Tess Gerritsen - Milczaca dziewczyna.txt

(548 KB) Pobierz
 
TESS GERRITSEN 
MILCZĄCA DZIEWCZYNA 
(The Silent Girl) 
Tłumaczenie Anna Jeczmyk 
 

Wydanie polskie: 2012 
Wydanie oryginalne: 2011 
Tytuł oryginału: THE SILENT GIRL 
Copyright © Tess Gerritsen 2011 
All rights reserved 
Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros A. Kuryłowicz 2012 
Polish translation copyright © Anna Jęczmyk 2012 
Redakcja: Beata Słama 
Zdjęcie na okładce: Stone/Getty Images/Flash Press Media 
Projekt graficzny okładki i serii: Andrzej Kuryłowicz 
Skład: Laguna 
ISBN 978-83-7659-449-1 
Wydawca 
WYDAWNICTWO ALBATROS A. KURYŁOWICZ Hlonda 2a/25, 02-972 Warszawa www.wydawnictwoalbatros.com 
2012. Wydanie elektroniczne 
Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom. 
Skład wersji elektronicznej: 
Virtualo Sp. z o. o. 
Billowi Haberowi i Janet Tamaro za wiarę w moje dziewczynki A także dla mojej Mani, Harrego i Macia 
To, co musisz zrobić – powiedziała małpa – to wywabić potwora z kryjówki. Lecz musisz mieć pewność, że tę walkę przeżyjesz. 
Wu Cheng’en, Król Małp: Podróż na Zachód, ok. 1500–1582 
Rozdział pierwszy 
San Francisco 
Przez cały dzień obserwowałam tę dziewczynę. 
Nic nie wskazuje na to, że jest tego świadoma, chociaż mój wynajęty samochód widać z rogu ulicy, na którym dziewczyna stoi wraz z innymi nastolatkami, które zebrały się tam dziś po południu, robiąc to, co zazwyczaj robią znudzone dzieciaki, by zabić czas. Wygląda na młodszą od innych, być może dlatego, że jest Azjatką i jest dość drobna jak na siedemnaście lat, po prostu chuchro. Jej czarne włosy są ostrzyżone na chłopaka, a niebieskie dżinsy powycierane i podarte. Nie wygląda to na celowy zabieg zgodny z najnowszymi trendami mody, ale raczej na rezultat częstego noszenia i życia na ulicy. Zaciąga się papierosem i wypuszcza chmurę dymu z nonszalancją godną ulicznego zbira, co nie pasuje do jej bladej cery i delikatnych chińskich rysów. Jest wystarczająco ładna, by wzbudzić zainteresowanie dwóch przechodzących obok mężczyzn. Ona dostrzega ich pożądliwe spojrzenia i patrzy im prosto w oczy, nieustraszona. Nietrudno jednak być odważnym, gdy zagrożenie jest pojęciem abstrakcyjnym. Zastanawiam się, jak by się zachowała w obliczu prawdziwego niebezpieczeństwa. Czy walczyłaby, czy raczej się załamała? Chcę wiedzieć, jaka jest naprawdę, ale jak dotąd nie miałam okazji zobaczyć, jak się zachowuje poddana prawdziwej próbie. 
Zbliża się wieczór i młodzież z rogu ulicy zaczyna się rozchodzić. 
W San Francisco nawet letnie noce są chłodne i ci, którzy zostali, zbijają się w grupkę opatuleni w swetry i kurtki i podpalają sobie papierosy, rozkoszując się ulotnym ciepłem płomienia. Lecz zimno i głód sprawiają, że nawet najbardziej wytrwali w końcu się rozchodzą, zostawiając samotną dziewczynę, która nie ma dokąd pójść. Macha im na pożegnanie i przez chwilę kręci się w miejscu, jakby na kogoś czekała. W końcu wzrusza ramionami i odchodzi z rękami wciśniętymi w kieszenie. Idzie w moją stronę. Kiedy mija mój samochód, nawet nie rzuca na mnie okiem. Patrzy prosto przed siebie, jej spojrzenie jest skupione i zaciekłe, jakby była w rozterce i intensywnie rozważała wszystkie za i przeciw. Może zastanawia się, skąd wytrzasnąć jedzenie na kolację? A może rozmyśla nad czymś dużo ważniejszym? Nad swoją przyszłością. Nad tym, jak przeżyć. 
Chyba nie zdaje sobie sprawy z tego, że idą za nią tamci dwaj mężczyźni. 
Zauważyłam ich kilka sekund po tym, jak minęła mój samochód. Wyłonili się zza rogu. Poznałam ich: to ci sami, którzy gapili się na nią wcześniej. Kiedy idąc w ślad za nią, przechodzą obok mojego samochodu, jeden z nich patrzy na mnie. To tylko pospieszny rzut oka, by ocenić, czy stanowię zagrożenie. To, co widzi, nie wzbudza w nim najmniejszego niepokoju, więc on i jego kolega idą dalej. Poruszają się niczym pewne siebie drapieżniki, którymi w istocie są, śledząc słabszą od siebie ofiarę, niemającą dość sił, by się obronić. 
Wysiadam z samochodu i idę za nimi. A oni idą za dziewczyną. 
Zmierza w stronę dzielnicy, w której zbyt wiele budynków jest opuszczonych, a chodniki sprawiają wrażenie wybrukowanych potłuczonymi butelkami. Dziewczyna nie zdradza żadnych oznak niepokoju czy lęku, jakby ten teren był jej dobrze znany. Ani razu nie ogląda się za siebie, co świadczy o tym, że albo jest lekkomyślna, albo nie ma najmniejszego pojęcia o życiu i o tym, co może przydarzyć się takim dziewczynom jak ona. Mężczyźni, którzy za nią idą, również nie oglądają się za siebie. Nawet gdyby mnie zauważyli, do czego nie dopuszczam, nie dostrzegliby niczego, czego warto by się bać. Zawsze tak jest. 
Na następnym rogu ulicy dziewczyna skręca w prawo i znika w drzwiach. 
Chowam się w cień i obserwuję przebieg wydarzeń. Mężczyźni zatrzymują się przed budynkiem, do którego weszła dziewczyna, i naradzają się, co dalej. Następnie wchodzą do środka. 
Stojąc na chodniku, spoglądam w górę na pozabijane deskami okna. Budynek, do którego weszła dziewczyna, to pusty magazyn z tablicami WSTĘP WZBRONIONY. Drzwi są uchylone. Wślizguję się do środka w ciemność tak gęstą, że muszę się zatrzymać, by przyzwyczaić oczy. Tymczasem polegam na pozostałych zmysłach, badam za ich pomocą to, czego nie widzę. Słyszę skrzypienie podłogi. Czuję zapach topiącego się wosku zapalonej świecy. Widzę słabą poświatę wydobywającą się zza drzwi po lewej stronie. Staję przy nich i zaglądam do pokoju. 
Dziewczyna klęczy przy prowizorycznym stoliku. Jej twarz oświetla migoczący płomień świecy. Wokół widać ślady tymczasowego zamieszkania: śpiwór, jakieś konserwy i mała turystyczna kuchenka. Dziewczyna zmaga się z opornym otwieraczem do puszek i nie ma pojęcia, że od tyłu zakrada się do niej dwóch mężczyzn. 
Nabieram powietrza, by krzyknąć i ją ostrzec, ale w tym momencie ona odwraca się i staje na wprost intruzów. W ręku ściska otwieracz do puszek – dość mizerną broń w starciu z dwoma wielkimi mężczyznami. 
– To mój dom – mówi. – Wynoście się. 
Jestem gotowa w każdej chwili interweniować, ale czekam, bo chcę zobaczyć, co się stanie. Chcę zobaczyć, do czego jest zdolna. 
– Przyszliśmy w gości, słonko. – Jeden z nich rechocze. 
– Czy ja was zapraszałam? 
– Zdaje się, że brakuje ci towarzystwa. 
– A mnie się zdaje, że tobie brakuje oleju w głowie. 
Niezbyt mądrze to rozgrywa. Teraz ich pożądanie miesza się ze złością, a to niebezpieczna kombinacja. Mimo to dziewczyna stoi opanowana i spokojna, wymachując tym żałosnym kuchennym narzędziem. Kiedy mężczyzna rzuca się do przodu, stoję już na palcach gotowa do skoku. 
Ale ona skacze pierwsza. Wystarcza jeden ruch i już uderza stopą pierwszego napastnika w krocze. To mało elegancki, lecz skuteczny cios. Mężczyzna chwieje się i łapie za pierś, jakby nie mógł oddychać. Dziewczyna uprzedza ruch drugiego napastnika. Odwraca się w jego 
stronę i uderza go w bok głowy otwieraczem do puszek. Mężczyzna wyje z bólu i wycofuje się. 
Robi się ciekawie. 
Ten pierwszy już się pozbierał i rzuca się na nią z taką furią, że oboje upadają na ziemię. Dziewczyna kopie i wali pięściami, uderza go nawet w szczękę, ale wściekłość uodporniła go na ból i z rykiem opada na nią, unieruchamiając ją ciężarem swojego ciała. 
Teraz do akcji wraca drugi napastnik. Łapie ją za nadgarstki i przyciska do ziemi. Młodość i brak doświadczenia wpakowały ją w tarapaty, z których nie ma jak uciec. Nie brak jej determinacji i woli walki, ale jest w tych sprawach niewyszkolonym żółtodziobem. Sytuacja nieuchronnie zmierza ku tragicznemu finałowi. Pierwszy napastnik rozpiął rozporek w jej dżinsach i teraz gwałtownym ruchem ściąga spodnie z jej bioder. Jest wyraźnie podniecony, w kroczu jego spodnie wybrzuszają się znacząco. W takim momencie mężczyzna jest najbardziej narażony na atak. 
Nie wie, że się zbliżam, nie słyszy mnie. W jednej chwili rozpina rozporek, a w drugiej leży na ziemi z rozwaloną szczęką i wybitym zębem, który wypada z jego zakrwawionych ust. 
Drugi mężczyzna puszcza dziewczynę i odskakuje, ale nie jest wystarczająco szybki. Jestem tygrysem, on zaś zaledwie ociężałym bawołem, głupim i bezradnym wobec mojego ataku. Wrzeszcząc, pada na ziemię. Sądząc po groteskowym wygięciu ramienia, złamałam mu kość. 
Łapię dziewczynę i stawiam ją na nogi. 
– Nic ci nie jest? 
Zasuwa rozporek i gapi się na mnie. 
– Kim, do diabła, jesteś? 
– O tym porozmawiamy później. Teraz wynośmy się stąd! – krzyczę. 
– Jak ci się to udało? Jakim cudem tak szybko dałaś im radę? 
– Chcesz się tego nauczyć? 
– Tak! 
Spoglądam na mężczyzn, którzy jęczą z bólu u naszych stóp. 
– W takim razie oto pierwsza lekcja: trzeba wiedzieć, kiedy uciekać. – Popycham ją w stronę drzwi. – Odpowiedni moment jest właśnie teraz. 
* * * 
Obserwuję ją, gdy je. Jak na taką drobną dziewczynę ma iście wilczy apetyt. Pochłania trzy taco z kurczakiem, michę puree z fasoli i duży kubek coca-coli. Miała ochotę na kuchnię meksykańską, więc siedzimy w knajpie, w której gra muzyka mariachi, a ściany ozdabiają tandetne malowidła przedstawiające tańczące senority. Choć ma chińskie rysy twarzy, bez wątpienia jest Amerykanką, począwszy od krótko obciętych włosów aż po wytarte dżinsy. Pozbawiona ogłady, nieokrzesana istota, która, siorbiąc, dopija coca-colę, a następnie miażdży zębami kostki lodu. 
Zaczynam wątpić w powodzenie tego przedsięwzięcia. Jest za duża na naukę i zbyt narowista, by przywyknąć do dyscypliny. Powinnam wypuścić ją z powrotem na ulicę, skoro tego właśnie chce, i znaleźć inne rozwiązanie. Ale zauważam blizny na jej knykciach i przypominam sobie, jak niewiele brako...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin