Satyr tygodnik humorystyczno satyryczny (10).pdf

(1011 KB) Pobierz
Nr. 5.
Kraków, 29 grudnia 1918 r.
Cena egz. 1 kor.
TYGODNIK
Redakcya i administracya:
Kraków, Czysta 19.
Naczelny redaktor: WACŁAW GRABIAŃSKI (przyjmuje od 3—4 po pol.).
PRENUMERATA W KRAKOWIE 1 NA PROWINCYI
wraz z przesyłką pocztową:
kwartalnie
Kor. 13'—
półrocznie
„ 24*—
rocznie
„ 45'—
CENA OGŁOSZEŃ:
za Vi
B
strony
za pół strony
za całf[ stronę'
Kor. 20*-
„ 160'-
_ 300"-
/SJARY
R0
Babcia Europa
(z przerażeniem). Mój Boże! Ależ to pokraka się urodziła...
Stary Rok.
Nic dziwnego; któ ma matkę
anarchię,
a ojca
bolszewika
— ten inaczej wyglądać nie może!
Babcia Europa,
A gdzież są rodzice tego nieszczęśliwca?
Stary Rok.
Matka poleciała na wiec wyborczy kobiet, a ojciec siedzi w
Warszawie!
NEL.
W noc sylwestrowa.
iH
Str. 2.
,S A T Y R
ft
Nr. 5.
Nr. 5.
„S A T Y R*
-
Str. 3.
POLSKA SZOPKA.
napisał
Al. Skalski.
(Uboga szopa, popodpierana tykami. W żłobie leży niedawno zrodzone dziecko. U góry powiewa
żłobu stoi POlonia).
ohorą^ew
amerykańska;
obok
Polonia (śpiewa):
Lulajże mi lulaj, moja perełko,-
Będziesz miał sejm wkrótce, twe pieści-
dełko,
Tymczasem bądź grzeczny, pocóż te
krzyki,
Mama ci cukierki da z Ameryki.
Czemuż tak wciąż płaczesz, czy jesteś
chory? .
Wnet będą, wnet będą wielkie wybory.
(Przed szopą zjawia się trzech braci: Gali-
cyanin, Poznańczyk i Królewiak).
T w ar d o w s k i:
Idź do czarta! pleciesz biednie.
Chcesz iść widać do katorgi.
Dam najwyżej po pół morgi
I to, jeśliś inwalidem.
Żyd polski:
Podzielcie się także z żydem.
S y o n i s t a (wpadając):
Każdy pyta: was du bist,
Jestem sobie syonist,
Dla mnie w sejmie pierwsza ława.
Ja mam mieć największe prawa.
Ja mam mieć największy łan.
x
Jestem sobie w Polsce pan.
Złączyłem się z hajdamaką,
Bo już mam naturę taką.
Przedewszystkiem dla mnie zysk.
Zyd polski:
Idź ty głupi! halte pisk.
• Syonista:
Dla mnie całej sprawy bieg.
Żyd polski:
Idź ty głupi! Gaj szon weg.
Syonista:
Mam na wszystkich tęgi sznur.
Żyd polski:
A ty ganef! di szwarc jur.
K o m u n i s t a (do syonisty):
Nieugięty- bądź i hardy.
Z tobą idą komuuardy,
Podaj bracie swoją dłoń,
Nóż i ogień nasza broń.
Jestem socyał-azyata,
Mam tu dobiy kawał bata,
Zaśpiewajmy pięknie! Fajn!
Po naszemu: Wacht am Rhein!
! (Tymczasem wszyscy ustawiają nią w pary
i defilują przed szopką w polonesie).
Chór:
Defilują wszystkie stany.,
Chłopi, żydzi, łyki, pauy,
Kandydaci też do teki:
Knde, esde i pedeki.
j Niech na razie ścichną kłótnie,
Gdy się poloneza utnie.
I Horyzonty są dziś szersze.
;
Wszystkim równo miejsce pierwsze.
P o l o n i a (przemawia):
; Drodzy goście, w szopce ładnie,
I Lecz nie idzie wszystko składnie,
j Dziecko rusza się potrosze,
Lecz potrzebne przecie grosze,
i
Trzeba na to i na owo,
A tu darmo suszyć głową;
j
Trzeba przecie bronić kresy,
i
A tu puste w skarbie kiesy,
r W kasach brak jest niesłychany.
| Ludu polski, żydy, pany,
i
Rozjaśni się dziecku liczko,
• Lecz wesprzyjcież skarb pożyczką.
Razem:
Czy to w dzień, czy to w noc
Zawsze jest projektów moc.
Bądźmy tego sposobu:
Dalej wszyscy do żłobu.
Galicyanin:
Biednym jest, głodnym jest.
Lecz mam tęgi jeszcze gest,
Silne ręce main obie,
Chcę być pierwszy przy żłobie.
Poznauczyk:
Wiem ja, ile jestem wart,
Lecz mię dusi Niemiec czart.
Wkrótce los się odmieni,
Ja będę przy pieczeni.
Królewiak:
Prędkom musiał tutaj biec,
Ledwie co się skończył wiec,
Jeszczem przyszedł na sam czas,
By odpędzić obu was.
Galicyanin:
Ty idź precz!
Królewiak:
Ty idź precz!
Poznańczyk:
Bracia! Polska wielka rzecz.
Polonia:
Porozumcie się pięknie
Bo się dziecko przelęknie.
I (Polonez się kończy. Dziecko zaczyna głośno
płakać).
, (Wszyscy ustawiają się w poloneza i wy­
chodząc śpiewają):
Chór:
Już nas niema! już nas niema,
Anatema! anatema!
Taka jest niepewna era
Ni feniga! ni helera!
Później, jak się uspokoi
Zgłosimy się, bracia moi,
Teraz dawać! Przesąd! myt!
Żyd polski:
Ja tyż nie dam! Aj sy git!
Antek.
Tero, kiedyście już zrozumieli, że nasz program poletyczny jezd najlepszy, napijmy sie to-
^ warzysze jeszcze roz wódki i przegryźmy kiełbasą.
Wojciech
(do Bartosza). Kumotrze! No i co?...
Bartosz
(szeptem). Co ma być; zjeść i wypić możemy, a jak przyńdzie co do cego, to i tak nie
bedziemy głosowali na towarzysza, ino na Polaka!
NEL.
Nasze kresy.
Sterczą zburzone i spalone
Szlacheckie dwory pośród topoL —
Męczeńską zdobył już koronę
Nasz Stanisławów i Tarnopol.
Krwią dziś spłynęły nasze kresy
I trudów wschodu nikt nie zliczy.
A za pieniądze pruskiej kiesy
Grasują bandy ruskiej dziczy.
Gdy młodzież walczy o swą ziemię
I broniąc Lwowa w bólach kona,
U nas się słodko nad tem drzemie,
Czekając
cudu od Wilsona,
tank.
To i owo.
„Filip-Z konopi" wyrwał się kiepsko.
Ale wiceminister Fiiip-Owicz wyrwał
się niezgorzej.
*
Przed wyborami.
(ostatni wychodzi żyd polski)
(Polonia załamuje ręce. Przed szopą zjawia
się liczna deputacya inteligentów dziadów,
prowadzona przez dziada-prezesa).
w chwili uroczystej, nie zamącił wido­
wiska jakim niepotrzebnym dodatkiem.
W tym celu nie daje się koniowi przez
dobę nic jeść. Koń rzeczywiście zacho­
wywał się skromnie, ale bardzo wygło­
dzony rzucał się wściekle i omal nie
zrzucił króla, czuł bowiem w pobliżu
sieczkę. Znajdowała się ona mianowi­
cie w głowie dobrodusznego monarchy.
*
Też troska.
Gdy odbędą się wybory,
Gdy pod nową będziem władzą,
Jest ciekawe, czy Polacy
„Lepszym" rządom się poddadzą.
„Hulaj dusza, bez kontusza!"
Oto stronnictw naszych hasło.
My tradycyą żyjein dawną,
Tak szeroką, niewygasłą.
Z sejmu spłynąć mają dla nas
Wszem niosące zgodę leki,
Mają być zadowoleni
En, pedekl i esdeki.
Sursum corda! Miejmy wiarę,
Że się wszystko w dobre zmieni,
Będziem lepsi, potulniejsi,
W dobre duchy zamienieni.
Żeby wszystkich zadoiwolić.
Postarają się włodarze,
Bjr tradycye nasze dawne,
Szły z TTOStępem zawsze w parze.
Więc już naprzód naszym mędrcom,"
Serce głuchym płacze bólem,
Czy król ma być prezydentem,
Czy prezydent ma być królem.
Grzećhotnik.
W klubie.
— Kto są ci panowie, co siedzą we
czterech przy stoliku. Słyszę ciągle,
jak mówią: Karo, pik, ale najczę­
ściej pas.
— Bo też to są karoterzy, pikinie-
rzy, a pmdewszystkiem p a s k a r z e .
(Wychodzą obaj, tańcząc kołomyjkę).
(Przed szopę tymczasem przychodzi cała
masa ludzi. Pan Twardowski, chłop, żyd
polski, syonista, komunista i przedstawiciele
różnych partyi politycznych).
Twardowski:
Łeb do góry , gęsta mina,
Znajcież bracia karmazyna,
Z dumą polską i szlachecką
Idę tu pozdrowić , dziecko.
Dla ojczyzny serce płonie,
Lecz być chciałbym w swojem gronie.
Trudno te& to wiedzieć z góry:
Wejść do partyi? i do której?
Ciągłe krzyki, ciągłe waśni,
Niechże sprawa się wyjaśni.
Chłop:
Co tu gadać po próżnicy,
Jeszcze dziecko , się rozkrzyczy,
To nie warte kłaków fonta,-
Podzielmy se piknie gronta,
Wytniemy też wszystkie lasy
I tek skończą się hałasy.
Chłop mieć będzie miejsce przedni*.
Żyd polski:
Ja już lepsze mam ochoty,
Kiedy poszły te huncwoty.
A wam będzie to z pożytkiem,
Gdy pójdziecie z polskim żydkiem.-
Dzisiaj żydka psioczą chłopi,
Lecz się zgodę wnet zakropi,
Będą skrzypce, będą. basy,
Pójdziem razem w obertasy,
Zatańczymy hebrajskiego
Krakowiaczka żydowskiego,
Pan Twardowski stanie z boku,
Będzie patrzył ze łzą w oku.
Niebo wszystkim mannę spuści!
Chłop:
Ano pewnie! ano juści!
Żyd polski:
Ajdum, tajdum, róbmy ślub!
.Chłop:
Hajże ino! łup, cup, cup!
Dziad-prezes:
Na wezwanie do gromady,
,My idziemy wszystkie dziady,
Dziady my, inteligenty,
Lecz w nas płonie ogień święty,
Nie imamy ta bardzo wiele.
Chodźcie tu nauczyciele,
Literaci i artyści,
Niechaj
1
każdy się uiści.
Wy też grosz tu dacie radzi
Urzędnicy-oberdziadzi.
Każdy, kto pracuje głową,
Ma dla Polski dłoń gotową,
A tymczasem nasze dzieci
, .
Pośród mrozu i zamieci:
Broń na ramię, w górę głowa! —
Idą bronić Śląska, Lwowa.
Trud nasz nie jest bezowocny,
Dom dla wszystkich źrobim mocny,
Bo w tej groźnej zawierusze,
Oddajemy serca, dusze.
(Wszystkie dziady opróżniają sakwy i skła­
dają dary i pieniądze przed szopką. Nad
szopą błyska gwiazda wolności. Słychać
chór żołnierzy polskich pod Lwowem, śpie-
- wających):
— Oto, jak degradują człowieka, —
płakał stary urzędnik podatkowy. —:
Przedtem byłem cesarsko-królewskim
oficyałem, po wypędzeniu Austryaków
z Galicyi, póki była Rada Regencyjna,
byłem już tylko królewskim oficyałem,
a teraz, kiedy jest republika, zostałem
już tylko samym oficyałem. I to po
czterdziestu latach służby!
Straż nad Renem pełnią teraz wojska
koalicyjne. Niemcy, śpiewając obecnie
j,Wacht am Rhein", czynią to. wido­
cznie ku uczczeniu koalicyi.
W czasie koronacyi w Budapeszcie,
Karol Habsburg wyjechał na pagórek
na koniu _ i stamtąd miał na cztery
strony świata machnąć (mieczem. Po­
nieważ król przy tym obrzędzie jest
widoczny razem z koniem dla tłumów
ludności, przeto, jak każe tradycya,
dygnitarze mają dołożyć starań, by koń
*• •
W wielkich miastach jest zwyczaj,
że ze względu na hygienę .zawiesza się
małym dzieciom, przechadzającym się
po ogrodach publicznych, tabliczki na
szyjach z napisem: „Proszę mnie nie
całować", co w pewnej mierze chroni
dzieci od pocałunków starych marmu-
zel.
Był czas, gdy Koło polskie chciało
koniecznie połączyć Galicyę z Króle­
stwem i „uprosić" na władcę, Franci­
szka Józefa. Różni polscy dygnitarze
zjeżdżali ciągle do Wiednia, trapiąc na
audyencyach sędziwego monarchę swo­
ją bizantyjską czołobitnością. Na je­
dnej audyencyi, gdy przybyło kilku
polskich lizusów, monarcha obrócił się
tyłem, a wtedy dygnitarze, ku swemu
wielkiemu smutkowi, ujrzeli wyszyty
na spodniach monarszych, napis: „Pro­
szę mnie nie całować.
Grzećhotnik.
„Nie damy ziemi, skąd nasz ród"...
KONIEC.
(Tańczą obaj krakowiaka).
Jeszcze jeden kandydat.
Dużo było kandydatów do tronu pol­
skiego: Franciszek Józef, Karol, Ste­
fan z Żywca, Wilhelm, krói saski, je­
Wezwanie do poprawy.
den z książąt bawarskich,' a nawet ,
książę Wied, były król albański. Obe­
Ponieważ w kryminałach galicyj­
cnie dowiadujemy się, że wobec niepo­ skich panuje obecnie tyfus, ostrzega
wodzenia tych wszystkich kandydatów, -się gorąco Panów P. T. Paskarzy, by
ma pewne szanse książę Monaco,- któ­ ze względu na siebie, swe żony i dzieei,
remu już oddawna niektórzy polscy no­ .unikali możności przebywania w tych
table składali sute haracze przy grze niebezpiecznych lokalach.
w ruletę.
. Anyż.
Str.
Ł
.SATYR"
Nr. 5.
stwo, módz czynić, co się jedno po­
doba.
A p. Łukasz Górnicki, który nad­
szedł z p. Janem Kochanowskim taką
zrobił koruparacyę: „Jako. beczka —
mówił — dopóki w niej nic nie masz,
póty nie znać by gdzie ciec miała, a
skoro ją naleją, alić się wnet z kilku
stron sączy, tak źli i dzierżący o so­
bie ludzie rzadko się czem nieprzy-
stojnem popiszą, aż dopiero kiedy na
urząd wnijdą, afobjedzą się władzy"...
Ku temu p. Kochanowski rzekł: Nie
martwcie się waszmość panowie, bo
chocia jest źle, wżdy jeszcze będzie
dobrze. Złe się o Bożą rękę rozbije.
Baczę, iż ku dobremu już się obraca,
skoro ów regiment warszawski nie-
pomału śmiech w całej Rzeczypospoli­
tej pobudził. Jako to poeta powiedział:
Mało fortuna na tego łaskawa,
Kto prze swe czyny sam się śmiesznym
stawa.
Mości statysto, żegnaj się z nadziej;},
Kiedy się z ciebie, jako z błazna Śmieja.
iSS
Listy Stańczyka do „Satyra".
Mości Panie Satyrze!
Potkałem się dziś na pokojach sta­
rego króla z panem Modrzewskim, co
to napisał mądre opus o naprawie
Rzeczypospolitej. Żałosną rzecz pra­
wił, jako Pan Bóg na Polskę gniew
swój ostrzy za domowe nieprzyjażnie
i poswarki jej synów. Ledwie co po­
wstała ze śmiertelnego łoża, aż ci w
nową wpadła chorobę. Ci, którzy w niej
regiment mają, upili się swowolną swo­
bodą, która im stąd roście, iż się sa­
mowładnymi pany czują, ą z tego
głupstwa wchodzą w dziwną dumę, a
dzierżenie o sobie; zaczem ani rady.
ani "zdania niczyjego na świecie już
nie przypuszczają. Zawrócili sobie
mózg, jakoby to bardzo łatwa rzecz
była rządzić, jakoby ku temu nie po­
trzeba innej' nauki, abo ćwiczenia,
chyba samej władzy a mocy. Więc
wszytką swą myśl i staranie na to
obracają, aby one możność w cale za­
chowali, mniemając, by to było samo
prawdziwe w świecie błogosławień­
tle drobnych latarek możemy rozróż­
nić poszczególne postacie. Na samym
przedzie kroczy duży, pochylony sta­
rzec, którego odzienie jest sporządzo­
ne z 365 strzępów kalendarza do zdzie­
rania kartek. (Taki duży kalendarz od
Fischera za 3 korony). Na głowie ma*
ów' starzec kapelusz w formie dużej
klepsydry, jaką można jeszcze zoba­
czyć w muzeum • Czartoryskich, lub
książce do czytania dla szkół ludo­
wych. Górne i naczynie klepsydry pra­
wie całkiem próżne... Został jeszcze
drobny szczątek piasku... w ręku trzy­
ma ów mąż — złamany karabin manii-
. chera, który musiał gdzieś kupić, za
parę.
szÓBtek
od jakiegoś „zdemobili­
zowanego" rycerza ś. p. babci Austryi,
wdowy do ś. p. von Kauka Absolu­
tyzmie. Kosturem tym ów starzeć się
podpiera. W drugiej rece trzyma on
lampkę z oliwa (musiał mieć prote-
kcyę w centrali), która to (nie oliwa,
ani nie centrala., tylko lampka( oświe-
ea jego starczą twarz. Jest ona szka­
radna, gruba, z dolną wargą potężnie
.naprzód -wysuniętą, o zmarszczkach,
podobnych do głębokich kanałów, ta­
kich, jakimi bywają (o ile nie panuje
dłuższa posucha) ulice w Krakowie.
I opowiedział pan Czarnolaski oną»
ueieszuą historyę o dekrecie, aby orła
białego zbawić królewskiej korony —
jako. iż jakiemuś mizerakowi się przy­
widziało, iż jak jest korona na orle,
to musi być i król do tej korony.
Ale owo przybieżał pan Rey, ów
..Ulises z narodu polskiego", jak ma­
wiał pan Trzysiecki, i przyniósł wia­
domości. iż pan regimentarz Haller za
przyjaźnią wiatrów i dobrej pogody
wysiadł na brzeg gdański z wojskiem
polskiem. Przeto powstała wielka ra­
dość. jako iż każdy z nas wierzy, iż
pan Haller o miłą ojczyznę śmiele się
zastanawiający, który i moskiewskim
i niemieckim rotom swego męstwa
próbę podał i sławną peregrynacyę z
Polski przez Moskwę. Szwedv do Fran-
ciey uczynił, aby jeno i z tamtej stro­
ny wrogom Polski na kark wjechać —
knzdv wierzv. powiadam, iż ten zacny
żołnierz polski pod hetmaństwo swoje
całe wojsko ująwszy, porządek w Rze­
czpospolitej uczyni. Bójr ci pomóż,
panic regimen ta rzu! Jako żołnierz, żoł­
nierską czyniąc powinność, nie bę­
dziesz się bawił w statystę, nie bę-
I dziesz z nadęta twarzą i pomną uda-
! wał króla, abo rządcę narodu, ion o
; *Wl7.ifts7. ny.-ym ..ninds7.tnkiem. który
j
pohamuje i zniewoli kłótników do po-
• sluszeństwa dobni wszech stanów
Rysy twarzy wyrażają niesłychane
znużenie życiem, pewną jakąś niena-.
wiść i mizantropię, a przytem zupełną
starczą głupotę. Barwa skóry żółta.
Broda duża. rozstrzęsiona, jak gdyby
kilkunastu swywolnych karzełków wy­
prawiało w niej swe figle. Wszystko to
razem wziąwszy, czyni starca tak
brzydkim, niesympatycznym, na-wat
odrażającym, że nie wiem, czybyś się
zdecydowała pocałować go piękna (że
tak się wyrażę) czytelniczko, nawet za
funt cukru grysikowego.
Jest to, jak wszyscy łatwo wywnio­
skują i wydedukują: STARY ROK.
.Za Stary Rokiem postępuje cały ko­
rowód najrozmaitszych person, jakie
się . nieraz -widuje na lajkoniku, lub
wszelakiej innej piramidalnej krakow-
.skiej heey.
Zobaczyłbyś tam zacny republikani­
nie polski całe multum znanych i nie­
znanych mężów, niewiast i dzieci, Ro­
gera barona Battaglię obok panny Józi
z- cygar fabryki, pustego, i jak zawsze
dó sprośnych figlów skorego Satyra
obok najenótliwszej z arcycnotliwych
ligawek, Wilhelma Hohenzollerna w to­
warzystwie pana Srokowskiego z No­
wej Reformy. Dalej pięknyLolo- z E-
Rzeczypospolitej . Dufamy mocno, iż
nie dasz ucha wartogłowom i ludziom
mało dbałym, a wielce o sobie dzier­
żącym, którzy jaśnie okazali, jako
szkaradna a szkodliwa rzecz jest spra­
wy partyjne mieć na przodku nrzed
sprawami dobra pospolitego.
A na onych wiele dzierżących o so­
bie, baczymy, iż urodzaj w Polsce jest
bardzo wielki, skoro, jak awizy dono-
sz° do tek ministeryalnych (jak to
dziś u was zowie) kwapią się panowie
Giza, Próchnik i Cieluch. Nikt z nas
nie wiedział, kto zacz są te persony.
Bywało wprawdzieć za naszych cza­
sów, iż do dygnitarstw koronnych do­
chodzili i chudopachołkowie, ale wio­
dła ich ku temu uczoność. wiódł ro­
zum. powaga, wiodły cnotliwe służby
dla Rzeczypospolitej. Ale o p. Gizir,
Próchniku i CMeluchu jako żywo nie
słyszeliśmy. Nawet nic o nich nie wie
ks. biskup Maciejowski, o którym po­
wiadałem (jak to p. Kochanowski w
Apophtegmatach zapisał), iż jest naj-
więtszym łgarzem, bo mówił rad: wie­
le nie
-
wiem, a wszystko wiedział. Te­
dy. Mości Panie Satyrze, okaż dobro­
tliwą chęć ku nam i donieś czem sły­
ną w narodzie owi trzej jegomoście.
Nie chcemy abowiem za nicz ich dzier-
żeć. jako to może są światła wielkie,
a nie chcemy też sądzić po ich imio­
nach, jako, iż n o m e n o m e n. a więc
i Cieluch, na ten przykład, może być
nie cielttchem. jeno ognistym ruma­
kiem, Próchnik nie próchnem, jeno
szezyrem złotem, a Giza nie kością
koleniową. jeno kością pacierzową na­
rodu.
A donieś i to w swej ku nam łaska­
wości, czy się utrzyma owa taksa po­
cztowa, którą warszawscy mędrcy de­
kretem swym ustanowili, jako byłoby
to srogie dla nas uciemiężenie, abo­
wiem chuda jest nasza fara. a zasił-
.ków woiennych nam nie płacą, jako
iż w niebie miłym cieszymy się poko­
jem.
Sfajiczi/Jt
m. p.
Rozmyślania Noworoczne.
Hej! wszystko w życiu mija, jak senne widziadła,
Nim ręką schwycić zdołasz, już mara przepadła.
Ledwo" kielicha dotkniesz gorącemi usty,
Już ci w trzęsącej ręce pozostaje... pusty. "
A nim życie ocenisz, zrozumiesz w połowie,
To na scenę już nowi wchodzą aktorowie.
Twoja rola skończona — .najsilniejsze słowa
Na drżących ustach pieczęć zaujyka grobowa.
Zazwyczaj... w najciekawszem miejscu dzwonek dzwoni,
Śmierć zasłonę zapuszcza, aktor głowę kłoni...
Cóż dalej?... rozwiązania widz napróżno szuka,
Bo już do jego loży śmierć dyskretnie stłuką:
— Czas odejść, panie! Światła pogasły na scenie,
Jutro, z nowymi ludźmi dajem przedstawienie.
Wprawdzie treść zawsze jedna, dziś, czy przed mlekami,
Dramat wsiąka w komedyę, śmiech się łączy z łzami,
Aktorzy się zmieniają, zmieniają widzowie,
Lecz uczucia te same dają treść osnowie! —
Swoboda i śmiech jasny w pierwszym akcie dzwoni,
Od życia smutnych wrażeń ręka ojców chroni.
Akt drugi: — Duch się ludzki wydziera na szczyty.
Chwyta pochodnię, pragnie ją zanieść w błękity!
Tyle w nimi marzeń, pragnień, energii, płomienia,
Orleini leci skrzydly w cudny kraj marzenia.
W akcie trzecim: — Mężczyzniy dojrzałego dzieje:
Ziemia wabi, kobieta zalotnie się śmieje:
Pójdź, kuć wędrówkę twoją szaloną, nadziemną,
Pójdź... w rozkosznej dolinie zamieszkać wraz ze niwą.
Akt czwarty: — Orła zwykle w koguta zamienia,
Grzebie w piasku podwórka, szuka pożywienia,
Dumny jest z połyskliwych piór. z krwawic grzebienia.
Z podziwu swych kokoszek, z całego istnienia.
A kiedy czasem orle przyśnij mu się loty,
To piejąc przeraźliwie, wzlatuje... na płoty.
Nie stać go na lot., wyższy, ale głośne pianie,
W haremie wywołuje pochwalne gdakanie.
Akt piąty: — Podwórkowe minęły kłopoty,
Ale z nimi energii, męskości wiek złoty.
Odlecieli synowie... żegnał ich ze łzami,
Czuł, że nie będą nigdy, jako on, orłami.
A gdy w śmietniku wspomnień grzebał znów samotny.
To mu się lot młodości przypomniał zawrotny.
Gdybyż raz jeszcze zacząć! Żadna ziemi siła
Jużby go na podwórko ciche nie skusiła.
Leciałby hen! daleko! Za góry. za morze,
Nad szczyty, nad przepaści, w jasne słońca zorze.
W tem miejscu zwykle woźny zapuszcza zasłonę.
Przedstawienie skończone i' życie skończone...
I kiedy aktor rzekłby najsilniejsze słowa,
Na drżące usta pieczęć zapada grobowa.
*
Marya Czeska-Mączyńska.
U
„homonovusa".
S t a n g r e t : Ja
śnie panie, dzięku­
ję za służbę.
P a s k a r z : Dlaczego, mój Janie?
S t a n g r e t : Bo widzi jaśnie pan,
W restauracji p. Majora.
j
Ojciec: Cicho, dziecko, bo nuż
jak wiozę jaśnie pana. to na mnie pa-
j
C ó r k a : Papo, ależ w tem jajku restaurator usłyszy, to mi każe za nie
trzą i mówią: 0 jedzie ten złodziej, j jest kurczątko.
j
7a
Płacić 15 koron.
ten paskarz przeklęty!
ckartsau wspiera się na ramieniu, o
zgrozo! towarzysza Ignaca, gruby i
thistawy Michalik trzyma za rękę re­
stauratora z Grandu, któiy w jakiś dzi­
wny sposób na to misteryum dostał
z więzienia „przezczas", suplent Chu-
dapiszczałka ujął pod ramię prezesa
towarzystwa wstydzących się żebrać
obywateli, dziennikarz chociaż z pe-
wnem wzdraganiem dotrzymuje ,im
kompanii. Grono ministrów polskich
prowadzi ""indywiduum z wyraźnem pię­
tnem dziedzicznego matałkostwa. Na
boku samotnie trzyma się żyd... dalej
młodzież szkół.średnich prowadzi dy­
rektor • Protegowski... wreszcie ga-
.wiedź, baby, dzieci i to wszystko, co
się nazywa wyrazami: hołota, tłuszcza,
banda, p u b l i c z n o ś ć .
'Cały ten tłum jest bardzo poruszony
i rozanimowany i rzobrzmiewa tysią--
cem głosów i nawoływań.
— Prędzej, dziadu...
-f- Wal no szybciej...
— Ali tek, daj
1
ńo mu „żeca".
•— Knaj no staruchu...
— Ej spróchniała purchawo. zmykaj
no prędzej...
. — Ty przebrzydła ropucho...
• — Trupie gnijący...
j
Misteryum nocy sylwestrowej.
S c e n e r y a : Rozległa przestrzeń
pól, pofałdowanych zlekka niskiemi
wzgórzami, ku północy teren się pod­
nosi i kończy czarnym, szumiącym po­
ważnie borem. Śnieg pokrywą ' rolę,
tylko droga, polska droga o tajemnych
przepaściach, wypełnionych gęstym
płynem, czerni się przez całą szerokość
pól.
Noc. Drobny deszczyk ze śniegiem,
łączy niebo z ziemią jednym olbrzy­
mim elementem narodowego kapu-
śniaczka. Ciemno, że oko wykól (nb.
twoje własne czytelniku, o ile jeśteś
jakimś gałgaóskim. burżujem lub in­
nym uciskającym lud suplentem gitn-
nazyalnym).
,
_ Cicho, tak, że z całą pewnością sły­
szałbyś nieśmiały protest swego wła­
snego burżujskiego brzuszka., nieza­
dowolonego z akcyi aprowizacyjnej
wysokich władz naczelnych...
Nagle z nad kraju lasu wysuwają
się jakieś cienie i dają się słyszeć od­
ległe głosy szemrzącego tłumu.
Tłum ten coraz bardziej się zbliża
ku przodowi sceny, tak, że przy świe­
— Ty zidyociały stary czerepie...
Starzec, tak obelżywie przez wszyst­
kich traktowany, zacisnął wargi i idzie
naprzód nic nie mówiąc^ jakby te
wszystkie uwagi nie jego się tyczyły.
Nagle przystanął... obrócił się ku
prześladującej go srawiedzi i z bezzęb­
nej jego szczęki dał się słyszeć ponuiy,
chrapliwy, niewyraźny głos:
— Nie zasłużyłem sobie doprawdy
na takie obelżywe traktowanie... moi
panowie i panie...
C i e n k i g ł o s z t ł u m u : Nie
znasz się zupełnie na regułach nrzy-
zwoistości. Mówi się: panie i panowie.
— Więc panie i panowie — chrapał
dalej Stary Rok... — tak, nie zasłu­
żyłem... Przecież warn przyniosłem po­
kój...
P r o f e s o r l o g i k i : Niech, prele­
gent wyraża się ściśle: perspektywę
pokoju.
— Perspektywę pokoju, dobrze, ale
z nią wszelkie błogosławieństwa praw­
dziwego pokoju.
C h ó r u r z ę d n i k ó w : Nie^pala-
nego...
Młode m a ł ż e ń s t w o : Bez me­
bli...
N a r o d o w y d e m o k r a t a : Bez
drzwi i okien, tak, że nam wszelka
hołota do niego włazi...
S t a r y R o k : Ależ obywatele, re­
publikanie nie żądajcie ode mnie wszy­
stkiego... przyszedł on, to znaczy ra­
czej ta perspektywa pokoju pod ko­
niec dni moich.
W s z y s c y : Trzeba się było prę­
dzej oń postarać.
D z i e n n i k a r z : A tymczasem
ile złego przez cały swój nikczemny
okres panowania narobiłeś...
• S t a r y R o k : Cieszyliście się. .
gdym się urodził.
Tłum (ryczy): Zawiedliśmy się w
okropny sposób.
R o g a l s k i : Złoty Róg, moi pań­
stwo, może kto kupi... sensaeyjńe mi­
styczne rewelaeye, odkrycie liczby 44...
ja w tym roku sprzedałem o połowę
mniej, niż zeszłego roku... wszystkiego
jeden egzemplarz i to tylko po zniżo­
nej cenie... przeklęty rok...
P a ń na J ó z i a z c y g a r f a-
b r.y k i: Co ten durny Stary Rok mó­
wi, że. wojna skończona, kiedy mój fa­
cet musi się od dwóch tygodni u mnie
ukrywać, żeby go nie wysłali na haj-
damaków...
R o m e r : To hańba, Polska się kur-
Str. 6.
„S A T Y R *
Gdy się całkiem skuńczy wojna,
Niech się świat wypoleruje,
Niech przepadną z przyproszyniem
Wszystkie zbóje, łotry, sziije.
Niech narody się pozbędą
Niepotrzebnych wszystkich gratów,
Niech na widły, na ten przykład.
Djabeł chyci dyplomatów.
Partyjników radzę posłać
Wszysktich hurtem do Moskali,
A Janglicy niech se wezmą
Wszystkich panów od cyntrali.
Juścić za ten żywy towar,
Niech nam dadzą swego trochę,
Trudnoć bowiem te specyaly
Dawać całkiem za darniochę.
Nr. 5.
A że brzany także anajom
Robić tero w pole tyce,
Niech więc bedom oprócz posłów
I morowe tyż poślice.
Niech wyćlajom naan ustawy,
Ale mądrze obmyślone, —
1 białemu orłu zwrócą
Ukradzioną mu koronę.
Niech przepędzą całą zgraję
Jentregantów i kogutów,
1 uwolnią polski naród
Z przeproszyniem od Thuguttów.
Czytelnikom Satyrowym
Życzę wszelkiej pomyślności
W zdrowiu, w różnych jentercsach
I w kużdej okoliczności.
A że trudno mi zahaczyć
O stróżowskim moim fachu.
Więc wienszuję ryalnościom.
By w nich było mnij zapachu.
Niech gospodarz w kużdy kwartał
Czynsz podnosi het do góry.
Niech co miesiąc mnijsze czynsze
Placom bidne lokatury.
A strugalom, mym koligom.
To życzenie niesę szczyre.
By warsiawski sejm uchwalił
Koronową dla nich szpyrę.
Pan Walanty ma głos.
Wlenszowanle pana Walantego.
Przeszedł ciężki rok, o ciężki.
Ale żyjem, Bogu chwała,
Obyśmy się doczekali
Kiedy będzie Polska c a ł a .
Cała, to się znaczy taka,
Jaką dała łaska Pańska
Naszym Piastom, Jagiellonom —
Ode Karpat aż do Gdańska.
Niech w niej rządzi cały naród,
Równo chłopy, jak i pany,
A nie jakieś z przeproszyniem
Bolszewickie sufraganv.
Mnijsza o to. czy w niej bedom
Pryzydenty, czy też króle,
Byle w niej nie panowały
Waryjaty abo Szmule.
Oby w niej zakwitła wolność,
Lecz prawdziwa, nie swawola,
Oby całkiem zapomniała,
Że cisnęła ją niewola.
Po ogóluem tem życzeniu,
Jeszcze jenszych mom półkopy,
Więc nadstawcie na nie uszy
Równo brzany, jak i chłopy.
Niech nie będzie na papirze
Zawieszenie ino broni;
Niech Nowy Rok hajdamaków
Z ziemi polskiej furt wygoni.
czy, Polska traci zupełnie swoje opar­
cie o Karpaty...
U r w i s : Przeklęty Stary Roku, ja
dopiero w tym roku dowiedziałem się,
że moim tatusiem jest pan Stefcio No­
wiński, ten z takim dużym garbatym
nosem, którego pokazują w Maskach
z jednym strasznym, strasznym sprzę-
cikiem, i że ja jestem pana Stefcia nie­
prawą córką... u u u u...
B a t t a g l i a : Pan mnie tak skom­
promitowałeś, panie- Stary Roku, że
musiałem tym pismakom posyłać spro­
stowania do „Głosu Narodu".
Głos „Głosu N a r o d u " : Które
zresztą- nic nie prostują!...
D y r e k t o r T r z c i ń s.k.i: Tyś
mi, panie Stary Roku, popsuł zupełnie
firmę. Nie miałem szczęścia- do, reper­
tuarów. Skompromitowałem się; Byłem
tak genialnym .aranżerem koncertów
krakowskich, że gdyby nie to „dyre-
ktorstwo", urządzałbym w przyszłości
koncerty, może nawet w samej Warsza­
wie. A teraz? Teraz, gdy stracę „dy-
rekcyę", nawet pan Bujański nie przyj­
mie mnie na kancelistę. — Podły, mar­
ny Stary Roku!...
A k t o r z y (chórem): Podły... po­
dły-
'
i * J
Za kużdego partyjnika
Cieleby nam przydało się.
Za kużdygo cyntralorza
Niech nam dadzom chocia prosię.
Niech z paskarzy rząd wyiska
Ukradzione miliony,
I kużdymu niechaj wlepi
Po sto batów na melony.
Dalej życzę bidnym ludziom.
By .ustały raz ogonki.
Oraz jensze cyntralowc
Narodowi podaronki.
Ogon dobry jest dla krowy.
Niechby i pies se nun kiwoł,
Ale naród bez ogonków
Obeńdzie się, jak obywol.-
Obeńdzie się tyż bez kartek
Na chlib. mąkę. cukier, mliko.
Bo to ćmoje. że w ten sposób
Głodowania się uniko.
Kto mo hopy, ten żre klawo,
Aże bańdzioch się odymo.
A kto goły, ten i z kartką
Włożyć co do gęby nim o.
Kto mo hopy, ten.z cygara
Za korunę dym se puska-,
A kto goły, ten nie kurzy
I cienkigo papiruska.
Jako w styczniu momy wybrać
Zgromadzenie narodowe.
Życzę, aby przyszłe posły
Były zdrowe i morowe.
B. c z ł o n e k P. K. L.: Paskarz!...
T t u m n a.r o d.o w y c h d e m o ­
kratów: Socyał!...
T ł u m s o c y a l i s t ó w : Endek!...
B a t t a g l i a : Canaglia!...
C z y t e 1 n.i k n.a m a r g i.n e s i e :
Ha, ha, co za pyszny lym!
B a t t a g l i a (w dalszym ciągu):
Jednak jakoś sobie dam radę! Przecież
mój przyjaciel Boy nie napróżnó po­
wiedział (śpiewa):
Niemą nad Battaglię szczęśliwszego człeka,
W przyszłym gabinecie nie minie go teka.
Ekscellencyo! Odwaga Ekseellencyi,
która imponuje całemu społeczeństwu,
a w oceanie radości pogrąża ludzi po­
stępowych, skłania nas do zwrócenia
Jego uwagi na przestarzały reakcyjno-
katolicki zwyczaj rozpoczynania No-
wego Roku od dnia 1 stycznia i liczę-
nia lat według tak zwanej eiy chrze-
ścijańskiej. To gorzej niż korona na
głowie orła, — to proste wstecznictwo,
obskurny klerykalizm. Przywróć więc,
Ekscellencyo swą jiotężną dłonią rok
f>G80, rozpoczynający się w miesiącu
Tischri (25 września), a chwała Twa
zrówna się z chwałą Salomona.
(1200 podpisów, między tymi 48
Landauów, 31 liapaportów, 18 Aske-
nazveh,
14
Natansonów itd. — i jeden
ale zato pyskaty Diamand).
List otwarty flo p. ministra limtta.
i
i
i
j
j
j
j
j
;
i
I
Na czeską nutę.
1. Z „Orędzia" Masaryka.
Musimy Śląsk inieć cały
1 polskie Podkarpacie,
Spisz, także i Orawę
Dać musisz Lachu-bracie.
A gdy to wszystko polkniem,
Będzie nam wtedy raźniej,
Gdyż Czesi z Polakami
£'hcą
zawsze żyć w przyjaźni.'"
i
-
|
i
Drzazgi.
Ruch przedwyborczy zaczyna się po­
woli ożywiać. Wyłaniają się nowe
stronnictwa, wszystkie operujące ha­
słami wielkiej miłości ojczyzny, pra­
gnąc na tym świętym ogniu upiec dla
siebie dobrą pieczeń. Sympatycznie
przez starych polityków zostało powi­
tane stronnictwo L. P. T. (Leć Po
Tekę).
i
2. Złote myśli Masaryka.
— Ty Niemców kokietujesz
Miast im nałożyć pęta —
Rzekł ktoś do Masaryka,
Czeskiego prezydenta.
Dama.
A pan porucznik dokąd idzie: do Cieszyna, czy do Lwowa?
NEL.
Porucznik,
E, nie! Ja do.... Michalika
!
W salonie.
Minister aprowizacjij który dużo ry-
czy, mało mleka daje.
*
'
Skrajne lewice socyalistyczne utwo-
; rzyły w Warszawie partyę komun isty-
i czną, desygnttjąc do wydziału dwuna-
I
stu komunardów.
j
Dotychczas nie ogłoszono, ilu w tej
j
dwunastce jest żydów.
t a n k.
rok, co my aż musieli do Wilsona te­
legrafować sto dwadzieścia razy i Wil­
son ani razu nie odpowiedżał..." to on
tak z żidkami trzyma?! Tfy, tfy. A ka-
pures na taki rok, a szwarc jur...
Chór panie.n na wydaniu:
Przez cały rok
wznosim swój wzrok,
czy gdzieś wśród szczęku oręża
z nas któraś nie ujrzy męża.
Panna Wstydliwsk,a: Co tam
męża, nawet prezentów nie chcą da­
wać te zbóje!...
Chór pąn.ie.n n a w y d a n i u : .
Nie przeszkadzaj nam:
Któraś nie. ujrzy męża,
Rok upłynął aże miło...
Dziewictwo się nam zbrzydziło,
Męża ani na lek,
. Chyba zwaryuje człek,
Zawód na każdym kroku,
.Oh, wstrętny Stary Roku!
Janusz Wroński z Goń ca
(w eleganckiej obcisłej sukni z dość
dużem decollte): Męża?... phi done
e'est vraiment degoutant que ces etres
feminins la, wiecie, państwo, te samice
są doprawdy godne, żeby brutalnie je'
potraktować, ja proszę państwa lubię
— To prawda, — rzekł Masaryk — \
Po wystawieniu „Adwentu" Strind-
Gdyż moja mądrość taka.
berga, który publiczność krakowską
Że gdy się zgodzim z Niemcem.
wystawił na bardzo forsowne próby
Udusim wnet Polaka.
cierpliwości, jeden z krytyków w ten
sposób ocenił ową fatalną imprezę:
3. Sprytny muzykant.
„Wystawienie „Adwentu" nie do­
Zagrał raz Czech na skrzypcach
j
dało ani listka lauru do wieńca sławy
Pięknie: „Hej Słowianie".
kierowników teatru. Publiczność się
Że grał to bardzo dobr/.e,
nudziła, spoglądała na zegarki, odważ-
Zgodne było zdanie.
niejsi wymykali się do garderoby, do
których liczby należał także i podpi­
Wtedy sprytny muzykant
sany. A na scenie działy się rzeczy,
Rzekł, skończywszy granie:
które były zaprawdę godne analizy
„Teraz mi za mój. koncert
Lombrosa lub innego neurologa. Przed­
Zapłaćcie Słowianie".
mioty same chodziły, ludzie wyprawiali
G r z e c h o-t n i k.
najokropniejsze grymasy w najdziwa­
czniejszych szatach, miotali się i rzu-
kwiaty, pod których tchnieniem się o- i
mdlewa, perfumy wykwintne, wyrażą- jI
jące się w całej symfonii najsubtelniej- !
szych zapachów, lubię drogie kamienie, !
ukrywające tajemnicze siły zamierz­
chłych wieków... A propos... gdy byłam,
na wyspie Capri napisałam tę cudną
nowelę, w której państwo znajdą wy­
raźnie moją całą niecodzienną (pan
przyznasz, panie Stwora!) wysoce sub­
telną i nawet wyrafinowaną, pożąda­
niem czegoś niezwykłego i niebanalne­
go duszę... Druga prześliczna nowela...
Aha, zapomniałam, co chciałam jeszcze
powiedzieć pod adresem moich współ-
istot (niestety, tylko zewnętrznie podo-
bneście do mnie.). Czego wy chcecie
od tego staruszka, każda z wasby chę­
tnie wyszła za podobnego...
S r o k o w s k i : To nie naJeży-do
rzeczy. Ja oskarżam rok 1918 o naj­
większą zbrodnię: Co zrobił z mojemi
łodziami podwodnemi?
B o y : A z moimi 980 tomami prze­
kładów francuskich? Zwykle tłuma­
czyłem na rok dziesięć tysięey dzieł,
a teraz tylko dziewięć tysięcy dwa­
dzieścia!' C'est horrible!
H o e s i e k: A ja nie byłem tego
roku w Ostendzie!
Z bagienka teatralnego,
cali i gadali bardzo i bardzo wiele, w
któreni to gadaniu wszystko było (mo­
że nawet, i poezya) z wyjątkiem krztv-
ny zdrowego rozsądku.
„Adwent"'Strindberga jest zupełnie
poronionym płodem mistycyzmu, graui-
czącego z obłąkaniem. To też żadna
scena europejska nie wystawiła dotych­
czas „Adwentu" z tej prostej racyi, że
żadnemu dyrektorowi teatralnemu nie
wpadło na myśl wystawiać takiego
nonsensu. Przekład fatalny, skażony
germanizmaini."
Na drugi dzień czytaliśmy w komu­
nikacie teatralnym: „Wobec niezwykłe­
go powodzenia genialnej sztuki Strind ­
berga p. t, „Adwent" w świetnym pol­
skim przekładzie, teatr będzie ją wy­
stawiał trzydzieści razy z rzędu..."
Ja już z tymi socyałami jakoś się upo­
ram,- ho, ho. wszak mam głowę nie od
tego, żeby tylko wyłysiała.
P e r u k a r z : Do usług jaśnie wiel­
możnego pana barona, całuję ruci,
czem mogę służyć... mam doskonałe
peruki...
Ż y d : A j waj, a j waj, kto miszlał,
że mnie, Mojżesza Mageńkrampfa te
goje w Starym Roku całkiem zabiją...
(Zwracając się do publiczności) pań­
stwo miszle, co ja żiję... to państwo
nie ma recht, ja jestem zabity w Ksia-
nowie... Tam był taki straszny gewalt,
co my wszyscy ledwo"uciekli... Tfy,
tfy, to taki rok, niech szlak trafi taki
T o w a r z y s z I g * t i a c : T o w a r z y -
i
którego oblicze było potężnym zega­
sze i towarzyszki. Z Republiką lubel- rem (wyrobu amerykańskiej firmy
ską klapa! Nigdy nie miałem tak fa- Smith et Brown). Zegar był oświetlony»
talnego roku, jak ten Stary Rok. bardzo efektownie wewnętrzną lampą
łukową. Mężem owym o tak oryginal-
Hańba!
nem obliczu był CZAS.
T o w a r z y s z e : Hańba!...
Restaurator z Grandu: A
Właśnie wskazówki jego oblicza tt-
mnie, panie dobrodzieju, za szklankę tworzyły u góry jedną równą linię...
wina zasądzać na pięć tysięcy koron Równocześnie dało się słyszeć uderze­
kary i, areszt... to się nazywa Polska, nie dzwonu.
Stary Rok z patetycznym teatral­
to się nazywa wolność...
W s z y s c y p a s k a r z e c h ó ­ nym gestem rozkłada ramiona i woła:
rem
1
:
n
— Ha!
Ziemia się rozwiera i pochłania Stary
Nastały strasznie podłe czasy;
Rok wraz ze wszystkimi ukoronowa­
Wszystko, co żyje, drze z nas pasy. nymi władcami centralnej Europy,
Już ceny lecą na łeb na szyje,
z paskarzami, staremi pannami, zabi­
Więc paskarz chudnie, a suplent tyje. tym żydem z Ksianowa, urzędnikami
O, Stary Roku bądź przeklęty,
magistratu, dyrektorem teatru krakow­
Tyś przyniósł sukces tej ententy,
skiego i suplentami.
O biada, biada, biada, biada,
Równocześnie nadlatuje duży bocian
Do rozpraw Skąpski wciąż zasiada,
i składa małe niemowlę na łonie dyrc-
Tysiące zdziera, do kozy wsadza•
. która instytutu astronomicznego. Dy­
J to jest taka nowa władza?
rektor z przejęciem i świadomością do­
Z tłumu wydobywa się orszak 12 niosłości chwili, stwierdza:
tysięey ukoronowanych władców cen­
— Urodził się zupełnie prawidłowo,
tralnej Europy, wszyscy unisono:
spodziewać się należy, że malec się wy­
— Stary Rolfru, gdzie nasze korony? chowa...
Wtem błysk rozdarł nieboskłon. Na
Panie i panowie: Błogie rządy
No­
horyzoncie ukazał się olbrzymi mąż,
wego Roku 1919-go
się zaczęły.
J
-
v
>' "
v
v
'
- •• ' ;
:
-1S AT Y R"
"
m
"
n
Nr. 5.
Dzieciom koalicyi.
Stoją dzieci koło drzewka,
Mina gęsta, zawadyacka,
Wilson bowiem, drogi papcio,
Przygotował śliczne cacka.
A na drzewku wiszą dary
1 wspaniałe upominki,
Wiluś, Lolek, pikelhauba,
Turek, Bułgar, z Węgier świnki.
A pod dziewkiem równie pięknie:
Jest kolejka i okręty.
Patrząc na te wszystkie dziwy
Każdy dzieciak wniebowzięty.
Pierwszych klęsk nikt nie pamięta,
Dzisiaj brzmi zwycięska śpiewka.
Choć o mały figiel tylko,
A nie byłoby wszak drzewka.
Grzechotnik.
Nieco o ministrach.
W dawnej Turcyi ministrowie nic
musieli umieć czytać i pisać. Obecnie
kwestya ta staje się znowu aktualną
w niektórych stronnictwach europej­
skich.
W krajach, gdzie jest dużo pastwisk,
należałoby utworzyć osobne minister­
stwo pastwiskowe, którego przewodni­
ctwo może bardzo dobrze objąć po­
świadczony pastuch.
Minister pastuch mógłby sobie do­
brać na sekretarzy konia, osła, a także
krowę, lub gęś, na razie jednak nie
ustalono sposobu porozumienia się
z temi stworzeniami.
Ministrem mógłby zostać każdy,
tylko kwestya podpisywania aktów
państwowych jest na razie przeszkodą
nie do zwalczenia dla niepiśmiennych.
W tym celu będą utworzone kursą dla
ministeryalnych kandydatów-anaifabe-
tów.
tank.
| Dalej-że luba publiczności,
j
Rozsadźmy krótko sprawę.
i
Ja ścisnę mocno rózgę w łapie,
Wy kładźcie ich na ławę,
Niechaj poczują, że bezkarnie
Nie można kraść w ojczyźnie,
Dalej-że z nimi po kolei,
A kij niech tęgo gwiźnie."
I naraz zmiana dekoracyi,
Publiczność biegnie cała,
Już jeden, drugi schwytan paskarz,
Ta hańba i zakała,
Bronią się wprawdzie, krzyczą głośno:
„To rozbój! to bezprawie!"
Lecz już kolejno tłum ich wriedzie
' I kładzie ich na ławie.
I rózga świstać rozpoczyna
I spada na paskarzy.
Z całym zapałem i dokładnie
Lud ich patyczkiem darzy
I grzeszne wielce w kraju cielska
Rózeczką tnie w kotlety.
Wrzeszczą dostojni'delikwenci:
„O rany" i „o rety".
0 chwilo błoga, tńką piękna,
Wszak widać to naocznie!
Może się po tej srogiej karze
Porządek wreszcie pocznie,
Już więcej cierpieć nie będziemy
Żle zdobytego grosza!
Słychać okrzyłti, płacz radości,
Muzyka gra „Bartosza";
Grzechotnik.
wiszędł do szeni, to un sze już szmiał
Abrum Sfinkełes
0 podpisania Witosa wLublinie.
ze Vszystko i już nie szukał automobil,
Kto moży wiedżycz lepi polityczny
spraiwy, jak iiie żydki. Ja sze od jeden
faktor dowiedział, jak to pan Witos
był w Lubinie i miał sobie podpisacz
na tym kawałku z pan Ignacym i nie
podpisał, a był podpisiany. Pan Wi­
tos i pan Ignac i Stapiński, to uni je­
chali automobilem fin Krukiew nach
Lublin.
Jak sze zrobiała noc, to uni jechali
dalej. Na drodze była rogatka, a przy
rogatki w czemnoszczy stał taki wielki
czarny drąg na ukos. Panu Ignacemu
poczebowała w ty chwili na jego
szczęście ukąszyć pchła w łydkę i un
sze schylił, żeby sobie poskrobnącz
1 jemu sze nic nie stało. Pan Witos,
tak jak za psieproszeniem chłop, to un
chrapał i był całkiem rozkładany, to
jemu sze tyż nic nie stanęło. Ale naj-
gorzy ze Stapińskim, bo un miszlał, że
bedży z niego minister, to un szedżał
prosto i trzymał nos do góry. To je­
mu ten drąg: od nogatki tak delikatnie
dotknął w głowę, co un dopiro za dwie
godżyny mógł słowo przemówicz. Je­
mu wszyscy ratowali i żałowali, co mu
drąg: potrącił, a jeden pan, to nawet
knzyczał głośno: ..szkoda, że nie le­
piej".
Pan Witosowi zaraz się poczebowa-
ło przipomnącz, co un niedawno był
w* Krakowie na Kleparz na targu i tom
stała baba z katarynką, a na kataryn­
ce szedżała małpa d ta małpa wiczą-
gnęla panu Witosowi taką karteczkę
za dżeszyncz centów, co na ni było
gedruckt: „Nie podpisuj niepoczebny
kawałki". To un miał już bardzo pa­
skudny psieczucie i modlił sze całą
drogę i sobi powiedżał, co nic nie pod­
pisze. Jak już byli w Lublinie w tym
pokoju, co sze zeszli naraz różne pa­
nowie ministry z Lublina, to pirszy so­
bi podpisiał Ignacy, a potym dał piór­
ko Witosowi. Wtenczas pan Witos go
psieprosił, że un zaraz podpiszy, tyl­
ko co un poczebuje ze swój nos zrobicz
porządek, a zapomniał chustki, to un
wyjdże na chwilki do szeni. Jak un
tylko z psieproszeniem tak jak chłop
un sobie poszedł piechty, a potym so­
bie przysiadł po drodze na furki i tak
dojechał do Krakowa na Kleparz i tam
poszydł do takie garkuchnie, żeby so­
bi napdcz czarny kawy z, rumem.
A pan Ignac czekał z tym piórem'
i jak widżał, że Witosa tak długo ni-
ma, to miszlał, że un miał jakie więk­
szy poczeby i nie prędko wróci, to un
Witosa już sam podpisał po chłopsku
krzyżykiem.
Takie polityczny kawałki to dobrze
wiedżycz i dobrze sobie przipomnącz,
coby człowiekowi było a bissełe lustig.
Podsłuchał G r z e c h o t n i k.
Krakowiak.
(Na tle niedawnego zdarzenia).
Lud się cieszy szczerze,
Nawet się rozczula,
Bo wiodą żołnierze,
Masarza do ula.
Sędzia mówi:
f
,Z kaźni
Już cię nie wypuszczę.
Tak się masarz błażni,
Kiedy chowa tłuszcze.
Już miałeś wór złota,
Lecz ci wszystko mało,
Nic cię nie wymota
Z więzienia, zakało!"
Dozorca go straszy:
..Jeszcze cię wytłuczem,
Najesz się dość kaszy.
Pod więziennym kluczem."
Idzie masarz, idzie
Na długo — daleko!
O hańbo, o wstydzie,
Do ula go wleką!
A że się tak ładnie
Jednemu już darzy,
Wnet za kraty wpadnie
Cały cech masarzy!
A n v ż.
„Prześwietny wielce trybularzu.
Czcigodne zbiegowisko,
Jak cdotkę kocham, ja przenigdy
Nie szedłem drogą ślizką,
A żem kumetów trochę sprzedał,
To niema wielkiej zbrodni,
Patrzcie się lepiej na tych tutaj,
Co więcej lania godni.
Na honorowem stoją miejscu
Wielebni wielce goście,
Ci krocie zbili już na lichwie,
Tych dziś na ławę proście.
Żem chciał zarobić parę haków
Mnie się dziś kijem leje,
A tu dostojni w koło stoją,
Bandyci i złodzieje.
O ty. co stoisz pierwszy z brzcga,
Tuczony panie masarz,
Grabiłeś tłuszcze w całym kraju,
A na wolności hasasz —
Tam, obok niego, bogacz szynkarz,
Co wódkę mieszał z woda. —
Takich grabieżców i paskarzy
Niechaj na ławę wiodą.
Ten kupczył cukrem, ten herbatą,
Ten chował w szafch sukno,
Ten ogołacał z chleba miasto,
Takich niech drągiem
x
hukną;
A ten znów lizuń z chytrą miną
Miał siedzieć w kryminale,
Lecz, że zarobił milion ż «>órą,
Więc nie jest winien wcale.
I
Sprawiedliwy wyrok.
Święto ogromne dzisiaj w mieście,
Na rynku ludzi mrowie,
Ma widowisko być nielada,
Uciecha co się zowie,
Z wyroku sądów naszych nowych,
Co pierwszy raz się zdarza,
Ma egzekucya być publiczna:
Bić będzie się paskarza.
Na środku wielka, biała ława .
Ubrana cała w kwiaty,
Prowadzą straże delikwenta,
Grzmią w sądu cześć wiwaty,
Z boku muzyka gra fanfarę
Tak pięknie, jakby w bajce —
Wokoło sędzię, pan prezydent
I wszyscy gminni rajcę.
Cisza się robi uroczysta,
Pan sędzia wyrok wieści:
„Kantek Fiśtoklon, za paskarstwo
Ma kijów wziąć trzydzieści.
' Jak to stwierdziły liczne świadki
Zgodnymi swymi głosy,
Puszczał na lichwę po ulicach
. Robione papierosy."
Skończył pan sędzia, idą zbiry
I biorą delikwenta,
Lecz Kantek morus znany z teg">,
Że z niego sztuka cięta,
Nie daje jeszcze za wygrane —-
Nie mu wyroki owe —
Nim zaczną skórę mu garbować
Tnie taką wnet przemowę:
Wydawcy: Wacław Grabiański i Wiktor Stypiński.
Redaktor odpowiedzialny: Roman Ferek.
Drukarnia „Głosu Narodu* w Krakowie, ul. św. Tomasza 35.
tvTcu
•;BN5
-hCO
Zgłoś jeśli naruszono regulamin