09. Plan Starka.odt

(26 KB) Pobierz

09. Plan Starka

Wszystko było już postanowione. To znaczy, ja postanowiłem. Przyjaciołom nawet o tym nie wspomniałem, bo biorąc pod uwagę ich poprzednie zdania dobrze dały mi do zrozumienia, że byliby na nie. Minęły trzy dni, a to znaczy, że zbliżał się czas kolejnego ataku. Nie mogę pozwolić, żeby dzieciaki ginęły. Dla mnie kalkulacja była prosta. Jeśli mogę kogoś uratować, to na pewno to zrobię. Zaryzykuję, oby nikt więcej przez niego nie zginął.

-Masz zmianę klinice dla zwierząt? – zapytała mama, kiedy wróciła z pracy.

-Dzisiaj nie. – pokręciłem głową. – Najbliższa dopiero w środę.

-Masz jakieś plany? – zapytała, wyjmując z torby zakupowej wytłaczarkę jajek. – Bo na noc zostaniesz sam. Ja idę do szpitala, a Nat ma jakieś zebranie z pracy.

-Tak, wiem… -mruknąłem. – Mamo… Jakby co… wszystkie moje oszczędności są w biurku pod pudłem z czystymi zeszytami.

-Dlaczego mi to mówisz? – zapytała, marszcząc brwi z zaniepokojenia. – Przecież wiesz, że nie wzięłabym żadnych Twoich pieniędzy bez Twojej zgody.

-Wiem. – pokiwałem głową. – Ale nie obraziłbym się, gdybyś je zabrała.

 

Wiedziałem, gdzie urzęduje Stark. W biurze najwyższego wieżowca w mieście. A w Beakon Hills były zaledwie trzy. W tym jedna stacja metrologiczna.

Niepewnie uniosłem rękę i zapukałem dwa razu.

-Proszę! – zawołał z drugiego końca pokoju.

Popchnąłem wahadłowe drzwi i wszedłem do środka. Stark stał na niewielkim podwyższeniu, sącząc drinka z kwadratowej szklanki. Zamrugałem, dając mu znak, że chcę z nim porozmawiać.

-No, no, no… - zaświergotał, odkładając szklankę na stolik. Wyglądał na zadowolonego, jakby przezywał,  co chcę mu powiedzieć. – Nie ukrywam, że jesteś ostatnią osobą, którą spodziewałem się widzieć w moim biurze. Co Cię do mnie sprowadza?

-Wiem o pańskim planie. – powiedziałem spokojnie, a on podniósł głowę z niepokojem.

-Jeśli masz zamiar mnie ochrzaniać, to lepiej zachowaj kazanie dla swojego młodszego kolego, bo ja nie mam zamiaru…

-Nie o to mi chodziło. – przerwałem mu, kręcąc głową. – Chciałem powiedzieć, że się zgadzam.

-Że co, słucham? – uniósł brwi z zaskoczeniem.

Zeskoczył podwyższenia i stanął na tyle blisko, żeby móc spojrzeć mi w oczy.

-Wchodzę w to. – powtórzyłem. – Wiem, że to spore ryzyko, ale…

-Czy ja dobrze zrozumiałem? – teraz to on mi przerwał, spacerując się po gabinecie. – Ty, gówniarz od Romanoff, przychodzisz do mnie tylko po to, żeby wystawić się na ostrzał? Zdajesz sobie sprawę, że przedstawiłem zarys tego pomysłu całej drużynie i wszyscy co do jednego dali mi wyraźnie do rozumienia, że nie ma o czym rozmawiać. A Ty… główna przynęta chcesz zaryzykować? Na własne życzenie wejść w coś, co może Cię nawet zabić? 

-To brzmi sensownie. – przyznałem. –Giną kolejni ludzie, a Pański plan to jedyna szansa, żeby to zatrzymać. To… co Pan zakłada?

 

Stark rzucił na duży ekran zrzut szkolnego planu zajęć. Obok wkleił siatkę budynku, a konkretnie pierwszego piętra.

-Tu znajduje się szkolne archiwum. – wskazał na jedno z pomieszczeń. – Podejrzewamy, że osoby powiązane ze sprawcą, albo nawet sam sprawca, właśnie stąd czerpią informacje. Sprawdziłem Twoją kartotekę. Wiesz, że przed Tobą było dwóch asystentów weterynarza? I wszyscy zostali zamordowani. Ale jest też jeden punkt wspólny, który łączy Cię z częścią ofiar.

