Robert Muchamore REPUBLIKA Tłumaczenie Bartłomiej Natowski Tytuł oryginalny serii: Cherub Tytuł oryginału: People's Republic Copyright © 2011 Robert Muchamore First published in Great Britain 2011 by Hodder Children's Books www.cherubcampus.com © for the Polish edition by Egmont Polska Sp. z o.o., Warszawa 2012 CZYM JEST CHERUB CHERUB to supertajna komórka brytyjskiego wywiadu zatrudniająca agentów w wieku od dziesięciu do siedemnastu lat. Wszyscy cherubini są sierotami, którym zaoferowano nową szansę zamiast życia w domu dziecka i których wyszkolono na profesjonalnych szpiegów. Mieszkają w kampusie CHERUBA, tajnym ośrodku ukrytym na angielskiej prowincji. JAKI POŻYTEK MA WYWIAD Z DZIECI? Całkiem spory. Ponieważ nikomu nie przychodzi do głowy, że dzieci mogą brać udział w tajnych operacjach szpiegowskich, nieletni agenci działają ze swobodą, na jaką nie mogą sobie pozwolić dorośli. KIM SĄ CHERUBINI? W kampusie mieszka około trzystu dzieci. CHERUB na ogół werbuje sieroty w wieku od sześciu do dwunastu lat, czasem młodsze, jeżeli wchodzą do organizacji wraz ze starszym rodzeństwem. Prawo do samodzielnego wykonywania zadań wywiadowczych cherubini mogą uzyskać najwcześniej w wieku dziesięciu lat, pod warunkiem że przetrwają studniowe szkolenie podstawowe. Najważniejsze cechy, jakich wymaga się od rekruta, to wysoki poziom inteligencji, świetna kondycja fizyczna oraz zdolność do działania i samodzielnego myślenia w warunkach silnego stresu. PERSONEL CHERUBA Utrzymujący rozległe tereny, specjalistyczne instalacje treningowe oraz siedzibę łączącą funkcje szkoły, internatu i centrum dowodzenia CHERUB w istocie zatrudnia więcej dorosłych pracowników niż nieletnich agentów. Są wśród nich kucharze, ogrodnicy, nauczyciele, trenerzy, personel medyczny, koordynatorzy i specjaliści misji. Głową CHERUBA jest ZARA ASKER, zwana prezeską. KOD KOSZULKOWY Rangę cherubina można rozpoznać po kolorze koszulki, jaką nosi w kampusie. POMARAŃCZOWE są dla gości. CZERWONE noszą dzieci, które mieszkają i uczą się w kampusie, ale są jeszcze za małe, by zostać agentami. NIEBIESKIE są dla nieszczęśników przechodzących torturę studniowego szkolenia podstawowego. SZARA koszulka oznacza agenta uprawnionego do udziału w operacjach, zaś GRANATOWA jest nagrodą za wyjątkową skuteczność podczas akcji. Najwyższym wyróżnieniem jest koszulka CZARNA, przyznawana za profesjonalizm i znakomite osiągnięcia podczas wielu operacji. Agenci, którzy zakończyli służbę, otrzymują koszulki BIAŁE, jakie nosi także część kadry. CZĘŚĆ PIERWSZA 1. RUNDKI Lipiec 2011 Trzy kobiety siedziały na wygodnych kanapach gabinetu prezeski w kampusie CHERUBA. Żaluzje osłaniały pokój przed niskim wieczornym słońcem; klimatyzator skutecznie odpierał upał letniego wieczoru. * Opowiedzcie mi o nim * zażądała Doktor D, mówiąc z wyraźnym nowojorskim akcentem i przyglądając się fotografii dwunastoletniego chłopca. * Przystojny z niego chłopczyna. Zdaje mi się czy on ma w sobie coś z Araba? Doktor D przeszła już na gorszą stronę sześćdziesiątki. Pomimo skwaru miała na sobie pelerynkę w szkocką kratę, grube szare pończochy i buty z cholewami sięgającymi kolan. Wyglądała bardziej jak stara zdziwaczała sekretarka niż wysoki rangą oficer amerykańskiej agencji wywiadowczej CIA, którym w istocie była. Zara Asker była kolejnym szpiegiem, który nie pasował do stereotypowego wizerunku tej profesji. Czterdziestoletnia szefowa CHERUBA siedziała naprzeciwko Doktor D, z plastikowym zegarkiem za trzy funty na nadgarstku i rozmazaną na sukience kolacją swojego najmłodszego synka. * Ryan dołączył do CHERUBA czternaście miesięcy temu * wyjaśniła Zara. * Jego dziadkami byli Syryjka, Niemiec, Irlandka i Pakistańczyk. Doktor D uniosła jedną brew. * Brzmi jak wstęp do kiepskiego dowcipu. * Ryan wychowywał się głównie w Arabii Saudyjskiej i Rosji. Jego ojciec był geologiem w firmie poszukującej ropy, ale problemy z piciem i hazardem wpędziły go w długi i skończył jako trup pod kupą worków ze śmieciami. Nie wiadomo, czy to było morderstwo, czy samobójstwo. Ryan dotarł do Wielkiej Brytanii w dwa tysiące dziewiątym roku razem z matką i trzema młodszymi braćmi. Matka załatwiła sobie miejsce w prywatnym programie leczenia rzadkiej postaci nowotworu, ale wyrzucili ją, kiedy tylko wyczerpała limity na kartach kredytowych. Imigracyjni próbowali odesłać ją razem z całą rodziną do Syrii, ale była już w zbyt kiepskim stanie. Umarła bez grosza przy duszy w państwowym szpitalu. Osierociła czterech chłopców w wieku poniżej jedenastu lat. Nie udało się znaleźć żadnych innych krewnych. * Wszyscy ci chłopcy są w CHERUBIE? * zapytała Doktor D. Zara skinęła głową. * Nigdy nie rozdzielamy rodzeństw. Ryan jest najstarszy, dwaj bliźniacy niedługo skończą dziesięć lat, a czwarty to siedmioletni Theo. * Rozumiem, że Ryan nie ma zbyt wielkiego doświadczenia w terenie * zauważyła Amerykanka. * Tylko kilka jednodniowych akcji * przytaknęła Zara. * Ale chłopak rwie się do czynu, a charakter misji, którą proponujecie, bez wątpienia mieści się w zakresie jego umiejętności. Doktor D kiwnęła głową, a potem wyciągnęła rękę i odłożyła fotografię na szklany stolik do kawy. * To kiedy będę mogła go poznać? * Ryan zwolnił do marszu i dysząc ciężko, zszedł z bieżni. Nie miał pojęcia, że stanowi temat rozmów na szczycie. Było piekielnie gorąco. Zgrzany, uniósł dół koszulki i otarł nią pot z twarzy, pokazując światu imponujący sześciopak na brzuchu. Jak na dwunastolatka był umięśniony, ale nie przesadnie napakowany. Miał brązowe oczy, proste ciemne włosy, które od dawna potrzebowały fryzjera, oraz srebrny kolczyk w niedawno przekłutym uchu. Zassawszy dwa łyki wody z rachitycznej strużki ciurkającej z poidełka, wspiął się po trzech schodkach obskurnej szopy używanej przez trenerów sportowych. W środku panował półmrok, ponieważ matową szybę okna zastąpiono dyktą po jej niedawnym bliskim spotkaniu z futbolówką. Szopa była pusta, ale kwaśny odór trenerów wciąż wisiał w powietrzu, emanując z przepoconych dresów i zatęchłych kurtek przeciwdeszczowych na wieszakach. Na parapecie leżała sterta zmiętoszonych formularzy wpiętych w podkładkę do pisania. Można z nich było poznać historię pomniejszych występków popełnionych przez cherubinów w ciągu minionych czterech miesięcy i odpokutowanych karnymi rundkami wokół bieżni boiska lekkoatletycznego. Kropla potu pacnęła na kartkę formatu A4, kiedy Ryan ujął długopis na sznurku i zabrał się do wypełniania rubryk na pierwszej stronie: godzina, data, nazwisko, numer agenta, liczba pokonanych okrążeń, przyczyna ukarania. Ostatnia rubryka go zirytowała; miał ochotę wpisać „brak konkretnej przyczyny". Nie miał problemu z zaakceptowaniem dyscypliny CHERUBA i surowych kar wymierzanych agentom, którzy złamali przepisy, ale pięć kilometrów karnych rundek za nagły atak śmiechu zakrawało na absurd. Tym bardziej że innemu chłopakowi, któremu przydarzyło się to samo, cała sprawa uszła na sucho. * Będziesz to trzymał do rana? * zirytowany głos wyrwał chłopaka z zamyślenia. Za plecami Ryana stała dziewczyna w czerwonej koszulce CHERUBA i różowych najkach. Przez własny ciężki oddech nie usłyszał, jak wchodziła. Gniewnymi pociągnięciami nabazgrał „śmianie się na lekcji" i oddał podkładkę dziewczynie. * Masz, jest cała twoja * powiedział kwaśno. Niespiesznym truchtem przemierzył żwirową ścieżkę prowadzącą do ośmiopiętrowego głównego budynku kampusu. Teren był wyludniony, bo spora część dzieci wyjechała na wakacje do letniego ośrodka CHERUBA. Winda zawiozła Ryana na siódme piętro, ale zanim udał się do pokoju, skręcił do małej wspólnej kuchni, by wziąć sobie coś do picia. * Ryan, Jezu, ale ty capisz! * jęknęła Grace, wachlując dłonią nos, kiedy przeciskał się obok. Grace należała do rocznika Ryana, ale była od niego o głowę niższa. Jej najlepsza przyjaciółka Chloe siedziała, wymachując bosymi stopami, na kuchennym blacie pomiędzy mikrofalówką a trzema deserowymi szklankami będącymi w połowie drogi do przemiany w smakowite trifle. Sytuacja była lekko napięta. Jeżeli w życiu Ryana kiedykolwiek był ktoś, kogo mógłby od biedy nazwać swoją dziewczyną, to była to Grace * przynajmniej do czasu, kiedy po weekendzie trzymania się za ręce i zażenowanego milczenia podziękowała mu, zasadzając na jego głowie porcję makaronu z serem. * Nic nie poradzę na to, że śmierdzę * oznajmił Ryan, porywając wysoką szklankę, by napełnić ją do jednej czwartej pokruszonym lodem z dozownika na drzwiach zamrażarki. * Karne rundki. W tym piekielnym skwarze. Dziewczyny wyglądały na zaintrygowane. Ryan wyjął z lodówki butelkę dietetycznej coli i polał nią lód. Podczas gdy sączył musujący napój, Grace roztarła w misce kilka różowych wafelków, by okruchami posypać krem budyniowy w szklankach. * To do ciebie niepodobne, Ryan * w głosie Chloe pobrzmiewała zaczepna nutka. * Zwykle jesteś grzeczniutkim chłopcem. * Wszystko przez Maksa Blacka * zdążył wykrztusić Ryan tuż przed tym, jak żołądek odpowietrzył mu się grzmiącym colowym beknięciem. * Obrzydliwa świnia * skomentowała Chloe, a Ryan podjął opowieść. * Mieliśmy matmę u pana Bartletta, no i Bartlett wyszedł z klasy, bo chciał coś tam przynieść. Aha, no a wcześniej Max i Kaitlyn kłócili się ze sobą przez całą przerwę. Kaitlyn nazwała Maksa mongoloidem, a potem... Kojarzycie, jak pomarańcze się marszczą, gdy są naprawdę bardzo, bardzo stare? Dziewczyny spojrzały po sobie nieco zbite z tropu, ale przytaknęły skinieniem głowy. * Max ma w plecaku nieprawdopodobny syf * powiedział Ryan. * Nosi ten sam plecak od lat i nie sądzę, żeby kiedykolwiek go porządkował. Jest w nim wszystko: zasmarkane chusteczki, skarpetki, cieknące długopisy, normalnie broń biologiczna. No więc Max wsadza łapę do plecaka i wyciąga starą, pomarszczoną pomarańczę, skurczoną do wielkości mniej więcej piłeczki do ping*pon...
arekk-99