Nie bój się.pdf

(2095 KB) Pobierz
Prolog
Lulaj dziecino, oczęta zmruż…
Ciało zniknęło, ale woń nadal unosiła się
w powietrzu. Detektyw bostońskiego wydziału zabójstw,
D. D. Warren, wiedziała z doświadczenia, że zapach krwi
może utrzymywać się w takich miejscach jeszcze przez
kilka tygodni, a nawet miesięcy. Technicy
kryminalistyczni zabrali pościel, ale krew już żyła
własnym życiem. Wsiąkała w gipsową ścianę. Ściekała za
drewniane listwy. Spływała między deski podłogi.
W żyłach dwudziestoośmioletniej Chris​tine Ryan krążyło
około 4,7 litra krwi. Teraz w większości wsączyła się ona
w goły materac, który spoczywał na środku
przygnębiająco szarego wnętrza.
Księżyc wyszedł, ciemno już…
Zgłoszenie przyjęto tuż po dziesiątej rano. Jej bliska
przyjaciółka, Midge Roberts, zaczęła się niepokoić, kiedy
Christine nie reagowała na pukanie do drzwi ani na
wiadomości, które wysyłała na jej komórkę. Christine
należała do odpowiedzialnych osób. Nigdy nie zdarzało
się jej zaspać ani pójść w tango z jakimś przystojnym
barmanem, a kiedy zmogła ją grypa, zawsze uprzedzała
przyjaciółkę, która o siódmej rano w każdy dzień roboczy
wstępowała po nią w drodze do biura rachunkowego,
gdzie wspólnie pracowały.
Midge skontaktowała się z kilkoma innymi
przyjaciółkami. Wszystkie zgodnie potwierdziły, że
Christine nie odzywała się do nich od kolacji dnia
poprzedniego. Zdając się na instynkt, Midge
powiadomiła administratora, który w końcu zgodził się
otworzyć drzwi.
A potem zarzygał cały hol na piętrze, dokonawszy
makabrycznego odkrycia.
Midge nie weszła na górę. Stała w przedsionku
wąskiego dwupoziomowego apartamentu i, jak późnej
oznajmiła Philowi, policjantowi z ekipy D. D., wszystko
wiedziała. Po prostu wiedziała. Przypuszczalnie nawet
na odległość zdołała wyczuć charakterystyczną woń
krzepnącej krwi.
Lulaj dziecino…
Kiedy D. D. przybyła na miejsce, jej uwagę przykuły
wyraźnie kontrastujące ze sobą akcenty. Młoda ofiara
leżała w swoim łóżku z rozpostartymi ramionami,
wlepiając w sufit niewidzące błękitne oczy. Jej twarz
o ładnych rysach otoczona sięgającymi do ramion
brązowymi włosami, które łagodnymi falami okrywały
śnieżnobiałą poduszkę, zdawała się emanować
spokojem.
Za to od szyi w dół…
Oddarte od ciała wąskie pasemka skóry zwijały się
w długie spiralne serpentyny. D. D. słyszała już o takich
rzeczach, a teraz miała okazję zobaczyć to na własne
oczy. Młoda kobieta oskórowana we własnym łóżku.
Butelka szampana na szafce nocnej i czerwona róża
spoczywająca na zakrwawionym brzuchu ofiary.
Obok butelki Phil znalazł kajdanki. Obciągnięte
sztucznym futerkiem wyglądały na artykuł
z ekskluzywnego sex shopu. Zabawy z kajdankami,
bąbelki i ta róża…
Mogła to być miłosna schadzka, która wymknęła się
spod kontroli, jak domniemywał Phil. Czy też,
zważywszy na okrucieństwo, z jakim zadano rany, akt
zemsty wzgardzonego kochanka. Christine zerwała
z jakimś żałosnym frajerem i zeszłej nocy żałosny frajer
wrócił, żeby udowodnić raz na zawsze, do kogo należy
ostatnie słowo.
Ale D. D. nie była przekonana do tej teorii. Owszem,
na miejscu zbrodni znajdowały się kajdanki, ale
spoczywały obok łóżka, a nie na nadgarstkach ofiary.
Owszem, na szafce stała otwarta butelka szampana, ale
jej zawartość nie trafiła do przygotowanych kieliszków.
I w końcu róża, owszem, ale bez przybrania i ozdobnej
folii, w jaką zawija się bukiety w kwiaciarni.
Cała sceneria wydawała się jej zbyt przemyślana. To
nie było zabójstwo w szale namiętności ani efekt kłótni
między dwojgiem rozchodzących się kochanków. To
wyglądało na starannie wyreżyserowaną inscenizację,
która wymaga wielu miesięcy, lat, a nawet całego życia
dokładnych przemyśleń.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin