Cassandra O'Donnell - Rebecca Kean 03 - roz 13.pdf

(360 KB) Pobierz
Rozdział 13
Następnego ranka, zrelaksowana dzięki długiemu, spokojnemu snowi w nocy,
zaparkowałam na parkingu przed szkołą zielarek. W radiu, z oczywistą euforią, właśnie
ogłaszano duże spadki temperatury od następnego tygodnia.
Osobiście obecna pogada wcale mi nie przeszkadzała.
- Pani profesor Kean?
Od razu rozpoznałam miękki, delikatny głos Maurane za oknem mojego samochodu.
- Cześć, Maurane.
Mistrzyni zielarek założyła piękne, białe futrzane buty, spodnie w tym samym kolorze
i ciasny sweter, który ładnie podkreślał krzywiznę jej piersi. Swoje lekko czerwone włosy
związała z tyłu w dwa grube warkocze, a na ustach miała piękny uśmiech.
- Powinnaś być, no wiesz, ostrożniejsza, bo ryzykujesz, że będziesz wydawała się
wizualnie młodsza od swoich uczniów! - zażartowałam z wnętrza samochodu.
- I kto to mówi!? Ty ze swoim wyglądem nie powinnaś być w ogóle profesorem!
Na pewno nie. Jeszcze dodatkowo w moich dżinsach, niebieskiej bluzie od marynarki,
mojej wielkiej zimowej kurtce, mojej małej czapeczce i rękawiczkach, to wyglądało, jakbym
nigdy nie splamiła sobie rąk pracą.
- No dobrze, gotowa do wyjścia na ring? - zapytała.
- Gotowa. - odparłam, udając entuzjazm.
- Więc chodź za mną.
Dostosowałam się do jej kroków i weszłam z nią do budynku głównego, przechodząc
po kolei z jednego pomieszczenia do drugiego (jak tak szłyśmy, Maurane witała studentów,
czasem skinieniem głowy, czasami ręką, lub też uśmiechając się do nich, lub po prostu
zwracając na nich swoje oczy, zależnie od okoliczności), aż doszłyśmy do dużego, białego i
jasnego pokoju, z szerokimi oknami w ścianach, posiadającego dwadzieścia stacji roboczych z
małymi umywalkami, fiolkami, dyszami i kotłami gazowymi.
Cała ściana na końcu sali wypełniona była półkami, na których stały setki słoików
zawierających wszystkie podstawowe składniki do tworzenia mikstur.
- Przedstawiam wam nową nauczycielkę wytwarzania mikstur, panią Rebecca’ę Kean.
Fala szmerów przebiegła po klasie na te słowa.
- Niektórzy z was mogą nie wiedzieć, ale nasza Assayim to naprawdę niesamowicie
utalentowana zielarka, jak same się przekonacie po jakimś czasie.
Hałas spowodowany roztrzaskiwaną szklanką nagle rozległ się z tyłu sali, a także jedna
z uczennic wydała zduszony okrzyk. Przeleciałam oczami po pomieszczeniu i zauważyłam
blond dziewczynę w wieku około 16-tu lat, która przerażona i zawstydzona z powodu fiolki,
którą musiała upuścić, rozglądała się po sali.
- Camilla, tylko twoja niezdarność przebija twoją głupotę. - powiedziała oschle
Maurane.
Dziewczyna przełknęła, zawahała się na ułamek sekundy, a potem zaczęła zbierać
kawałki szkła leżące u swoich stóp.
Podeszłam do niej i zatrzymałam jej żywo ruszające się ramię.
- Posprzątasz później. Pobrudziłaś swoją suknię, więc najpierw pójdź się wyczyścić.
- Tak, proszę pani. - powiedziała i popędziła do drzwi. Maurane spojrzała w górę z
dezaprobaty dla jej poczynań, a następnie wznowiła swoją mowę prezentacyjną.
- Pani Kean pozostanie z nami aż do powrotu waszej nauczycielki. Mam nadzieję, że
skorzystacie z jej pomocy w nauczaniu, bo robi zaszczyt naszej instytucji.
- Tak, proszę pani. - odpowiedziały chórem studentki. Na to Maurane powoli podeszła
do drzwi i powiedziała autorytatywnie przed opuszczeniem Sali.
- Liczę na was, panie, nie zawiedźcie mnie.
Dziewczyny skupiały na niej oczy do momentu jej zniknięcia za drzwiami, a potem
zwróciły swoją uwagę na mnie. W oczach niektórych z nich widać było uczucie strachu, nieco
ciekawości i trochę emocji, a ja nagle poczułam niepokój.
- Najpierw wyjaśnijmy coś sobie, żeby wszystko było jasne. Tak, jestem Assayimem,
ale w tej klasie nie jestem przedstawicielką prawa naszego społeczeństwa, ale po prostu
nauczycielką. Niesz się każdą zrelaksuje i spokojnie oddycha, dobrze?
No cóż... spoglądałam na ich twarze i czułam tą ciężką ciszę, która zapanowała w
pomieszczeniu, a ja nie bardzo wiedziałam, jak je przekonać, że są bezpieczne.
- Zapewniam was, że nie gryzę. A pomimo tego, co o mnie mówią, to ja nie zabijam
niewinnych ludzi, nie palę ich domów i nie mam ochoty do siekania kogoś siekierą.
Cóż... a przynajmniej nie zrobiłam nic takiego od dość dawna...
Dyskretny śmiech przyciągnął moją uwagę. Natychmiast obróciłam głowę w stronę
kruchej dziewczyny o praktycznie wychudzonych chudych ramionach i błyszczącymi oczami z
wyrazem złości i inteligencji w nich.
- Cieszę się, że istnieje co najmniej jedna spośród was, która ma poczucie humoru.
Czy mogę poznać twoje imię i nazwisko?
- Julie, mam na imię Julie Whicombe, pani profesor. Miała na sobie czarne dżinsy i
stary sweter. Nie wykazywała żadnych zewnętrznych oznak kokieterii, którą to młode
dziewczyny chętnie pokazują w tym wieku, ale uśmiech na jej twarzy był wybitnie wesoły.
- Miło mi, Julie. Sprawdzałam program z zaklęć transformacji, ale nikt nie był w stanie
mi powiedzieć, nad czym planowała pracować pani Stevic przed tym, jak zachorowała. Czy
możesz mi powiedzieć coś na ten temat?
- Nauczycielka przedmiotu przygotowywała się do rozpoczęcia zajęć z transformacji
fizycznej.
- Bardzo dobrze. Popracujmy więc nad tym. Kto z was zna formułę
longum capirellis
?
Julie rzuciła mi zdziwione spojrzenie.
- Eee... pani Stevic twierdziła, że wszystkie mikstury, które mogą poprawić wygląd, są
bezużyteczne, a te czarownice, które je wykorzystują są powierzchowne, bo kalają ten
wspaniały dar, który został nam dany.
Krótko rzecz ujmując, stara i brzydka Stella Stevic odrzucała piękno.
- Dobrze, w takim razie jakich transformacji chciała was uczyć wasza nauczycielka? -
zapytałam w rozbawieniem.
- Lepszego postrzegania, rekonstrukcji ciała...
- Przyznaję, że te zaklęcia są bardzo przydatne, ale moim zdaniem jest dla was na nie
zbyt wcześnie. Zaczniemy od początku, czyli od zmieniania swojego wyglądu. Otwórzcie
swoje zeszyty.
Obróciłam się do tablicy i zaczęłam na niej pisać listę składników potrzebnych do
wytworzenia
longum capilleris.
Były to: imbir, ekstrakt „gameth ondis”, ziemia z czarnych
skał, gruczoły kameleona i nogi „bagheera kipling”.
Potem obróciłam się znowu do uczennic, a mój wzrok przespacerował po klasie.
Wszyscy wzięli swoje zeszyty i skrupulatnie notowali w nich dawki składników i moje
instrukcje.
- Cóż, a teraz przejdziemy do praktyki. Będziecie pracowały w parach.
Od razu powstało lekkie zamieszanie, gdy uczennice poszły do półek w poszukiwaniu
składników.
Jedna z nich, ładna dziewczyna z przyciętymi kwadratowo brązowymi włosami i z dość
łagodnymi brązowymi oczami wyglądała na nieco zagubioną.
- Masz problem, panienko? - zapytałam, na co ona zamrugała i spojrzała na mnie.
- Nie, proszę pani.
- Wyglądasz na zmartwioną. Jak się nazywasz?
- Sophie Boswell, proszę pani.
- No cóż, Sophie, dlaczego nie poprosisz jakiejś swojej przyjaciółki o pomoc?
- Nie mam tu żadnej. Uczymy się tu tylko do siedemnastego roku życia, a potem...
- To chyba powód, żeby się o jakąś postarać, prawda? - powiedziałam surowo.
- Tak, proszę pani.
Godzinę później atmosfera była spokojna. Chodziłam między rzędami, wąchałam
mikstury i udzielałam porad.
- Ta mikstura jest w porządku. Wydaje mi się, że całkiem dobrze powiązałaś swoją
magię z komponentami. - powiedziałam do Sophie z aprobatą.
Urocza, mała blond bimbo zachowywała się jakby kradła ciężarówkę i w końcu
zakaszlała z nadzieją skierowania na siebie mojej uwagi.
- A ja? - powiedziała, kładąc dłoń na swoim biodrze.
- Co?
- Cóż, co z moim eliksirem? Jest chyba dobry, prawda? - nie mogłam powstrzymać
uśmiechu na te słowa.
- Jak masz na imię?
- Sandra, Sandra Whickers.
Widząc jej arogancką postawę, domyśliłam się, że Sandra Whickers nie mogła znieść
ignorowania swojej osoby. Wyglądała fizyczne i zachowała się jak królowa tej klasy. Była
takim typem dziewczyny, do której połowa jej małych towarzyszek będzie chciała się
upodobnić, a druga ich połowa będzie marzyła o zamordowaniu jej.
- To prawda, jest niezły, ale nie użyłaś wystarczającej ilości nóg „kipling bagheera”,
gdyż kolor mikstury powinien być trochę ciemniejszy.
Zacisnęła usta, wyraźnie podenerwowana moja uwagą.
- Uważam, że jest bardzo dobra.
- Jeśli tak uważasz, to ją wypróbuj. Ale muszę cię ostrzec, że kiedy jej użyjesz, twoje
włosy urosną około dwudziestu centymetrów, zamiast tak pożądanych przez nas kilku
milimetrów...
- Nie wierzę w to co pani mówi. - powiedziała, rozprowadzając na twarzy całą
zawartość butelki, a nie tylko kilka kropel, jak miała to zrobić.
Dwie sekundy później eliksir został rozprowadzony na całej twarzy, a jego nadmiar
kapał na jej barki, ramiona i szyję...
- Sandra, myślę, że popełniasz błąd... - ostrzegłam ją.
Natychmiast lekceważąco zbyła moje ostrzeżenie.
- Pani Kean, że jestem najlepszą uczennicą w szkole, jeśli chodzi o przygotowywanie
mikstur. Wiem co robię i gwarantuję, że moje włosy będą rosły zgodnie z planem.
Uszczypnęłam się w usta, by nie zacząć się śmiać.
- Więc radzę ci w przyszłości do trzymania się przepisu, a w chwili obecnej kup sobie
ostrą brzytwę lub bardzo wydajną piankę do depilacji, bo już wkrótce będziesz tego
potrzebować. - powiedziałam cicho, wracając do biurka.
Chwilę później, dziewczyna zaczęła strasznie krzyczeć i trzymając się cały czas pod
ścianą, uciekła w stronę jadalni, odprowadzana przerażonymi oczami reszty uczennic.
- Proszę się nie rozpraszać. - powiedziałam oschle, wznawiając zajęcia.
Pod koniec poranka moi uczniowie poczynili znaczne postępy, a ja przyzwyczajałam
się powoli do nowych metod nauczania. Jedna z nich, najmniej nieśmiała, Julie Whicombe,
nawet zaproponowała mi, że zaprowadzi mnie do jadalni.
Grzecznie zaakceptowałam jej propozycję, chociaż wiedziałam, że i tak znalazłabym
do niej drogę, śledząc przepływ uczniów opuszczających zajęcia.
- Wie pani, kiedy wróci pani Stevic? - zapytała mnie w holu.
- Nie.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin