokładnie. W pewnych obszarach kończą się one już teraz. Moja przyjaciółka Iveta Radieová straciła fotel premiera Słowacji dlatego, że jak trzeba było wykupić Grecję, to Słowacja powiedziała: - To my mamy dokładać się do ratowania Grecji? Przecież my też jesteśmy ubodzy. Unia, która praktycznie łagodziła konflikty pomiędzy członkami, dzisiaj je wprost napędza. To odbywa się na wielu płaszczyznach - jest konflikt pomiędzy Południem a Północą, między dłużnikami a wierzycielami, między nowymi i starymi elitami politycznymi. Można oczywiście rzec, że Unia za to wszystko nie jest odpowiedzialna. W przeszłości przecież nie było tak, że pokój i dobrobyt istniał tylko dzięki Unii. Istniały inne czynniki warunkujące stabilizację i poprawę życia w Europie, jak chociażby działalność NATO, USA czy też aktywność przedsiębiorców i firm europejskich.

To nie jest więc tak, że Unia robi wszystko dobrze albo źle. Nie jest to sytuacja zerojedynkowa. Widzę jednak bardzo dużą różnicę w tym, jak Unia potrafiła w sposób pozytywny wpływać na losy Europy w przeszłości i jak w pewnym momencie to się zmieniło. Historia pędzi teraz w zupełnie inną stronę i w Polsce tego się prawie nie zauważa.

 

Mówi pan teraz w kontekście naszej kampanii prezydenckiej?

 

- Po części tak. Patrzymy ponadto w złą stronę na zagrożenia. Nie powinniśmy tylko spoglądać na Donbas, ale też na to, co dzieje się w Atenach. To tam niebawem rozstrzygnie się przyszłość Europy.

 

Zapominamy o wartościach europejskich?

 

- Pogubiliśmy się w tym, co Unia Europejska miała dla nas oznaczać. Trzeba teraz zadać pytanie - dlaczego? Moim zdaniem przywódcy europejscy nie potrafili sprostać wyzwaniom ostatnich trzech dekad. Wiążą się one z trzema rewolucjami, które rozpoczęły się mniej więcej w tym samym czasie - końcówce lat 80. i początku lat 90. ubiegłego wieku.

Pierwsza z nich, geopolityczna, zmieniła granice strategiczne Europy. Związek Sowiecki i Jugosławia się rozpadły, a Niemcy zostały zjednoczone. UE i NATO też zostały rozszerzone. Jednym z ostatnich etapów tej rewolucji geopolitycznej są niedawne incydenty na Ukrainie. Druga rewolucja wiąże się z gospodarczą globalizacją. Odpowiedzią Europy na globalizację była idea wspólnego rynku i jednolitej waluty, zrodzona za sprawą traktatu z Maastricht. Globalizacja oczywiście rozmyła granice gospodarcze. I wreszcie trzecia rewolucja, internetowa, rozmydliła granice w komunikacji.

Te trzy rewolucje prą Europę do zmian, ale Unia Europejska nie jest w stanie się na nowo wymyślić. Stąd te różne projekty, które myśmy wspólnie stworzyli, zaczęły się nagle rozpadać. W mojej książce piszę głównie o kryzysie euro. Kryzys waluty nie przyszedł z Brukseli, a z Nowego Jorku, wraz z upadkiem Lehman Brothers. Co zrobiono w związku z tym? Gdy europejskie banki były pod presją, zdecydowały się, by je wykupić - za pieniądze podatnika. W dodatku dokonywały tego na zasadzie narodowej, a nie europejskiej. Choć banki były międzynarodowe, to każdy rząd z osobna miał za nie odpowiadać. W konsekwencji państwa, mające problemy gospodarcze w różnych dziedzinach, nagle stały się niewypłacalne. Przecież Grecja miała potężny dług publiczny, Hiszpania z kolei miała kłopoty w sferze nieruchomościowej.

 

W którym kluczowym według pana momencie włodarze Europy zaczęli popełniać kardynalne błędy?

