10. Wszystko zwyczajnie.odt

(25 KB) Pobierz

10. Wszystko zwyczajnie

W końcu nadszedł dzień wprowadzenia planu w życie. Poza mną, Starkiem i Thorem nikt nie wiedział, co ma się dzisiaj wydarzyć. Jedną dziewczynę już porwali, ale nie pojawiło się żadne ciało. Trudno powiedzieć, czy mamy to liczyć na naszą korzyść.

Dzisiejszy dzień był w miarę normalny. Przynajmniej z mojego punktu widzenia. Jedyne na co się cieszyłem, to poprawiony humor Malii. Możliwe, że spowodowany zdanym testem z matmy. A jak to w takich sytuacjach bywało, my cieszyliśmy się razem z nią.

-Pójdziemy po lekcjach do kina? - zaproponowała Kira, łapiąc mnie za rękę na przerwie obiadowej. - Mama dostała zaproszenia na jakieś historyczne badziewie, ale chyba może być fajnie.

-Chyba? - zachichotałem. - To co to ma być?

-Coś o jakiejś bitwie. - wzruszyła ramionami, jakby mało ją to obchodziło. - Ale możemy się nieźle bawić, wiesz?

-Bawić? Teraz? - uniosłem brwi.

-Stiles popiera. - odpowiedziała. - Szczególnie teraz. Należny nam się chwila spokoju. Zabawy.

Wciąż nie byłem co do tego pewien.

-W porządku. - kiwnąłem głową. - To po lekcjach idziemy do kina...

 

Po lekcjach poszedłem po swoje rzeczy w szafce. Musiałem odświeżyć to i owo, dlatego wepchnąłem kilka szmatek do torby sportowej. Spodziewałem się tego i niestety miałem rację.

Kiedy wyszedłem na parking, stanąłem przed autem Kiry. Zaparkowała tam, gdzie zwykle. Później poczułem czyjś silny uścisk. Nadzwyczaj silny. Próbowałem się wyrywać, ale zanim się zorientowałem, poczułem tylko ukłucie na plecach. Nie straciłem przytomności, ale trochę mnie to zamroczyło.

-McCall! - usłyszałem głos trenera. - Hej, zostaw go!

Jego krzyki nic nie pomogły. Zostałem wrzucony do tylnej części vana moja głowa zderzyła się boleśnie z podłogą, wywołując jeszcze większy ból.

Nie wiem, jak długo jechaliśmy.

 

Musiałem na chwilę zemdleć, bo następnym razem, kiedy otworzyłem oczy, byłem zupełnie gdzie indziej. Spróbowałem się podnieść, ale i tak tylko upadłem z powrotem na twarz.

-Nic Ci nie jest? – usłyszałem głos jakiejś dziewczyny. – Niektórym podając coś, co ich osłabia. Nawet bardzo. To pomaga ich zabić.

-Jesteś Jessie, tak? – zapytałem, spoglądając na jej blond-różowe pasemka. Dziewczyna pokiwała głową. – Wiesz, co tu jest grane?

-Próbuje składać ofiary. – odpowiedziała. – Wierzy, że to uzdrowi jego żonę. Mówi, że to działa. Gada sam do siebie… Później przychodzi, zabiera jedną osobę… A później już nią nie wraca. Ciągle powtarza, że Jenny nabiera sił.

Przyjrzałem się jej bliżej. Wciąż miała na sobie fartuch wolontariuszki ze szpitala. Pracowała na pediatrii. Chciała zostać sanitariuszką.

-Od dawna tu jesteś? – zapytałem w końcu.

-Od wczoraj. – powiedziała, uwalniając się ze sznura. – W końcu… Zabrali mnie i Willa. Jego już zabił. A ona naprawdę jest silniejsza.

To miało sens. Było przynajmniej dziwne, bo od dawna nikt nie stosował takich metod. Jeszcze bardziej dziwne było, jak znalazł na to sposób.

-Kim był Will? – zapytałem, patrząc, jak pomaga mi się podnieść.

-Moim chłopakiem. – odpowiedziała, rozwiązując więzy na moich nogach. – Otwórz usta.

Odruchowo spełniłem jej polecenie, a ona tylko zagryzła dolną wargę.

-Albo od dawna nie piłeś, albo tobie też to podał. – stwierdziła. – To bardzo odwadnia. Masz sucho w ustach, ale chyba jesteś tak osłabiony, że tego nie czujesz.

-To możliwe? – zdziwiłem się, kiedy ona próbowała penetrować jakiś plecak. W końcu wyciągnęła półlitrową butelkę wody i jednorazowy kubeczek.

-Zabrał nam tylko telefony. – powiedziała, pomagając mi się napić. – A Will zawsze miał przy sobie dużo wody. Zostały mi jeszcze dwie butelki, ale musimy oszczędzać.

-I dajesz to mnie? – zdziwiłem się, a ona zwinęła bluzę w kłębek i podłożyła mi ją pod głowę. – Dlaczego?

-Potrzebujesz jej bardziej niż ja. Spróbuj odpocząć. Może uda nam się uciec.

Nie wiedziałem, że jest tak pomysłowa. Pokazała mi ewentualne wyjście i zamknięte drzwi, które otwierają się, tylko jak on przychodzi zabrać ofiarę. Nie wiedziała kim jest ten facet, ani jak ma na imię. Znała tylko imię jego żony. A może to był przydomek od innego imienia, jak Jennifer? Nie mieliśmy pojęcia.

-Jeśli uda Ci się wystarczająco odpocząć, uda nam się go obezwładnić. – oznajmiła. – Potrafisz nieźle przywalić, widziałam na meczu.

 

Wygląda na to, że w blond-różowej główce Jessiki Ramsey knuły się niezłe plany. Nie zdołała uciec wcześniej, ale teraz miała niezły zarys pomieszczenia, chociaż widziała tylko kilka par drzwi.

-Dlaczego ciągle patrzysz na zegarek? – zapytałem, obracając się na prowizorycznej poduszce.

-Zagląda tu co trzy godziny. – wyjaśniła. – Punktualnie. Zanim tu przyjdzie, będę musiała nas z powrotem związać. To jakiś psychol, ale był wściekły, kiedy uwolniłam  się poprzednim razem.

-Dlaczego nie zwiążesz mnie od razu?

-Jesteś za słaby. Jeśli nie będziesz napinał mięśni, szybciej odzyskasz siły. – oznajmiła. – Mam zamiar stąd uciec, a bez Twojego sierpowego raczej mi się to nie uda. I tak nie mogłabym  Cię tu zostawić.

-Wiesz, jak chce nas zabić? – wyrwało mi się w końcu.

-Ciebie Chce zamrozić, a mnie powiesić za kostki. – odpowiedziała. – Koleś jest psychopatą. Tylko nie wiem, kogo z nas chce wykończyć najpierw. Nazwał  nas „pierwszą trójką”.

 

Jessie miała rację. Niedługo po tym, jak założyła na siebie ostatni sznur, wpadł ten facet. Jego widok mnie zaskoczył. To był pan Singer, portier z motelu na przedmieściach. Ale jego żona nie ma na imię Jennifer. Tylko Jean.

-Nadszedł na Was czas. – powiedział, zamykając za sobą drzwi. – Jeszcze tylko pięć ofiar, a moja Jenny będzie zdrowa.

-To nie jest sposób. - Powiedziałem, podnosząc się z podłogi. – Pańską żonę można leczyć.

-Nie można! – warknął na mnie. –A przecież jest taka młoda… Nie może teraz umrzeć. Nie mogę jej na to pozwolić. O nie… Wszystko gotowe.

 

Próbowałem obrócić głowę w stronę Jessie. Wiedziałem, że tam wisi, co jakiś czas kaszląc z braku powietrza, czy z wysiłku. Wiedziałem, że niedługo już całkiem straci siły i nie będzie w stanie się już podciągać i przytrzymywać.

Stiles miał rację. W stanie hipotermii głębokiej, drżenie zanika. Z czasem nie ma się siły. I czuje się, jak się umiera. Jak powoli zatrzymuje się serce, jak wszystko boli. Jej też było zimno. Byliśmy w jednym pomieszczeniu. Coś, jak chłodnia na dziczyznę. Z tą różnicą, że bez żadnych haków.

-Jessie? – zaszczękałem zębami, ale ona  nie odpowiedziała. – Jessie?

Teraz już naprawdę umierałem.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin