cudowne chwile.pdf

(262 KB) Pobierz
CUDOWNE CHWILE
Beverly Barton
Edward Cullen i Bella Swan przeżyli krótki, namiętny i burzliwy romans. Edward nie
miał pojęcia, że owocem ich związku jest syn. Po kilku miesiącach, jako agent do
spraw specjalnych, otrzymał informację o porwaniu dziecka. Kiedy przybył na
miejsce zdarzenia, przeżył szok, gdy zobaczył Isabellę i dowiedział się, że to właśnie
jego dwumiesięczny syn został uprowadzony przez szajkę handlarzy. Postanawia jak
najszybciej odzyskać dziecko, ale czy wybaczy wszystko Belli?
PROLOG:
Isabella po raz trzeci sprawdziła zawartość lodówki. Butelki z mlekiem były na
miejscu. Wiedziała, że tam są, dokładnie tam, gdzie je postawiła. Musiała jednak sprawdzić
po raz ostatni, upewnić się, że niczego nie przeoczyła. Był to w końcu punkt zwrotny w jej
życiu, wieczór, od którego zależało wszystko. W biegu rzuciła jeszcze okiem na biurko z
komputerem w kuchni. Obok aparatu telefonicznego leżała lista numerów - pogotowie,
numer jej komórki, numer telefonu do pracy, numer centrali.
Czuła, jak jej serce przyspiesza, a żołądek kurczy się boleśnie. Dlaczego to musi być
takie trudne? Przecież nie ona pierwsza na świecie przeżywa bolesne rozstanie z dzieckiem,
wracając do pracy. Takich kobiet są miliony.
Zwolniła kroku, odetchnęła głęboko i powtórzyła sobie, że przecież może to zrobić.
Jest silną kobietą. Niezależną. Weszła do pokoju dziecinnego i spojrzała najpierw na
współczująco uśmiechniętą Angelę, a potem na Anthonego, który spał spokojnie w
łóżeczku, zupełnie nieświadom katuszy, jakie przechodziła jego matka.
- Wszystko będzie dobrze. - Angela objęła Bellę ramieniem. - Wychodzisz jedynie na kilka
godzin, a on i tak zapewne je prześpi.
- A jeśli się obudzi, a mnie nie będzie? - Bella odsunęła się od niani, podeszła do łóżeczka
synka i przez chwilę przyglądała się śpiącemu niemowlęciu.
Oddychał spokojnie. Wyciągnęła rękę i delikatnie dotknęła różowego policzka.
- Jeśli się obudzi, będę obok - zapewniła ją Angela. - A jeśli będzie głodny, odciągnięte
mleko stoi w lodówce. Nie opuszczasz go na wieki, tylko idziesz do pracy.
- Może powinnam poczekać jeszcze z tydzień. - Isabella nie mogła znieść myśli o rozstaniu
z Anthonym nawet na te cztery godziny, których potrzebowała, aby dotrzeć do WJMM,
przebrnąć przez dwugodzinny talk show o północy w radiu, przygotować się do porannego
programu w TV i wrócić do domu.
- Nie, nie poczekamy - odparła stanowczo Angela. - Możemy codziennie wozić Anthonego
do stacji na twoje programy, ale nie będziemy go wyciągać z łóżka w nocy. - skrzyżowała
ramiona na piersi i zmrużyła oczy. - Idź do pracy, Bello. Ty masz swoją robotę, a ja swoją.
Isabella z ciężkim westchnieniem wyrzuciła z siebie ostatnią, najgorszą z obaw:
- Ale jestem również matką Anthonego. Jeśli ty wykonasz swoją robotę zbyt dobrze, to mój
syn przywiąże się do ciebie, a nie do mnie.
Angela odchrząknęła znacząco, ale z uśmiechem poklepała Bellę po ręce.
- Anthony jest już bardzo przywiązany do mamy. Wie, kto nią jest. Jeśli dobrze wykonam
swoje zadanie, a chciałabym, żeby tak było, wówczas uzna mnie za ulubioną ciocię albo
babcię.
- Ale ze mnie głuptas, co?
- Nie, jesteś po prostu dobrą matką.
- Naprawdę? Nie całkiem wiem, co to oznacza. Sama nie miałam matki, ani dobrej, ani złej.
- W ciągu trzydziestu lat małżeństwa byliśmy z Eric'iem rodziną zastępczą dla ponad
pięćdziesięciorga dzieci - Angela westchnęła z rozrzewnieniem, wspominając męża,
zmarłego na atak serca dwa lata wcześniej. - Widziałam różne matki i umiem odróżnić
dobrą od złej.
- Tak, wyobrażam sobie. Byliście oboje doskonałym przykładem wzorowych rodziców. Od
ciebie nauczyłam się macierzyństwa. Miała piętnaście lat, kiedy została przyjęta przez
Angelę i Erica Weber'ów, którym powiedziano, że nigdy nie będą mieli własnego
potomstwa, a oni zdecydowali się poświęcić swój czas i miłość niechcianym dzieciom w
różnym wieku. Te trzy lata, które spędziła u Weber'ów, były najlepszymi w okresie całego
jej dzieciństwa.
- Pani, droga doktor Swan, jest dobrą matką - oznajmiła Angela.
- Pomimo tego, że samotną i że nie zapewniłam Anthony'emu ojca?
- Sama powiedziałaś, że Anthony to owoc przelotnej znajomości z mężczyzną, który nie
zamierzał się ustatkować. Z mężczyzną, który bardzo pilnował, żeby się zabezpieczyć za
każdym razem, kiedy się kochaliście.
Isabella skinęła głową.
- Widocznie za którymś razem zabezpieczenie zawiodło. Ale to nie była wina Edwarda.
- Sama zadecydowałaś, że nie powiesz ojcu Anthonego o jego istnieniu, ponieważ uznałaś,
że tak będzie najlepiej dla wszystkich zainteresowanych. Zgadza się?
- Zgadza się.
- Zmieniłaś zdanie?
Nie, Bella nie zmieniła zdania. Choć, mówiąc szczerze, czasem żałowała, że nie
zadzwoniła do Edwarda tego dnia, kiedy zorientowała się, że jest w ciąży. Sama jednak była
tym tak zaskoczona, że potrzebowała kilku tygodni, aby zastanowić się, co dalej.
Zdecydowała, że urodzi dziecko i wychowa je sama, doszła również do wniosku, że
potomek byłby ostatnią rzeczą w życiu, jakiej potrzebowałby Edward Cullen. Ich związek
trwał niecałe dwa tygodnie i nie miał wiele wspólnego z miłością. Ciężki przypadek
wzajemnego pożądania.
- Nie, nie zmieniłam. Gdyby Edward wiedział, że ma dziecko, skomplikowałoby to życie
nam obojgu, o Anthonym już nie wspominając.
Angela obróciła Bellę w miejscu, chwyciła za ramiona i dosłownie wypchnęła z
pokoju.
- Jeśli nie wyjdziesz teraz, to się spóźnisz. - opiekunka odprowadziła Isabellę do holu i
tylnego wyjścia. - Możesz dzwonić co pół godziny, jeśli to ci pomoże, ale teraz już idź. W
tej chwili!
- Dzięki - westchnęła Bella. - Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła. Czasem mi się wydaje,
że potrzebuję cię bardziej niż Anthony.
Angela uściskała ją, po czym zdjęła z wieszaka torebkę i płaszcz Belli.
- Uważaj na siebie! Dzwoń tak często, jak potrzebujesz Powodzenia w pracy. Będę na ciebie
czekała.
Isabella narzuciła płaszcz na ramiona, chwyciła torbę i otwarła drzwi wiodące do
garażu. Otwarła drzwi nowego samochodu, który nabyła na miesiąc przed urodzeniem się
Anthonego. Oczywiście zachowała stary samochód sportowy, ale nie korzystała z niego,
gdyż nigdy nie rozstawała się z synem. Dziś jednak stwierdziła, że wsiądzie do mustanga.
Zamknęła SUV - a, podeszła do mustanga, wsiadła, włączyła silnik i pilotem otwarła
drzwi garażu. W ciągu kilku minut mknęła już autostradą prowadzącą z przedmieścia
Maysville w stanie Missisipi do centrum miasta, gdzie mieściły się studia stacji radiowej
WJMM i telewizji. Już od kilku lat prowadziła nocny talk show radiowy i poranny
program telewizyjny, ciesząc się pozycją lokalnej znakomitości, psychiatry, która udziela
porad na falach eteru przez pięć dni w tygodniu.
Kiedy była młodsza, marzyła o stworzeniu własnej rodziny. Dorastała, przechodząc
z jednej rodziny zastępczej do drugiej i prawie nie pamiętała własnych rodziców. I zawsze
czuła się bardzo samotna. Jej matka zmarła, kiedy Bella miała cztery lata, ojciec - gdy
skończyła osiem. Chuda, niezgrabna dziewczynka, która zawsze mówiła zbyt wiele i zbyt
mocno zabiegała o sympatię otoczenia. Do osiemnastego roku życia tułała się po obcych
domach, niekochana i niechciana. A gdy minęło jej dwadzieścia pięć lat, a żaden książę z
bajki nie rozjaśnił jej egzystencji, porzuciła wszelką nadzieję na długie i szczęśliwe
zakończenie swej historii.
Kilka razy zdarzało jej się być w wolnym związku, lecz nigdy nie była rozpustna. Za
każdym razem angażowała się głęboko, chcąc, aby to było właśnie „to". Nigdy nie była
dziewczyną na jedną noc. Nigdy - dopóki w jej życiu nie pojawił się Edward Cullen.
Technicznie rzecz biorąc, nie była to przygoda na jedną noc. Raczej dziesięciodniowy,
płonący żywym ogniem miniromans.
Isabella żałowała, że listopadowa pogoda nie pozwoli jej otworzyć dachu
samochodu. Uwielbiała, kiedy wiatr chłostał jej twarz w czasie jazdy. A teraz być może
właśnie to było jej potrzebne, aby zepchnąć Edwarda w zapomnienie, tam gdzie było jego
miejsce. Lecz Anthony miał jego zielone oczy, a kiedy na niego spoglądała, nie mogła
zapomnieć o jego ojcu. Jako psycholog powinna była wiedzieć, że niełatwo jest zapomnieć
o ojcu własnego dziecka. Choćby nie chciała, zawsze będzie stanowił część jej życia i
Anthony był tego żywym, oddychającym dowodem.
Powiedziała Angeli, że nie żałuje utrzymania istnienia dziecka w tajemnicy. Być
może jednak okłamywała zarówno ją, jak i siebie. Może powinna była zadzwonić,
wysłuchać Edwarda, wyczuć, czy ma kogoś innego. Albo po prostu polecieć do Atlanty i
zabrać Anthonego ze sobą. Nie, tego akurat nie mogła zrobić.
Powinna przestać o tym myśleć. Nie, nie zadzwoni do Edwarda i nie poleci do
Atlanty. Gdyby miał zamiar odnowić ich znajomość, już dawno by zadzwonił. W końcu od
dnia, gdy opuścił jej życie, minęło już ponad dziesięć miesięcy. Musiała przyjąć do
wiadomości, że Edward Cullen nie był jej księciem z bajki.
Wiedziała, że nie musi znaczyć dla niego tyle samo, ile on znaczył dla niej. Przecież
to nie była miłość. To był tylko seks.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Bella spojrzała na Jacoba Blacka, sympatycznego, przystojnego młodzieńca.
Zaprosił ją w zeszłym tygodniu, kiedy po raz pierwszy pojawił się w jej programie
telewizyjnym poświęconym terapii grupowej. Jacob był psychologiem rodzinnym -
interesowały go narkotyki, alkohol, niewierność i wiele innych problemów, które
prześladują ludzi w skomplikowanym współczesnym świecie. Było to ich pierwsze
spotkanie i Bella bardzo się z tego cieszyła. Zwykły lunch z przyjacielem. Żadnych
zobowiązań. Żadnego przymusu.
- Zainteresowana? - zapytał Jake.
- Hm?
- Kolacja i kino w weekend - podpowiedział.
- Co? A... tak. Będzie mi miło - miło. Dziwne słowo, takie wieloznaczne. Najczęściej
obojętne, bez ładunku emocjonalnego.
„Bello, przestań analizować swoje reakcje. Użyłaś tego słowa, bo... bo jest miłe."
Uśmiechnęła się do siebie. Lubiła Jacoba. A on wyraźnie lubił ją. Lunch spędziła
przyjemnie, więc dlaczego miałaby nie umówić się na kolację?
Miły? Sympatyczny? Czemu nie fantastyczny, bajeczny, cudowny? A gdyby to
Edward Cullen zaprosił ją na kolację? Wtedy zapewne nie użyłaby takich beznamiętnych
słów. Dość! Nie powinna porównywać Jacoba z Edwardem. Jabłka i pomarańcze. Jake był
nudnym jabłkiem, a Edward absolutnie niewiarygodną pomarańczą.
Edward, z jego namiętnymi zielonymi oczami... Edward, który chłonął wzrokiem
każdy cal jej ciała, zapamiętywał go wielkimi dłońmi, ustami i językiem. Edward, który
zawsze wyglądał tak, jakby spał w ubraniu i przyprawiał ją o ciarki samym spojrzeniem.
- Isabello?
- Tak? - widocznie Jacob powiedział coś, co wymagało jej reakcji. Nie dotarło do niej ani
jedno słowo.
- Byłaś o milion kilometrów stąd, prawda?
- Wybacz, Jake, ale...
- Nie musisz się tłumaczyć. Myślisz o dziecku, prawda? Młode matki często mają obsesję na
punkcie dzieci. Ale wierz mi, powinnaś popracować nad sobą, nie poddawać się tym
typowym myślom, że zaniedbujesz dziecko, poświęcając je dla kariery. Jesteś zbyt mądra,
aby uważać, że w tej chwili powinnaś być najważniejszą osobą w jego życiu. Masz przecież
doskonałą nianię, czyż nie?
- Tak, mam doskonałą nianię.
- Czuję też, że fakt bycia samotną matką jest dla ciebie dodatkowym obciążeniem i źródłem
poczucia winy.
Isabella wytrzeszczyła oczy, a Jacob mówił i mówił, wygłaszając własne opinie na
temat wychowywania dzieci, zwłaszcza zaś syna bez ojca. Bella nigdy nie reagowała dobrze
na krytykę i rady, ale jego komentarze doprowadzały ją do szału. Nigdy go nie prosiła o
radę.
- Jake!
Urwał w pół zdania i spojrzał na nią ze zdumieniem
- Tak?
Miała ochotę sprowadzić go na właściwe miejsce, powiedzieć mu, że jej relacje z
synem to nie jego interes, ale powstrzymała się.
- Zamówmy jakiś deser. Może sernik?
Uniósł brwi z dezaprobatą.
- Jesteś pewna, że nie za dużo tych kalorii? Na pewno jeszcze nie wróciłaś do sylwetki
sprzed ciąży.
Uśmiechnął się do niej. A ona miała ochotę go uderzyć. Sylwetka sprzed ciąży!
Ważyła teraz dokładnie tyle, co przedtem. Schudła ponad dziesięć kilogramów po
urodzeniu Anthonego i następne sześć w ciągu dwóch ostatnich miesięcy. Wszyscy się
dziwili, jak szybko odzyskała figurę po porodzie.
- Racja. Nie będzie deseru. - nie chodziło o kalorie, tylko o towarzystwo. Zacisnęła zęby,
żeby nie powiedzieć mu tego wprost. - Wybacz, zapomniałam, że jestem umówiona na
weekend, więc chyba muszę zrezygnować z kolacji i kina.
Odsunęła krzesło i wstała.
Jacob zerwał się również, jak przystało na odwiecznego dżentelmena.
- To może lunch w przyszłym tygodniu?
- Może. - wzięła do ręki torebkę.
- Zadzwonię.
- Proszę bardzo. Przepraszam, że tak uciekam, ale...
- Praca czeka - podpowiedział.
- Waśnie.
Nie miała zamiaru wyprowadzać go z błędu, mówiąc, że jedzie do domu, gdzie ma
zamiar spędzić popołudnie i wieczór w towarzystwie syna. Skinęła głową i z wymuszonym
uśmiechem pospiesznie opuściła restaurację. Wsiadła do samochodu, zerkając na zegarek.
Piętnaście po drugiej. Dotrze do domu akurat na czas, żeby pomóc przy układaniu
zakupów. Angela i Anthony właśnie powinni być w Foodlandzie. Zwykle w piątki Bella
spotykała się tam z nimi na lunchu, ale dziś miała spotkanie. Strata czasu, nic więcej.
Czasu, który mogła spędzić z synem.
Może jeszcze zdąży do Foodlandu? Mogłaby kupić mrożony sernik i przygotować go
wieczorem. Tak, właśnie tak zrobi. Zje sernik i zapomni o Jacobie Black'u. Gdzieś tam na
świecie jest jeszcze niejeden facet, który nie znudzi jej na śmierć. Ktoś tak wesoły jak
Edward. Taki seksowny jak Edward. I taki dobry w łóżku jak on.
No dobrze. Dość już o Edwardzie Cullen'ie. Edward to przeszłość. Jacob Black to
dupek. Myśl o Anthonym. I o serniku.
Edward Cullen przeciągnął się w fotelu, zadowolony z miejsca w pierwszej klasie.
Zazwyczaj latał luksusowym odrzutowcem Dundee, ale dziś, zanim skończył pracę,
samolot był już w trasie do Key West, unosząc tam ekipę najlepszych pracowników Dundee
z tajną misją. A on miał teraz tydzień urlopu i zamierzał go wykorzystać. Dawno nie miał
wolnego. Od roku pracował niemal bez przerwy. Kiedy jedenaście miesięcy temu opuścił
Maysville w Missisipi, wyjechał czym prędzej na misję do Europy - tylko po to, aby uciec
jak najdalej od pewnej smukłej, pięknej brązowookiej. Gdyby wtedy trafił mu się lot na
Marsa, pewnie by z niego skorzystał.
- Czy podać jeszcze jedną szklankę herbaty, panie Cullen? - zapytała śliczna stewardesa.
Zauważył ją od razu, kiedy wsiadł do samolotu z Chicago do Atlanty. Panna Young
była drobna i szczupła. Miała wielkie oczy, duży biust i prowokujący uśmiech.
- Nie, dziękuję.
- Czy mogę jeszcze coś dla pana zrobić?
O, tak, mogła jeszcze coś dla niego zrobić. Bardzo potrzebował ciepła kobiecego
ciała. Od czasu tej zwariowanej historii z Isabellą Swan nie dotknął innej kobiety. Potem
próbował o niej zapomnieć. Próbował, ale nic z tego. Żadna z jego kobiet nie smakowała
tak jak Bella, nie pachniała jak ona, nie miała jej głosu.
Kiedy zatem nasycił się bezimiennymi, pozbawionymi twarzy partnerkami do łóżka,
wyrzekł się kobiet całkowicie. Przynajmniej do chwili, kiedy przestanie pragnąć tej jednej
damy - seksownej, szalonej kobiety, którą nazywał Małą.
- Panie Cullen?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin