Mesjasze - Gyorgy Spiro.pdf

(2966 KB) Pobierz
WSTĘP
Wcześniejsza wersja tej powieści ukazała się już w 1990 roku pod tytułem
A Jövevény
(Przybysz). Poza dwiema pochlebnymi i jedną krytyczną więcej recenzji na jej temat nie było, nie-
wielu też spotkałem ludzi, którzy by ją przeczytali. Kląłem w duchu czytelników, którzy sądzili, że
mają coś lepszego do roboty niż czytanie, i krytyków, którzy do książki nawet nie zajrzeli.
Po piętnastu latach przeczytałem ją i stwierdziłem, że sam nie byłem bez winy. Ta historia
po prostu wpadła mi w ręce, lecz ani jako pisarz, ani jako człowiek nie byłem jeszcze dostatecznie
dojrzały, by ją klarownie przedstawić. Postanowiłem, że opiszę ją powtórnie.
Choć to mnie nie usprawiedliwia, w drugiej połowie lat osiemdziesiątych miałem zakaz ko-
rzystania z polskich bibliotek, natrafiłem więc na wielkie trudności w gromadzeniu materiałów.
Prawdziwym problemem było to, że dopiero w trakcie pisania, dzięki Elżbiecie Cygielskiej, dotar-
łem do ważnych źródeł, a zatem moi bohaterowie już na początku akcji wiedzieli to, czego ja do-
wiedziałem się dopiero pod koniec pracy, i nie zauważyłem, że powinienem był zacząć od nowa.
Obawiałem się też, że na taką grubą książkę nie znajdzie się chętny wydawca, i rzeczywiście: gdy-
by Levente Osztovics, dyrektor Wydawnictwa Europa nie wkroczył do akcji, to gruzy, w których
legło niebawem Wydawnictwo Szépirodalmi, na długi czas pogrzebałyby mój rękopis.
Dodam też – nie po to, żeby się usprawiedliwiać – że przypadkiem leciałem do Warszawy w
chmurze znad Czarnobyla, w takiej samej chmurze wracałem do Budapesztu, i ze złości, że zaraz
umrę, nieprzygotowany, w połowie kwerendy wziąłem się do pisania. Miałem nadzieję, że zostało
mi jeszcze z pół roku i w tym czasie skończę. Po trzech latach skończyłem po raz pierwszy, w dwa-
dzieścia lat później po raz drugi; tyle dostałem odroczenia.
Całą akcję powieści przeżywali ludzie, którzy naprawdę istnieli, moja rola ograniczyła się
do tego, by możliwie najgłębiej ich zrozumieć. Nie domyślali się, że naiwnie i namiętnie przeżywa-
ją wielką historię; chylę przed nimi czoło w przekonaniu, że potraktowałem ich wyrozumiale, ser-
decznie i bez uprzedzeń, tych moich współautorów.
W starej wersji za dużo było autorskiego tekstu; sporą część wyrzuciłem. Pisarze na ogół
wtedy gawędzą, gdy nawet przed sobą nie chcą się przyznać, że jakoś im nie idzie. Nowa wersja
jest ze dwadzieścia procent krótsza, ale że jedną trzecią dopisałem, a resztę przerobiłem, zacząłem
się zastanawiać, czy nie zmienić tytułu. Najtrafniejszy, jeśli chodzi o temat sekty – „Rajangók” (En-
tuzjaści) – sprzątnął mi sprzed nosa mój wielki poprzednik Zsigmond Kemény. I stąd wzięli się
Me-
sjasze.
Dla przyzwoitości podaję też stary tytuł.
Kiedy tak leżał na trawie, usłyszał nagle Głos:
Tyś jest Zbawiciel!
Usiadł. Poczuł zawrót głowy. W słonecznym blasku wczesnego popołudnia natura szalała:
zieleń świeżej trawy raziła w oczy, drzewa na skraju wzgórza zataczały się bielą i fioletem. Serce
mu gwałtownie zabiło, stanęło, po czym zaczęło łomotać. Widział czyste Niebo, z którego nieprze-
rwanie, niczym wodospad, spływały potężne kolumny jasnych i ciemnych istot powietrznych.
Siedział, pot na niego wystąpił. Ścisnęło go w gardle, uniósł prawą rękę, by rozpiąć kołnie-
rzyk. Przeszedł go dreszcz, poczuł mrowienie skóry na głowie. Z trudem oddychał, miał wrażenie,
że Nowina przygniata mu piersi. Wokół niego w niewidzialnych kolumnach bezustannie opadały
Duchy, Dusze.
Jam jest Jezus Chrystus, pomyślał.
Zacharczał, łapiąc oddech. Nigdzie nikogo. Żadnego świadka. Lecz były trawa i krzewy, i
drzewa, a w nich duchy, tysiące dusz, wszystkie go obserwowały. Z Nieba nadal biły promienie,
potężne słupy blasku i cienia biczowały ziemię. Pośród nich krył się zapewne Najpotężniejszy
Duch, którego słowa usłyszał.
Wymacał lewą ręką puls. Serce mu waliło. Próbował głęboko oddychać, skłonić je, by biło
wolniej. Wciąż jeszcze kręciło mu się w głowie, lecz poczuł, jak pod czarodziejskim wpływem jego
lewicy spokój rozlewa mu się w całym ciele, a serce zwalnia. Puścił prawy przegub, rozcapierzył
palce lewej ręki, podniósł ją i oglądał. Czarodziejska dłoń. Wyciągnął ją i trzymał nad kępą trawy.
Z ręki popłynęły promienie, a wtedy źdźbła trawy, widział to, ze szczęścia zaczęły szybciej rosnąć.
Duch ręki i duch trawy zjednoczyły się w ekstazie.
Całe jego ciało było dźwięczącym naczyniem, dźwięczącą jaskinią była czaszka. On jest
tym, kogo dotknął Duch Jezusa, w kim Duch Jezusa zamieszkał, jest naczyniem Pana, narzędziem
Pana, samym Wszechświatem.
Cud się dokonał. Skarbnicą cudów stało się jego ciało, zwiastunem cudów wargi. Został
uzdrowicielem, posłańcem Pana, aniołem Pana, póki żyje ciało, bo Duch jego musi być wieczny,
skoro Jezus Chrystus w nim zmartwychwstał, jak to jest napisane, i na co zawsze czekano.
Miną tysiące lat, a dzień ten wciąż będzie świętem. Ludzie będą pielgrzymować do tego za-
kątka Litwy, przychodzić na tę łąkę i zanosić dziękczynne modły do niego, który tego dnia, 11 maja
1828 roku, sam siebie uzdrowił.
Nie miał już nic do roboty na wzgórzu. Wstał. Rozejrzał się wokół zwycięsko. Okolica wie-
działa, co się zdarzyło.
Ruszył w stronę doliny. Źdźbła trawy nie uginały się pod jego butami.
Spływał na niego deszcz Duchów Światła, Duchy Ciemności przed nim pierzchały.
W mroku wileńskiej bramy drzemało trzech obdartusów. Słysząc kroki, jeden z nich pod-
niósł wzrok. On zaś spojrzał nań i bez uśmiechu, ledwie dostrzegalnie, skinął głową. Tamten się
wzdrygnął, szturchnął w bok towarzysza, który jęknął. A on szedł dalej, po paru krokach zatrzymał
się i wszechwiedząco spojrzał za siebie. Już wszyscy trzej gapili się na niego. Czarodziejską lewą
ręką uczynił w ich stronę znak krzyża, odwrócił się i poszedł przed siebie.
Zjawiłem się pośród was. Ci oberwańcy już to wiedzą. A reszta się dowie.
Dotarł do kościoła Świętego Bernarda. Zaczął się modlić. Ów Głos znowu przemówił i zno-
wu powiedział to samo.
Wrócił na czas, inni koncypienci jedli jeszcze obiad. Na jego biurku piętrzyły się akta, do-
kumenty procesowe śmiertelników: przypadki naruszenia praw majątkowych, spory spadkowe, kra-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin