Śmierć w hotelu - Margaret Millar.pdf

(1998 KB) Pobierz
Tytuł oryginału angielskiego
THE LISTENING WALLS
© Copyright, 1959, by Margaret Millar
©Copyright, 1959, by The Hearst Corporation
Okładkę i kartę tytułową projektował
ZBIGNIEW CZARNECKI
© Copyright for the Polish edition by Spółdzielnia Wydawnicza „Czytelnik", 1981
„Czytelnik”. Warszawa 1981. Wydanie I.
Nakład 160320 egz. Ark. wycL-9,é; ark. druk. 13.
Papier druk. offset, kl. VII, 60 g, 93 cm.
Oddano do składania 8 1 1980 r.
Podpisano do druku 26 IX 1980 r.
Druk ukończono w lutym 1981 r.
Zakł. Graf. „Dom Słowa Polskiego” w Warszawie Zam. wyd.
878; druk. 2977/K. 0-128. Cena zł 35.-
Printed in Poland
ISBN 83-07-00277-X
Rozdział pierwszy
W schowku na szczotki, gdzie odpoczywała Consuela, słychać
było odgłosy kłótni dwóch Amerykanek z pokoju 404..Schowek
był wąski jak droga do nieba i przesiąknięty zapachem politury,
chlorku, a także samej Consueli, ale nie uczucie fizycznej
niewygody zakłócało jej sjestę; przeszkadzało jej napięcie, z
jakim usiłowała zrozumieć, o co kłócą się Amerykanki. O
pieniądze? O miłość? O co jeszcze można się kłócić? Consuela
wytarła pot z czoła i karku jednym z czystych ręczników, które
miała rozwiesić w łazienkach punktualnie o szóstej.
Teraz była siódma. Złożyła ręcznik i rzuciła na stertę nie
używanych. Może. sobie dyrektor mieć bzika na punkcie
czystych ręczników i punktualności, nic jej to nie obchodzi.
Parę zarazków jeszcze nikomu nie zaszkodziło, zwłaszcza jeśli
się o nich nie wie, a czym jest godzina mniej czy więcej wobec
wieczności?
Co miesiąc dyrektor hotelu, seńor Escamillo, spędzał
personel do jednej z sal bankietowych ujadając jak nerwowy
terier.
- A teraz słuchajcie. Dochodzą do mnie skargi. Tak, skargi.
Więc znowu zebraliśmy się tu i powtarzam wam już nie wiem
który raz, że Amerykanie to nasi najlepsi klienci. Musimy o
nich dbać. Musimy mówić po amerykańsku, musimy myśleć po
amerykańsku. Właśnie. A czego Amerykanie z całego serca
nienawidzą? Zarazków. Więc nie dajemy im zarazków. Dajemy
im czyste ręczniki. Dwa razy dziennie czyste ręczniki,
absolutnie bez zarazków. I jeszcze woda. Będą was pytać o
wodę, to odpowiecie, że nasza woda z kranu to najczystsza
woda w całym Mexico City. Właśnie. Są pytania?
Consuela mogłaby zadać wiele pytań - na przykład, dlaczego
dyrektor w swoim biurze pije wodę tylko z butelki - ale instynkt
samozachowawczy nakazywał milczenie. Potrzebowała tej
pracy. Jej chłopak miał skłonność do obstawiania
niewłaściwych koni na Hipódromo, niewłaściwych numerów
na loterii, niewłaściwych graczy w
jai alai w quiniela.
Amerykanki dalej się kłóciły. O miłość? Mało
prawdopodobne. Pedro, windziarz i główny szpieg hotelowy,
jedną i drugą nazywał seńorą, przypuszczalnie więc miały
gdzieś mężów i przyjechały tutaj na wakacje.
O pieniądze? Też niezbyt prawdopodobne. Obie wyglądały
zamożnie. Wyższa (przyjaciółka nazywała ją Wilmą) chodziła w
długim futrze z prawdziwych norek, nie zdejmowała go nawet
do śniadania; kiedy szła korytarzem, pobrzękiwała jak barek na
kółkach, tak była obwieszona bransoletkami. W pokoju była
tylko zamknięta na kluczyk walizka. Consuela normalnym
trybem przeszukała szufladki komódki, ale okazały się puste
jak serce grzesznika. Zamknięta walizka i puste szuflady
naturalnie rozczarowały gorzko Consuelę, która w ciągu paru
miesięcy, odkąd pracowała w hotelu, poważnie uzupełniła
swoją garderobę. Jeśli się ściągnie tu i ówdzie niepotrzebną
szmatkę, to nie znaczy, że się kradnie. Jest to w gruncie rzeczy
zgodne ze zdrowym rozsądkiem, a nawet sprawiedliwe. Skoro
jedni ludzie są bardzo bogaci, a inni bardzo biedni, należy to
choć w małym stopniu wyrównywać, i Consuela przyczyniała
się do tego po swojemu.
- Wszystko pozamykane - mruczała do siebie Consuela wśród
szczotek. - I tyle bransoletek! Dzyń, dzyń, dzyń!.
Wzięła ze sterty cztery ręczniki kąpielowe, przerzuciła je
przez lewe ramię i wyszła do hallu — przystojna młoda kobieta
z dumnie uniesioną głową. Przez swój pewny krok i niedbały
sposób, w jaki trzymała ręczniki, mogła uchodzić za
lekkoatletkę zdążającą pod prysznic po pomyślnym dniu na
boisku lub korcie.
Zatrzymała się na chwilę przed pokojem 404, ale nawet
gdyby miała uszy lisa, usłyszałaby jedynie łoskot ruchu
ulicznego z
avenidy
na dole. Wszyscy ludzie w mieście zdawali
się dokądś spieszyć i Consuelę ciągnęło, żeby zbiec w dół
tylnymi schodami i przyłączyć się do nich. Jej stopy, duże i
płaskie w słomianych
espadrillach,
rwały się do biegu, ale
Zgłoś jeśli naruszono regulamin