Cordy_Michael_-_Kod_Lucyfera.pdf

(1386 KB) Pobierz
MICHAEL CORDY
Kod Lucyfera
LUCYFER: z łaciny lucifer -- niosący światło (lux -- światło, ferro -- nieść) PROLOG
asna, okrągła lampa nad głową ośmioletniego dziecka przygasa, kiedy | środek
znieczulający zaczyna działać. Dziewczynka wyciąga rękę ku dłoni na stole operacyjnym.
Czuje uścisk i odwzajemnia go, z całej siły, w obawie, że nadciągający mrok zerwie więź na
zawsze. Jak wiele dzieci instynktownie boi się ciemności, głęboka podświadomość podpowiada jej,
że światło dzieli wszechświat na dwie części: dzień i noc, widzialne i niewidzialne, dobro i zło, życie
i śmierć.
Ale ta ciemność daje ukojenie. Niesie ze sobą nicość, w którą dziewczynka zapada, zanim
piła chirurgiczna zacznie wrzynać się w jej czaszkę. Nie słyszy przenikliwego wizgu metalu
przecinającego kość, nie widzi mącącej światło lamp czerwonej mgiełki kropelek krwi i
kawałków tkanki, nie czuje zapachu krwi i środka odkażającego. Nie jest świadoma niczego prócz
siebie samej -- swojego umysłu unoszącego się w ciemności tak głębokiej, że ma własny zapach,
kolor i smak. Ta aksamitna otchłań jest bezpieczna jak matczyne łono.
Neurochirurg odkłada piłę i laserowym skalpelem rozcina miękkie tkanki. Ruchy jego
wprawnych dłoni są pewne, ale wie, że to jedyny w swoim rodzaju zabieg; nikt przed nim
jeszcze tego nie próbował. Żaden podręcznik nie powie mu, gdzie ciąć.
Po trzynastu godzinach i dwudziestu siedmiu minutach pozwala sobie na westchnienie, a
pielęgniarka ociera mu pot z czoła. Najgorsze ma za sobą. A przynajmniej tak mu się wydaje.
Kilka sekund później monitory czynności życiowych przy stole operacyjnym wybuchają
szaleńczą kakofonią sygnałów alarmowych.
7
W tej samej chwili otulającą dziecko aksamitną ciemność przebija świetlisty punkt.
Dziewczynka nie unosi się już, mknie przez czarny wir w jego stronę. Początkowo widzi tylko
plamkę, ale kiedy zbliża się ku niej w oszałamiającym pędzie, światło rośnie jej w oczach,
przybiera kształt stożka, jakby płynęło z latarki. I nagle dziewczynka jest w środku, staje się jego
częścią. Leci z tak zawrotną prędkością, że jasność wokół wydaje się nieruchoma, nie jest już
jednolitym strumieniem, tylko zbiorem przemykających obok, ginących w ciemności
cząsteczek, jasnych śnieżynek światła. Dziewczynka czuje przy sobie obecność kogoś
bliskiego, kto ciągnie ją za sobą, prowadzi przez srebrzystą zamieć ku szczytowi stożka, do źródła.
Więź jest mocna, krzepiąca. Teraz kiedy znowu są razem, dziewczynka już się nie boi.
I wtedy przeszywa ją ból, nie fizyczny -- emocjonalny, duchowy. Potężna siła wciąga ją z powrotem
w wir, oddala od światła, przecina więź. Dziewczynka chce krzyczeć, kurczowo
trzyma się ukochanej istoty, odrywanej od niej ścięgno po ścięgnie, komórka po komórce,
podczas gdy uciekające światło na nowo zlewa się w jednolitą, odległą całość.
Nagle widzi z góry samą siebie -- leży na stole i przygląda się, jak chirurg i pielęgniarki gorączkowo
przywracają ją do życia. Salę operacyjną zalewa mocne białe światło. Wszystko wydaje się jasne,
czyste. Dziewczynka wpatruje się w siebie porażona widokiem błyszczącej, otwartej rany w lewej
skroni i kształtu rysującego się pod zieloną płachtą u jej boku. Widzi, jak pielęgniarka rozplata
małą dłoń, której silny uścisk przez cały czas czuła. Zdaje sobie sprawę, że po raz pierwszy w życiu
jest sama.
I
W GŁĘBI DUSZY
1
Fundacja VenTec, Alaska Dwadzieścia dziewięć lat później
ajgorsze było to, że nie mogła mrugać. To i przejmujący strach wywołany świadomością
rychłej śmierci.
Matka Giovanna Bellini wiedziała, co ją czeka, od chwili kiedy obudziła się i stwierdziła, że leży
unieruchomiona na stole laboratoryjnym, z ogoloną głową i szeroko otwartymi oczami, w których
tkwiły rozwieracze. Była świadkiem setki podobnych eksperymentów, a nawet w nich uczestniczyła,
udzielając ostatniego namaszczenia. Ale wszyscy ci ludzie, w odróżnieniu od niej, byli śmiertelnie
chorzy. Bliscy agonii i dlatego bezcenni dla projektu.
To niemożliwe, by odpowiadali za to naukowcy. Pracowała z nimi przez ostatnich dziewięć
miesięcy, pomagała im w, jak sądziła, dziele Bożym. Sam Czerwony Papież wyznaczył ją do
udzielania ostatniego namaszczenia, tłumaczył jej, że weźmie udział w wielkiej świętej misji.
„Nie kwestionuj słów naukowców, matko Giovanno, oni bowiem, jak ty, noszą na piersi
szkarłatny krzyż Kościoła Prawdy Duchowej".
Nie mogła jednak dłużej milczeć. Pozostawała wierna Ojcu Świętemu, kiedy jeszcze był
ważnym watykańskim kardynałem, i zdecydowała się podążyć za nim, gdy odszedł, by założyć
własny Kościół. A teraz powierzono jej tę przenajświętszą odpowiedzialność, jak mogła
zawieść jego zaufanie i milczeć?
11
Do oczu wpuszczono jej jakiś palący płyn, ale nie mogła odwrócić
głowy.
Dobry Boże! Pomóż!
Usiłowała wydobyć z siebie te słowa, ale usta odmawiały jej posłuszeństwa. Nawet jej
krzyk był niemy. Środek paraliżujący, wstrzyknięty przez blondynkę w białym kombinezonie i
okularach ochronnych, unieruchomił jej ciało.
Na samym początku ustalono, że matka Giovanna będzie opuszczać laboratorium zaraz po
oddaniu ostatniej posługi, od jakiegoś czasu jednak, kiedy już wyszła, przystawała za
przyciemnianymi oszklonymi drzwiami; była ciekawa, jak udaje się naukowcom uchwycić ten
najważniejszy moment, moment śmierci. Po obejrzeniu końcowych etapów ostatnich trzech
eksperymentów uznała, że musi zwrócić się do siostry Konstancji, jej najstarszej, najbardziej
zaufanej przyjaciółki, z prośbą o radę. Siostra Konstancja obiecała, że zachowa rozmowę w
tajemnicy, i namówiła ją, by powiedziała bezpośrednio Ojcu Świętemu, że naukowcy nie
czekają na śmierć pacjentów, tylko ich zabijają.
Skąd wiedzieli, że ich zdradziła? I jak śmieli zrobić to jej, protegowanej samego
Czerwonego Papieża?
Nawet kiedy unieśli jej głowę i włożyli na nią pustą, przezroczystą kulę, wciąż
wypatrywała kątem oka błysku czerwieni -- charakterystycznych szkarłatnych szat monsignore
Diageo czy samego Czerwonego Papieża. Ale kiedy zamykali szklaną kulę wokół jej szyi,
ratunek wciąż nie nadchodził.
Kula składała się z warstw o różnej strukturze; załamujące się w nich światło było zimne i piękne
jak blask księżyca w ciemnym jeziorze gdzieś na uboczu, i nie dawało ukojenia.
Blondwłosa laborantka uniosła przednią część kuli jak szybkę w kasku astronauty. Odsłonięte gałki
oczne matki Giovanny zakryły soczewki kontaktowe boleśnie drapiące rogówki. Do jej prawej
skroni przylepiono żelem mały kawałek folii -- i wtedy zaczęła ją swędzieć ogolona skóra.
Gorsza od niewygód była jednak świadomość, że ona sama w swojej niewiedzy stała z
boku, kiedy innych spotykał ten sam los. Powiedziano jej, że wszyscy ci ludzie są ochotnikami, że
do samego końca nie czują nic. Teraz jednak przekonała się, że to nieprawda. To przerażało ją
nade wszystko; zgrzeszyła i potrzebowała rozgrzeszenia, zanim umrze.
Strach przeszedł w rozpacz, chciało jej się płakać, ale oczy pozostały suche.
12
Gdzie jesteś, Ojcze Święty?! -- krzyczała w duchu. Dlaczego mnie nieocalisz?
--Zaraz zacznie się odliczanie -- oznajmiła spokojnie blondynka.
Serce matki Giovanny, jeden z nielicznych mięśni, które oparły się działaniu środka
paraliżującego, łomotało w jej piersi. Ogarnął ją paniczny strach, nie dlatego że miała zaraz
Zgłoś jeśli naruszono regulamin