 

- Dla mnie fiasko konstytucji europejskiej było dzwonkiem alarmowym. W czasie ostatniego kryzysu walutowego podjęliśmy wiele błędnych działań. Błędy popełnialiśmy też na płaszczyźnie demokracji i polityki zagranicznej. Zaczął narastać kryzys zaufania i kryzys spójności, a Unia zeszła na dalszy plan. Państwa narodowe zostały najbardziej osłabione przez trzy wcześniej wspomniane procesy, a to one kontrolują Unię. Inni aktorzy nie mają możliwości wpływu na zmianę sytuacji.

 

Jacy nowi aktorzy powinni zostać włączeni w proces decyzyjny?

 

- A jaki aktor społeczno-polityczny w sensie gospodarczym jest największym motorem wzrostu gospodarczego nie tyle w Europie, ale także na świecie? Metropolie. Około 80 proc. przyrostu w Europie pochodzi z tych wielkich aglomeracji miejskich. To są zupełnie inni aktorzy niż państwa, idąc za Benjaminem Barberem. Ich nie interesuje polityka narodowa, a obronność nie jest aż tak znacząca jak bezpieczeństwo na ulicy. Gdzie ci aktorzy mają miejsce przy unijnym stole? Nigdzie! Możliwości decyzyjne mają takie upadłe państwa jak Cypr czy Grecja albo takie malutkie jak Luksemburg czy Łotwa. A gdzie jest miasto Londyn, gdzie jest Hamburg, gdzie jest Rotterdam? Jaki wpływ na politykę UE mają organizacje pozarządowe czy przedsiębiorcy?

 

Mówi pan o Unii Europejskiej tak, jakby ona już w ogóle nie istniała

 

- Oczywiście ona nadal istnieje. Powiedziałbym, że jest w stadium Breżniewa, jeśli miałbym się odwoływać do analogii sowieckiej. Był za czasów komunizmu zresztą taki kawał. Jechał Stalin, Chruszczow i Breżniew. Pociąg stanął. Stalin rozkazał: Rozstrzelać maszynistę. Rozstrzelali biednego maszynistę, ale pociąg nie ruszył. Chruszczow rozkazał: Zrehabilitować maszynistę. Zrehabilitowali jego, ale pociąg nie ruszył. Breżniew rozkazał: Zasłonić okna i ogłosić, że pociąg jedzie dalej. Dokładnie tak jest.

Widać to szczególnie po aroganckim zachowaniu europejskich liderów po wyborach do Parlamentu Europejskiego, przy których frekwencja wyborcza była zatrważająco niska. Zachowują się bowiem tak, jak gdyby nic się nie stało. Wszyscy oni zbierają się regularnie, zapewniają o jedności i ogłaszają nowe decyzje. Problem w tym, iż z tych decyzji dużo nie wynika, a jedność i uśmiechy są tylko na zdjęciach, bo w kuluarach toczą się zawzięte kłótnie.

 

Z czego to wynika?

 

- Przywódcy nie są w stanie zdecydować pomiędzy federalizmem a tym, co ja nazywam integracją polifoniczną, czyli formą integracji na zasadzie nie tyle terytorialnej, lecz funkcjonalnej. Oni nawet nie są w stanie się dogadać w prostych kwestiach, irytujących wszystkich. Przychodzą tutaj na myśl ciągłe kosztowne podróże parlamentu pomiędzy Brukselą a Strasburgiem.

Niech mi pan pokaże chociaż jedną, poważną reformę w Unii, która jest obecnie dyskutowana. Nic, kompletnie nic. Wręcz przeciwnie. Nic dziwnego, że eurosceptycy odnoszą kolejne sukcesy. Po tym jak pani Le Pen zebrała niedawno najwięcej głosów we Francji, a pan Nigel Farage w Wielkiej Brytanii, elity unijne wybrały na przewodniczącego Komisji Europejskiej szefa ancien regime'u. Jeżeli jest ktoś odpowiedzialny za wszystko to, co jest krytykowane w Unii, to jest to Jean-Claude Juncker. To on maczał palce w tworzeniu dysfunkcjonalnej waluty europejskiej wraz z Helmutem Kohlem i François Mitterrandem, a następnie współtworzył pakt fiskalny. Już nawet nie śmiem mu wypominać stworzenia „raju podatkowego” w Luksemburgu. I jaki to jest sygnał dla tych wszystkich, którzy chcą to zmienić? Niech to będzie pytanie retoryczne.

 

Jaką więc widzi pan przyszłość dla Unii Europejskiej, którą w swojej poprzedniej książce określił pan mianem „neośredniowiecznego imperium”?

 

- Unia Europejska może przerodzić się w swego rodzaju atrapę. Chociaż nikt formalnie jej nie rozwiąże, to będzie coraz bardziej zmarginalizowana bez wpływu na to, co się dzieje w Europie. Doszedłem do tego wniosku po moich wizytach w Berlinie i rozmowach z tamtejszymi politykami. Oni wszyscy stoją murem za Europą. Mówię im wtedy: - Jesteście za Europą, w porządku Czyli chcecie dać więcej uprawnień Komisji Europejskiej? Odpowiadają od razu: - Oj nie, nie, nie! Ten José Manuel Barroso był nie do wytrzymania, a teraz ten Juncker równie mocno denerwuje - To może chcecie dać więcej uprawomocnień Parlamentowi Europejskiemu? - pytam. - Nie, nie, nie! Bundestag by na to w ogóle nie pozwolił. To zresztą jest działanie niekonstytucyjne. Sąd konstytucyjny powiedział już, że nie można - odpowiadają. - Czyli jednak Rada Europejska? - drążę. - Nie, nie, 28 państw, nie można się z nikim dogadać - ripostują. To w końcu pytam, gdzie jest ta Europa. - Jaką macie więc politykę europejską? Odpowiadają mi wtedy: - Jesteśmy pragmatykami. Nie możemy sobie pozwolić na to, by Europa leżała odłogiem. Wszystkie problemy do nas zawsze przychodzą. Rozwiązujemy je z tymi, którzy mogą i chcą coś zmieniać w danych kwestiach Czy taki sposób współpracy europejskiej jest przewidziany w jakimś traktacie?

Obecnie Europa składa się z nieformalnych kręgów i sieci. W centrum każdej z tych relacji, w zależności od powagi problemu, są Niemcy. Gdy ich nie ma przy danym kłopocie, to sprawa upada. Sęk w tym, że to nie jest Europa, na którą myśmy się godzili. Czy winię za to Niemców? Nie, gdyż formalne instytucje nie funkcjonują. Nieformalne układy biorą górę. Dlatego też centrum europejskie przeniosło się z Brukseli do Berlina. W tej chwili siła najważniejszego aktora decyduje o tym, gdzie jest centrum decyzyjne. Mówimy tutaj o sile obiektywnej, a nie nawet subiektywnej, ponieważ Niemcy się nie palą do przywództwa europejskiego. Po części z uwagi na historię - kiedy swego czasu starali się nadawać przywództwo w Europie, to źle się to skończyło. Po drugie integracja doprowadziła do największych sukcesów Niemiec w momencie, gdy odgrywali oni w Unii drugoplanową rolę. Po co więc mieliby wychodzić przed szereg? Po co mieliby przejmować odpowiedzialność i ponosić koszty przywództwa Europy?

Europa się jednak zmienia, a instytucje europejskie nie potrafią się do tych wszystkich zmian dostosować. Banalne zmiany nie spowodują zwiększenia sympatii do Unii. Nie rozleci się ona jednak z wielkim hukiem, nie będzie żadnych apokaliptycznych wizji. Unia Europejska, podobnie jak niegdyś Unia Zachodnioeuropejska, będzie trwać, a ludzie będą pisać o niej doktoraty. Z tą różnicą, że przeistoczy się w fikcję. Nie będzie w stanie rozwiązywać podstawowych problemów, jakim musimy stawić czoła. To jest poważne wyzwanie dla Polski, której na integracji europejskiej tak bardzo zależy.

Zgłoś jeśli naruszono regulamin