-To znaczy? – dopytałem, obracając się, żeby na niego spojrzeć.

-W wakacje byłeś wolontariuszem w szpitalu, w którym pracuje Twoja matka. Nie wiem, czy to ma sens, ale kiedy mówimy o składaniu ofiar, jedno przychodzi mi na myśl. Spójrz na to.

Wyświetlił jakąś stronę z gry komputerowej. Zamrugałem, próbując się dopatrzeć jakiegoś sensu.

-Grałem w to, jak miałem trzynaście lat. – wyznał. – To bardzo stara gra, ale oparta na wielu wierzeniach. Wy, dzieciaki, pewnie nawet jej nie kojarzycie. Ale pewien szczegół pozwolił mi spojrzeć na to z innego punktu widzenia. Żeby się odrodzić, musiałem likwidować kolejnych przeciwników. Najczęściej misjonarzy, albo lekarzy…

Przestałem go słuchać. Teraz ja też załapałem o co mu chodzi. Jak mogłem na to nie wpaść. Wilkołaki, wolontariusze ze szpitala. Ci wszyscy mieli jedno zadanie. Uśmierzać Cierpienie innych.

-Niosący ulgę w bólu. – wymamrotałem, ale chrząknąłem, żeby oczyścić gardło. – Sprawca, albo ktoś jego bliski cierpi. Albo jest chory. Myśli, że morderstwa pomogą mu wyzdrowieć.

Albo naprawdę rośnie w siłę z kolejnymi zabójstwami. Nie powiedziałem tego głośno. Stark był kimś w rodzaju naukowca twardo stąpającym po Ziemi i na pewno nie wziąłby tego na poważnie. Ale nie widział tego, co ja. Nie widział Daraha. Nie widział, jak pani Blake rośnie w siłę wraz z kolejnymi ofiarami.

-Też o tym pomyślałem. To pasuje do celtyckich rytuałów, tylko nadano temu trochę inną formę. Nie wiemy gdzie jest granica, ani jaki jest konkretny cel.

-Jaki jest pierwszy krok?

-Zostawimy Twoją teczkę na wierzchu. Wiesz, że niby przypadkiem ktoś się śpieszył i nie odłożył tego na miejsce. Poproszę o to swoją dobrą koleżankę. Z natury jest nieporządna i nikt nie zwróci na to uwagi. Uda, że spisuje numer do Twojej mamy, albo coś…

-A potem?

-Czekamy. Ja i Thor będziemy mieli Cię na oku. Jemu też nie podoba się ten pomysł, ale przed ojcem ślubował, że nie da skrzywdzić żadnego niewinnego człowieka. Dałem mu mocno do zrozumienia, ze zrobię to sam, albo z nim. Mnie to bez różnicy.

 

Po rozmowie wróciłem prosto do domu. Kira jak zwykle już na mnie czekała. Odkąd dostała od mamy klucz, wchodziła kiedy chciała.

-Zrobię herbaty. - oznajmiła. - Dobrze Ci zrobi.

-Zachowujesz się jak u siebie. - zachichotałem. - Wiem, ale tak jest dobrze. Twoja mama... martwi się o Ciebie. Zupełnie, jakby przewidywała, że coś się święci.

Usiadła obok mnie i pociągnęła mnie, żeby usiadł obok niej. Moje stopy uderzyły o podłogę. Mimowolnie odwróciłem głowę.

-Ma rację, prawda? - zapytała, chwytając mnie za brodę i odwracając moją twarz w swoją stronę. Nie mogłem już dłużej unikać jej spojrzenia.

-Nie wiem tego. - skłamałem. - Ale wiem, ze robi się coraz bardziej niebezpiecznie. Mama jak to mama. Martwi się od dawna. Po ataku w lesie to się nasiliło. Nie wiem, co mam o tym sądzić.

-Po prostu postaraj się nie pakować w żadne kłopoty. Już wystarczająco dużo ich masz.

Pocałowała mnie u usta. Odwzajemniłem jej pocałunek. Zamrugałem, odrywając się od niej delikatnie i opierając się o jej ramię.

-Zmęczony? - wyszeptała.

-Może trochę. Ale jeszcze wytrzymam.

-Wolałabym iść spać. Z Tobą. Mama pozwoliła mi zostać u Ciebie na noc.

Spojrzałem jej w oczy, a ona chytrze się uśmiechnęła.

-Czy Ty mnie pilnujesz? - zapytałem oskarżycielsko.

-Może...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin