DESZCZ, POGOTOWIE SEKSUALNE, COMING OUT - PISAREK666.rtf

(1449 KB) Pobierz

TRYLOGIA SKŁADAJĄCA SIĘ Z TRZECH OPOWIADAŃ ; DESZCZ, POGOTOWIE SEKSUALNE I COMING OUT? AUTORSTWA PISAREK666 ZNALEZIONE NA STRONIE GAYLAND

 

AUTOR - PISAREK666

 

Deszcz

 

Część I – Początek znajomości.

 

Dopiero połowa października, a już zrobiła się typowa późno jesienna aura, zimno, deszczowo i nieprzyjemnie. Wczoraj wieczorem przyjechałem do domu na wieś, tradycyjnie, jak co weekend od wiosny do jesieni, tylko zimą się tu nie zapędzam. Wcześniej sprawdziłem prognozę, zapowiadali na weekend ładną pogodę, miało być chłodno, ale słonecznie. I rzeczywiście tak było, ale tylko wczoraj. Dzisiaj od rana niebo zanosiło się chmurami, a słońce z trudem przebijało się przez nie. Deszcz zaczął padać wczesnym popołudniem, początkowo delikatnie, później mocniej, momentami przeradzając się w ulewę.

Skrzętnie wykorzystałem czas, kiedy jeszcze nie padało i udało mi się przygotować ogród do zimy. W planach miałem jeszcze ostatnie w tym roku koszenie trawnika wokół domu, miałem, bo przy tej pogodzie rzecz stała się niewykonalna. Nawet dobrze, może szwagier wpadnie w przyszłym tygodniu i zrobi to za mnie, pomyślałem, koszenia nie cierpiałem. Ta myśl poprawiła mi humor.

 

Ze względu na pogodę nawet nosa nie wystawiam na zewnątrz domu, było niezbyt ciepło, więc postanowiłem rozpalić w kominku i czymś się zająć. W końcu się ze wszystkim uporałem, w kominku wesoło trzaskał ogień, który zawsze działał na mnie magicznie, nawet pokusiłbym się o stwierdzenie, że wręcz hipnotycznie, od szyby kominka biło przyjemne ciepło, zrobiłem sobie jeszcze gorącą herbatę. Usadowiłem się w fotelu i zastanawiałem się co dalej, TV czy książka? Przeleciałem całe cztery programy dostępne tutaj i stwierdziłem, że jak zwykle w sobotnie popołudnie nie ma nic ciekawego, czyli z telewizją kicha. Pozostała książka „władca Barcelony”, kupiłem ją niedawno w empiku, doradzająca mi dziewczyna stwierdziła, że to coś w stylu „Filarów ziemi” Kena Folleta, nie miałem wcześniej czasu, żeby ją przeczytać. Przysunąłem fotel bliżej kominka i zagłębiłem się w lekturę. Z trudem przebijałem się przez pierwsze strony, powieść nudno się zaczynała, z kominka dobiegały trzaski palącego się drewna a od strony okna szum padającego deszczu.

Nie mogłem się skupić na książce, dorzuciłem do kominka dwie szczapy drewna, nosiło mnie, każde spojrzenie w stronę okna wywoływało myśl, żeby wsiąść do samochodu i wrócić do Krakowa. Lubię spędzać weekendy na wsi, ale warunkiem jest ładna pogoda, wtedy zawsze mam jakieś zajęcie w ogrodzie, natomiast jałowe siedzenie w domu mnie nużyło, w Krakowie miałem przynajmniej kablówkę, to dawało większą szanse na trafienie na jakiś interesujący film, a nawet jak nic ciekawego nie było, to zawsze pozostawała możliwość szybkiego wypadu do znajomych. Dosiedziałem, czytając, do wieczora, za oknem nic się nie zmieniło, dalej padało, różnica tylko taka, że było już ciemno, w kominku ogień dogasał. Pojawił się dylemat dokładać do kominka czy zbierać manele i wracać do Krakowa? Nie zanosiło się na zmianę pogody na lepszą, męska decyzja niech się dopali i wracam.

 

Dwa papierosy i godzinę później siedziałem już w samochodzie. Zmokłem, bo padało niemiłosiernie, a musiałem przejść kilka metrów od domu do samochodu. Zastanowiłem się, którędy jechać i wybrałem drogę przez mieścinę, była to, co prawda o kilka kilometrów dłuższa trasa, ale droga w miarę prosta i w lepszym stanie, jadąc krótszą trasą, musiałbym przy tej pogodzie kluczyć wąskimi nieoświetlonymi drogami przez wsie. Miałem również nadzieję, że może wezmę kogoś na stopa w miasteczku, zawsze to przyjemniej się jedzie, można porozmawiać, czas się nie dłuży chociaż to tylko pięćdziesiąt kilometrów.

 

Jadąc już przez mieścinę i mijając pusty przystanek pekaesu, stwierdziłem, że brak jest chętnych i będę jechał sam.

Mieścina dlatego, że dopiero dwa lata temu odzyskała prawa miejskie, ale żeby je odzyskać, zaanektowała sąsiednie wsie, tylko dzięki temu manewrowi spełniła wymóg formalny, odpowiedniej liczby mieszkańców. Urocza w dzień, chociaż światło dnia obnaża zaniedbania, odpychająca po zmroku. Po zmierzchu zazwyczaj świeci się tylko kilka latarni wokół rynku, reszta tonie w ciemności, jedynie trzy obiekty miały zainstalowane mizerne podświetlenie kościół ratusz i zamek, ale i tak dzięki temu wyglądały niezwykle imponująco. Nazwy mieściny nie podam, bo nie chce trafić na patriotów lokalnych.

 

Wyjeżdżając z mieściny i mijając liceum sztuk plastycznych, zobaczyłem zakapturzoną postać stojącą koło drogi i machającą ręką, żeby się zatrzymać. Zjechałem na pobocze, zatrzymując się, otworzyłem okno.

- Do Krakowa – powiedziałem oszczędnie.

Odpowiadało chyba, w chwili, gdy otwarły się drzwi i zaświeciło oświetlenie w samochodzie, zorientowałem się, że to chłopak. Do środka gramolił się niewysoki dwudziestolatek, jednocześnie ściągając z ramienia nieduży plecak, który rzucił do tyłu na siedzenie. Usadowił się obok mnie i odrzucił kaptur. Patrzyłem na niego, ładna twarz, krótkie mokre włosy, szatyn, chyba szczupły, ale trudno było to ocenić, bo kurtka i szerokie spodnie maskowały sylwetkę. Kurtkę miał całą mokrą, zwiększyłem temperaturę w samochodzie. Przy klimatyzacji i podkręconym ogrzewaniu trochę przeschnie, pomyślałem. Ruszyłem z pobocza.

- Leje jak z cebra, przemokłem w drodze na przystanek, o tej porze, ani autobusu, ani nic, po drodze mijały mnie samochody, ale nikt się nie zatrzymał, dopiero pan, dziękuję – powiedział.

- Żaden problem, zapnij pasy, dokąd jedziesz?

- Jeżeli można to do Krakowa – odpowiedział, zapinając pas.

- Można, gdzie w Kraku będziesz wysiadał, Tobie też deszcz pokrzyżował plany weekendowe i wracasz do domu? – zapytałem.

- Nie, jestem stąd, jeszcze nie wiem, gdzie będę wysiadał, muszę dodzwonić się do kolegi, na razie zgłasza się tylko poczta, tak w ogóle to mam na imię Grzesiek.

- Piotr – odpowiedziałem – czym się zajmujesz Grzegorz? -Studiuję, drugi rok dziennych na AGH, ale już niedługo.

Zdziwiłem się, rok zaczął się jakieś dwa tygodnie temu, przecież to dopiero połowa października.

- Dlaczego niedługo? Zaległości z pierwszego roku? – zapytałem, wydawało mi się to jedynym rozsądnym wytłumaczeniem.

Studia na AGH na większości kierunków trwają pięć lat, wiem, bo sam tam studiowałem, ale to prehistoria.

- Będę się musiał przenieść na zaoczne albo przerwać, wszystko mi się popieprzyło i przez to ta dzisiejsza podróż – powiedział, a w jego głosie wyczułem gorycz.

Zgasiło mnie to trochę, rozmowa wyraźnie się nie kleiła, jeszcze kilka zdań o pogodzie i zapadła cisza, tylko radio brzęczało.

Pół godziny później dojeżdżaliśmy już do Krakowa, postanowiłem dowiedzieć się, gdzie zdecydował się wysiąść.

- Grzesiek gdzie wysiadasz, ja z Wielickiej skręcam w stronę Nowej Huty, nie wiem, gdzie ci jest wygodniej wyskoczyć?

- Zadzwonię tylko – wyjął z kieszeni telefon i po chwili usłyszałem – Paweł odezwij się do mnie, jak tylko odsłuchasz pocztę, potrzebuję gdzieś przekimać kilka nocy.

- Kurczę tylko poczta się włącza, wysiądę gdzieś na Wielickiej w pobliżu przystanku mpk, gdyby się mógł się pan zatrzymać.

- Zatrzymam się przed Kamińskiego, to będziesz miał więcej możliwości – odpowiedziałem, ale nurtowało mnie jeszcze jedno pytanie – Jedziesz w sobotę wieczorem na taką pogodę, a nie wiesz, gdzie się zatrzymasz?

- To nagła sytuacja, myślałem, że zatrzymam się u kolegi, a jeżeli nie to jeszcze mogę spróbować waletować u kumpli w akademiku.

Po głowie coś mi się plątało, nieokreślona myśl, a może dać mu swój nr telefonu? Nie zastanawiając się nad tym zbyt długo, powiedziałem.

- Grzesiek zapisz sobie numer mojego telefonu, gdybyś miał problem z noclegiem, to zadzwoń – wstukał do telefonu podane cyfry.

- Dziękuję za podwiezienie i jeszcze większe dzięki za to ogrzewanie, trochę podeschłem – pożegnał się ze mną, uśmiechając się i wysiadając.

 

W mieszkaniu było ciepło, pierwsze o czy pomyślałem po wejściu to gorący prysznic, potem szybka kolacja. Niedługo potem z pilotem w ręku położyłem się do łóżka, obok stał kubek gorącej herbaty z odrobiną rumu, popielniczka i papierosy, mogłem spokojnie rozpocząć zwiedzanie kanałów. Trafiłem na „Morderstwa w Midsomer”, dodatkowy bonus, odcinek, gdzie rolę asystenta, gra Gawin Troy (Daniel Casey), ustawiłem śpiocha w telewizorze na dwie godzinki.

 

Przebudziłem się, przez moment zastanawiałem się, gdzie jestem i co mnie obudziło, telewizor już się wyłączył, wyświetlacz zegara wskazywał północ, jedyny hałas to deszcz walący o parapet za oknem, kątem oka zobaczyłem, gasnący wyświetlacz komórki, no tak przełączony na wibracje od piątku. Sięgnąłem ręką po telefon, popatrzyłem na wyświetlacz, dwa połączenia nieodebrane, numer nic mi nie mówił. Zastanawiałem się czy oddzwonić, przynajmniej się przekonam, kto dzwonił, może znowu ochroniarze, że alarm w firmie zadziałał, to już kilka razy się zdarzyło. Zadzwoniłem, długo sygnał nieodbieranego połączenia, a potem głos.

- Przepraszam, że o tej porze dzwoniłem, ale mówił pan, że ewentualnie mogę zadzwonić.

Mózg miałem zamglony, ale coś mi się zaczęło przejaśniać.

- Grzesiek? - zapytałem.

- Tak, ja w sprawie noclegu – potwierdzenie.

- Gdzie teraz jesteś?

- Na Reymonta koło akademików, mówił pan o noclegu, mogę przyjechać? Tylko nie wiem gdzie?

- I tak nie trafisz, poza tym, czym teraz przyjedziesz, wiesz, która jest godzina, a nocne omijają ten rejon – powiedziałem jeszcze zaspany.

- Ale niefart, przepraszam, że przeszkadzałem – rozłączył się, w słuchawce usłyszałem głuchy sygnał.

No i dobrze, święty spokój ponad wszystko, pomyślałem. Przecież nawet go nie znam, strasznie głupio postąpiłem, dając mu numer telefonu i proponując nocleg, usprawiedliwiałem sam siebie. Za oknem deszcz niemiłosiernie tłukł się o parapet.

Konsekwentnie do wcześniejszych myśli sięgnąłem po telefon i zadzwoniłem ponownie. Odebrał szybko, jakby telefon miał cały czas w ręku.

- Jesteś tam jeszcze, za jakieś dziesięć może piętnaście minut będę jechał wzdłuż Reymonta, samochód znasz, więc machaj, jak mnie zobaczysz, zresztą o tej porze nie ma zbyt dużo ludzi na ulicy, to cię poznam.

Szybko się ubrałem i zszedłem do samochodu, ciągle padało, wiał wiatr, było dużo zimniej niż wieczorem. W nocy przez Kraków można szybko przemknąć, w dzień to dramat, na ulicę Reymonta dojechałem błyskawicznie, zobaczyłem go z daleka, nie było to trudne, nikogo innego nie było. Wsiadł i z uśmiechem powiedział,

- Dziękuję, że pan przyjechał, pech mnie straszny prześladuje, nigdzie nie mogłem się dzisiaj zamelinować, pozostawała tylko poczekalnia dworcowa, mam nadzieję, że nie narobiłem zamieszania?

- Nieważne – odpowiedziałem.

 

Trząsł się z zimna przez całą drogę i zapewne był przemoczony, odrzucił kaptur z głowy, włosy też miał mokre. W mieszkaniu stanął za progiem niezdecydowany.

- Rozbierz się – powiedziałem, a zaraz potem uściśliłem Ściągaj kurtkę i buty Grzesiek, potem do łazienki pod prysznic, puść gorącą wodę i się rozgrzej, w tym czasie zrobię ci herbatę, rozłożę wersalkę, pościel zmienisz sobie sam, łazienka to te drzwi.

- Jesteś głodny – zapytałem.

- Z tą pościelą to nie trzeba, mam śpiwór – odpowiedział.

Zostawiłem go w korytarzu, zdejmował buty, wszedłem do kuchni, a tak naprawdę do aneksu kuchennego, połączonego z jednym z pokoi ladą barową, zrobiłem herbatę i dolałem do niej sporą porcję rumu. Przygotowałem również kilka kanapek na wszelki wypadek, chociaż nie odpowiedział czy jest głodny. Rozkładałem wersalkę, gdy wyszedł z łazienki, na przedpokoju coś wyciągnął z plecaka i wszedł do pokoju w moim szlafroku, ze śpiworem w ręku.

- Siadaj i jedz, herbata jest z rumem na rozgrzewkę, potem do spania, śpisz tutaj, ja będę obok w pokoju, jak nic więcej nie potrzebujesz, to idę spać. Dobrej nocy – nie byłem w nastroju do rozmowy.

Wyciągnął śpiwór z pokrowca i rozłożył na wersalce. W końcu miałem okazję dobrze się mu przyjrzeć, rzeczywiście był szczupły, mojego wzrostu, czyli niewysoki, śniada karnacja albo tak mocno opalony, włosy gęste, krótkie i jeszcze mokre, mocno owłosione nogi, całe mnóstwo kręcących się włosków, szerokie łydki, reszta pod szlafrokiem.

- Myślałem, że tą noc spędzę w poczekalni dworcowej, a tu wersal i wyżerka, dziękuję za wszystko, dobranoc – w odpowiedzi ujrzałem garnitur bielusieńkich zębów i dołeczki w policzkach.

Poszedłem do pokoju, zamykając za sobą drzwi i położyłem się, myśli kłębiły mi się w głowie. Ładna sylwetka, zgrabny, przyjemna twarz, podobał mi się i jeszcze te owłosione nogi. Jednocześnie ganiłem się, co za głupota wpuścić do domu całkiem nieznanego chłopaka na nocleg i jeszcze się na niego napalać. Zobaczyłem, że zgasił światło. Chwilę później zasnąłem.

 

Obudziłem się koło ósmej, słyszałem deszcz walący o parapet, nawet nie popatrzyłem w stronę okna. Coś było nie tak, zastanowiło mnie, czemu mam zamknięte drzwi do pokoju? Przypomniałem sobie wszystko, pomyślałem, że jeszcze chyba śpi, włączyłem telewizor i leżałem dalej. Koło dziewiątej nie wytrzymałem, nie lubię gnić w wyrze tak długo, poza tym mój pęcherz ma ograniczoną pojemność, musiałem iść do łazienki. Jak już jestem w łazience to mycie zębów, golenie, czyli odstępstwo od reguły, normalnie sobota i niedziela to dni bez golenia, ale wyjątkowo nie jestem sam, w końcu szybka kąpiel. Zauważam brak szlafroka, więc wyciągam z kosza na brudną bielizną te same bokserki, które chwilę wcześniej tam wrzuciłem, wdziewam bokserki na tyłek i wychodzę. W drodze do sypialni zerknąłem do pokoju i zobaczyłem, że Grzesiek już nie śpi, tylko patrzy w moją stronę.

- Cześć, jak się spało? Ubiorę się i zaraz zrobię kawę – powiedziałem.

- Dziękuję dobrze, zaraz się zbieram i nie będę panu przeszkadzał – powiedział zachrypniętym głosem, wstając – Skorzystam tylko z łazienki.

Doszedłem do wniosku, że widocznie wczoraj, a raczej dzisiaj, tylko kilka godzin wcześniej trochę się zraził moim zachowaniem, byłem dość obcesowy, zrobiło mi się głupio.

- Dzisiaj niedziela więc nie ma pośpiechu – odpowiedziałem, ubierając się.

- Po chwili urzędowałem już w kuchni.

- Jaką pijesz kawę? - zapytałem głośno.

- Obojętne, byle z cukrem, dwie łyżeczki i odrobiną mleka, jeżeli można– usłyszałem głos z łazienki.

Zrobiłem kawę, zrolowałem jego śpiwór, był jeszcze ciepły, czuć go było delikatnie jego zapachem. Złożyłem wersalkę i włączyłem pożeracz czasu, oglądając jakiś program popularno naukowy, popijałem kawę, wszedł Grzesiek, ubrany w białą koszulkę polo i dopasowane jeansy, jego widok zapierał dech w piersiach. Nie za bardzo wiedział, gdzie ma siadać, przez chwilę rozglądał się niezdecydowany, w końcu usiadł na fotelu.

- Kawa jest, ale śniadanie dopiero będzie, jak się wybiorę do sklepu, zapasy się wyczerpały – kusiłem tym śniadaniem, żeby został dłużej.

- Wpiję tylko kawę i spadam, dość już panu kłopotu narobiłem, nie wiem, jak się mogę odwdzięczyć – powiedział to chrypiącym głosem, ale z uśmiechem.

Zauważyłem, że jego uśmiech był mało radosny i jednocześnie wyobraziłem sobie, w jaki sposób mógłby mi się odwdzięczyć, zapewne nie podobałby mu się ten sposób, więc wolałem nie zaznajamiać go z tym pomysłem.

- Grzesiek wyjaśnijmy sobie kilka spraw – trochę zesztywniał – Po pierwsze w samochodzie ci się przedstawiłem, jakbyś zapomniał, to przypomnę, mam na imię Piotr, wiem, mam ponad dwa razy więcej lat niż ty, ale wolę taką formę zwracania się do mnie, po drugie mieszkam sam, więc traktuję to jako jakąś odmianę, a nie kłopot, kłopot był wczoraj, a raczej już dzisiaj jak po ciebie w środku nocy pojechałem, ale to czas przeszły, po trzecie skontaktowałeś się już z którymś z kolegów? Tak na marginesie, kurtka i buty już wyschły? – zawiesiłem głos.

- No nie, jeszcze nie są za bardzo suche, jeszcze nie dzwoniłem – odpowiedział nad wyraz rozumnie.

- Chrypę tez masz niezłą, chyba się przeziębiłeś, jeżeli się nie śpieszysz to siedź na tyłku jak ci dobrze i jakbyś nie zauważył, to popatrz przez okno. Nadal pada, mniej już, ale pada, kilka minut na deszczu i znowu będziesz cały przemoczony, no, chyba że tak lubisz?

- No nie, nie lubię łazić przemoczony – uśmiech znikł całkowicie z jego twarzy.

- To ja jadę do sklepu, a ty owiń się kocem i połóż, oglądaj telewizję albo nie wiem, co rób, będę za jakoś godzinę.

Wychodząc, zamknąłem drzwi, nie zostawię przecież całkiem obcego chłopaka w mieszkaniu z otwartymi drzwiami. Pojechałem do najbliższego hipermarketu, zrobiłem szybko zakupy, wychodząc już, miałem pecha, spotkałem znajomych. Uwielbiam pogaduchy w hipermarkecie, idealne miejsce na rozmowę, stoję z siatkami w rękach i czuję, jak mi się wydłużają do kolan, ręce nie siatki, pomyślałem z ironią. Po około trzydziestu minutach i kilku stwierdzeniach, że się śpieszę, pożegnaliśmy się w końcu. Załadowałem torby do bagażnika i wróciłem do apteki po aspirynę. Przy okazji postanowiłem załatwić jeszcze jedną sprawę i pojechałem do mieszkania znajomego, musiałem podlać kwiatki, znajomy wyjechał na urlop i mnie poprosił o opiekę nad roślinkami.

 

Wszystko to trwało prawie dwie godziny, gdy wróciłem do domu, Grzesiek siedział w fotelu i popijał herbatę, zerwał się na mój widok i wziął siatki z zakupami.

- Zrobić ci herbatę, ile słodzisz, trochę się rozpanoszyłem – powiedział z uśmiechem, wskazując na herbatę.

- Chętnie, dwie łyżeczki, chrypisz coraz bardziej – zrzuciłem buty i kurtkę – Gdzieś tam w reklamówkach jest aspiryna, zażyj dwie i popij herbatą z sokiem malinowym, a potem spadaj się położyć. Ja zabieram się za obiad, jak jesteś głodny, to zrób sobie kilka kanapek, obiad będzie najwcześniej za godzinę.

- Trochę się wczoraj przeziębiłem, głodny nie jestem, zamiast leżeć, chętnie ci pomogę, tylko powiedz co mam robić?

Zrobił herbatę, przyniósł ją i postawił na ławie.

- Skoro sam chcesz, to zajmij się ziemniakami – popatrzyłem z politowaniem, niech się pomęczy – Ja się zajmę schabowymi i sałatką.

Wypakował siatki, instynktownie wiedział co gdzie włożyć, znalazł aspirynę i zażył, kątem oka obserwowałem go, uwinął się szybko, potem w mig obrał ziemniaki i nastawił do gotowania. Podczas tych prac wyraźnie się ożywił, teraz on popatrzył z politowaniem na to, co robiłem.

- Nieczęsto chyba gotujesz, zostaw, ja dokończę ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin